Nr 7/2024 Na dłużej

Upadki i hipokryzje

Maciej Kaczmarski
Muzyka

W marcu minęło czterdzieści pięć lat od premiery „Live at the Witch Trials” – debiutanckiego albumu niezwykle wpływowej post-punkowej grupy The Fall.

Punkowe gówno

Brian Eno odnotował kiedyś, że pierwszą płytę The Velvet Underground kupiło wprawdzie niewiele osób, natomiast każda z nich założyła później swój własny zespół[1]. To samo można powiedzieć o występie Sex Pistols w Lesser Free Trade Hall. W piątek 4 czerwca 1976 roku ta praktycznie nieznana poza Londynem formacja pojawiła się w Manchesterze na zaproszenie Howarda Devoto i Pete’a Shelleya z grupy Buzzcocks. Bilety kosztowały tylko 50 pensów, a występ był reklamowany na ostatnich stronach dziennika „Manchester Evening News”. Na sali mogącej pomieścić około 150 słuchaczy i będącej najczęściej miejscem koncertów lokalnej orkiestry znalazły się nie więcej niż cztery tuziny odbiorców. W tym niewielkim gronie było jednak kilka postaci, które wkrótce potem zaczęły kształtować alternatywną scenę muzyczną: przyszli założyciele Joy Division, New Order, Magazine i The Smiths. Tego wieczoru na sali był też dziewiętnastoletni manchesterczyk Mark Edward Smith.

Smith, rocznik 1957, urodził się w robotniczej rodzinie w Broughton w Salford, mieście należącym do aglomeracji Wielki Manchester. Jego ojciec był hydraulikiem, a dziadek ze strony matki walczył w drugiej wojnie światowej po stronie aliantów i brał udział w ewakuacji Dunkierki. Mark nie lubił szkoły, wolał czytać książki Williama S. Burroughsa, Philipa K. Dicka, H.P. Lovecrafta, Algernona Blackwooda, Edgara Allana Poego i Thomasa Hardy’ego. „Kiedyś czytałem cały pieprzony czas, choć byłem jedyną osobą w całej pieprzonej szkole, która to robiła” – rekapitulował. Muzyka pojawiła się w życiu Marka dopiero wtedy, gdy jego ojciec nabył gramofon. Jednym z pierwszych kupionych przez czternastoletniego chłopaka singli był „Paranoid” Black Sabbath, lecz jego gust formowały potem przede wszystkim dokonania The Velvet Underground, Can, The Stooges, Captaina Beefhearta, The Seeds i The Monks – kapeli amerykańskich żołnierzy stacjonujących w Niemczech Zachodnich.

Po ukończeniu szkoły w wieku szesnastu lat Smith zapisał się na wieczorowy kurs literatury, jednocześnie podejmując pracę zarobkową – najpierw w przetwórni mięsa, a potem w manchesterskich dokach. Na początku lat 70. wyprowadził się z rodzinnego domu i zamieszkał ze swą partnerką Uną Baines. Czas wolny spędzali głównie z przyjaciółmi Martinem Bramahem i Tonym Frielem, biorąc grzyby halucynogenne oraz LSD i organizując wieczorki literackie, na których odczytywali swoje utwory. Jak wspominał Bramah: „narkotyki nas pociągały, [ponieważ tak] odkrywaliśmy muzykę i siebie”[2]. Smith postanowił założyć zespół po występie Sex Pistols w Lesser Free Trade Hall. „Nie chodziło o to, żeby moje zdjęcie pojawiło się w jakiejś gazecie czy magazynie. Chodziło o dźwięki; o chęć stworzenia czegoś; o połączenie prymitywnej muzyki z inteligentnymi tekstami” – wyjaśniał. I dodawał: „Cokolwiek bym zrobił, i tak byłoby to lepsze niż większość punkowego gówna”.

To jest sztuka

Początkowo formacja w składzie Mark E. Smith (wokal), Martin Bramah (gitara), Tony Friel (bas), Una Baines (klawisze) oraz Steve Ormrod (bębny) miała nazywać się The Outsiders – taką nazwę zaproponował Smith, zapewne nieświadomy, że w Londynie działała już wówczas grupa Adriana Borlanda o takiej nazwie. Frielowi udało się jednak przeforsować swój pomysł i kwintet przybrał miano The Fall, od powieści Alberta Camusa „Upadek”. Sceniczny debiut zespołu miał miejsce w maju 1977 roku w North West Arts w Manchesterze. Po tym występie Ormrod został zwolniony, a jego miejsce za perkusją zajął Karl Burns. Niespełna pół roku później The Fall zagrali w Electric Circus na ostatnich koncertach przed zamknięciem klubu. Osiem nagrań z dwóch październikowych nocy ukazało się na kompilacji „Short Circuit: Live at the Electric Circus” (1978), którą otwierała właśnie kompozycja The Fall – „Stepping Out”. Był to fonograficzny debiut Smitha i spółki.

Jeszcze w listopadzie 1977 roku The Fall zarejestrowali materiał na swoją debiutancką epkę, której nagrywanie sfinansował Richard Boon, w tamtym czasie menedżer Buzzcocks. Boonowi zabrakło jednak funduszy, żeby opublikować płytę, toteż „Bingo-Master’s Break-Out!” (1978) ukazała się dopiero dziewięć miesięcy później nakładem niezależnej wytwórni Step-Forward – oddziału Illegal Records założonej przez braci Stewarta i Milesa Copelandów, odpowiednio perkusistę i menedżera The Police. „Step-Forward była naprawdę świetna. […] Ale [w końcu] wszyscy nastawili się na The Police. To było jak zakład, jak wyścigi konne, [a The Police] jak ten jeden typ, który zarobi najwięcej pieniędzy i na którym wszyscy się koncentrują”[3] – opowiadał Smith. Współpraca jego zespołu z Copelandami potrwa niewiele ponad rok, a w ciągu czterdziestoletniej działalności The Fall będzie jeszcze wielokrotnie zmieniać wydawców.

W tamtym czasie doszło także do personalnych przetasowań: najpierw odszedł Tony Friel, którego zastąpili na krótko Jonnie Brown i Eric McGann, a potem szesnastoletni techniczny Marc Riley. Następnie szeregi The Fall po załamaniu nerwowym opuściła Una Baines („Miałam dwadzieścia lat i byłam poważnie chora. Musiał upłynąć rok, zanim znowu zaczęłam odzywać się do ludzi”[4] – tłumaczyła); na jej miejsce wskoczyła Yvonne Pawlett. Menedżerką i jednocześnie nową partnerką Smitha została Kay Carroll (Martin Bramah ironizował, że „powtórzył się trochę scenariusz Yoko i Lennona. Dziewczyna utwierdziła Marka w jego geniuszu”[5]). Pomimo płynnego składu zespół nie zwalniał tempa: w lutym 1978 roku pojawił się w programie „What’s On” w telewizji Granada, a w maju zagrał pierwszą z dwudziestu czterech sesji w audycji radiowej Johna Peela na antenie BBC. The Fall stała się ulubioną grupą Peela, który mówił, że „zawsze jest inna i zawsze taka sama”.

Rock w rozkwicie

W grudniu 1978 roku The Fall (w składzie Smith/Bramah/Riley/Burns/Pawlett) zameldowali się w studiu nagraniowym Sound Suite w londyńskim Camden. Muzycy mieli rezerwację na pięć dni, ale Smith zachorował, więc pierwsze trzy dni zostały odwołane. Płyta powstała w zaledwie dwie doby: sesje nagraniowe odbyły się w piątek 15 grudnia, a nazajutrz producent Bob Sargeant pod czujnym okiem artystów zmiksował całość składającą się z jedenastu utworów, w tym dwóch piosenek napisanych przez Smitha jeszcze z byłymi członkami The Fall, Tonym Frielem („Frightened”) oraz Uną Baines („Mother-Sister!”). Autorem muzyki do większości utworów był Martin Bramah, wszystkie teksty napisał Smith. Ich tematyka obejmowała przemysł muzyczny („Music Scene”), narkotyki („No Xmas For John Quays”[6], „Like To Blow”, „Underground Medecin”, „Frightened”) oraz słabo płatną pracę w przygnębiającej, uprzemysłowionej scenerii wielkomiejskiej („Industrial Estate”).

Album zatytułowany „Live at the Witch Trials” trafił do brytyjskich sklepów 16 marca 1979 roku. Tytuł nawiązywał do niesławnych procesów „czarownic z Pendle” w hrabstwie Lancashire w 1612 roku, w wyniku których stracono dziesięć osób (osiem kobiet i dwóch mężczyzn) podejrzewanych o serię zabójstw przy użyciu czarów. W ten kontekst wpisywała się również narysowana przez Johna Wriothesleya monochromatyczna okładka przedstawiająca posępny krajobraz z uschniętym pniem, drzewami i menhirem na pustkowiu. Z kolei na obwolucie amerykańskiego wydania (z którego usunięto utwory „Mother-Sister!” i „Industrial Estate”, zastępując je „Various Times”) umieszczono zabarwioną na krwistą czerwień fotografię z koncertu The Fall, co w połączeniu z tytułem mogło sprawiać mylne wrażenie, że jest to album koncertowy. Zgodnie z antykomercyjną postawą zespołu, „Live at the Witch Trials” nie był promowany żadnym singlem ani tym bardziej teledyskiem.

Pierwsza duża płyta The Fall spotkała się z pozytywną reakcją prasy muzycznej. Chris Westwood z magazynu „Record Mirror” nazwał jej zawartość „surową, niespokojną, nastrojoną i buntowniczą szafą grającą”[7] (nawiązanie do utworu „Rebellious Jukebox”). Dave McCullough z „Sounds” pisał o „oszałamiająco bogatej, dojrzałej muzyce” i „rock and rollu w jego najostrzejszym, najlepszym i najbardziej szczerym wydaniu, rock and rollu w jego nagim, najbardziej stymulującym rozkwicie”[8]. Robert Christgau na łamach „The Village Voice” dostrzegł podobieństwo The Fall do Public Image Ltd, ale ostatecznie wystawił płycie wysoką ocenę i skonstatował, że „w tym obskurnym popowym momencie przyda się nam trochę brzydkiego buntu”[9]. Pomimo przychylnych recenzji Smith sądził, że został źle zrozumiany. „[Krytycy] założyli, że ten album jest zbyt poważny, i całkiem umknął im humorystyczny aspekt całości. To właściwie historia mojego życia” – konkludował wokalista.

Babunia na bongosach

W kolejnych latach zmianom ulegało zarówno brzmienie, jak i skład The Fall. Jedynym stałym członkiem przez cały czterdziestoletni okres działalności zespołu był Mark E. Smith, a przez szeregi grupy przewinęło się w sumie ponad sześćdziesięciu muzyków, z czego aż jedna trzecia grała krócej niż rok. Niektórzy odeszli z własnej woli, większość została wyrzucona przez frontmana. Smith bez sentymentów zrywał współpracę z najbardziej błahych powodów, takich jak tańczenie do piosenki „Smoke on the Water” Deep Purple, konsumpcja sałatki czy niewłaściwe poglądy polityczne. Jak sam potem wyznał, robił to, żeby muzycy nie stali się leniwi i nie popadli w samozachwyt. „To jest trochę tak, jak w drużynie piłkarskiej. Co jakiś czas trzeba pozbyć się środkowego napastnika” – opisywał Smith. Mówił też, że „The Fall to praca jak każda inna”, a swoją pozycję w grupie określił następująco: „Jeżeli to tylko ja i twoja babcia grająca na bongosach, to już jest The Fall”.

Smith często traktował współpracowników w sposób trudny do zaakceptowania. Karał perkusistów grzywną pieniężną za granie na tom-tomach, obwiniał pozostałych członków za kradzież furgonetki z instrumentami, tuż przed koncertami zwykł zastępować spóźnialskich muzykami wspierającego zespołu, a w ich trakcie prowokował i wyzywał kolegów, popychał ich i demontował im instrumenty. Apogeum chaosu nastąpiło w kwietniu 1998 roku, gdy podczas występu w Nowym Jorku Smith pobił się z Karlem Burnsem, a potem w hotelu zaatakował grającą na klawiszach Julię Nagle. Za swój czyn został zatrzymany i spędził dwie noce w nowojorskim areszcie. Bramah opowiadał: „zaczęliśmy jako kolektyw, a skończyliśmy jako dyktatura. Mark to geniusz, ale mnie bardzo trudno się z nim współpracowało. Nie rozpadliśmy się przez muzykę, ale przez to, jak nas na co dzień traktował”[10].

„Lubię naciskać na ludzi, aż nie wyciągnę z nich prawdy” – bronił się „dyktator”.

Dowodzony jego twardą ręką The Fall zrealizował ponad trzydzieści albumów studyjnych i trzy razy tyle płyt koncertowych oraz kompilacji; razem z singlami i innymi wydawnictwami całościowy dorobek zespołu liczy blisko 250 pozycji. Grupa, która zaczynała od prostego punka, później sięgała po krautrock, lo-fi, dub, rockabilly, alternatywny pop, northern soul, a nawet muzykę elektroniczną, osiągając umiarkowany sukces na listach przebojów. Smith bardzo rzadko zgadzał się wykonywać na koncertach swoje stare piosenki, bo jak sam mówił, „w The Fall chodzi o teraźniejszość”. Pomimo trudnego charakteru nie stronił od okazjonalnych kooperacji z innymi artystami (Coldcut, Edwyn Collins, Gorillaz, Mouse On Mars, Elastica). Napisał też sztukę teatralną i nagrał dwie płyty, na których czytał swoją poezję. Pół roku przed śmiercią zrealizował ostatni album The Fall, „New Facts Emerge” (2017). Zmarł 24 stycznia 2018 roku na nowotwór płuc i nerek.

Komuniści nowej fali

Najlepsze, najpełniejsze i prawdopodobnie najbardziej wpływowe albumy The Fall – „Perverted by Language” (1983), „The Wonderful and Frightening World of…” (1984) i „This Nation’s Saving Grace” (1985) – powstały przy udziale muzyków będących przez długi czas głównymi architektami brzmienia zespołu: gitarzystki Brix Smith, basisty Steve’a Hanleya i gitarzysty Craiga Scanlona. Na ich tle piosenki z „Live at the Witch Trials” jawią się jako juwenilia początkującej grupy, która poszukuje swej tożsamości. Z biegiem czasu (i ze zmianami w składzie) rozklekotana, niezborna (anty)estetyka punkowa ustąpiła miejsca zwartemu, niemożliwemu do zaszufladkowania brzmieniu. Punk był dla Smitha tylko punktem wyjścia, ostatnią literą starego alfabetu; to szeroko pojęty post-punk stanowił pierwsze hasło w nowym leksykonie muzycznym. Na każdej kolejnej płycie The Fall brzmi dokładnie zgodnie z maksymą Johna Peela: tak samo jak przedtem i zarazem zupełnie inaczej.

Jak oznajmił Martin Bramah, piosenki The Fall brały się z „siedzenia w pubie, jedzenia magicznych grzybków i patrzenia na głupoty, które wyczyniają inni”[11]. Muzycy postrzegali społeczeństwo jako groteskowy, zhierarchizowany twór pochłonięty pracą zarobkową i ogłupiającymi rozrywkami – ich manifestem mógłby być monolog Rentona z filmu „Trainspotting”. W swych tekstach Smith brał na celownik wszystko i wszystkich: uprzywilejowaną burżuazję, sztywną klasę średnią, roszczeniowy proletariat, gospodynie domowe na psychotropach, emerytów grających w bingo, kult jednostki w kulturze masowej, firmy farmaceutyczne, koncerny zbrojeniowe, pompę i patos rocka. Lubił mawiać, że „wspaniałą rzeczą w rock and rollu jest to, że każdy kretyn może go grać. Złą rzeczą w rock and rollu jest to, że każdy kretyn może go grać”. Uważał, że rock „jest znęcaniem się nad instrumentami w celu wywołania uczuć”, i nie krył, że „muzyk to najniższa forma życia”[12].

Istotnym elementem inspirowanych literaturą, pełnych kalamburów i gier słownych tekstów Smitha był miejski krajobraz. „Industrial Estate”, jedna z flagowych kompozycji The Fall, to opowieść o Manchesterze – mieście, które z kolebki kapitalizmu stało się jego mogiłą, gdzie zanieczyszczone powietrze gryzie w oczy i płuca, hałas maszynerii wdziera się w mózg, a śnięte ryby brzuchami do góry pływają na powierzchni brudnej, mętnej wody w kanałach portowych. Socjologiczne zacięcie i historyjki o klasie robotniczej sprawiły, że The Fall przypięto łatkę „komunistów nowej fali”, ale Smith odcinał się od agitacji: „Ludziom nie mieści się w głowach, że nie istnieje coś takiego, jak zagrożenie ze strony lewicy czy prawicy. Zagrożeniem jest okropne znormalizowane społeczeństwo, zarządzane przez bandę cholernych idiotów”. Nie chciał być głosem uciśnionych ani bojownikiem o ich prawa. „Jestem marzycielem i nie chcę, by kojarzono nas z rockowym realizmem”[13] – deklarował.

Mizantrop i sędzia

Stephen Thomas Erlewine z „AllMusic” wyrokował, że „spośród wszystkich grup, które powstały podczas punkowej rewolucji lat 70., żadna nie istniała dłużej, nie była bardziej płodna ani bardziej innowacyjna niż The Fall”. O ile w życiu prywatnym Smith – agresywny mizantrop uzależniony od amfetaminy i alkoholu – był ucieleśnieniem najgorszych wzorców, o tyle jako artysta stanowił ucieleśnienie nowatorstwa, bezkompromisowości i wierności własnym zasadom. Był wyjątkową osobowością na muzycznej scenie: od innych wokalistów i tekściarzy różnił się ciężkim manchesterskim akcentem, charakterystyczną manierą śpiewania i tematyką tekstów. Były one wolne od jakichkolwiek dogmatów i realizmu społecznego, a przy tym pełne celnych obserwacji na temat społeczeństwa, ludzkiej natury i mechanizmów rządzących kolektywną (nie)świadomością. Simon Reynolds porównał Smitha do sędziego z „Upadku” Camusa, który „ocenia wszystkie upadki i hipokryzje, w tym własne”[14].

Opinia publiczna nisko oceniała Smitha-człowieka i zarazem wynosiła na piedestał Smitha-artystę. I chociaż jego zespół nigdy nie osiągnął globalnego sukcesu komercyjnego, doczekał się zagorzałego uwielbienia fanów i statusu grupy kultowej. Do wielbicieli The Fall należeli i należą między innymi David Bowie, Bo Diddley, Thom Yorke, Liam Gallagher, Tim Burgess i Henry Rollins, a do wpływu formacji na własną twórczość przyznawali się członkowie Pavement, Happy Mondays, Pixies, Sonic Youth, These New Puritans, Blur, At The Drive In, Pulp, Sleaford Mods, Ride, Girls Against Boys, Protomartyr, Fat White Family, Idles, The Jazz Butcher, Suede, LCD Soundsystem, Pulp, The Sugarcubes, Franz Ferdinand, Tocotronic i Primal Scream. Wielu z nich Smith z pogardą nazywał plagiatorami. Brzydził się głównym nurtem rocka oraz pupilami przemysłu rozrywkowego. „Jeśli kiedykolwiek skończę jak U2, poderżnijcie mi gardło warzywem ogrodowym” – nawoływał.

Dorobek The Fall jest z natury dziwaczny i zarówno przez przypadek, jak i z założenia nie poddaje się łatwo analizie tekstowej, a tym bardziej rygorystycznemu (pseudo)akademickiemu podejściu. […] The Fall nie są zbudowani z tych samych materiałów, co pisarstwo krytyczne czy analityczne; nie są częścią tego samego świata, co logika używana do rozkładania ich na części. The Fall zajmują wyjątkowe miejsce, które nie pasuje ani do uproszczonej rockowej krytyki, ani do zakurzonego świata seminariów [naukowych] i PowerPointa

– zauważył Taylor Parkes. Ambiwalentny stosunek do swej spuścizny cechował też samego Smitha, który stwierdził: „Przeczytałem ankietę dotyczącą stu najlepszych artystów wszech czasów. The Fall znalazł się w niej pomiędzy Mozartem a Puccinim. Byłem z tego bardzo dumny. Oczywiście, gdy następnego dnia sięgnę po gazetę, mogę być tym bezzębnym facetem, który wszystkich bije – więc chyba nie mogę brać tego [pierwszego] zbyt serio”.


Przypisy:
[1]     Zob. K. McKenna, Eno: Voyages in Time and Perception, „Musician”, październik 1982.
[2]     S. Reynolds, Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Postpunk 1978–1984, tłum. J. Bożek, Warszawa 2015, s. 149.
[3]     I. Harrison, The 40 Years War, „Mojo”, wrzesień 2016, s. 65 (tłum. własne).
[4]     S. Reynolds, Podrzyj…, op. cit., s. 166.
[5]     Ibidem, s. 166.
[6]     Zob. G. Lock, Stopping, Starting, and Falling All over Again, „NME”, 7.04.1979, s. 7–8.
[7]     Ch. Westwood, The Fall Staying Ahead, „Record Mirror”, 31.03.1979 (tłum. własne).
[8]     D. McCullough, Music for the Man Who Has Everything (and Wants It All on One Album), „Sounds”, 1979 (tłum. własne).
[9]     R. Christgau, Christgau’s Consumer Guide, „The Village Voice”, 28.04.1980 (tłum. własne).
[10]  S. Reynolds, Podrzyj…, op. cit., s. 166.
[11]  Ibidem, s. 151.
[12]  Ibidem, s. 167.
[13]  Ibidem, s. 168.
[14]  Ibidem, s. 151.

 

Czytaj także

Czytaj także