Nr 24/2022 Na dłużej

W przeciwnym kierunku

Maciej Kaczmarski
Muzyka

Adrian Borland – piosenkarz, gitarzysta, tekściarz, kompozytor, producent, spiritus movens grup The Sound, Second Layer, Honolulu Mountain Daffodils, White Rose Transmission i The Outsiders, a także płodny artysta solowy. Charyzmatyczna osobowość i wybitny talent dotknięty chorobą, która przyczyniła się do jego tragicznej śmierci.

Czternastoletni geniusz

Przyszedł na świat 6 grudnia 1957 roku w londyńskiej dzielnicy Hampstead w inteligenckiej rodzinie: ojciec Adriana był fizykiem zatrudnionym w rządowym instytucie National Physical Laboratory, a matka pracowała jako nauczycielka języka angielskiego. Chłopiec odziedziczył po rodzicach błyskotliwy umysł, ale w przeciwieństwie do nich nie chciał podążać ścieżką naukową. Ciągnęło go do sztuki, szczególnie do muzyki. „Był jedynym znanym mi dzieciakiem, który miał gitarę elektryczną. Nawet w wieku czternastu lat widać było, że jest geniuszem” – mówił o nim Steve Budd, kolega z dzieciństwa i przyszły współpracownik. Z innymi kolegami, Bobem Lawrencem i Adrianem Janesem, Borland założył swój pierwszy profesjonalny zespół – The Outsiders (nazwę zaczerpnął z „Obcego” Alberta Camusa). Trio nagrało debiutancką płytę w domu Borlandów, z ojcem Adriana w roli inżyniera dźwięku i wydawcy.

„Calling on Youth” (1977) był pierwszym w Anglii longplayem wydanym własnym sumptem (tytuł pierwszej epki opublikowanej tą metodą należy do „Spiral Scratch” grupy Buzzcocks z tego samego roku). Na jednym z koncertów The Outsiders pojawił się sam Iggy Pop, który wskoczył na scenę i zaśpiewał z Borlandem utwór „Raw Power” z repertuaru swojej formacji The Stooges. „Dla żartu wpisałem Iggy’ego i Bowiego na listę gości. Bowie nie przyszedł, ale Iggy owszem!” – wspominał rozbawiony Borland. Protekcja ojca chrzestnego punk rocka nie pociągnęła za sobą sympatii prasy muzycznej. Recenzje płyty były zazwyczaj bardzo negatywne, muzyków krytykowano za używanie gitar akustycznych i długie włosy. „Chcieliśmy być bardziej jak amerykańska kapela, a nie brytyjski zespół punkowy” – wyjaśniał lider i wymieniał swoje inspiracje: The Velvet Underground, MC5 i Ramones. Krótko po wydaniu krążka „Close Up” (1978) żywot The Outsiders dobiegł końca.

Borland zaczął rozglądać się za nowymi składami. Ze szkolnym przyjacielem, basistą Grahamem Baileyem, utworzył Second Layer. Był to eksperymentalny duet na wokal, gitarę, bas, instrumenty klawiszowe i automat perkusyjny, który pozostawił po sobie epki „Flesh as Property” (1979) i „State of Emergency” (1980) oraz longplay „World of Rubber” (1981). Drugą godną odnotowania grupą był jednorazowy projekt The Witch Trials, założony przez Borlanda z członkami Dead Kennedys (Jello Biafra, East Bay Ray), Mott The Hoople (Morgan Fisher) i Palais Schaumburg (Christian Ingle). Kwintet podpisał się pod improwizowaną epką „The Witch Trials” (1981), o której Biafra powiedział: „To najbardziej skażone złem nagranie, w jakim brałem udział” (podobno wszyscy muzycy w studiu byli całkiem pijani). Oba przedsięwzięcia stanowiły działalność poboczną wobec założonego w tamtym czasie najważniejszego zespołu Borlanda – The Sound.

Gotowi na zwycięstwo

The Sound początkowo grali w składzie: Adrian Borland (wokal, gitara), Graham Bailey (gitara basowa), Michael Dudley (perkusja) i Benita „Bi” Marshall (instrumenty dęte). Debiutowali epką „Physical World” (1979), która zdobyła dobre recenzje, trafiła do słynnej audycji Johna Peela na falach radia BBC i zapewniła grupie kontrakt z wytwórnią Korova Records, filią koncernu Warner.

Pod względem finansowym była to żałosna umowa, ale nie przejmowaliśmy się tym. Właściwie nigdy nie zaprzątało nam to głowy. Skądinąd dzięki nim byliśmy w stanie przeżyć. (…) Zawsze pilnowaliśmy, gdzie idą pieniądze – może więc nie były duże, ale nigdy nie popadliśmy w długi

– rekapitulował Borland. Dudley podkreślał, że choć muzycznie byli sobie bliscy, dzieliły ich ambicje:

Cieszyłem się wizją, że będziemy zapełniać stadiony, bo chciałem zostać gwiazdą rocka, zaś Adrian zawsze pragnął, żeby The Sound było niczym The Velvet Underground lat 80. Ale nigdy nie doszło do kłótni na tym tle.

Pierwszy album zespołu, „Jeopardy” (1980), nagrywano nocą, bo stawki za czas w studiu były niższe po zmroku, a muzycy dysponowali mocno ograniczonym budżetem. Płyta spotkała się z ekstatycznym przyjęciem. Trzy najbardziej prominentne brytyjskie magazyny muzyczne – „Melody Maker”, „NME” i „Sounds” – zamieściły euforyczne pięciogwiazdkowe recenzje, co stanowiło wówczas maksymalną ocenę. „Płyta jedna na milion” – pisał Steve Sutherland w „Melody Maker”. „The Sound są gotowi na zwycięstwo” – przewidywał Dave McCullough z „Sounds”. „»Jeopardy« to miażdżąco komercyjna adaptacja ostatnich zmian i wyczynów w muzyce pop, skupiająca się na zabawie z formą, badaniu życia wewnętrznego i rutynowej naiwności ze zgrzebnym, lecz szczerym zachwytem” – podsumował Paul Morley na łamach „NME”. Aplauz dziennikarzy nie przełożył się jednak na sprzedaż płyty i The Sound nie osiągnęli ani handlowego sukcesu, ani globalnej sławy.

Tuż po wydaniu „Jeopardy” szeregi zespołu opuściła Benita Marshall. „Bi nie była zadowolona z kierunku, w jakim zmierzała muzyka” – opowiadał Dudley, a Borland dodawał, że Marshall chciała zrobić z The Sound drugie Ultravox, czyli synthpopową maszynkę do robienia przebojów. Na jej miejsce dokooptowano klawiszowca Colvina „Maxa” Mayersa i w takim składzie nagrano „From The Lions Mouth” (1981). Album rozszedł się na całym świecie w liczbie 100 tysięcy egzemplarzy, ale włodarze Warnera liczyli na większe powodzenie. Korporacja zaczęła naciskać na muzyków, żeby ich trzeci album był bardziej przebojowy. „Pomyśleliśmy sobie: »Pierdolcie się!«” – mówił Dudley, a efektem niezgody na warunki wytwórni był celowo nieprzystępny krążek „All Fall Down” (1982). Jego klęska w zestawieniach sprzedażowych skłoniła Warnera do zerwania umowy z grupą. W 1984 roku The Sound znaleźli przystań w niezależnej brytyjskiej wytwórni Statik Records.

Adrian Borland - The Sound - 1987

Ostatnia dekada

Pomimo braku komercyjnego sukcesu, The Sound dorobili się relatywnie niewielkiej, lecz bardzo wiernej publiczności w kontynentalnej Europie, szczególnie w Holandii, Belgii, Francji i Niemczech (choć w rodzinnej Anglii nigdy nie doczekali się popularności porównywalnej z ich rówieśnikami z Joy Division, The Cure czy U2). Renomę zespołu potwierdziły kolejne wydawnictwa: minialbum „Shock of Daylight” (1984), koncertowy „In The Hothouse” (1985) i studyjne „Heads and Hearts” (1985) oraz „Thunder Up” (1987). Muzyka ewoluowała od post-punka do melodyjnego pop-rocka, ale mimo wygładzonego brzmienia i chwytliwych refrenów, The Sound nie byli w stanie przebić się do komercyjnej pierwszej ligi. Brak powszechnego uznania odbijał się na zdrowiu Borlanda, który już w połowie lat 80. zaczął przejawiać oznaki zaburzeń psychicznych. W 1987 roku zespół był zmuszony odwołać kilka koncertów w Hiszpanii, bo lider przechodził załamanie nerwowe.

Współpraca z niezrównoważonym artystą stawała się coraz trudniejsza.

Nie było to ani łatwe, ani przyjemne. Pod koniec trasy w Hiszpanii musieliśmy wszystko przerwać i wracać do domu. Osobiście zaprowadziłem Adriana do samolotu. Było to niemożliwe do zapomnienia doświadczenie. Nie wiedział, że jest w samolocie – myślał, że znajduje się w latającym spodku, a ja jestem kosmitą. Brzmi komicznie, ale to było naprawdę trudne

– konstatował Dudley. Po koncercie w Zoetermeer w grudniu 1987 roku muzycy zdecydowali o zawieszeniu aktywności z powodu problemów Borlanda. On był jednak zdeterminowany, aby dalej występować, toteż Dudley opuścił grupę w nadziei, że jej rozpad zmusi frontmana do odpoczynku. Tym sposobem na początku 1988 roku The Sound uległo rozwiązaniu. Mayers zmarł kilka lat później, Dudley porzucił przemysł muzyczny, Bailey przeniósł się do USA, a Borland zamieszkał w Holandii i rozpoczął karierę na własną rękę.

W ostatniej dekadzie życia artysta był bardzo operatywny: zrealizował dwie płyty z formacją The Citizens („Alexandria” [1989], „Brittle Heaven” [1992]), trzy solówki („Beautiful Ammunition” [1994], „Cinematic” [1996], „5:00 AM” [1997]) i kilka albumów z efemerycznymi grupami White Rose Transmission i Honolulu Mountain Daffodils. Równolegle działał jako prężny producent płytowy współpracujący z francuską grupą The Pollen, irlandzką Into Paradise, australijską Celibate Rifles i angielską The Prudes. Artystę nadal nękały wewnętrzne demony – zdiagnozowano u niego zaburzenia schizoafektywne i alkoholizm. Miewał halucynacje, słyszał głosy, podejmował próby samobójcze i kilka razy musiał być hospitalizowany w zamkniętym ośrodku. Choroba postępowała, ale Borland nie chciał już się leczyć. Odstawił antydepresanty i wczesnym rankiem 26 kwietnia 1999 roku rzucił się pod rozpędzony pociąg na londyńskiej stacji Wimbledon.

Trojanowska gra Borlanda

Bogata dyskografia Borlanda – dziesiątki piosenek oraz blisko trzy tuziny płyt zespołowych i solowych, w tym wydania pośmiertne – pozostaje jednym z najbardziej niedocenionych dorobków w dziejach popkultury. Trudno zawyrokować, dlaczego ta unikatowa, osobna twórczość nie zdobyła większego rozgłosu i należnego uznania za życia jej autora. Nawet taki znawca tematu jak Simon Reynolds nie docenił The Sound – w swojej książce „Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Postpunk 1978–1984” zdyskredytował grupę jako naśladowców Public Image i Joy Division (jednakże w tej samej książce dziennikarz rozpływał się nad koszmarnym, słusznie zapomnianym Bow Wow Wow).

„Sprawa z The Sound i moimi solowymi rzeczami polega na tym, że zawsze chcę zrobić inną płytę, zawsze chcę powiedzieć coś innego. To dlatego nie można powiedzieć, że to czy tamto jest lepszą wersja tamtego. Nigdy nie zrobiliśmy dwa razy tego samego albumu” – przekonywał Borland w jednym z wywiadów i nie sposób nie przyznać mu racji. W dalszym ciągu zbyt często zapomina się o wpływie, jaki The Sound wywarł na zespoły zarówno działające w tym samym czasie (The Cure, U2, New Order, Echo & The Bunnymen, The Comsat Angels, The Psychedelic Furs, The Teardrop Explodes), jak i później (Nine Inch Nails, Radiohead, Interpol, The Strokes, Editors, Bell Hollow). Brendan Perry z Dead Can Dance określił album „Jeopardy” mianem „perły egzystencjalistycznego post-punka”, a swoją wersję utworu „Golden Soldiers” nagrała… Izabela Trojanowska.

Przy okazji przeglądu dyskografii Borlanda dla portalu Screenagers pisałem, że jest to tragiczna i niedoceniana, lecz niezmiennie wielka postać, którą należy ocalić od zapomnienia. Starania w tym kierunku regularnie podejmują wytwórnie płytowe publikujące archiwalne nagrania artysty (Red Sun Records, Sounds Haarlem Likes Vinyl, Renascent), a także autorzy wspomnieniowej książki „Book of Happy Memories” pod redakcją Willemien Spook i Jean-Paula van Mierlo, kompilacji „In Passing: A Tribute to Adrian Borland & The Sound” oraz filmu dokumentalnego „Walking in the Opposite Direction” Marca Waltmana. Ten ostatni tytuł, zaczerpnięty wprost z piosenki White Rose Transmission, to swoiste credo owego bezkompromisowego twórcy całkowicie oddanego swojej sztuce i podążającego w przeciwnym kierunku niż reszta.

***

Zapytany kiedyś o metody tworzenia, Borland odpowiedział:

Nie spędzam całego roku na pisaniu piosenek, robię to co jakiś czas. Gdybym codziennie siadał do pisania i mówił, że stworzę piosenkę, to od razu straciłbym wenę, bo traktowałbym to jak pracę, a muzyka nigdy nie powinna być pracą, niezależnie od poziomu, na jakim się znajdujesz – nawet jeśli jesteś Bobem Dylanem.