Nr 21/2025 Na dłużej

Muzyka pod napięciem

Maciej Kaczmarski
Muzyka

„Nasz zespół to odrębny, autonomiczny byt, który sam siebie tworzy, sam siebie płodzi, sam siebie rodzi i ma swój własny, niezależny od nas plan działania” – głoszą członkowie Killing Joke. Na początku października minęło czterdzieści pięć lat od wydania debiutanckiego albumu tej brytyjskiej grupy.

Błyszcząca stal

Jeremy „Jaz” Coleman (rocznik 1960) do czternastego roku życia słuchał tylko muzyki klasycznej i awangardowej, przede wszystkim Richarda Wagnera, Dmitrija Szostakowicza, Ludwiga van Beethovena, Igora Strawińskiego, Edwarda Elgara oraz Györgya Ligetiego. Jego rodzice – ojciec Anglik i matka, w żyłach której płynęła krew angielska i indyjska – byli nauczycielami i dbali o to, by ich potomek otrzymał staranne wykształcenie muzyczne. Już jako kilkuletnie dziecko Jaz śpiewał więc w chórach kościelnych i pilnie uczył się gry na fortepianie oraz skrzypcach, a w wieku nastoletnim studiował w konserwatoriach w Lipsku i Kairze, gdzie zgłębiał tajniki arabskich mikrotonów. Być może zostałby słynnym pianistą lub skrzypkiem, gdyby nie płyta „Tago Mago” eksperymentalnej niemieckiej grupy Can, która zmieniła zarówno jego postrzeganie muzyki, jak i zawodowe ambicje. „Sprzedałem swoje skrzypce w Sotheby’s[1] i kupiłem miniaturowy syntezator Korga oraz sprzęt Marshalla, byłem gotowy do działania” – wyznawał Coleman.

Drugim przełomem dla artysty był punk rock i post-punk: zespoły takie jak Sex Pistols, Public Image Ltd, Siouxsie and the Banshees, Adam and The Ants. To właśnie pod wpływem tych grup Coleman postanowił założyć własny zespół: „Wyobraziłem go sobie zanim spotkałem pozostałych członków. Brzmiał jak generator pompujący okrutne obrazy pierwotnego świata. […] Jakby fletnie Pana zostały stworzone z błyszczącej stali”[2]. Kierowany tym pragnieniem Coleman pod koniec lat 70. przeprowadził się z rodzinnego Cheltenham do Londynu, gdzie poznał perkusistę Paula Fergusona, z którym krótko grał jako klawiszowiec w formacji Matt Stagger Band. Obaj jednak z niej zdezerterowali i stworzyli osobny skład. Ferguson opowiadał, że „muzycznie nie nadawaliśmy na tych samych falach, nasze zainteresowania były bardziej filozoficzne, mistyczne i polityczne. Mieliśmy wizję grupy, która będzie istotna. Musiała ukazywać nasze przekonania”[3].

Colemana i Fergusona połączyła słabość do okultyzmu Aleistera Crowleya oraz zamiar zachowania anonimowości: nie chcieli, by zespół miał frontmana, więc zrazu dzielili się obowiązkami wokalisty (ostatecznie za mikrofonem stanął Coleman). „Przemysł muzyczny rozwija się poprzez osobowości i istnieje tylko dzięki kultowi jednostki. Jednak w naszej naiwności sądziliśmy, że nam uda się [poprowadzić to inaczej]” – wspominał Ferguson. Na tym etapie duet miał już nazwę podsuniętą przez przyjaciela pracującego dla brytyjskiego rządu: Killing Joke. Coleman tłumaczył, że to „uczucie, które miał żołnierz w trakcie I wojny światowej, gdy za chwilę miał wybiec z okopów… Wiedział, że jego życie skończy się w ciągu dziesięciu minut i myślał o skurwysynie z Westminster, który postawił go w tej sytuacji. Oto uczucie, które staraliśmy się wyrazić – zabójczy żart”[4]. Po latach precyzował, że chodziło tutaj o „kilka sekund, nim wydasz ostatnie tchnienie. […] Moment, w którym wszystko zrozumiesz”[5].

Kwestia przeznaczenia

W lutym 1979 roku tygodnik „Melody Maker” wydrukował anons Colemana i Fergusona o treści: „Poszukiwany bas i gitara prowadząca, by opowiedzieć zabójczy żart. Mówimy serio, stary! Totalna eksploatacja, brak informacji, anonimowość”[6]. Aby zwiększyć szanse na odnalezienie właściwych współpracowników, przeprowadzono rytuał z użyciem świec, pentagramu i magicznego kręgu na pomalowanej na czarno podłodze w mieszkaniu Fergusona; kilka dni później zgłosił się gitarzysta Kevin „Geordie” Walker – zasłuchany w Love Sculpture student architektury i uzdolniony samouk, który nigdy wcześniej nie grał w zespole. „Pomyślałem: to może być odpowiedni gość. Mimo że miał długie włosy, ujął mnie jego sarkazm”[7] – zapamiętał Coleman. „Poznałem Jaza i od razu się dogadaliśmy. Nie znosiłem wszystkiego, czego słuchał, a on nie cierpiał tego, czego ja słuchałem, ale obaj lubiliśmy wędkowanie, więc rozmawialiśmy o tym przez trzy godziny”[8] – wspominał Walker.

Ostatnim członkiem pierwszego wcielenia Killing Joke został basista Martin „Youth” Glover, który terminował w punkowych kapelach The Rage i 4’’ Be 2’’. Będąc fanem Iggy’ego Popa, Neu!, Davida Bowiego, Pink FloydBeatlesów, on także nie dzielił fascynacji muzycznych z nowymi kolegami. Ponadto jego umiejętności były skromne w porównaniu z pozostałą trójką. „Jako muzyk musiałem pracować znacznie ciężej, aby dorównać ich poziomowi” – przyznał Glover. Wstępne przesłuchanie nieomal zakończyło się katastrofą. Coleman zauważył, że „Youth był kompletnie rozkojarzony. Paul i ja poddaliśmy się i poszliśmy do pubu, gdzie spotkaliśmy paru znajomych, którzy chcieli zobaczyć zespół. Wszyscy stłoczyli się z powrotem [w sali prób], a Youth i Geordie grali tylko jedną nutę. Usiadłem do klawiszy, Paul zaczął grać na perkusji i weszliśmy prosto w najdzikszą improwizację. Otworzył się przed nami wszechświat”[9]. Coleman uważał, że była to kwestia przeznaczenia[10].

„Jedyną muzyką, której słuchaliśmy bez kłótni, był dub” – utrzymywał Walker, a Glover dodawał: „Połączyło nas disco. Szczególnie kompozycje, rytm i jakość produkcji Chic[11]. Na styku różnych, często kontrastujących inspiracji (poza wymienionymi to między innymi AC/DC, The Sensational Alex Harvey Band, Don LettsLed Zeppelin) hartował się wyjątkowy styl Killing Joke: drapieżne, brudne i pozbawione ozdobników brzmienie ufundowane na atonalnych syntezatorach Colemana i jego szamańskim śpiewie, plemiennym bębnieniu Fergusona, funkowo-dubowych liniach basowych Glovera oraz chłodnej i chropowatej gitarze Walkera[12], który stosował nietypowe techniki (efekty ograniczone do minimum, brak solówek, obniżony strój, a także napieranie na mostek i wyginanie wszystkich strun w trakcie grania akordów[13]). Połączenie tych elementów według Colemana złożyło się na „pokiereszowany, przesterowany i przeszywający hałas”, czyli „muzykę pod napięciem”[14].

Punkt odniesienia

Po okresie intensywnych prób w sali, z której korzystali również The Clash, w sierpniu 1979 roku w Brockworth miał miejsce sceniczny debiut Killing Joke. Pierwsze koncerty kwartetu nie wzbudzały jednak entuzjazmu. Glover przyznawał, że „publiczności się nie podobało. Mnie się nie podobało. Nikomu się nie podobało”[15]. Napędzany alkoholem i narkotykami Coleman prowokował widownię odzywkami typu: „Mam nadzieję, że jesteście świadomi, iż wszystkie wasze dzisiejsze wysiłki są daremne!”[16] oraz twarzą pomazaną farbą lub węglem na podobieństwo barw wojennych[17]. „Byliśmy onieśmielający. Kiedy grasz w Killing Joke, wydaje ci się, że wszyscy tak mają. A ludzie z zewnątrz często są przerażeni naszym nieokiełznanym poczuciem humoru”[18] – wyjaśniał wokalista. Renoma grupy rosła jednak z każdym występem i wkrótce Killing Joke zaczęli dzielić scenę między innymi z Joy Division, Gang of Four, The Pop Group, A Certain Ratio, Section 25 oraz Theatre of Hate.

We wrześniu 1979 roku Coleman, Ferguson, Walker, Glover oraz zaprzyjaźniony grafik Mike Coles założyli niezależną oficynę wydawniczą Malicious Damage, „aby móc kontrolować wszystkie nasze wytwory, pieniądze i całą resztę”[19]. Miesiąc później jej nakładem ukazała się debiutancka epka Killing Joke, „Turn To Red” (1979), nagrana i wydana dzięki pożyczce od ówczesnej partnerki Colemana. Siedmiocalowy winyl (wznowiony w grudniu przez Island Records pod tytułem „Almost Red”) był strzałem w dziesiątkę: Chris Bohn z „Melody Makera” uznał go za singiel tygodnia[20], a sam zespół doczekał się pochlebstw od Johna Lydona z Public Image Ltd[21] (tylko David Hepworth ze „Smash Hits” ganił „metaliczną tyradę na tle funkowego basu”[22]). „Turn To Red” trafił też w ręce Johna Peela, który zaprosił zespół do swej audycji radiowej. „Namówiliśmy znajomych, żeby stanęli przed BBC i wcisnęli Peelowi naszą epkę, kiedy będzie wchodził do środka” – komentował Coleman.

Dobre recenzje szły w parze ze złą sławą oraz kontrowersjami podsycanymi przez sam zespół. Na obwolucie singla „Wardance” (1980) znalazł się kolaż ukazujący Freda Astaire’a tańczącego na polu bitwy usianym martwymi żołnierzami. Plakat promujący jeden z wczesnych koncertów Killing Joke przedstawiał księdza pozdrawianego nazistowskim salutem przez oddziały szturmowe NSDAP[23]. W efekcie muzyków zaczęto posądzać o sympatie faszystowskie; oni sami odcinali się od tych konotacji. Wpływ na ich przekaz miało przypadające na przełom lat 70. i 80. apogeum zimnej wojny. Coleman nazywał wojnę „naturalnym stanem świata” i podkreślał, że „Killing Joke to taki twór, który najlepiej sprawdza się, gdy gdzieś na świecie trwa wojna. […] Nasza muzyka najbardziej przemawia do ludzi w okresie konfliktów”[24].

Twardy realizm

W sierpniu 1980 roku muzycy weszli do studia Marquee w Londynie[25]. Coleman, Ferguson, Walker i Glover zdecydowali, że sami wyprodukują debiutancki longplay, zaś jedynym pomocnikiem miał być inżynier dźwięku, który „potrafiłby przełożyć swoją wiedzę techniczną na to, czego chcemy, i w sposób, jaki chcemy. Musi on przyjąć nas takimi, jakimi jesteśmy”[26]. Wybór padł na Phila Hardinga, rezydenta Marquee od 1973 roku, dla którego było to pierwsze samodzielne zlecenie (przedtem asystował przy nagraniach The Walker Brothers, Kiki Dee i Eltona Johna). „Byłem tylko inżynierem dźwięku przy tym albumie – produkował zespół i było to jasne od dnia pierwszego. Sesje z Killing Joke stanowiły chrzest bojowy, bo chodziło o całą płytę, a nie kilka utworów” – referował Harding. Największy dryg do produkcji wykazywali Glover i Walker.

Zespół pragnął uchwycić surową energię koncertową i zrealizować całość „na tyle na żywo, na ile pozwalało studio”[27] – z jak najmniejszą liczbą poprawek i nakładek. „Już wiedzieliśmy, jakie będą aranżacje. Nie było zbyt wielu eksperymentów. To była po prostu kwestia nagrania i wykonania” – kreślił Glover, a Walker uzupełniał: „Dużą część płyty graliśmy na żywo przez prawie rok, po czym weszliśmy do studia i ją zrobiliśmy”. Układ pomieszczeń w Marquee umożliwiał ustawienie każdego muzyka w taki sposób, by miał stały kontakt wzrokowy z innymi członkami grupy; jednocześnie separacja sprzętu nagraniowego zapewniała minimalne przecieki dźwięków. Harding twierdził, że muzykę nagrywano tak, „jak gdyby zespół grał na żywo na scenie lub w sali prób”. Praca trwała niecałe cztery tygodnie, nieco więcej czasu zajął miks materiału. „Miksowanie to podstawa”[28] – skonstatował Ferguson.

Postanowiono, że na album trafi osiem kompozycji: „Requiem”, „Wardance”, „Tomorrow’s World”, „Bloodsport”, „The Wait”, „Complications”, „S.O.36”[29] oraz „Primitive” (dziewiąta otrzymała tytuł „Change”[30] i trafiła tylko na singiel i amerykańską wersję płyty). Teksty dotyczące polityki, śmierci, strachu, ludzkiej natury, wojen, zanieczyszczenia środowiska i mass mediów zostały napisane przez Colemana i Fergusona. „Byliśmy paranoikami, oglądaliśmy telewizję i obserwowaliśmy, dokąd ten świat zmierza. […] Nasz pierwszy album to portret ludzi, którzy nieustannie martwili się o sytuację na świecie. Chcieliśmy wykorzystać muzykę jako kanał i pozbyć się tego uczucia”[31] – nadmieniał Coleman. Mówił też: „Ogólnie rzecz biorąc, nasza muzyka służy do kreowania bardziej pożądanej rzeczywistości, a historycznie rzecz biorąc, naszą tradycją w Killing Joke jest katharsis, egzorcyzmy i oczywiście twardy realizm – takie aspekty życia, z którymi wszyscy musimy się zmierzyć”[32].

Wyjątkowe zjawisko

Album zatytułowany po prostu „Killing Joke” (pierwotnie „Tomorrow’s World”) trafił do sklepów 5 października 1980 roku nakładem połączonych sił wytwórni Malicious Damage i E.G. Records. Na zaprojektowanej przez Mike’a Colesa okładce widniało zdjęcie wykonane przez Donalda McCullina podczas zamieszek w Irlandii Północnej w 1971 roku. „[McCullin] zgodził się pod warunkiem, że zespół nie będzie oczekiwał od niego promowania muzyki. Pewnie myślał, że to kolejna punkowa bzdura” – relacjonował Coles. Zgodnie z taktyką anonimowości, we wkładce płyty zamiast nazwisk muzyków zamieszczono informację: „Wszystkie piosenki napisane i wyprodukowane przez Killing Joke”. Promowany singlem „Requiem” (numer 1 w UK Indie Chart i 43. pozycja w „Billboard” US Hot Dance Club Songs) album zajął 39. lokatę na liście najlepiej sprzedających się płyt w Wielkiej Brytanii, co było zgoła zadowalającym wynikiem, zważywszy na niekomercyjny profil formacji.

Coleman wyraził opinię, że po premierze albumu „wszyscy zmieszali go z błotem”[33], ale to nie do końca prawda. Valac Van Der Veene z „Sounds” wystawił „Killing Joke” maksymalną ocenę pięciu gwiazdek i zarazem ostrzegał, że muzyka i teksty mogą okazać się „destrukcyjne dla duszy”[34]. Mike Stand ze „Smash Hits” porównał kwartet do „bagnetu wbitego w dupsko sennego konserwatyzmu. Ogrom mocy w każdym aspekcie czyni z nich prawdziwy zespół rockowy w najszlachetniejszym tego słowa znaczeniu”[35]. Pozytywne artykuły pojawiały się przede wszystkim w punkowych zinach: Ray z „Allied Propaganda” wyznał, że oczekuje od Killing Joke „perfekcji na płytach winylowych, więc doskonałość ich debiutanckiego albumu nie jest żadnym zaskoczeniem”[36], a Maurice Walsh z „Phaze One” odnotował, że muzyka ma „plemienny klimat”, zaś grupa „eksploruje nowe brzmienia i ciekawie będzie przyglądać się jej rozwojowi. W obecnej formie jest to wyjątkowe zjawisko”[37].

Po wydaniu krążków „What’s THIS For…!” (1981) i „Revelations” (1982) Glover odszedł z Killing Joke i zasilił Brilliant, a Coleman i Walker wyemigrowali na Islandię, żeby muzykować z lokalnymi artystami pod szyldem Niceland. Po powrocie do Anglii wskrzesili macierzysty zespół z basistą Paulem Ravenem, publikując płyty „Fire Dances” (1983) i „Night Time” (1985); ta druga przyniosła im sukces komercyjny dzięki przebojowi „Love Like Blood”. Muzycy angażowali się także w inne przedsięwzięcia: Coleman zajął się komponowaniem muzyki orkiestrowej i licznymi kooperacjami; Glover został rozchwytywanym producentem i promotorem psytrance’u; Ferguson i Walker udzielali się między innymi w Murder, Inc., The Damage Manual, Warrior Soul i Pigface. W 2008 roku, po długotrwałym okresie personalnych roszad, nastąpiła reaktywacja oryginalnego składu Killing Joke, lecz śmierć Walkera przed dwoma laty stawia dalszą działalność grupy pod znakiem zapytania.

Fundamenty gatunku

Killing Joke powstali jako grupa niezależna i mimo flirtu z głównym nurtem zachowali ten status, nie ulegając presji odbiorców, krytyków muzycznych, firm fonograficznych i rynku płytowego. „Nie byliśmy zbyt świadomi naszego wizerunku publicznego w prasie. Tak naprawdę nigdy się tym za bardzo nie przejmowaliśmy. Mieliśmy raczej aroganckie podejście: »Robimy swoje i ludziom albo się to spodoba, albo nie«” – zarzekał się Coleman. Trwająca prawie pół wieku kariera Killing Joke – będąca w słowach samych muzyków „długą i trudną walką”[38] – dowodzi, że to nastawienie dało znakomite rezultaty. Zespół działał niejako na przekór panującym trendom: gdy największe triumfy na listach przebojów święciły gatunki takie jak synthpop, new pop i new romantic, oni kultywowali ciężkie, rockowe brzmienie ocierające się o muzykę metalową. Gdy w modzie był materialistyczny racjonalizm, oni odwoływali się do duchowości, eschatologii, okultyzmu oraz antykapitalizmu.

Simon Reynolds pisał, że „jeśli Bauhaus, BansheesThe Birthday Party uznać za kluczowe grupy łączące post-punk z gotykiem, to Killing Joke byli czwartym kamieniem węgielnym gotyckiego brzmienia i stylu”[39]. Oddziaływanie kwartetu nie kończy się na rocku gotyckim (Sisters of Mercy, The Mission, Southern Death Cult, Alien Sex Fiend) – obejmuje również szeroko pojęty industrial i metal (Nine Inch Nails, Ministry, Godflesh, Sepultura, Metallica, Soundgarden, Helmet, Faith No More i wiele innych), a nawet taneczną elektronikę (LCD Soundsystem) oraz shoegaze (My Bloody Valentine). Kurt Cobain zaczerpnął riff „Come As You Are”„Eighties”; pozew o plagiat wycofano po samobójstwie lidera Nirvany (Coleman: „Nie miałbym sumienia procesować się z nimi w takiej sytuacji”[40]). Do wpływu Killing Joke przyznawali się też Polacy: Tomasz Budzyński (Armia), Piotr Pawłowski (Made In Poland), Tomasz Adamski (Siekiera) i Wojciech Wojda (Farben Lehre)[41].

„Killing Joke” pozostaje jednym z najważniejszych albumów w historii muzyki alternatywnej, o czym świadczą recenzje retrospektywne. Biograf grupy, Jyrki Hämäläinen, nie miał wątpliwości, że to „wybitny debiutancki album, który uchwycił […] mrożącą krew w żyłach, apokaliptyczną obawę przed światem, który miał nadejść”[42]. W podobnym tonie wypowiadał się Chris Bryans, czcząc „jedną z najpiękniejszych ponurych płyt dziesięciolecia, ulubioną przez każdego, kto rok po wyborze Margaret Thatcher na brytyjskiego premiera czuł, że zbliżają się niespokojne czasy”[43]. Laura Hightower zwracała uwagę na mieszaninę tekstów wieszczących rozkład społeczeństwa z nowoczesnym stylem łączącym punk, heavy metal i disco – mieszaninę, która „wyprzedziła swoje czasy” i „stworzyła fundamenty gatunku uprawianego w latach 90. przez wiele grup rockowych”[44]. „»Killing Joke« to brutalistyczny klasyk”[45] – podsumował Iain Smith.

 


Przypisy:
[1]     Dom aukcyjny w Londynie (przyp. aut.).
[2]     R. Filipowski, „Killing Joke: Pandemonium”, „Teraz Rock” nr 10 (92), październik 2010, s. 72.
[3]     P. Watts, „Pandemonium!”, „Uncut”, wrzesień 2015, s. 48 (tłum. własne).
[4]     S. Reynolds, „Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Postpunk 1978–1984”, tłum. J. Bożek, Warszawa 2015, s. 476.
[5]     W. Dziki, „Boli mnie. Rozmowa z Jazem Colemanem”, „Teraz Rock” nr 6, sierpień 2003, s. 82.
[6]     Killing Joke, „Ads”, „Melody Maker”, 24 lutego 1979 (tłum. własne).
[7]     R. Filipowski, „Killing Joke…”, op. cit., s. 73.
[8]     P. Watts, „Pandemonium!”, op. cit., s. 48.
[9]     Ibidem.
[10]   J. Hämäläinen, „Killing Joke: Are You Receiving?”, Boston 2020, s. 20 (tłum. własne).
[11]   P. Watts, „Pandemonium!”, op. cit., s. 48.
[12]   Wówczas był to Les Paul Deluxe; po drugiej płycie KJ artysta sięgnął po Gibsona ES-295, któremu pozostał wierny do końca życia (przyp. aut.).
[13]   Zob. M. Kay, „Max Kay Interviews Geordie”, „Music U.K. (Monthly Magazine)”, czerwiec 1984.
[14]   S. Reynolds, „Podrzyj, wyrzuć…”, op. cit., s. 476.
[15]   R. Filipowski, „Killing Joke…”, op. cit., s. 74.
[16]   P. Buckley (red.), „The Rough Guide to Rock”, London 2003, s. 555 (tłum. własne).
[17]   Zob. C. Camshaft, „Killing Joke”, „RearGarde” nr 34, czerwiec 1989, s. 25.
[18]   P. Watts, „Pandemonium!”, op. cit., s. 49.
[19]   Gabby, „Killing Joke”, „Anti-Climax” nr 8, styczeń/luty 1981, s. 10 (tłum. własne).
[20]   Zob. C. Bohn, „Singles”, „Melody Maker”, 10 listopada 1979, s. 30.
[21]   Zob. V. Goldman, „The Meaning Behind The Moaning”, „Melody Maker”, 8 grudnia 1979, s. 32–34.
[22]   D. Hepworth, „Singles”, „Smash Hits”, 13–26 grudnia 1979, s. 28 (tłum. własne).
[23]   Był to niemiecki duchowny Albanus Schachleiter, nie zaś – jak mniemali członkowie Killing Joke – papież Pius XI (przyp. aut.).
[24]   W. Weiss, „Skorumpowani, źli, nikczemni. Rozmowa z Jazem Colemanem”, „Teraz Rock” nr 7, wrzesień 2003, s. 34.
[25]   Zob. P. Sutcliffe, „That Primitive Feeling”, „Sounds”, 9 sierpnia 1980.
[26]   K. Needs, „Killing Joke”, „ZigZag” nr 105, wrzesień 1980 (tłum. własne).
[27]   R. Filipowski, „Killing Joke…”, op. cit., s. 74.
[28]   K. Needs, „Killing Joke”, op. cit.
[29]   Tytuł nawiązuje do punkowego klubu SO36 w Berlinie (przyp. aut.).
[30]   Tutaj zespół zacytował fragmenty „Me and Baby Brother” z repertuaru War (przyp aut.).
[31]   N. Rowland, „Anti-Christ Crusade”, „The Other Side” nr 1, wrzesień 1981, s. 7–8 (tłum. własne).
[32]   L. Hightower, „Contemporary Musicians” vol. 30, Detroit 2001, s. 125 (tłum. własne).
[33]   J. Hämäläinen, „Killing Joke…”, op. cit., s. 20.
[34]   V. Van Der Veene, „The Joke’s On You”, „Sounds”, 11 października 1980, s. 39 (tłum. własne).
[35]   M. Stand, „El Peas”, „Smash Hits”, 30 października–12 listopada 1980, s. 44 (tłum. własne).
[36] Ray, „Killing Joke”, „Allied Propaganda” nr 5, styczeń 1981, s. 9 (tłum. własne).
[37]   M. Walsh, „Killing Joke”, „Phaze One” nr 1, wiosna 1981, s. 15 (tłum. własne).
[38]   C. Heath, „Killing Joke”, „Smash Hits”, 28 lutego–13 marca 1985, s. 27 (tłum. własne).
[39]   S. Reynolds, „Podrzyj, wyrzuć…”, op. cit., s. 476.
[40]   J. Nizinkiewicz, „Kasa to nie wszystko”, „Teraz Rock” nr 5 (87), maj 2010, s. 66.
[41]   Zob. R. Filipowski, „Killing Joke…”, op. cit., s. 74–78.
[42]   J. Hämäläinen, „Killing Joke…”, op. cit., s. 32.
[43]   R. Dimery (red.), „1001 albumów muzycznych. Historia muzyki rozrywkowej”, tłum. M. Bugajska, J. Topolska i J. Wiśniowski, Poznań 2017, s. 460.
[44]   L. Hightower, „Contemporary Musicians”, op. cit., s. 124.
[45]   P. Buckley (red.), „The Rough…”, op. cit., s. 555.