„Wymyśliliśmy nowe brzmienie, stworzyliśmy własną mutację, a teraz ludzie nagrywają płyty, które brzmią tak, jak nasze albumy” – utrzymują członkowie duetu The Chemical Brothers. W czerwcu mija trzydzieści lat od premiery „Exit Planet Dust”, ich pierwszego albumu i równocześnie jednej z najbardziej wpływowych płyt w historii muzyki elektronicznej.
Pod koniec lat 80. ubiegłego wieku Manchester zyskał miano tanecznej stolicy świata. To właśnie w tym angielskim mieście skonsolidowała się scena rave, która powoli przenosiła się z wiejskich pól, leśnych polan i opuszczonych magazynów do klubów w rodzaju The Haçienda, The Thunderdome, Konspiracy i Boardwalk. Na ich parkietach królował głównie acid house – amerykański wynalazek wywiedziony z chicagowskich klubów gejowskich i serwowany przez brytyjskich didżejów, takich jak Dave Booth, Mike Pickering, Graeme Park, Jon Dasilva, 808 State, A Guy Called Gerald i Greg Wilson. Inni wykonawcy, na przykład Happy Mondays, Inspiral Carpets i The Stone Roses, łączyli taneczne brzmienia z muzyką rockową, psychodelią oraz popem z lat 60. Symbolem ruchu zwanego pieszczotliwie Madchesterem (od „mad” – szalony, zwariowany) stał się smiley, czyli uśmiechnięta żółta buźka, a jego nadwornym narkotykiem – tabletka ecstasy, czyli empatogenne MDMA.
Tom Rowlands (rocznik 1971) przyjechał do Manchesteru z Henley-on-Thames w 1989 roku, żeby studiować historię na tamtejszym uniwersytecie. Wybór miasta nie był przypadkowy, bo Rowlands był w równej mierze zafascynowany Geoffreyem Chaucerem i dziejami Wysp Brytyjskich, co Madchesterem i klubowymi imprezami. Na studiach Rowlands poznał innego pasjonata historii i muzyki, starszego o pół roku londyńczyka Eda Simonsa. Połączyła ich miłość do Public Enemy, Cabaret Voltaire, New Order, My Bloody Valentine, Renegade Soundwave oraz Meat Beat Manifesto. Za dnia chodzili na wykłady, a nocami odwiedzali kluby z acid house’em. „Jeśli okazywałeś zainteresowanie i wracałeś tam raz za razem, ciepło w ludziach i społeczności opartej na tej muzyce było niebywałe” – mówił Rowlands, a Simons podkreślał kontrkulturowy i zarazem towarzyski wymiar clubbingu. „To było naprawdę niezapomniane doświadczenie, które bardzo na nas wpłynęło” – podsumowywał.
Po kilku latach podpatrywania didżejów Tom i Ed postanowili sami stanąć za gramofonami. Okazja nadarzyła się w 1992 roku, gdy zaczęli występować pod szyldem 237 Turbo Nutters w klubie Naked Under Leather. W swoich setach postawili na eklektyzm, miksując techno z hip-hopem, acid house z psychodelicznym rockiem, „Tomorrow Never Knows” Beatlesów z „You’re Wondering Now” The Specials. „Nasze didżejowanie zawsze polegało na tym, że po prostu próbowaliśmy różnych rzeczy. Żaden z nas nie ma w domu gramofonów, więc musimy ćwiczyć publicznie”[1] – tłumaczył Rowlands modus operandi duetu. „Każdy może […] stworzyć utwór, który sprawdzi się w klubie, ale to nie w naszym stylu”[2] – uzupełniał Simons. Jakiś czas później przyjaciele przenieśli się do Londynu, gdzie otrzymali rezydencję w klubie Gossips. Zmienili też nazwę na The Dust Brothers – w hołdzie dla pary amerykańskich producentów rozsławionych współpracą z Beastie Boys.
„Bracia” szybko zorientowali się, że rytmiczna warstwa ich setów w dużej mierze opiera się na tych samych hip-hopowych breakach ze stron „B” dwunastocalowych winyli. Chcąc wzbogacić kolekcję beatów, stworzyli swój pierwszy w pełni autorski utwór. „Song to the Siren” bazował na samplach z kompozycji „Song of Sophia” Dead Can Dance, „Song to the Siren” This Mortal Coil i „King of the Beats” Mantronix, powstał zaś w sypialni Rowlandsa przy użyciu systemu hi-fi marki Hitachi, komputera Atari ST, samplera oraz instrumentów klawiszowych. „To był przypadek pomieszania wszystkiego i zobaczenia, co z tego wyniknie. Mieliśmy niejasny pomysł połączenia surowości rapu z twardym, powtarzalnym pulsem techno” – zapamiętał Simons. „Zrobienie tego kawałka zajęło nam całe wieki. […] Został nagrany w domu prosto na kasetę – bez kompresji i bez wszystkich rzeczy w profesjonalnym studiu, które sprawiłyby, że brzmiał by dobrze” – uściślał Rowlands.
Jesienią 1992 roku The Dust Brothers wytłoczyli kilkaset kopii „Song to the Siren” nakładem własnej wytwórni Diamond Records, ale londyńskie sklepy płytowe odmówiły dystrybucji winylu z powodu rzekomo zbyt wolnego, jak na parkiety taneczne, tempa utworu. Sytuacja zmieniła się, gdy płyta trafiła w ręce Andrew Weatheralla (The Sabres of Paradise) i stała się żelaznym punktem jego setów didżejskich. Simons wspominał, że „wszyscy zwariowali na punkcie tej kompozycji”[3]. Duet podpisał umowę z oficyną Junior Boy’s Own, co zaowocowało wznowieniem debiutanckiego singla oraz kolejnymi wydawnictwami: „Fourteenth Century Sky EP” i „My Mercury Mouth EP” (obydwa z 1994 roku) oraz dodawaną do świątecznego numeru magazynu „NME” kasetą „Xmas Dust Up”. Rowlands i Simons zaczęli również otrzymywać zlecenia remikserskie – między innymi od Primal Scream, Leftfield, The Prodigy, Lionrock, Saint Etienne, Bomb The Bass oraz The Sandals.
Istotnym momentem w karierze duetu była seria imprez pod nazwą Heavenly Sunday Social Club, które odbywały się od sierpnia do listopada 1994 roku w pubie Albany, przyciągając towarzysko-artystyczną śmietankę Londynu: Paula Wellera, Tricky’ego oraz braci Gallagherów z formacji Oasis. Jak wyjawił Simons, „to były niezwykłe wieczory. Było fantastycznie. Mogliśmy grać dokładnie to, czego sami na ogół słuchaliśmy. Mogliśmy więc promować nasze ulubione, najbardziej zwariowane płyty”[4]. „To był dla nas naprawdę ważny czas. […] poznaliśmy niesamowitych ludzi w Londynie” – potwierdzał Rowlands. Rosnąca popularność sprawiła, że w marcu 1995 roku „bracia” wyruszyli w swoje pierwsze międzynarodowe tournée (u boku Orbital i Underworld), ale miała też inne skutki: Amerykanie z The Dust Brothers upomnieli się o swą nazwę, toteż Rowlands i Simons przemianowali się na The Chemical Brothers – od tytułu własnego utworu „Chemical Beats”.
W wywiadzie dla magazynu „Muzik” Simons wyznał, że jest „zdumiony brakiem ambicji [twórców elektroniki]. Muzyka taneczna potrzebuje w tej chwili dużego albumu. Albumu, na który ta scena naprawdę zasługuje. Albumu, którego tak wielu artystów, którzy tak wiele obiecywali, nie zdołało dostarczyć”[5]. Z kolei Rowlands zauważył, że w tamtym czasie „wciąż istniało pytanie dotyczące grup elektronicznych, tego rodzaju kultury dwunastocalowych singli: czy w ogóle da się stworzyć longplay, którego ludzie chcieliby słuchać [w domu]? […] W dalszym ciągu nie było wiadomo, czy można zrobić pełny album, czy nie. A my pomyśleliśmy, że oczywiście można”. Właśnie z takim nastawieniem duet przystąpił do pracy nad debiutanckim albumem. Nagrania realizowano pomiędzy sierpniem a listopadem 1994 roku w londyńskich studiach Orinoco i Dada. Najbardziej intensywny okres sesji trwał trzy tygodnie; Rowlands twierdził, że przez ten czas „w ogóle nie spaliśmy”.
Proces nagrywania był wypadkową samplowania, „żywego” instrumentarium, syntezy analogowej i cyfrowej oraz użycia automatu perkusyjnego Roland TB-303. Chodziło o filozofię tworzenia, „która nie rozróżnia instrumentów, muzyki organicznej i programowania”. „Lubię niedoskonałości starych syntezatorów, ich ułomność. […] Chcemy wykreować wrażenie, że te maszyny się pocą, skrzypią i rozpadają” – wyjaśniał Rowlands swoją niechęć do muzyki tworzonej na laptopach (zdarzało się, że komponowanie rozpoczynał od szukania odpowiednich akordów na gitarze). „Naszą ambicją jest tworzenie nowych brzmień… brzmień, których nikt jeszcze nigdy nie słyszał, a które potem łączą się w oryginalną całość”[6] – dodawał Simons. Duet zaprosił do współpracy znamienitych gości: Beth Orton zaśpiewała w „Alive Alone”, Tim Burgess z The Charlatans użyczył swojego głosu w „Life Is Sweet”, zaś John „Segs” Jennings (The Ruts) zagrał na gitarze basowej w „Leave Home”.
Artyści zastosowali płynne sekwencjonowanie utworów, dzięki czemu całość nabrała znamion setu didżejskiego. Na tak ułożoną płytę trafiło jedenaście kompozycji, w tym nowe wersje „Song to the Siren” (zarejestrowana na żywo w klubie Sabresonic w marcu 1994 roku), „Chemical Beats” oraz „One Too Many Mornings”, ponieważ jak ujął to Simons: „Zastanawialiśmy się nad zastąpieniem kilku utworów świeżym materiałem, ale potem pomyśleliśmy: »Jebać to. Wszystko brzmi świetnie, nawet jeśli ma już dziewięć miesięcy«”[7]. Pośród wykorzystanych sampli znalazły się fragmenty utworów Kraftwerk, Blake’a Baxtera, Recoil, Stereo MC’s, Pucho & His Latin Soul Brothers, The Pharcyde, Dextera Wansela, Rufusa Thomasa, Sir Joe Quarterman & Free Soul, Beastie Boys, Fun Fun, DJa Shadowa, Coldcut, Pee Wee Ellisa, Meat Beat Manifesto, Bill Deal & The Rhondels, Blur, Aerosmith, Renegade Soundwave, Mekona, The Goats, Lyn Collins, Hashima oraz Swallow.
Album otrzymał tytuł „Exit Planet Dust” w nawiązaniu do poprzedniej nazwy duetu. Na obwolucie zaprojektowanej przez studio Negativespace znalazła się odrzucona fotografia z sesji modowej z lat 70. „Chcieliśmy czegoś, co po prostu fajnie wygląda. Wiele płyt techno ma [na okładkach] jakieś fraktale, a my pragnęliśmy czegoś bardziej romantycznego i nieziemskiego, z ładnymi i delikatnymi barwami” – relacjonował Simons. Promowany singlami „Life Is Sweet” (25. miejsce na UK Singles Chart) i „Leave Home” (17. miejsce w tym samym zestawieniu, do tego singiel tygodnia według „NME”[8]) krążek został opublikowany 26 czerwca 1995 roku przez Junior Boy’s Own w kooperacji z należącą do „braci” wytwórnią Freestyle Dust oraz koncernem Virgin Records. „Exit Planet Dust” odniósł wielki sukces rynkowy, osiągając 9. miejsce na brytyjskiej liście najlepiej sprzedających się płyt, co jak na szerzej nieznany zespół z kręgu muzyki elektronicznej stanowiło świetny wynik.
Krytycy byli podzieleni w swych ocenach. Martin James z „Melody Makera” wyrokował, że album „oferuje podróż pełną adrenaliny, lecz jest ona uwięziona w ślepej uliczce, którą sama stworzyła”[9]. George Iestyn z „Muzik” lamentował nad „brakiem prawdziwej głębi” i ocenił, że całość wypada „słabo w porównaniu do setów didżejskich The Chemical Brothers”[10]. Dla odmiany Stephen Dalton z „NME” zachwycał się „surowym, łamiącym zasady zestawem stworzonym przez fanów muzyki o otwartych umysłach dla fanów muzyki o otwartych umysłach”[11]. W podobnym tonie, chociaż nieco poniewczasie, wypowiadali się polscy recenzenci: Robert Sankowski z „Tylko Rocka” napisał, że „to świetny longplay. Przynosi nowoczesną i, co ważne, bardzo oryginalną muzykę z pogranicza house’u, hip-hopu i techno”[12], a Bartek Winczewski na łamach „Machiny” uznał „Exit Planet Dust” za dowód na to, że „nowoczesna muzyka taneczna nie musi być bezmyślną techno łupanką”[13].
Wielkie powodzenie albumu wzbudzało też zazdrość. Amerykański didżej i producent house Kenny „Dope” Gonzalez potępił The Chemical Brothers za „kradzież” jednego z jego beatów. „Nie wiem, dlaczego on robi takie zamieszanie. Pomijając fakt, że użyliśmy tylko jednego z jego beatów, on tworzy muzykę dokładnie w taki sam sposób, jak my. Zapętla kawałki innych ludzi”[14] – bronił się Rowlands. Jeszcze dalej posunął się dziennikarz pewnego fanzinu, który zasugerował, żeby wzorem Prince’a tandem zmienił nazwę na symbol – najlepiej psiej kupy. Simons sądził, że wrogość mogła wynikać z tego, że The Chemical Brothers „mają niewiele wspólnego z innymi artystami na scenie [muzyki tanecznej]. […] [Ale] to tylko pokazuje, że mamy jakiś wpływ. Ostatecznie nasza muzyka mówi sama za siebie. A ta jest cholernie dobra na całej linii. Ludzie mogą do woli krytykować to, co robimy, ale to nie powstrzyma nas przed totalną wiarą w dźwięki dobywające się z głośników”.
The Chemical Brothers zamknęli usta malkontentom wraz z wydaniem drugiego albumu, „Dig Your Own Hole” (1997), który dotarł do 1. miejsca w UK Albums Chart i uczynił z nich gwiazdy kultury popularnej. O muzyce Rowlandsa i Simonsa w samych superlatywach mówili między innymi The Edge (U2), David Bowie i Brian Eno, a o współpracę z duetem zabiegali Noel Gallagher, Richard Ashcroft, David Lee Roth, Bernard Sumner, Q-Tip oraz członkowie Metalliki, Mercury Rev i Duran Duran. Do dziś wydali dziesięć albumów studyjnych, kilkadziesiąt singli i kilka płyt koncertowych (sześć z nich w latach 1997–2015 osiągnęło pierwszą lokatę w brytyjskich zestawieniach). W 1998 roku otrzymali pierwszą z sześciu nagród Grammy, zaś dwa lata później wystąpili w Glastonbury przed największą publiką w historii tego festiwalu. W 2012 roku skomponowali oficjalny temat na potrzeby zawodów w kolarstwie torowym podczas Letnich Igrzysk Olimpijskich w Londynie.
„Exit Planet Dust” okrzyknięto pierwszym w historii albumem z gatunku big beat, a jego twórców – pionierami owej efemerycznej konwencji sprzęgającej house i techno z muzyką rockową, punkową, popową, soulową, jazzową i funkową. „Uwielbiam fakt, że ludzie szukają etykietek, które mogliby nam przypiąć, ponieważ im bardziej muszą się wysilić, żeby opisywać to, co robimy w kategoriach innych, starszych form muzycznych, tym bardziej czuję, że tworzymy coś nowego i wyjątkowego” – komentował Simons. I zaznaczał, że „»big beat« to nazwa wymyślona do określenia naszej muzyki, ale to nie my ją wybraliśmy”. Moda na big beat trwała krótko, a sam termin nigdy nie wyczerpywał zróżnicowanej i ponadgatunkowej twórczości The Chemical Brothers, jednak duet wywarł znaczący wpływ na dokonania takich wykonawców jak Fatboy Slim, The Crystal Method, Daft Punk, Groove Armada, Basement Jaxx, Dub Pistols, Apollo 440, Propellerheads, Junkie XL i wielu innych.
Tom Rowlands i Ed Simons – obok The KLF, Underworld, Portishead, Björk, The Prodigy, Aphex Twina i Massive Attack – uchodzą dziś za artystów, którzy w latach 90. pomogli przebić się muzyce elektronicznej z podziemia do głównego nurtu kulturowego – zrazu w Wielkiej Brytanii, następnie w Stanach Zjednoczonych, a potem na całym świecie (Michaelangelo Matos z NPR argumentował, że dorobek The Chemical Brothers był fundamentalny w przeszczepieniu tanecznej elektroniki na grunt amerykański, a w konsekwencji – w powstaniu sceny EDM). „Exit Planet Dust” z pozoru jest artefaktem z czasów, gdy nastąpiło zjednoczenie rocka, popu i parkietowych beatów, jednak uważny odsłuch płyty ujawnia, że oddziaływanie The Chemical Brothers zatoczyło kręgi wykraczające poza muzykę taneczną. Wydaje się bowiem, że ów swobodny stylistyczny melanż w wykonaniu Simonsa i Rowlandsa już trzydzieści lat temu antycypował obecną epokę postgatunkowej muzyki pop.