Archiwum
20.02.2021

Piekło ukobiecania

Mateusz Witkowski
Komiks

Gdy dowiedziałem się, że współautorka głośnej „Totalnie nie nostalgii”, Wanda Hagedorn, połączyła siły z Olą Szmidą, jedną z najbardziej oryginalnych polskich ilustratorek, zacząłem gorączkowo wyczekiwać ich wspólnego komiksu. „Twarz, brzuch, głowa” czasem wywodzi na czytelnicze manowce, ostatecznie jednak wynagradza nam to z nawiązką.

Pierwsze wrażenia mogą okazać się nieco mylące, by nie powiedzieć: zgubne. Oto narratorka Hagedorn, sprowokowana niewinnym (wydawałoby się) pytaniem o dotyczącym wnucząt, zaczyna mierzyć się z własnym przemijaniem. Nie chodzi jednak o (spodziewany w tym przypadku) lęk przed śmiercią, choć ta – co oczywiste – stanowi kanwę wszelkich tożsamościowych kryzysów. Hagedorn, bardziej niż na metafizyce, koncentruje się na społecznym wymiarze znikania: patriarchalny porządek wymusza na dojrzałych, a przy tym starzejących się kobietach usunięcie się poza margines. Skazuje na niepożądaną niewidzialność, degraduje, jak gdyby fizyczna atrakcyjność, reprezentowana tu przez gładką, pozbawioną zmarszczek cerę, miała być jednym z kluczowych kryteriów określających wartość osób płci żeńskiej (lub: definiujących się jako kobiety). Jako obdarzona rozwiniętymi kompetencjami kulturowymi feministka, działające aktywnie na rzecz szerzenia idea równościowych w krajach rozwijających się, Hagedorn nie może pozwolić sobie na niewidzialność. Dlatego też decyduje się na skorzystanie z – początkowo naprawdę skutecznych – zabiegów upiększających.

Konflikt między deklarowanym i praktykowanym od wielu lat feminizmem a „dobrodziejstwami” chirurgii plastycznej prowadzi narratorkę do pytań na temat „czystości” jej przekonań. Na tapet wyciągnięte zostają zarówno myślicielki takie jak Susan Sontag – informująca nas o podwójnych standardach dotyczących starzenia się i opresyjnych oczekiwaniach dotyczących fizycznej atrakcyjności, z którymi mierzą się kobiety – jak i pop-feministki w rodzaju Christiane Northrup, która deklaruje, że upiększanie się może mieć charakter emancypacyjny, niezwiązany zupełnie ze srogim i pożądliwym „męskim okiem”. Wszystko to odbywa się w scenerii australijskiego Melbourne, w otoczeniu modnych średnioklasowych rekwizytów (można by odnieść wrażenie, że cytaty z literatury feministycznej również pełnią tu taką rolę). Trudno oprzeć się początkowo wrażeniu, że dylematy głównej bohaterki mieszczą się w kategorii „problemy pierwszego świata”. Wszak ufundowana na lekturowych doświadczeniach emancypacja, której poświęca się tu tak wiele miejsca, jest możliwa tylko i wyłącznie w określonym środowisku klasowych. Takim, które pozwala w ogóle na zadanie sobie pytania, czy upiększanie ciała nie stoi w sprzeczności z ideami feminizmu.

Początkowe wrażenie „banieczkowości” całej narracji wzmagają fragmenty dotyczące zawodowej aktywności Hagedorn. Bohaterka pracuje na co dzień w organizacji humanitarnej Oxfam i w ramach swoich obowiązków podróżuje do krajów rozwijających się, gdzie szerzy wiedzę dotyczącą genderowych stereotypów i nierówności płciowej – niezależnie od intencji, które przyświecają wspomnianym działaniom, niełatwo oprzeć się postkolonialnym skojarzeniom i myślom na temat „sytego” Zachodu. Wraz z lekturą drugiego i trzeciego rozdziału, na powyższym, nieco irytującym obrazku zaczyna pojawiać się coraz więcej rys i bazgrołów (nie mam tu bynajmniej na myśli znakomitych rysunków Szmidy) – rzecz jasna: z korzyścią dla czytelniczek i czytelników.

Nie bez kozery traktuję nazwisko współautorki komiksu jako synonim „bohaterki” czy „narratorki”. „Twarz, brzuch, głowa” to bowiem, jak sugeruje podtytuł, „memuar”, co sugeruje lekturę według autobiograficznego klucza i usprawiedliwia ewentualne partykularyzmy. Jak się domyślam, Hagedorn i Szmidzie nie przyświecała chęć stworzenia w pełni uniwersalnej opowieści o kobietach, nie mamy tu do czynienia z „ilustrowanym atlasem feminizmu”. To książka o silnie zindywidualizowanej narracji, która ostatecznie – pomimo całego inteligencko-średnioklasowego sztafażu – odsyła nas w stronę wszechobecnych problemów związanych z nierównościami płciowymi, przemocą wpisaną w patriarchat, niemożności stanowienia o własnym ciele. Wyimki z życiorysu Hagedorn okazują się ostatecznie środkiem do osiągnięcia ponadpartykularnego celu, jakim jest wyrażenie sprzeciwu wobec sytuacji kobiet. Same doświadczenia bohaterki znacznie wykraczają zaś poza schemat zarysowany w pierwszej części komiksu. Kluczowe wydaje się tu pojęcie wprowadzone w prologu, a mianowicie „ukobiecanie”. Jak czytamy:

Pierwszą rzeczą, której dowiedziałam się o sobie, zanim w ogóle zdążyłam się zorientować, co się na świecie dzieje, było to, że jestem dziewczynką. W miarę upływu czasu coraz bardziej przekonywałam się, że nie był to powód do radości. Okazało się, że jako dziewczynkę wszyscy mieli prawo instruować mnie, na czym polega bycie dziewczynką.

Hagedorn prowadzi nas przez swoje dorastanie w PRL-u i ukazuje rozmaite wcielenia „ukobiecającej” tresury, której doświadcza zarówno ze strony mężczyzn, jak i kobiet. Ukobieca wujek fotografujący w dzieciństwie bohaterkę, ukobiecania nie może sobie odmówić pani napotkana podczas wakacyjnej podróży pociągiem, wreszcie: o ukobiecaniu świadczy sugestia odbierającego poród lekarza, który niepotrzebnie wykonuje cięcie na brzuchu w ryzykowny sposób, bo chce ułatwić bohaterce korzystanie z bikini.

Hagedorn sporo miejsca poświęca strategiom, które miały i wciąż mają przekonać kobiety do milczenia oraz odebrać im fundamentalne prawo do samostanowienia o własnym życiu. Będąc dzieckiem Dzikiego Wschodu, które wyjechało do Australii m.in. w poszukiwaniu prawdziwie równościowych stosunków społecznych, dostrzega fasadowość projektu pt. „liberalna zachodnia demokracja”. W rozdziale „Głowa” prezentuje nam cały poczet zadowolonych z siebie mężczyzn, którzy podczas szczytu ONZ – by posłużyć się formułą Rebeki Solnit – objaśniają Grecie Thunberg świat. I, jak u Solnit, „jest śmiesznie, ale nie jest śmiesznie”.

Łatwo dostrzec nie tylko intelektualny, ale i emocjonalny wymiar „Twarzy, brzucha, głowy”: czasem jedyną reakcją wobec patriarchalnego okrucieństwa i bezmyślności jest – przepraszam, ale to nie  czas na i powód do subtelności – wkurw. W wyrażeniu go sprzyja znakomita, rozedrgana i ekspresyjna kreska Oli Szmidy. W przypadku tak silnie autobiograficznych pozycji osoba rysowniczki mogłaby zostać niesłusznie sprowadzona do roli wyrazicielki czyichś idei, portrecistki podrzuconych przez narratora treści. Tymczasem Szmida jest w „Twarzy, brzucha, głowy” równoprawną współautorką i – balansując między groteskowo-karykaturalnym i realistycznym stylem – pozwala tej opowieści wybrzmieć w intrygujący, wyrazisty sposób. To nie „ilustracje”, to integralna część narracji: jeżeli kogoś trzeba jeszcze przekonywać co do komplementarności strony wizualnej i tekstowej w komiksie, opisywana tu pozycja nada się doskonale.

Początkowe obawy dotyczące rzekomego hermetyzmu okazały się całkowicie bezpodstawne: Hagedorn po prostu nie zamierza sięgać po kamuflaż i ukrywać swoich doświadczeń, nie zamierza się również z nich tłumaczyć. To – pod wieloma względami – książka dogłębnie uczciwa. Prywatność nie stanowi tu nigdy pretekstu, by zanurzyć się w minoderii. Jest raczej narzędziem, które pozwala skomunikować się ze światem, a po osiągnięciu łączności: opowiedzieć o sprawach i problemach, których nie sposób byłoby określić mianem indywidualnych.

 

„Twarz, brzuch, głowa. Memuar graficzny”
Scenariusz: Wanda Hagedorn

Rysunki: Ola Szmida
Kultura Gniewu
Warszawa 2021