Czterdzieści lat temu ukazał się „Burning from the Inside” – przez długie lata był to ostatni album wpływowej brytyjskiej grupy Bauhaus, która stworzyła podwaliny pod post-punk i rock gotycki.
Northampton – miasto położone w środkowej Anglii, około stu kilometrów na północny zachód od Londynu, liczące obecnie niespełna 250 tysięcy mieszkańców – niegdyś nazywano mekką zbrodniarzy z powodu jednego z najwyższych w całym kraju wskaźników przestępczości. Swego czasu było ono głównym ośrodkiem przemysłów obuwniczego i skórzanego, a dziś dawne fabryki butów pełnią funkcję biur i mieszkań. W latach 1941–2002 jednym z największych miejscowych pracodawców była wytwórnia łożysk stożkowych – filia amerykańskiej firmy Timken, która w szczytowym momencie zatrudniała ponad cztery tysiące pracowników. Obecnie podstawą ekonomii Northampton są przemysł spożywczy i mineralny oraz usługi finansowe. Krócej rzecz ujmując: raczej nie jest to miejsce szczególnie sprzyjające rozwojowi sztuki jak Londyn, Sheffield czy Bristol. A jednak to właśnie tam powstał jeden z najciekawszych zespołów w dziejach brytyjskiej muzyki.
Ta historia zaczyna się standardowo. Na początku lat 70. ubiegłego wieku dwóch nastolatków zafascynowanych muzyką rockową postanowiło założyć grupę. David Haskins i jego młodszy o trzy lata brat Kevin nie chcieli harować w fabryce. Marzyła im się kariera artystyczna na podobieństwo tej, jaka stała się udziałem ich idoli: Davida Bowiego, Iggy’ego Popa i Briana Eno. Kupowali single i razem słuchali ich na domowym gramofonie. W końcu postanowili zostać twórcami. Kevin zasiadł za perkusją, a David sięgnął po gitarę elektryczną, lecz pod wpływem nagrań reggae i dub wkrótce zamienił ją na basową.
Szybko zdałem sobie sprawę, że to, co decyduje o potędze dubowego brzmienia, to właśnie bas. Zauważyłem też, że wszyscy dookoła garną się do grania na gitarach, a nikt nie chce grać na basówce. Postanowiłem, że zabiorę się za ten instrument. […] Gdy tylko zaoszczędziłem trochę kasy, natychmiast kupiłem prawdziwą gitarę basową
– wspominał starszy z braci[1].
Bracia zawiązywali i rozwiązywali kolejne zespoły (między innymi Jam i Jackplug & The Sockets), które wykonywały przeróbki popularnych przebojów oraz rockowe standardy (głównie z repertuaru The Rolling Stones i The Beatles). Przełom nastąpił w 1976 roku po koncercie Sex Pistols, na który Haskinsowie wybrali się do londyńskiego lokalu 100 Club. Zainspirowani energią punk rocka i filozofią DIY, po powrocie do Northampton założyli pierwszą w tym mieście punkową grupę – The Submerged Tenth. Po jej rozpadzie powołali do życia formację The Craze, w której na gitarze grał Daniel Ash, ich kolega z dzieciństwa; ona także się rozpadła, bo gitarzysta nie mógł porozumieć się z Davidem Haskinsem co do stylu. W rezultacie Ash do swego kolejnego zespołu zaprosił tylko Kevina. Poza nim w składzie S.R. pojawili się basista Chris Barber i wokalista Peter Murphy – nieśmiały przyjaciel Asha, który długo nie dawał się namówić na występowanie w zespole.
Murphy, jedno z siedmiorga rodzeństwa z robotniczej rodziny mieszkającej na przedmieściach Northampton, otrzymał surowe katolickie wychowanie, ale dzieciństwo miał całkiem szczęśliwe. Jak sam wspominał, jego rodzice kładli „spory nacisk na wiarę katolicką w bardzo szczery i dogłębny sposób: zawsze świadomą tajemnic życia, śmierci, nieba, piekła, aniołów, świętych i czyśćca”[2] (nic dziwnego, że chrześcijańska symbolika przeniknie do twórczości Murphy’ego). Ash przekonywał przyjaciela, aby porzucił pracę w drukarni i dołączył do jego grupy. Kiedy wreszcie Murphy uległ namowom, Ash zabrał go do sali prób i kazał mu śpiewać do gitarowego podkładu. „Peter miał wszystko. Głos, wygląd, charyzmę. Wiedziałem o tym już od pierwszej chwili, gdy tylko zaczął śpiewać” – mówił Ash[3]. W międzyczasie do grupy powrócił David Haskins, który zastąpił Barbera na basie, przyjmując pseudonim David J. On też zaproponował nazwę Bauhaus 1919, później skróconą do Bauhaus.
Bauhaus, niemiecki ruch artystyczny założony przez architekta Waltera Gropiusa, działalność rozpoczął w 1919 roku (ostatecznie kolektyw specjalizujący się w sztuce użytkowej i wzornictwie przemysłowym został rozwiązany w 1933 roku pod naciskiem nazistowskiego reżimu). Haskinsowie, Ash i Murphy zaczerpnęli od Niemców nie tylko nazwę, ale i krój czcionki, jakim na budynku uczelni w Dessau wykonano nazwę Bauhausu oraz charakterystyczne logo zaprojektowane przez Oskara Schlemmera.
Pierwszy koncert zespołu odbył się 31 grudnia 1978 roku w barze Cromwell w Wellingborough. Próbując zaistnieć, grupa występowała wszędzie, gdzie tylko się dało. „Graliśmy na zapleczach pubów, gdzie pojawiały się tylko trzy osoby. Graliśmy w najdziwniejszych miejscach. Czasami nasi rodzice załatwiali nam koncerty w domach kultury w niedzielne popołudnia, gdy dookoła biegały dzieciaki”[4] – opowiadał Kevin Haskins.
Chociaż zespół działał od sześciu tygodni i zagrał tylko kilka koncertów, miał już sporo autorskiego materiału. Zaczął też krystalizować się oryginalny styl Bauhausu wynikający zarówno z rozległych wpływów (glam, punk, funk, dub), jak i z potrzeby oryginalności. „Komponowaliśmy jak szaleni. Chcieliśmy tworzyć prostą muzykę. Muzykę odartą ze wszystkiego aż do samego jądra. To była istota tego zespołu”[5] – wyjaśniał David J. Podstawą brzmienia kwartetu stała się precyzyjna, silnie inspirowana dubem i reggae gra sekcji rytmicznej braci Haskinsów. Ash skupił się na graniu drapieżnych, metalicznych akordów tworzących odpowiednią atmosferę, jednocześnie rezygnując z gitarowych solówek („Nie obchodzą mnie sola, bo to tylko środek do celu. […] Nigdy nie ćwiczę, w ogóle mnie to nie interesuje” – tłumaczył). Całości dopełniał głęboki baryton Petera Murphy’ego. Wszystkie te składniki słychać już we flagowym utworze grupy – „Bela Lugosi’s Dead”.
Piosenka, która stworzyła fundamenty pod rock gotycki (od czego członkowie Bauhausu będą się później odżegnywać), powstała na początku 1979 roku w wyniku gitarowych improwizacji Asha do tekstu Davida Haskinsa o Beli Lugosim – węgierskim aktorze, który odtwarzał postać hrabiego Draculi w filmie Toda Browninga z 1931 roku.
Zadzwoniłem do Davida i powiedziałem mu, że mam naprawdę niezły riff. Na dobrą sprawę był to mocno zwolniony fragment kompozycji Gary’ego Glittera z kilkoma dodanymi sztuczkami. To był naprawdę bardzo nawiedzony kawałek. David odpowiedział, że ma akurat tekst, który nieźle pasuje do takiego klimatu. Spotkaliśmy się. Zagrałem mój riff, on dodał do tego linię basu, Kevin nabił ten charakterystyczny rytm bossanovy. Peter zaśpiewał[6]
– rekapitulował Ash. „Był tam power pop i ska. Próbowaliśmy odnaleźć swój głos” – dodawał Kevin Haskins, a jego brat uzupełniał: „»Bela« to była nasza interpretacja dubu”.
W styczniu 1979 roku utwór został zarejestrowany w jednym podejściu podczas sześciogodzinnej sesji nagraniowej w Beck Studios w Wellingborough – pierwszej w karierze zespołu. Problemem okazała się długość piosenki: „Bela Lugosi’s Dead” trwała prawie dziesięć minut, toteż wszystkie większe wytwórnie fonograficzne w rodzaju Virgin i EMI odrzuciły go w przekonaniu, że nie nadaje się na singiel. Dwunastocalowy winyl z utworami „Bela Lugosi’s Dead” na stronie A i „Boys” na stronie B ukazał się ostatecznie 6 sierpnia 1979 roku nakładem małej, niezależnej oficyny Small Wonder Records; jej właściciel Peter Stennet był zachwycony piosenką z pierwszej strony płyty, porównując ją do „Sister Ray” The Velvet Underground. Na okładkę trafiło zdjęcie z cieniem nietoperza – kadr z filmu „The Sorrows of Satan” D.W. Griffitha. „Krytycy potrzebowali punktu odniesienia, a to był tak mocny obraz, że łatwo było oprzeć na nim kulturę gotycką”[7] – komentował Murphy.
„Bela Lugosi’s Dead” trafił na brytyjską alternatywną listę przebojów, otrzymał pozytywną recenzję w magazynie „Sounds” i był grany w audycji Johna Peela w BBC Radio 1. Ale największy rozgłos przyniosły grupie koncerty. Muzycy mieli świetne wyczucie teatralności i scenicznej prezencji: na tonącej w półmroku scenie pojawiali się kolejno z nastroszonymi włosami i makijażem, w starannie dobranych strojach. Prym wiódł Murphy, który krzyczał, kopał i rzucał się na głośniki ku zgrozie zebranej publiczności. „Chcę, aby ludzie, którzy przychodzą na koncert, obserwowali mnie. Chcę, żeby się mnie bali”[8] – deklarował wokalista. I dodawał: „Ważne jest, by udać się do teatru i uciec z ulicy, wykorzystać przestrzeń, znaleźć inny żywioł”[9]. Podczas jednego z występów Bauhausu ludzie na widowni wyjęli pistolety na wodę napełnione moczem i zaczęli strzelać w muzyków. „Graliśmy w deszczu sików. Ale graliśmy! Na przekór tym sukinsynom”[10] – opisywał David J.
Pomimo sukcesu singla wytwórnia Small Wonder Records nie była w stanie zapewnić Bauhausowi odpowiedniej promocji ani pokryć wydatków związanych z trasami koncertowymi. Na przełomie 1979 i 1980 roku muzycy przenieśli się więc do oficyny 4AD, która zorganizowała grupie szereg występów w Ameryce Północnej, Wielkiej Brytanii i Europie kontynentalnej, a potem wydała jej debiutancki album „In the Flat Field” (1980). Członkowie zespołu uważali, że zawarta na krążku intensywna muzyka stanowiła „najczystszy wyraz tego, jacy wtedy byliśmy”[11], ale krytycy muzyczni byli zgoła innego zdania. Andy Gill na łamach „New Musical Express” określił zawartość płyty jako „dziewięć bezsensownych jęków i zawodzeń”, a sam zespół nazwał drwiąco „modnym Black Sabbath”[12]. Z kolei Dave McCullough z „Sounds” narzekał na „brak piosenek” i „zimną katatonię”[13]. Mimo to „In the Flat Field” znalazł się na samym szczycie niezależnej listy przebojów w Anglii.
Rosnąca popularność Bauhausu sprawiła, że 4AD – podobnie jak wcześniej Small Wonder Records – nie mogła dłużej finansować działalności zespołu, toteż nastąpił kolejny transfer, tym razem pod skrzydła Beggars Banquet. „Ich kolektywne kaprysy bardziej pasują do tej wytwórni” – ironizował Ivo Watts-Russell z 4AD – „Bauhaus chce odnieść gigantyczny sukces dzięki przebojowym singlom i kosztownym koncertom. To jest rock and roll, a 4AD to nie rock and roll”[14]. Pierwszym singlem dla nowej oficyny był „Kick in the Eye”, który zaskakiwał lekkim funkującym brzmieniem („Staramy się, aby każdy nasz kolejny singiel był inny. Chcemy, aby miał inne brzmienie i inny styl”[15] – mówił Murphy). Pół roku później do sklepów trafił „Mask” (1981), drugi longplay Bauhausu, na którym zespół rozbudował swój styl, sięgając po gitary akustyczne, instrumenty klawiszowe i saksofon. Płytę promował klip do tytułowej piosenki, nagrany w iście partyzanckich warunkach[16].
Liczne koncerty po obu stronach Atlantyku sprawiły, że Bauhaus nie zdążył przygotować nieomal żadnego materiału, gdy wchodził do studia nagraniowego z zamiarem rejestracji trzeciego albumu. „Ta płyta była praktycznie w ogóle nieprzygotowana. To jeden z tych albumów, które powstawały na gorąco. Album pełen eksperymentów i piosenek napisanych w studiu”[17] – podkreślał Murphy. Jedną z nowości było zaangażowanie zewnętrznego producenta, Hugha Jonesa (do tej pory muzycy sami produkowali swoje płyty), który zrealizował singiel „Spirit”. Ten ruch doprowadził jednak do konfliktów, więc zespół zrezygnował z usług Jonesa i sam dokończył album. „The Sky’s Gone Out” (1982) został skrytykowany jako „orgia w galerii sztuki”[18]. Muzycy nie kryli rozczarowania takim odbiorem. „Nagraliśmy coś, co uważaliśmy za świetny album. Spodziewaliśmy się, że tak samo odbiorą go inni. Tymczasem było zupełnie inaczej. To było frustrujące”[19] – mówił David J.
Znacznie lepiej oceniono singiel z przeróbką utworu „Ziggy Stardust” Davida Bowiego. Nagranie akurat tej piosenki było ze strony Bauhausu przewrotną decyzją, jako że krytycy niemal od początku pogardzali zespołem jako kiepskimi plagiatorami Bowiego. „Pomyśleliśmy więc, że teraz zrobimy coś w kontrze do tego, czego się po nas spodziewali, i wydamy »Ziggy’ego«”[20] – wyjaśniali muzycy. Mała płyta stała się wielkim przebojem, osiągając piętnaste miejsce na brytyjskiej liście przebojów i zapewniając muzykom udział w programie „Top of the Pops”. Pod koniec występu miało miejsce symboliczne wydarzenie: David J. i Ash zepchnęli Murphy’ego ze sceny, kiedy ten śpiewał finalne wersy „Ziggy’ego Stardusta”. „Jeśli mieli ochotę to zrobić, to trudno. Ale dało mi to sporo do myślenia. Przecież zepchnęli mnie ze sceny”[21] – skarżył się potem Murphy. „Chcieliśmy tylko zrobić coś, co zostawiłoby ślad i zapadło widzom w pamięć”[22] – bronił się David J.
Ten pozornie niegroźny wygłup był jednak świadectwem napięć od dłuższego czasu rosnących wewnątrz zespołu. Wcześniej członkowie Bauhausu spierali się na tle artystycznym, ale teraz doszły do tego konflikty personalne. Główną przyczyną nieporozumień było gwiazdorstwo Murphy’ego – to jemu media poświęcały najwięcej uwagi, to on był zapraszany na wywiady, to jego twarz trafiała na okładki magazynów muzycznych, wreszcie to on wystąpił w popularnej reklamie kaset Maxell. Kiedy zespół został zaproszony do udziału w filmie „Zagadka nieśmiertelności” Tony’ego Scotta z Davidem Bowie i Catherine Deneuve, jego występ zmontowano w taki sposób, że na ekranie widać było praktycznie tylko wokalistę. David J. zauważył, że „poza Peterem można w nim zobaczyć tylko ramię Kevina i fragment mojego basu. Przez ułamek sekundy miga w nim cała postać Daniela. Może i było to na swój sposób zabawne, ale od pewnego czasu zdarzało się zbyt często”[23].
Według basisty medialne zamieszanie wokół Murphy’ego było wynikiem hierarchii narzuconej przez prasę – pierwsza osobą, do której zwracają się dziennikarze, jest wokalista, potem gitarzysta, basista, a na samym końcu perkusista. Niesprawiedliwość takiego podziału polegała na tym, że David J. i Ash byli głównymi kompozytorami w Bauhausie. Tymczasem przedstawiciele mediów zdawali się tego nie dostrzegać, skupiając się głównie na charyzmatycznym frontmanie. Ten nie ułatwiał kolegom zadania, chętnie brylując na łamach prasy i dominując scenę podczas koncertów. Ash relacjonował:
Peter często robił i mówił na scenie rzeczy, z którymi w ogóle nie mogłem się zgodzić. Czasami bywałem naprawdę zakłopotany. Pewnego razu w Londynie wszedł na scenę i zawołał: „Hej, teraz jesteśmy sławni”. A potem zdjął spodnie. […] W końcu istnieje przecież granica, za którą przestajesz być wielki, a stajesz się po prostu śmieszny[24].
Relacje pomiędzy Murphym a Ashem i braćmi Haskins dodatkowo popsuły narkotyki, zwłaszcza uwielbiona przez wokalistę kokaina. Kokainowa psychoza do pewnego stopnia może przypominać schizofrenię: człowiek jest naprzemiennie pobudzony i apatyczny, cierpi na halucynacje i paranoję, żyje w przekonaniu o byciu absolutnym centrum wszechrzeczy. W takim stanie łatwo wyobrazić sobie, że jest się najważniejszym człowiekiem – jeśli nie na świecie, to przynajmniej w zespole. Po latach Murphy potwierdził, że był wówczas w kiepskiej formie:
Stałem się bardzo nerwowy. Nagle poczułem w sobie ogromną ilość energii. A i tak miałem jej wystarczająco dużo już bez brania koki. Byłem bardzo autodestrukcyjny. Zaabsorbowała mnie myśl o sławie. Stałem się po prostu opętany tym tematem. […] Prawdę powiedziawszy, wszystko wymknęło się spod kontroli. Ja wymknąłem się spod kontroli. […] Nie wydaje mi się, żeby którykolwiek z nich dobrze to znosił[25].
To wszystko sprawiło, że grupa przystępowała do nagrywania swojej czwartej płyty w nerwowej atmosferze. W pierwszej połowie 1983 roku muzycy zarezerwowali na miesiąc studio Rockfield na walijskiej prowincji, ale zanim doszło do zagrania choćby jednej nuty, zdążyli już pokłócić się o muzyczny kierunek Bauhausu, role poszczególnych członków zespołu i oczekiwania fanów, którzy chcieli kolejnych powtórek z „Bela Lugosi’s Dead”. W pewnym momencie Murphy zasugerował nawet, że wspólne granie nie ma sensu i należy po prostu rozejść się w przeciwne strony. „To był chwiejny okres, byliśmy na skraju rozpadu”[26] – podsumowywał David J. Zwyciężył jednak słynny brytyjski pragmatyzm, czyli zobowiązania kontraktowe wobec wytwórni Beggars Banquet. Murphy wprost komunikował, że chodziło im głównie o pieniądze: „Chciałem to ciągnąć jedynie dlatego, że wszyscy liczyliśmy na zaliczki, jakie za tę płytę mieliśmy dostać od firmy płytowej”[27].
Tuż przed rozpoczęciem pracy Murphy zachorował na zapalenie płuc i w ciężkim stanie wylądował w szpitalu. Ku jego zaskoczeniu pozostali muzycy postanowili kontynuować sesje w Walii.
W tym momencie Bauhaus był już martwy. Właściwie była to już zapowiedź Love and Rockets. Nagrywali utwory beze mnie! Dzwonili i pytali: „Jak się czujesz? Już lepiej? My właśnie nagrywamy. Wpadnij i przyłącz się do nas”. Dla mnie to był szok. Byłem wściekły. Gdy w końcu przyszedłem do studia, mieli już gotowe osiem kompozycji. Na dodatek David i Daniel przygotowali już własne wersje partii wokalnych! […] Czułem, że pozostała trójka decyduje o wszystkim za mnie. Miałem wrażenie, jakbym nagrywał płytę nie Bauhausu, lecz jakiejś zupełnie innej formacji[28].
Haskinsowie i Ash postrzegali tę sytuację zupełnie inaczej. „Peter nie mógł tego wszystkiego zrozumieć. Dostał lekkiej paranoi. We wszystkim dopatrywał się jakiegoś spisku”[29] – konstatował David J.
Jeszcze przed premierą płyty Bauhaus wyruszył w zakontraktowane wcześniej tournée po Wielkiej Brytanii, Europie oraz Bliskim i Dalekim Wschodzie. Na początku lipca grupa dała dwa koncerty w londyńskim Hammersmith Palais, gdzie dziesięć lat wcześniej – niemal co do dnia – David Bowie „uśmiercił” Ziggy’ego Stardusta. „To był dziwny moment. Na dobrą sprawę czuliśmy już, że to koniec. Ale graliśmy te dwa koncerty i do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy rzeczywiście jesteśmy na scenie po raz ostatni. […] W końcu zdecydowaliśmy, że jednak wystąpimy ten ostatni raz”[30] – wspominał David J., który po wszystkim rzucił do mikrofonu: „Spoczywaj w pokoju”[31]. Dziesięć dni później, 15 lipca 1983 roku, do sklepów trafił album „Burning from the Inside”. Tytuł odnosił się do przypadkowego wzniecenia ognia wewnątrz samochodu w trakcie palenia haszyszu, ale stanowił również trafny komentarz do sytuacji płonącego od wewnątrz zespołu.
Po rozpadzie Bauhausu muzycy zaangażowali się w rozmaite przedsięwzięcia. Daniel Ash i Kevin Haskins (oraz Glen Campling, techniczny ich macierzystej formacji) skupili się na projekcie Tones on Tail, w ramach którego wydali kilka singli i kapitalny album „Pop” (1984). Po jego rozwiązaniu zawiązali z Davidem J. grupę Love and Rockets, która w latach 1985–1998 nagrała siedem albumów i osiągnęła komercyjny sukces, choć nie brakowało głosów, że „to tylko Bauhaus bez Murphy’ego”. Z kolei wokalista udzielał się najpierw z Mickiem Karnem (Japan) pod szyldem Dalis Car, a potem jako artysta solowy. W 1998 roku Bauhaus został reaktywowany z myślą o światowym tournée, po którym pozostał podwójny album koncertowy „Gotham” (1999). Kolejne odrodzenie nastąpiło w 2005 roku i zaowocowało trasą koncertową oraz studyjną płytą „Go Away White” (2008). Po tym, jak w ubiegłym roku Murphy udał się na odwyk, zespół znów zawiesił działalność.
„Burning from the Inside” pozostaje perłą w koronie dyskografii Bauhausu – nawet jeśli według Murphy’ego był to „jedynie wyraz tego, co działo się z nami w tamtym czasie. To niesamowicie negatywne, mroczne emocje. To farsa!”[32]. Ten zróżnicowany i jednocześnie trudny album portretuje zespół z Northampton w paradoksalnym momencie największego rozkwitu artystycznego i zarazem tuż przed nieuniknionym upadkiem. Wydaje się, że po pięciu niezwykle płodnych latach zespół po raz ostatni zwarł szyki, aby wspiąć się na wyżyny kreatywności. Postęp, jaki poczyniła grupa od czasu wydania debiutanckiego singla, był niezaprzeczalny. Nie słychać tutaj żadnych oznak kryzysu, który toczył kwartet w trakcie nagrywania tego materiału. Wprost przeciwnie: słychać dojrzały i świetnie zgrany zespół. Postpunkowa scena obfitowała w oryginalne składy, ale żaden nie brzmiał tak jak połączone siły Petera Murphy’ego, Daniela Asha, Davida J. i Kevina Haskinsa.
Bauhaus jest dziś uważany za jeden z najważniejszych i najbardziej wpływowych zespołów przełomu lat 70. i 80. Kiedy jednak zaczynał karierę, nie mógł liczyć na przychylność prasy, bo dziennikarze niemal od początku szkalowali muzyków. „Traktowaliśmy się bardzo poważnie”[33] – gwarantował Murphy, ale przedstawiciele mediów odmawiali im uznania. Idiotyczny resentyment pokutuje po latach nawet u cenionych dziennikarzy, takich jak Simon Reynolds, który napisał, że „może i wywoływali dreszcz ekscytacji, ale nie dało się ich brać na poważnie”[34], a teksty zespołu nazwał: „pompatyczną i niedorzecznie nadętą mieszaniną seksu i śmierci, religii i bluźnierstwa”[35]. Nawet taki popularyzator rocka gotyckiego jak Tomasz Beksiński wyróżnił tylko „The Sky’s Gone Out” i „Burning from the Inside”, a na resztę kręcił nosem: „Koncertowy Bauhaus miał na pewno swoją niepowtarzalną charyzmę. Dorobek studyjny niespecjalnie się broni”[36].
Zespół uznawany jest za pioniera rocka gotyckiego – efemerycznego gatunku, który zdominował niezależną scenę muzyczną w drugiej połowie lat 80. Z jednej strony Murphy, Ash i Haskinsowie wielokrotnie odcinali się od tej etykietki (zamiast niej proponowali określenie „dark glam”), a z drugiej przyznawali: „jeśli ubierasz się na czarno, a twoim pierwszym singlem jest »Bela Lugosi’s Dead«, to sam przyczepiasz sobie taką łatkę”. Nie da się ukryć, że mroczna muzyka i wyrazisty wizerunek utorowały drogę takim wykonawcom, jak The Sisters of Mercy, Alien Sex Fiend, The Mission, Fields of the Nephilim, Type O Negative czy Zola Jesus. Zresztą wpływ Bauhausu wyszedł poza gotyckie podwórko, obejmując również rock industrialny (Nine Inch Nails) i alternatywny (Smashing Pumpkins), grunge (Hole), glam metal (Marilyn Manson), trip-hop (Massive Attack), grindcore (Napalm Death), post-rock (Mono), elektronikę (Carl Craig) i pop (Ariel Pink).
Lista muzyków, którzy zostali wymienieni jako dłużnicy i fani Bauhausu w artykule poświęconym grupie na Wikipedii, obejmuje około osiemdziesięciu nazw i nazwisk, a przecież zasięgi zespołu nie ograniczają się wyłącznie do muzyki. Chuck Palahniuk wskazał „Bela Lugosi’s Dead” jako główną inspirację podczas pisania powieści „Opętani”; rysy twarzy Erica Dravena w komiksie „Kruk” Jamesa O’Barra i Snu w serii „Sandman” Neila Gaimana wiele zawdzięczają wydatnym kościom policzkowym Petera Murphy’ego; w koszulkach z logo Bauhausu publicznie pokazywali się członkowie grup Chicago i Guns N’ Roses oraz aktor Timothée Chalamet; muzyka zespołu pojawia się w serialach „Daria”, „Beavis i Butt-Head”, „American Horror Story” oraz „Zawód: Amerykanin”; w pokoju jednego z „gotyckich dzieciaków” w „Miasteczku South Park” wisi plakat z napisem „Blauhaus”. Trudno o lepsze dowody na to, że muzyczny Bauhaus to coś więcej niż zespół – to ikona popkultury.