Archiwum
24.02.2021

February 24th. Entering the town of Twin Peaks

Redakcja
Seriale

24 lutego Agent Cooper wjechał do Twin Peaks.

Stwierdzenie, że serial Davida Lyncha i Marka Frosta zmienił telewizję, to truizm. O jego znaczeniu dla kultury świadczy częste narzędziowe sięganie po „Twin Peaks” przez nasze autorki i autorów – jako punkt odniesienia, element zestawienia, matrycę, metaforę…

***

Seriale są efektem tego, co się dzieje w kulturze, a zwłaszcza w mediach. Po pierwsze, mówi się o końcu telewizji, właściwie już jest to teza przywoływana powszechnie, że w takim znanym nam kształcie telewizja masowa już nie istnieje. Mówi się o tak zwanej telewizji jakościowej, czyli wielokanałowej, skierowanej do różnych nisz widzów. Z masowością nie ma to nic wspólnego. Seriale, które były pierwszymi flagowymi okrętami telewizji jakościowej, jak na przykład ABC i HBO, przede wszystkim mówią nam, w jakim kierunku telewizja zmierza jako medium technologiczne. Druga sprawa jest taka, że powszechnie mówi się przecież o końcu książki, o końcu czytelnictwa w tradycyjnym sensie. I w tym rozumieniu seriale przejmują dzisiaj rolę spoiw społecznych. Seriale i ich znajomość to jest jedyne spoiwo ludzi, którzy są na równi kompetentni w treściach. O żadnych książkach nie powiemy dziś, że można znaleźć szersze grono ludzi, które „żyje nią”. To samo dotyczy muzyki ze względu na zmianę nośników, nie dyskutuje się o żadnych konkretnych płytach, tylko co najwyżej o playlistach. Seriale natomiast tworzą swoiste całości, które są powodem rozmaitego rodzaju aktywności. A po trzecie, jest to, już z punktu widzenia samych twórców tych seriali, świadomy zabieg, który wiąże się z telewizją jakościową, ale który tak naprawdę jest zupełnie nową jakością w obliczu końca telewizji. To są seriale robione z pełną świadomością dla publiczności, która tę tezę o końcu telewizji zna i korzysta w inny sposób niż, powiedzmy, tradycyjny. Jest to, najkrócej mówiąc, cały zestaw propozycji kierowanych do bardzo konkretnych widzów. To nie są przecież seriale wyświetlane w Stanach Zjednoczonych, w publicznej i łatwo dostępnej telewizji, ale właśnie barierą jest to, że są to płatne kanały, są to filmy, których nie da się pokazach w prime time ze względu na treści i zabawę konwencjami. Różnie wskazuje się na początek telewizji jakościowej. Niektórzy wskazują na „Twin Peaks”, niektórzy „Z Archiwum X”. W każdym razie od końca lat 80. istnieje świadomość, że widz będzie właśnie gustował w takich serialach. I to jest zupełnie inna koncepcja serialu związana ze sposobem odbioru telewizji. Tak naprawdę to są seriale robione z myślą, że ogląda się je non stop przez kilka godzin, czyli „chapie” się ileś tam odcinków, a nie co tydzień czeka się o określonej godzinie. Pojęcie sezonu – też nie istniało coś takiego.

Wojciech J. Burszta, O nowej jakości w amerykańskim serialu telewizyjnym

Pomiędzy kwietniem a grudniem 1990 roku miliony telewidzów w Stanach Zjednoczonych (i nie tylko) z wypiekami na twarzach czekały na rozwiązanie zagadki: kto zabił Laurę Palmer? Co prawda sprawa została rozwiązana, a zbrodnię przypisano konkretnemu bohaterowi w dziewiątym odcinku drugiego sezonu, ale serial trwał dalej. Zagadka w produkcji Davida Lyncha i Marka Frosta była bowiem czymś więcej niż kryminalną łamigłówką i sięgała do metafizycznego świata symboli nawiązujących do jungowskiej psychoanalizy, dalekowschodniej duchowości oraz indiańskich wierzeń.

„Twin Peaks” można uznać za pierwszy serial w historii telewizji, który zaprosił widzów do audiowizualnej gry określanej mianem mind game. Być może odbiorcy nie byli wówczas przygotowani na tego typu telewizyjny precedens – kiedy tylko wyjaśniło się, kto zabił Laurę Palmer, wielu oglądających straciło zainteresowanie śledzeniem dalszych losów agenta FBI Dale’a Coopera. Dopiero po latach odrzucony niegdyś paranormalny wątek zyskał status kultowego (świadczy o tym m.in. silnie powiązany z ezoterycznym wymiarem produkcji popularny cytat „Sowy nie są tym, czym się wydają”), a „Twin Peaks”, pod względem podejścia do narracji i gry z widzem stało się serialem-matką dla takich telewizyjnych czy streamingowych hitów, jak „Zagubieni”, „Westworld”, „Castle Rock”, „Stranger Things” czy „Dark”. I to właśnie ostatnia z wymienionych produkcji, zrealizowana przez Jantje Friese i Barana Bo Odara, podobnie jak przed laty cykl Lyncha i Frosta, unaocznia, że seriale zapraszające odbiorcę do drobiazgowej analizy materii filmowej mogą być nie tylko kostką Rubika wręczoną widzowi, ale także wizualnym traktatem filozoficznym.

Mateusz Żebrowski, Gra w filozofię

Ten nieprzyjemny dla Dolpha Springera poranek będzie bramą, która otworzy przed nim świat zbudowany na motywach zaczerpniętych z imaginarium Davida Lyncha, braci Coen i z filmu „The limits of control” Jima Jarmuscha. Inspiracje są jednak powierzchowne – objawiają się tylko w oddawaniu klimatu absurdu, często ocierając się wręcz o parodię. Należy docenić, że Dupieux nie kopiuje bardziej znanych reżyserów z oddaniem należnym uczniowi. Tworzy własną rzeczywistość, w której da się jedynie słyszeć echa klasyków gatunku. Niestety te echa są w jego filmie najciekawsze, a wszystko to, co oryginalne, blednie przy skromnych zapożyczeniach.

„Wrong” zdecydowanie bliżej do „Miasteczka Twin Peaks” (nawet przez wariację na temat głównego motywu muzycznego serialu!) niż „Zagubionej autostrady”, do której bywa przez krytykę porównywany. I to do tych momentów, w których zabójca Bob siedzi cicho, a nad górskim miasteczkiem świeci słońce. Choć mamy do czynienia ze śledztwem i detektywistycznym dochodzeniem, ani na moment nie wejdziemy na ścieżkę niepokoju i mroku, w których brodził po kolana Fred Madison z „Zagubionej autostrady”. Bohaterowie Dupieux przypominają raczej Dale’a Coopera, który bez śladu zadziwienia potrafił przyjmować najdziwniejsze metody prowadzenia śledztwa. Tak jak on filmowe postacie z „Wrong” mówią i robią rzeczy dziwaczne z takim samym wyrazem twarzy, jakby w najbardziej pospolity sposób parzyli kawę czy zajadali śniadanie. Jednak skonstruowany przez reżysera świat razi niekonsekwencją. Dolph na niektóre szaleństwa reaguje całkowitą obojętnością, a na inne – wielkim zaskoczeniem. Świat przedstawiony łamie się i pęka – panuje w nim nieprzenikniony porządek, nad którym – jak się zdaje – stracił panowanie również reżyser. Trudno byłoby zbudować jakąś intrygującą fabułę, gdyby wszyscy zachowywali się nietypowo i niczemu się nie dziwili. Wtedy żadne szaleństwo nie wywołałoby konsternacji i nie pociągnęło bohatera do działania. Jest to trudność, z którą musi poradzić sobie każdy twórca biorący się za bary z filmowym surrealizmem. Być może dlatego tak bardzo cenimy absurdalne dzieła, że wychodzą tylko najlepszym – tym razem niestety się nie udało.

Michał Piepiórka, Nie tak

Jerzy Pilch w swojej powieści „Wiele demonów” powołał do życia intrygującą społeczność nieistniejącej w rzeczywistości wsi Sigła. Jej mieszkańców poznajemy w chwili, gdy w niewyjaśnionych okolicznościach znika jedna z mieszkających tu młodych dziewczyn – Ola Mrak. Skojarzenie z Lynchowskim Twin Peaks wydaje się nieuniknione, nie tylko ze względu na nawiązania fabularne, ale także na klimat, którym osnuta jest cała ta historia. Jednak świata przedstawionego w spektaklu Jacka Głomba nie da się już tak łatwo powiązać z atmosferą serialu opowiadającego o wydarzeniach wokół zaginięcia Laury Palmer. To, co dzieje się na scenie, jest także dość odległe od sposobu konstruowania narracji przez autora „Wielu demonów”.

Katarzyna Mikołajewska, Uśpione demony

Winni śmierci dziewczyny (bo dokładnie w ten sposób przedstawione są wydarzenia) są tu wszyscy, którzy ją zawiedli. Słowem: wszyscy. Hannah nie wydaje się w większości przypadków nawet uczestniczką wydarzeń, raczej ich permanentną ofiarą, która sama nie zadaje ciosów. To finał decyduje o perspektywie. Jej dramatyczna decyzja przesuwa ciężar odpowiedzialności na innych. Jej decyzja zdaje się w tej konwencji uargumentowana, zdaje się logicznym rezultatem wydarzeń. Winni są nazwani, dowody przedstawione. Wytwarza się w ten sposób – jak sądzę fałszywy – efekt, jak gdyby pytanie „dlaczego Hannah Baker popełniła samobójstwo?” było właściwie eufemistycznym zastępnikiem bardziej zasadnego: „kto zabił Hannah Baker?”. Skojarzenia z „Miasteczkiem Twin Peaks” nie wydają się chybione.

Olga Szmidt, Dlaczego obejrzałam wszystkie odcinki „Trzynastu powodów”

W tym aspekcie „Dark” przypomina twórczość Lyncha. Oczywiście amerykański reżyser zadaje więcej pytań niż Friese i Bo Odar, a jednocześnie daje o wiele mniej odpowiedzi, co sprawia, że rozumienie jego dzieł ma przede wszystkim charakter intuicyjny. Ale zarówno u niego, jak i u niemieckiego duetu niezwykle ważnym tematem jest wizja świata jako tworu umysłu. Zazwyczaj jest to umysł odbiegający od tego, co uznalibyśmy za boskie – instancja światotwórcza ma problemy z samym sobą i poprzez stworzenie alternatywnego świata próbuje uleczyć osobiste traumy. Tak u Lyncha dzieje się chociażby w „Zagubionej autostradzie” czy w „Twin Peaks”, gdzie na koniec trzeciego sezonu okazuje się, że Dale Cooper i Laura Palmer są tylko (lub aż) elementami psychomachii niejakiego Richarda, granego (podobnie jak Cooper) przez Kyle’a MacLachlana. U Lyncha wszystko sprowadza się jednak do subiektywnego wyobrażania, w „Dark” zaś świat jest subiektywny i obiektywny zarazem, a wszystko zależy od tego, kto patrzy.

Mateusz Żebrowski, Gra w filozofię

Krystian Piotr: […] To jest mój gust muzyczny.

Lucyna Marzec: I estetyczny.

Widziałaś ósmy odcinek nowego sezonu „Twin Peaks”?

Nie.

Był tak samo zaskakujący jak niektóre zespoły, które odkryłem w Lesie.

Dlaczego?

Oryginalny, pomysłowy, przemyślany, ale też trudny w odbiorze, dlatego może spotkać się z niezrozumieniem. Takie właśnie są koncerty w Lesie.

Lucyna Marzec, Chodźmy wszyscy w Las

Taco Hemingway w „Marmurze” opowiada o szczegółach z życia prywatno-intymnego, zapisując audiomemoriały z wykorzystaniem swego znaku rozpoznawczego – nad-melodyjnych rapów przyklejających się upartą rytmiką do ucha niczym największy muzyczny hit lata. Podobno robi to na życzenie (psycho)fanów. Głównym wątkiem tej słuchowiskowej rap-płyty, jak Fifi sam ją określa, jest zdanie relacji z dojmującego stanu braku weny twórczej. Czy jednak opowieść o przepaleniu bezpieczników kreacji jest w stanie zelektryzować włoski w naszych zblazowanych uszach? […]
Bo na tym polega kłopot, że fanom, a zwłaszcza tym bardziej psychicznym i złorzeczącym, nie można ulec. Taco popełnił jednak ten sam błąd, co David Lynch, gdy tępi Amerykanie domagali się od ekscentrycznego reżysera rozwikłania zagadki śmierci Laury Palmer„Miasteczku Twin Peaks”. Gdy odsłonimy wszystkie karty, niegdysiejsze asy są tyle warte, ile nietrafione prezenty pod choinkę…
Sam temat wypalenia stał się też nazbyt zleżały i trochę – wbrew pozorom – przeterminowany […]

Marek S. Bochniarz, Cierpienia młodego art-rapera

Gra jest podzielona na kilka epizodów o wyraźnie zaznaczonym charakterze. To zdecydowanie nowatorski krok, do tej pory dominowały literackie podziały na rozdziały czy akty. Jednym z najciekawszych zabiegów jest intertekstualność „AW” z „Miasteczkiem Twin Peaks”. Już pierwsze spojrzenie na panoramę Bright Falls przywodzi na myśl przestrzeń kultowego serialu Davida Lyncha – odpowiednia paleta kolorów oraz ekspozycja leśnej przestrzeni to małe, ale znaczące detale. Ponadto serialowa konwencja „AW” mocno oddziałuje na jego odbiór, wprowadzając do gry dwie cechy gatunkowe serialu: przystępność sensu oraz limit czasu. Pierwsza oznacza, że epizod musi być w miarę zamkniętą i zwartą opowieścią, której zrozumienie jest ułatwione dzięki wstępowi w postaci podsumowania odcinka poprzedniego. Do takiej konstrukcji narracji służą cliffhangery, z których „AW” nie boi się korzystać. Drugie kryterium, oznacza, że na opowieść/grę mamy przeznaczony stałą, określony ilość czasu.

Piotr Langowski, Dzieło XXI wieku

Brak balansu pomiędzy empatią wobec Camille a klasową i wielkomiejską pogardą wobec całej miejscowości sprawia, że to dramat jednej historii. Wydaje się, że chciano tu osiągnąć twinpeaksowy efekt – wszyscy coś wiedzą, wszyscy tak naprawdę stoją za zbrodnią. Ostatecznie chwyt się nie sprawdza, a całość historii zdaje się odbywać w nieco przerysowanej scenografii. I o ile centralna historia ostatecznie nabiera rozmachu, o tyle gubi się gdzieś potencjał opowiedzenia większej historii.

Olga Szmidt, Dalszy plan: Ozark, Sharp Objects

Pierwszy film Czekaja („Baby Bump”) był przede wszystkim opowieścią o niemożliwości wybrzuszenia, próbach oddzielenia się od karmiącej, lecz jednocześnie zawłaszczającej, zaborczej matki. „Królewicz Olch” wprowadza do tej edypalnej, pluszowej idylli postać ojca, figurę umożliwiającą wyjście z chłopięcej niesamodzielności, ale również budzącą strach swoją otwartą agresywnością i przemocą – cechami nieobecnymi do tej pory w matczynym świecie. Reżyser buduje napięcie wokół dylematu, główny bohater bowiem staje przed dramatycznym wyborem: pozostać zależnym od matki, posłusznym i miękkim chłopcem czy też stać się mężczyzną, czyli zaakceptować własną agresywność oraz przerażające pragnienie przemocy? Czekaj, portretując młodzieńczy, wewnętrzny konflikt, w wyraźny sposób odwołuje się do estetycznej rzeczywistości Davida Lyncha, który mistrzowsko ukazuje świat utraconej i skalanej niewinności. Bez trudu odnajdziemy tutaj zarówno motywy znane z „Zagubionej autostrady” (zwichnięty film drogi do zatracenia), jak i inspiracje całym kinem Lynchowskim: mroczny, złowrogi las który wabi i kusi swoim pradawnym, metafizycznym złem oraz dojrzewający bohater, poznający smak śmierci i przemocy, których pragnie i jednocześnie brzydzi się nimi („Twin Peaks”). Każda opowieść o dojrzewaniu i rytuałach przejścia jest przeniknięta zimnym oddechem śmierci, który kontrastuje z młodzieńczą eksplozją witalności. Podobnie dzieje się w „Królewiczu Olch”, gdzie zapowiadany od początku filmu koniec świata możemy interpretować na wiele sposobów.

Andrzej Marzec, Cienie i mroki okresu dojrzewania

Tymczasem „Dziady” w poznańskim Teatrze Nowym oszałamiają atrakcjami: kolorem, dźwiękiem, szybką zmiennością akcji. Estetyce spektaklu, ale także relacji fikcji i realności w prezentowanych scenach patronuje Quentin Tarantino. Repertuar kinowych nawiązań wzbogacają postacie, których pierwowzory – niemal zawsze – pochodzą z amerykańskiej kultury wizualnej. Guślarz, który jest tu nie tylko mistrzem ceremonii, ale też podmiotem sprawczym całego spektaklu, do złudzenia przypomina Jokera. Znakomity, często grający u Rychcika Tomasz Nosiński występuje w podwójnie ikonicznej roli. Ucharakteryzowany na Heatha Ledgera z filmu „Mroczny rycerz”, łączy pierwiastek demonicznego bohatera o komiksowo-filmowym rodowodzie z filmowym gwiazdorem, którego niespodziewana śmierć zaskoczyła nie tylko jego fanów. To pierwszy znak zasady charakteryzującej ten teatralny seans spirytystyczny, w którym najważniejsze role odegrają umarli – nadal inspirujący kulturę masową – a także duchy z filmów grozy. Joker wprowadza na scenę upiorne blond bliźniaczki z „Lśnienia” Kubricka (Józio i Rózia – Grzegorz Gołaszewski i Marta Szumieł), karła jako Widmo Złego Pana (występujący gościnie w Poznaniu, świetny aktorsko Maciej Zabielski) i jednooką Nadine, wieczną dziewczynkę z „Miasteczka Twin Peaks” Davida Lyncha w roli Zosi (Martyna Zaremba).

Piotr Dobrowolski, Dziady post&pop

Nie jestem pewna, czy ma na to szansę „tak złe, że aż dobre” „Pretty Little Liars”Trwałe naruszenie wiarygodności narracji i jakiegokolwiek realizmu wydarzeń prowadzi tu do zbudowania czegoś w rodzaju nastoletniego serialu buffo. Tak koszmarnie poważnego, że przekształcającego się w perfekcyjną parodię kryminałów i posttwinpeaksowych narracji o sekretach małych społeczności. W przypadku ciekawych, nowych seriali o nastolatkach mowa o tonacji komediowej lub komediowo-dramatycznej.

Olga Szmidt, Ile lat mają twoi bohaterowie. O serialach, nastolatkach oraz emocjonalnym fermencie

Kolejny polski sukces na Berlinale to nagroda dla Kuby Czekaja za scenariusz (nagroda Karla „Baumi” Baumgartnera) pod tytułem „Sorry, Polsko”. […] Tymczasem w tym roku mogliśmy obejrzeć w Berlinie „Królewicza Olch” – drugi, bardzo dobry film tego polskiego reżysera. Z jednej strony widać mocny wpływ kina Xaviera Dolana („Zabiłem moją matkę”), z drugiej – estetyczne inspiracje „Zagubioną autostradą” Davida Lyncha i resztą jego filmografii. W filmie Czekaja oglądamy również las wabiący i kuszący swoim pradawnym, metafizycznym złem, a także dojrzewającego bohatera, który poznaje smak śmierci i przemocy („Twin Peaks”). Królewicz Olch miota się pomiędzy dziecięcą impotencją (wspaniała scena z niezapalonym papierosem na stacji benzynowej) a męską fantazją o omnipotencji, która zawsze uwikłana jest w przemoc i niesie ze sobą ofiary. Jak zwykle u Czekaja znajdziemy wiele ekscesów językowych i sporo kazirodczych interwencji. Należy docenić również wykorzystanie estetyki glitch, która dobrze pokazuje przenikanie się paralelnych, możliwych światów.

Andrzej Marzec, Między nami, zwierzętami