Nr 23/2023 Na dłużej

Widma z przedmieścia

Maciej Kaczmarski
Muzyka

W połowie listopada minęło 45 lat od wydania „The Scream” – debiutanckiego albumu wpływowej grupy Siouxsie and the Banshees, której twórczością inspirowały się całe pokolenia twórców: od The Cure, Depeche Mode i Cocteau Twins do PJ Harvey, Massive Attack i Björk.

Dziwacy pośród purytanów

O angielskich przedmieściach mówi się, że są najnudniejszym miejscem na świecie. To zazwyczaj spokojne, wręcz senne dzielnice pełne szeregowych domów z czerwonej cegły, które zamieszkują mieszczanie spełniający marzenie o cichym i dostatnim życiu. Tego rodzaju wizerunek angielskiego suburbium utrwaliła szeroko pojęta sztuka: literatura („Budda z przedmieścia” Hanifa Kureishiego), teatr („Przyjęcie Abigail” Mike’a Leigh, „Shirley Valentine” Willy’ego Russella), telewizja (seriale „The Good Life”, „Butterflies”, „The Fall and Rise of Reginald Perrin”) oraz kino („Billy kłamca” Johna Schlesingera, „Moja piękna pralnia” Stephena Frearsa, „Metroland” Philipa Saville’a). O blaskach i cieniach życia na przedmieściach śpiewali między innymi The Rolling Stones („Mother’s Little Helper”), The Beatles („Penny Lane”), Sex Pistols („Satellite”), XTC („Respectable Street”), The Skids („Sweet Suburbia”), Madness („Our House”) i Blur („Stereotypes”).

Susan Ballion, rocznik 1957, wychowała się w Chislehurst na obrzeżach południowo-wschodniego Londynu. Były to typowe tereny podmiejskie, jakby żywcem wyjęte z wymienionych wyżej pozycji. Rodzice dziewczyny, Belg z francuskojęzycznej Walonii i Angielka o szkockich korzeniach, poznali się w belgijskiej kolonii w Kongu, gdzie oboje pracowali. W połowie lat 50. przeprowadzili się do Bromley, największej peryferyjnej londyńskiej gminy. „Nie znosiłam przedmieść” – opowiadała po latach Ballion. „Nie znosiłam ulicy, na której mieszkaliśmy. Była to okolica zamieszkana przez społeczność, którą prawie można uznać za należącą do klasy średniej. Bardziej purytańska niż właściwa klasa średnia, niemal złośliwa”[1]. W wieku dziewięciu lat mała Susan i jej przyjaciółka padły ofiarą napaści seksualnej dokonanej przez nieznajomego w miejscowym parku. Zignorowany przez policję i rodziny dziewczynek incydent zaszczepił w Susan dogłębny brak zaufania do dorosłych.

Moja rodzina była jak Rodzina Addamsów, a ja dorastałam rozpaczliwie usiłując być normalna. […] Nawet w szkolnym rejestrze gapili się na moje nazwisko i nie byli w stanie go wymówić. Desperacko chciałam zmienić rodzinę

– opisywała Susan. Poczucie wyobcowania potęgował w dziewczynce alkoholizm ojca, który nie potrafił wpasować się w sztywne ramy mieszczańskiego społeczeństwa. Pomimo tego zdołał przekazać córce miłość do książek, które stały się dla niej odskocznią od codziennych problemów. Uciekała też w muzykę: fascynowała się Roxy Music i The Stooges, uwielbiała Davida Bowiego, którego występ w telewizyjnym programie „Top of the Pops” w lipcu 1972 roku był przełomowym wydarzeniem dla niezliczonej rzeszy brytyjskich nastolatków. Ballion senior zmarł z powodu nadużywania alkoholu, gdy Susan miała 14 lat. Wpadła w depresję, straciła na wadze, rzuciła szkołę i zaczęła się włóczyć po pobliskich klubach.

Załoga z Bromley

Steven Bailey, starszy od Susan o dwa lata, także pochodził z przedmieść Londynu – przyszedł na świat w północnej dzielnicy Highgate, ale dorastał na południu miasta, w Bromley. W wieku 15 lat zapoznał się z płytą „Monster Movie” niemieckiej formacji Can, rok później trafił zaś na koncert grupy Captain Beefheart & His Magic Band. Obydwa wydarzenia odmieniły jego życie tam bardzo, że porzucił plany zostania profesjonalnym fotografem i zapragnął kariery muzycznej. Był wielbicielem Davida Bowiego, Briana EnoThe Velvet Underground, a także namiętnym czytelnikiem Williama S. Burroughsa, Jeana Geneta, Alberta Camusa, Franza Kafki i J.G. Ballarda. „Odkąd byłem bardzo młody, zawsze czułem potrzebę wycofania się w głąb swej głowy i rozdrapywania krawędzi własnej wyobraźni, żeby odciąć się od błahostek i beztroski świata zewnętrznego” – deklarował Bailey. To też łączyło go z Susan, którą poznał w połowie lat 70. na koncercie Roxy Music.

W lutym 1976 roku Steven i Susan wybrali się do Marquee Club w Londynie na występ Sex Pistols. „Kiedy zobaczyłam ich pierwszy raz, słuchało ich tylko kilku studentów i wszyscy utrzymywali dystans. Nie było w tym agresji. A oni po prostu grali”[2] – rekapitulowała Susan. I dodawała: „Punk polegał na filozofii »zrób to sam«, na tworzeniu własnych zasad i autonomii. To właśnie zawsze robiłam”. „Czuliśmy, że idee są silniejsze niż cokolwiek innego. Duża w tym zasługa czystej krwi, arogancji młodości” – uzupełniał Steven. Oboje zaczęli się pojawiać na prawie każdym koncercie Sex Pistols, a swoją ekscytacją zarazili znajomych, w tym przyszłą gwiazdę pop Billy’ego Idola oraz Philipa Sallona, który w latach 80. będzie jednym z największych ideologów ruchu New Romantic. Prasa muzyczna ochrzciła tę kilkunastoosobową paczkę znajomych znienawidzonym przez Baileya mianem „The Bromley Contingent”, bo większość z nich pochodziła z tej dzielnicy.

W tamtym czasie zaczął krystalizować się wyrazisty wizerunek Susan Ballion, która chciała być „cierniem w boku przeciętności”[3]. Farbowała włosy na krzykliwe kolory, a potem zaczesywała je na wymyślne sposoby, ubierała się w skąpe kostiumy zainspirowane fetyszystyczną stylistyką bondage i nosiła ostry makijaż, który przejęła od młodocianych przestępców z „Mechanicznej pomarańczy” Stanleya Kubricka. Zdarzało jej się nawet założyć opaskę ze swastyką, choć nie sympatyzowała z nazizmem. Swoje liczne prowokacje tłumaczyła następująco: „Od początku chodziło o postawienie się mamusiom i tatusiom. Nie znosiliśmy starszych ludzi, może nie wszystkich, ale szczególnie tych z przedmieść. Wiecznie przynudzali opowieściami o Hitlerze, mówili »Daliśmy mu popalić«, i jeszcze ta ich triumfalna duma. A my odpowiadaliśmy: »Cóż, a ja myślę, że w zasadzie Hitler wcale nie był taki zły«, i cieszyliśmy się, że ich twarze kompletnie czerwienieją”[4].

Dyletanci na scenie

U schyłku lata 1976 roku Malcolm McLaren (menedżer Sex Pistols) i promotor Ron Watts zorganizowali festiwal, podczas którego zagrali pionierzy punk rocka, między innymi The Clash, The Damned, Buzzcocks i, rzecz jasna, podopieczni McLarena. Kiedy okazało się, że w programie jest wolne miejsce, Susan namówiła Stevena do występu, choć nie mieli składu, repertuaru ani nazwy. „Pierwszy raz naprawdę coś zagrałem dzień przed festiwalem” – wspominał Bailey, któremu przypadła rola basisty pod pseudonimem Steve Severin (od postaci z książki Leopolda von Sacher-Masocha, wspomnianej w „Venus In Furs” The Velvet Underground). Susan stanęła za mikrofonem, przybrawszy ksywkę Siouxsie (od nienawiści do kowbojów). Skład uzupełnili Marco Pirroni na gitarze i Simon John Ritchie vel Sid Vicious na perkusji. Kwartet przyjął nazwę Siouxsie and the Banshees (od horroru folklorystycznego „Cry of the Banshee” z 1970 roku[5]).

Dwudniowa impreza pod kryptonimem 100 Club Punk Special zaczęła się 20 września 1976 roku. Dzień wcześniej odbyła się pierwsza i zarazem ostatnia próba naprędce skleconego zespołu. Trwała około dziesięciu minut. „Zdaliśmy sobie sprawę, że uczenie się jakichś piosenek nie miało żadnego sensu”[6] – relacjonował Pirroni. Postanowili, że będą improwizować zgodnie z maksymą Viciousa: „Wybierasz akord, brzdąkasz sobie i masz muzykę”[7]. W trakcie dwudziestominutowego koncertu grali fragmenty piosenek „Sister Ray” The Velvet Underground, „Knockin’ on Heaven’s Door” Boba Dylana i „Smoke on the Water” Deep Purple; w pewnym momencie Siouxsie zaczęła odmawiać „Ojcze nasz”. Później zaznaczała, że „takie było nasze podejście do sprawy: kompletny nieład, ale zarazem coś, co bardziej zapadało w pamięć niż wcześniej przećwiczony materiał”[8]. Odnotowała też: „Mieliśmy zagrać jeden numer, aż nie wyrzucą nas ze sceny, ale nie zrobili tego”.

Zgodnie z planem pierwsza inkarnacja Siouxsie and the Banshees rozpadła się po występie na 100 Club Punk Special, lecz Severin i Siouxsie postanowili kontynuować działalność pod tym szyldem. Na początku 1977 roku zwerbowali perkusistę Kenny’ego Morrisa i gitarzystę Petera Fentona; tego ostatniego zastąpił utalentowany samouk John McKay. Przez pewien czas tylko on miał własny instrument – reszta grała na pożyczonym sprzęcie. Początkowo odzew był słaby, bo, jak zauważył Severin, „dużo czasu zabrało nam zmazanie z siebie nazistowskiej skazy od noszenia swastyk i tego wersu w »Love in a Void«. Nikt nie okazywał zainteresowania tym, co robiliśmy w pierwszym roku działalności”[9]. W listopadzie 1977 roku formacja po raz pierwszy pokazała się w telewizji – był to program „So It Goes” Tony’ego Wilsona nadawany na falach manchesterskiej stacji Granada. W tym samym miesiącu wystąpiła również w znanej audycji radiowej Johna Peela w BBC.

Branża kontra punk

Na początku 1978 roku Siouxsie and the Banshees z łatwością wyprzedawali już sale koncertowe w Londynie, lecz w dalszym ciągu nie mieli kontraktu nagraniowego, który gwarantowałby im pełną kontrolę artystyczną. „Tak bardzo branża nienawidziła idei »punka«, zwłaszcza kierowanego przez kobietę, która miała w sobie jakąkolwiek asertywność” – wyjaśniała Siouxsie powody tej sytuacji. Nils Stevenson, pomysłowy menedżer zespołu, zainicjował nietypową kampanię graffiti: na murach budynków, w których mieściły się wytwórnie płytowe, wypisywał hasło „Kontrakt dla Banshees”. Severin zapamiętał, że „Stevenson robił wokół nas dużo szumu, aż zaczynało śmierdzieć. […] Bawił się koncepcją »największego zespołu, który jeszcze nie podpisał kontraktu«”[10]. Jego zabiegi odniosły jednak pożądany skutek, bo w czerwcu 1978 roku – niecałe dwa lata po koncercie w 100 Club – The Banshees podpisali wreszcie umowę wydawniczą z firmą Polydor.

Debiutancki singiel Siouxsie and the Banshees nosił tytuł „Hong Kong Garden” i trafił do sklepów w sierpniu tego samego roku. Tytuł nawiązywał do nazwy chińskiej restauracji w Chislehurst, gdzie Siouxsie była świadkiem rasistowskich zaczepek skinheadów wobec pracujących tam Chińczyków. Zespół odrzucił pierwszą wersję utworu wyprodukowaną przez Bruce’a Albertine’a, amerykańskiego specjalistę od soulu, i zwrócił się do Steve’a Lillywhite’a (przyszłego współpracownika U2Talking Heads). Ten brytyjski realizator wyrobił sobie renomę dzięki specyficznemu nagrywaniu perkusji, które wiele zawdzięczało patentom Tony’ego Viscontiego z płyty „Low” Davida Bowiego. „Hong Kong Garden” zajął 7. miejsce na liście przebojów w Wielkiej Brytanii. „To wydawało się całkiem logiczne, po prostu trafiliśmy w dobry czas”[11] – stwierdził Severin, a Siouxsie nadmieniała, że ten niespodziewany sukces „utorował nam drogę do robienia tego, co chcieliśmy”.

Powodzenie singla było o tyle zaskakujące, że styl The Banshees nie schlebiał gustom masowej publiki. Brzmienie powstało w wyniku redukcji. „Wiedzieliśmy, czego nie chcemy i wyrzucaliśmy wszystkie klisze. Nigdy nie mieliśmy gitarowego solo czy niekończących się piosenek z głośnym waleniem w bębny”[12] – wyłuszczał Severin. Fundamentem był tu puls sekcji rytmicznej: plemienne bębnienie grającego głównie na tom-tomach i bez talerzy Morrisa oraz sprężysty bas Severina, który uderzał struny kostką gitarową od dołu do góry. Na to nakładały się poszarpane partie metalicznej gitary McKaya, przepuszczone dodatkowo przez flanger – efekt podwajający i przesuwający fazę sygnału, co skutkowało szklistym, kruchym dźwiękiem. Całości dopełniał głos Siouxsie: lodowaty, władczy, monumentalny. Wszystko razem rzeczywiście mogło kojarzyć się z banshee[13] – widmem z irlandzkiego folkloru, którego przenikliwe zawodzenie wróżyło rychłą śmierć[14].

Fobie i dewiacje

W czasie, gdy „Hong Kong Garden” piął się po kolejnych szczeblach UK Top Ten (zostając przy okazji singlem tygodnia według „NME”, „Melody Maker”, „Record Mirror” i „Sounds”), Siouxsie and the Banshees pracowali nad swoim pierwszym albumem w RAK Studios w Londynie. Było to studio nagraniowe założone w 1976 roku przez Mickiego Mosta – producenta „The House of the Rising Sun” The Animals i innych przebojów lat 60. Most zaadaptował stary ceglany budynek z wysokimi sufitami i okazałymi oknami (w którym dawniej funkcjonowała wiktoriańska szkoła i kościół) na nowoczesne atelier z imponującą aparaturą nagraniową. Za konsoletą ponownie zasiadł Steve Lillywhite, który instruował Morrisa, żeby grał najpierw na bębnie basowym i werblach, a dopiero potem dograł tom-tomy. Członkom grupy zależało, żeby pełna rozmachu muzyka brzmiała jak „połączenie Velvet Underground ze sceną pod prysznicem z »Psychozy«”[15].

W ciągu jednego tygodnia w sierpniu 1978 roku zespół zarejestrował dziesięć utworów (kolejne trzy tygodnie zajęło ich miksowanie). „Pure” stanowił instrumentalny wstęp płynnie przechodzący w „Jigsaw Feeling” – ponury hymn o swoistym rozdwojeniu jaźni i wynikającym z niego zagubieniu. „Overground” opowiadał o społecznym konformizmie, „Mirage” – o medialnych manipulacjach. „Carcass” był makabryczną historią o samotnym rzeźniku, który zakochał się w kawałku mięsa. „Metal Postcard” został dedykowany Johnowi Heartfieldowi i ukrócił posądzenia o faszystowskie sympatie Siouxsie. Do tego „Nicotine Stain” (uzależnienie od nikotyny jako metafora toksycznych relacji), „Suburban Relapse” (załamanie nerwowe gospodyni domowej z przedmieścia), „Switch” (walka przeciwieństw uosobionych przez przedstawicieli nauki i wiary: lekarza i księdza) i „Helter Skelter”, przeróbka uwielbianej przez Charlesa Mansona piosenki Beatlesów.

Autorem większości muzyki był John McKay, podczas gdy Siouxsie i Steve Severin naprzemiennie pisali teksty – beznamiętne, pozbawione sentymentów, pełne czarnego humoru oraz odniesień do literatury. Jak przyznawała Siouxsie, punk nie był dla niej zjawiskiem politycznym, lecz osobistym „zaburzeniem i kwestionowaniem siebie”[16]. Tematy jej piosenek oscylowały wokół fobii, aberracji psychicznych, dewiacji seksualnych, traum z dzieciństwa, niepokojów na tle nerwowym, mrocznych tajemnic, nieufności oraz samotności, monotonii i nudy przedmiejskiego życia. Siouxsie objaśniała genezę swoich tekstów w taki oto sposób:

Zniszczone życie, zniszczone dusze, zniszczone relacje. Większość krzywd, o których śpiewam, wydarzyła się, kiedy byłam młodsza, i w swojej pracy wciąż się nimi karmię. Wczesne doświadczenia tworzą urazy na całe życie. Piosenki, które piszesz, mogą pomóc ci naprawić te szkody. […] W moim przypadku chodziło o brak troski.

Intensywne arcydzieło

Album zatytułowany „The Scream” ukazał się 13 listopada 1978 roku. Tytuł i okładka nawiązywały do filmu „Pływak” Franka Perry’ego, którego główny bohater wracał do domu w nietypowy sposób, pokonując przydomowe baseny na przedmieściach. Oprawę graficzną zaprojektował fotograf Paul Wakefield według koncepcji Siouxsie.

Pomysł polegał na zrobieniu niepokojących, wytrącających z równowagi zdjęć podwodnych w basenie – nie można krzyczeć pod wodą. […] Za modeli posłużyły dzieci w wieku szkolnym, które nieźle szalały

– mówił Wakefield. Decydenci wytwórni Polydor naciskali na członków zespołu, żeby na płytę trafił też „Hong Kong Garden”, ale muzycy byli nieprzejednani, ponieważ utwór ten znacząco odstawał od materiału zrealizowanego w RAK Studios. W rezultacie „The Scream” nie był promowany żadnym singlem. Nie przeszkodziło mu to w dotarciu do 12. miejsca listy najlepiej sprzedających się płyt w Wielkiej Brytanii.

„The Scream” spotkał się z nieomal jednomyślną aprobatą prasy muzycznej. Dziennikarz magazynu „Rolling Stone” kreślił, że płyta „tworzy energetyczny most pomiędzy punkiem i psychodelią”[17]. W pięciogwiazdkowej recenzji Chrisa Westwooda na łamach „Record Mirror” padły zdania, że „album wskazuje na przyszłość, prawdziwą muzykę dla nowej ery. […] Jest ważny i poruszający. To kamień milowy”. Kris Needs z „ZigZag” pisał, że longplay jest „bezkompromisowy, potężny i niepokojący, a jednocześnie wciągający i przyjemny. […] To muzyka o takiej mocy i wizji, że nie sposób się nie wzruszyć”. Robert Christgau z „The Village Voice” opisał całość jako „melodyjnie atonalną oraz skromnie sensacyjną”. Paul Morley z „NME” konstatował, że muzyka jest „niepodobna do niczego innego w ramach rocka”[18]. Pisarz i krytyk Adam Sweeting nie wątpił, że „The Scream” to „mrożące krew w żyłach, intensywne arcydzieło” o „potężnym, lecz opływowym brzmieniu”[19].

Dopełnieniem sukcesu była trasa koncertowa, w trakcie której Siouxsie and the Banshees dzielili scenę z The Human League i Spizzoil. Członkowie grupy chcieli zachować dystans do publiczności zarówno na scenie, jak i poza nią. Ich celem było stworzenie nastroju tajemnicy i niedopowiedzenia. „W scenie jest coś magicznego. Pomyśl o wszystkich swoich ulubieńcach, na przykład o The Doors. Nie można sobie wyobrazić, że to twoi kumple z podwórka. Scena jest ich kościołem. Właśnie to było atrakcyjne w inteligentniejszym glamie, jakaś teatralność, poczucie, że wystawia się tutaj jakiś spektakl”[20] – wykładał Severin, a Siouxsie potwierdzała jego słowa: „Nigdy nie pociągało mnie bycie biegłą piosenkarką czy instrumentalistką. Myślę, że byłam zainteresowana tworzeniem wizji”. Mroczne, pełne erotycznego napięcia występy Siouxsie and the Banshees zrobiły ogromne wrażenie na Davidzie Bowiem, który zachwalał grupę na antenie radia BBC w 2003 roku.

Ściana dźwięku

Po nagraniu albumu „Join Hands” (1979) doszło do personalnych przetasowań w składzie grupy: w atmosferze skandalu odeszli Kenny Morris i John McKay, a ich miejsce zajęli kolejno Budgie (The Slits, Big In Japan) i John McGeoch (Magazine, Ultravox). W takiej konfiguracji Siouxsie and the Banshees nagrali trójkę asów w postaci płyt „Kaleidoscope” (1980), „Juju” (1981) i „A Kiss in the Dreamhouse” (1982). W kolejnych latach zmianom ulegały i styl, i skład zespołu (jedynymi stałymi członkami od początku do końca byli Siouxsie i Severin) – przez krótki czas funkcję głównego gitarzysty pełnił nawet Robert Smith z The Cure, który brał udział w sesjach do albumu „Hyæna” (1984). Pod koniec lat 80. grupa zdobyła Amerykę dzięki bestsellerowej płycie „Peepshow” (1988). W 1996 roku, po równo dwóch dekadach aktywności i 11 płytach studyjnych, Siouxsie i jej Widma zakończyli działalność, a muzycy poświęcili się innym projektom artystycznym.

Dziś trudno już przecenić wpływ, jaki zespół ten wywarł na post-punk, nową falę, synth-pop, rock gotycki, muzykę alternatywną, shoegaze oraz trip-hop. Do inspiracji dokonaniami Siouxsie and the Banshees przyznawali się tacy artyści, jak Bauhaus, Joy Division, Killing Joke, The Cure, Big Black, The Smiths, My Bloody Valentine, Sonic Youth, The Jesus and Mary Chain, Faith No More, TV on the Radio, John Frusciante, Bloc Party, Slowdive, Dave Navarro, Radiohead, Damon Albarn, The Mars Volta, Primal Scream, The Smashing Pumpkins, Fields of the Nephilim, The Sisters of Mercy, Depeche Mode, Yeah Yeah Yeahs, The Mission i wielu innych. Piosenki zespołu przerabiali lub samplowali Massive Attack, Jeff Buckley, Tricky, LCD Soundsystem, Santigold, The Beta Band, Simple Minds i The Weeknd. Już sam rozrzut stylistyczny tych wykonawców świadczy o zasięgach osiągniętych przez Siouxsie Sioux, Steve’a Severina oraz ich współpracowników.

Szczególnie nowatorskie było brzmienie gitary opracowane przez Johna McKaya na „The Scream”. „Najlepszą rzeczą w The Banshees była fenomenalna ściana dźwięku, której nigdy wcześniej nie słyszałem”[21] – wyznał Robert Smith. Ceniony producent Steve Albini zauważył, że „nawet dziś nikt nie rozumie, jak ten gitarzysta sprawił, że cały ten bezładny hałas trzyma się kupy jako piosenka”[22]. Steve Lillywhite nazwał McKaya „innowatorem”, który swoją grą znacznie wyprzedził „wszystkich innych [gitarzystów]”. Yoshi Kato puentował, że na swoim pierwszym albumie „The Banshees już pozostawili prostą punkową złość, żeby wkroczyć w bardziej złożone rejony”[23], podczas gdy Jeff Apter podsumował, że ten zdumiewająco dojrzały album „stał się kluczowym wydawnictwem w historii Wielkiej Brytanii w okresie po Sex Pistols”, a grupa wskazała drogę wszystkim, „którzy zaczęli grać pod pośrednim lub bezpośrednim wpływem Siouxsie i jej kolegów”[24].

Królowa lodu

Osobna wzmianka należy się też Siouxsie Sioux – być może najbardziej wpływowej kobiecie w dziejach muzyki rockowej. Do czasu punkowej rewolucji kobiety były w przemyśle rozrywkowym zaledwie ozdobą (z nielicznymi wyjątkami pokroju Grace Slick, Janis Joplin czy Joni Mitchell). To punk dał głos kobietom, a szlak przetarły członkinie takich zespołów, jak The Slits, The Raincoats i właśnie Siouxsie and the Banshees. Jak spostrzegł Jon Savage, „żadna kobieta nigdy przedtem nie generowała takiego hałasu”, podczas gdy muzycy „podkreślali opozycję między charakterystyczną dla Siouxsie wyższością dominy a trzema niebrzydkimi muzykami o chłopięcej urodzie”[25]. Siouxsie zapewniała jednak, że nie usiłowała na siłę „być męska i podrywać chłopaków, więc główną różnicą między nami a resztą [środowiska muzycznego] było to, że nie istniała tylko męska perspektywa. Przypuszczam, że moim paliwem była pewna ilość gniewu, ale i swoisty smutek”.

Osoby z otoczenia Siouxsie and the Banshees często referowały, że część uczestników koncertów płci męskiej bała się charyzmatycznej liderki. Robert Smith zaobserwował, że członkowie zespołu, a zwłaszcza jego wokalistka, „mieli w sobie szczególnego rodzaju siłę, która wykraczała poza punk sensu stricto”[26]. Bezkompromisowa postawa i demoniczny wizerunek Siouxsie mogły przerażać niektórych mężczyzn, ale w tym samym czasie wywierały przemożny wpływ na kolejne pokolenia kobiet zajmujących się muzyką. Siouxsie przekonywała po latach, że sama miała fantastyczny wzór do naśladowania w postaci swej matki. „Pracowała [jako dwujęzyczna sekretarka] w czasach, gdy matki nie pracowały – ona była jedyną znaną mi osobą, która to robiła. Jest więc pula genów, z której się wywodzisz, ale jest również środowisko, w którym dojrzewasz, a ja dojrzewałam z tymi wszystkimi silnymi kobietami, myśląc, że faceci są do bani, a kobiety są silne”.

Lista dłużniczek Siouxsie ciągnie się niemal w nieskończoność: PJ Harvey, Sinéad O’Connor, FKA twigs, Elizabeth Fraser, Tracey Thorn, Kim Deal, Alison Goldfrapp, Karin Dreijer Andersson, Beth Ditto, Björk, Grimes, Florence Welch, Dolores O’Riordan, Shirley Manson, Rachel Goswell, Romy Madley Croft, Sharleen Spiteri, Kim Gordon, Courtney Love, Róisín Murphy, Charli XCX, Hayley Williams, Ebony Bones, Cat Power, Gillian Gilbert, Chelsea Wolfe, Jennifer Charles, Liz Phair, Lou Doillon, Sarah Cracknell, Kathleen Hanna, Billie Ray Martin, Toni Halliday, Brody Dalle, Joan As Police Woman, St. Vincent, Lauren Mayberry… Trudno też wyobrazić sobie damy polskiego gotyku bez potężnego oddziaływania Siouxsie – Anja Orthodox, Maja Konarska i Katarzyna Rakowska to równie pilne uczennice Susan Ballion, która zapytana kiedyś o to, jakie to uczucie być „królową gotów”, odpowiedziała bez namysłu: „Wolałabym być znana jako królowa lodu”.

 


Przypisy:
[1]     J. Savage, Historia punk rocka. England’s Dreaming, tłum. M. Marciniak, Warszawa 2013, s. 181–182.
[2]     Ibidem, s. 182.
[3]     S. Reynolds, Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Postpunk 1978–1984, tłum. J. Bożek, Warszawa 2015, s. 470.
[4]     J. Savage, Historia punk rocka…, op. cit., s. 286.
[5]     Polski tytuł tego filmu w reżyserii Gordona Hesslera to Zwiastun śmierci – przyp. aut.
[6]     J. Savage, Historia punk rocka…, op. cit., s. 263.
[7]     Ibidem, s. 264.
[8]     Ibidem, s. 263–264.
[9]     Ibidem, s. 553.
[10]   Ibidem, s. 554.
[11]   Ibidem, s. 584.
[12]   S. Reynolds, Podrzyj, wyrzuć, zacznij…, op. cit., s. 470.
[13]   W serii książek o Harrym Potterze autorstwa Joanne K. Rowling tłumacz Andrzej Polkowski przełożył „banshee” na „szyszymorę” – przyp. aut.
[14]   Zob. P. Haining, Leksykon duchów, tłum. T. Wyżyński i K. Zarzecki, Warszawa 1990, s. 22–24.
[15]   S. Reynolds, Podrzyj, wyrzuć, zacznij…, op. cit., s. 471.
[16]   Ibidem, s. 471.
[17]   J. Apter, Nigdy dość. Historia The Cure, tłum. K. Madeja i M. Mazurkiewicz, Poznań 2006, s. 104.
[18]   P. Morley, Siouxsie and the Banshees, tłum. własne, „NME”, 23 grudnia 1978, s. nieznana.
[19]   R. Stevenson, Siouxsie and the Banshees – Photo Book, tłum. własne, London 1983, s. nieznana.
[20]   S. Reynolds, Podrzyj, wyrzuć, zacznij…, op. cit., s. 472.
[21]   J. Apter, Nigdy dość…, op. cit., s. 81.
[22]   S. Albini, Tired of Ugly Fat?, tłum. własne, „Matter” nr 10, wrzesień-październik 1984, s. nieznana.
[23]   R. Dimery (red.), 1001 albumów muzycznych. Historia muzyki rozrywkowej, tłum. M. Bugajska, J. Topolska i J. Wiśniowski, Poznań 2017, s. 422.
[24]   J. Apter, Nigdy dość…, op. cit., s. 82.
[25]   J. Savage, Historia punk rocka…, op. cit., s. 483.
[26]   J. Apter, Nigdy dość…, op. cit., s. 44.