Dokładnie 45 lat temu, w odstępie zaledwie kilku tygodni, po przeciwnych stronach Atlantyku ukazały się dwa dziejowe albumy: „Blank Generation” amerykańskiego kwartetu Richard Hell and The Voidoids oraz „Never Mind The Bollocks, Here’s The Sex Pistols” brytyjskiego zespołu Sex Pistols. Pierwsza płyta pozostaje znana wąskiej grupie wtajemniczonych, druga stała się ikoniczną pozycją popkultury. A przecież gdyby nie Voidodsi, nie byłoby Pistolsów.
Richard Meyers, rocznik 1949, od maleńkości nie lubił szkoły, choć pochodził z szacownej rodziny o tradycjach naukowych. Jego rodzice poznali się na Columbia University, a później oboje zdobyli tytuły profesorskie; ojciec Richarda zmarł, gdy chłopiec miał zaledwie siedem lat. Pozbawiony ojcowskiej ręki Richard zaczął dokazywać, więc matka posłała go do Sanford School, prywatnej placówki z internatem w Hockessin w stanie Delaware. Nigdy jej nie ukończył – w wieku 17 lat uciekł ze szkoły wraz z najlepszym przyjacielem, Tomem Millerem. „Wszystko stało się dość szybko” – wspominał później Meyers. „Tom i ja postanowiliśmy zmyć się ze szkoły i żyć po swojemu. Wpadliśmy na pomysł, żeby pojechać na Florydę, gdzie jest ciepło, a my będziemy artystami, pisarzami, poetami – coś w tym stylu”[1]. Nie zdołali jednak dotrzeć na miejsce, bo w Alabamie policja aresztowała ich pod zarzutami podpalenia i wandalizmu.
Miller wrócił do Hockessin i skończył szkołę, Meyers natomiast przeniósł się do Nowego Jorku, aby zrobić karierę jako poeta. Wydawał własne pismo „Genesis:Grasp”, publikował na łamach magazynu „Rolling Stone” i periodyku „Annuals”. Na przełomie lat 60. i 70. do Nowego Jorku przybył Miller i odnowił kontakty z kolegą. „Ludzie myśleli, że Tom i ja jesteśmy braćmi. Byliśmy nierozłączni”[2] – mówił Meyers. Znaleźli pracę w księgarni filmowej Cinemabilia, chodzili na koncerty do klubu Max’s Kansas City i wreszcie postanowili, że sami założą zespół. Meyers miał grać na basie, Miller sięgnął po gitarę elektryczną. Przybrali wymowne pseudonimy: pierwszy zaczął przedstawiać się jako Richard Hell (od „Sezonu w piekle”, cyklu poezji Arthura Rimbauda), drugi zaś kazał na siebie mówić Tom Verlaine (na cześć Paula Verlaine’a, poety i kochanka Rimbauda). W 1972 roku do składu dołączył perkusista Billy Ficca, a zespół nazwał się The Neon Boys.
Hell opowiadał:
Granie rock’n’rolla było znacznie bardziej ekscytujące niż siedzenie w domu i pisanie wierszy. Dawało nieograniczone możliwości. Chodzi mi o to, że grając, mogłem zajmować się tymi samymi sprawami, co wtedy, gdy pociłem się sam w swoim pokoju, aby złożyć nasze małe powielaczowe pisemko, które przeczyta nie więcej niż pięć osób. No i nie mieliśmy wątpliwości, że jesteśmy równie fajni jak tamci goście, czemu więc nie wyjść z tym do ludzi i tego nie sprzedać? […] Nie pamiętam dokładnie, jak do tego doszło, ale w końcu Tom siadł ze mną i pokazał mi, jak prosto gra się rock’n’rolla na basie. Myślałem, że żeby grać na jakimś instrumencie trzeba posiadać choćby niewielkie umiejętności, a ja nie miałem żadnych. Ale dzięki Tomowi przekonałem się, jakie to proste, i to był moment, w którym zapadła decyzja [o założeniu zespołu][3].
Największą inspiracją dla The Neon Boys stanowiły dokonania modnej wówczas grupy New York Dolls.
The Neon Boys funkcjonowali tylko kilka miesięcy i nie zagrali w tym czasie ani jednego koncertu. Jedynym osiągnięciem tria było nagranie dwóch utworów, „That’s All I Know Right Now” i „Love Comes in Spurts”, które ukazały się na winylowym singlu dopiero w 1980 roku – długo po tym, jak grupa przestała istnieć. Zanim do tego doszło, muzycy zamieścili w prasie muzycznej ogłoszenie o treści „Poszukiwany gitarzysta rytmiczny. Talent niepotrzebny”. Na przesłuchanie przyszło kilka osób, a wśród nich znaleźli się Chris Stein, późniejszy członek Blondie, oraz Douglas Colvin, który jako Dee Dee Ramone wkrótce założy Ramones. Żaden z nich nie spełnił jednak oczekiwań Hella i Verlaine’a. W końcu Terry Ork – kierownik Cinemabilli i dawny współpracownik Andy’ego Warhola, mający znajomości w nowojorskim światku artystycznym – skontaktował ich z Richardem Lloydem, młodziutkim gitarzystą zakochanym w Beatlesach. Tak powstało Television.
Na początku marca 1974 roku w Town House Theatre kwartet zagrał swój pierwszy koncert. Hell wpadł na pomysł stałej rezydentury w jednym z nowojorskich klubów.
Podobała mi się ta idea, że jeśli jest jakiś fajny zespół, a ty chcesz go zobaczyć, to masz pewność, że grają w każdy piątek wieczorem w The Pit czy gdzieś tam. Uznałem, że to idealny sposób – jeśli byłeś dobry – na przyciągnięcie ludzi, którzy mogliby się tobą zainteresować, tak szybko, jak to możliwe. Właśnie dlatego zaproponowałem, żebyśmy znaleźli miejsce, w którym moglibyśmy robić to samo[4].
Wybór padł na CBGB na Manhattanie – lokal zorientowany pierwotnie na wykonawców z kręgu country, bluegrass i bluesa (stąd jego nazwa), odnaleziony przypadkiem przez Verlaine’a i Lloyda podczas wędrówki przez miasto. Terry Ork, który został menadżerem Television, przekonał właściciela Hilly’ego Kristala, żeby grupa grała tam regularne koncerty.
W ten sposób CBGB stał się kolebką amerykańskiego punk rocka i nowej fali, bo po Television przyszli następni: Talking Heads, Patti Smith, Ramones, Suicide, Blondie i wielu innych. W tym samym czasie wyklarował się niedbały wizerunek Hella, później powielany przez całe rzesze punkowych akolitów: okulary przeciwsłoneczne, skórzana kurtka, porwane podkoszulki spinane agrafkami i nastroszona fryzura. Fotograf i filmowiec Bob Gruen wspominał, że kiedy pierwszy raz zobaczył Hella, basista miał na sobie biały t-shirt z namalowaną tarczą strzelniczą i napisem „Please Kill Me”: „Ludzie mieli wtedy mnóstwo zwariowanych pomysłów, ale żeby ktoś chodził ulicami Nowego Jorku z tarczą strzelniczą i zachętą, by go zabić – to było naprawdę mocne”[5]. Hell oddał koszulkę Lloydowi, ale ten przestał ją nosić, gdy kilku fanów całkiem serio zaproponowało gitarzyście, że chętnie spełnią prośbę wypisaną na tkaninie.
Obowiązki kompozytorskie były w Television podzielone mniej więcej po równo pomiędzy Hella i Verlaine’a. Jednym z flagowych utworów tamtego okresu był napisany przez basistę kawałek „Blank Generation” – punkowy hymn zainspirowany „The Beat Generation”, piosenką Boba McFaddena i Roda McKuena z końca lat 50. Hell przekonywał:
Byliśmy naprawdę wyjątkowi. Na świecie nie było żadnego innego zespołu rock’n’rollowego, w którym muzycy mieliby krótkie włosy. Nie było żadnego innego zespołu rock’n’rollowego, w którym muzycy mieliby podarte ubrania. Wszyscy wciąż jeszcze nosili brokat i damskie ciuchy. A my byliśmy wychudzonymi, bezdomnymi łobuzami, grającymi muzykę pełną mocy, pasji i agresji, a zarazem liryzmu. Myślę, że tego roku byliśmy najlepszą kapelą na świecie. No, może przez pierwsze cztery lub pięć miesięcy tego roku[6].
Dobra atmosfera nie trwała jednak długo, coraz częściej pojawiały się konflikty. Najbardziej kłócili się, rzecz jasna, liderzy. Duncan Hannah, przewodniczący fanklubu Television, rekapitulował, że „Richard Hell i Tom Verlaine wyglądali na scenie tak, jakby w każdej sekundzie mieli eksplodować – jak gdyby ostatkiem sił starali się zachować spokój. Niekiedy dochodziło do spięć. Był niedzielny wieczór, na sali siedziało raptem z piętnaście osób, ktoś zagrał coś nie tak i Tom Verlaine wydarł się na Richarda: »Pierdol się!«, a Richard odkrzyknął: »Nie traktuj tego tak poważnie, ty dupku«”[7]. Verlaine wyrastał na despotycznego frontmana, odmawiał grania piosenek Hella i zmuszał resztę do wykonywania swojego repertuaru. Problem stanowiły też liczne używki – gitarzysta był nieomal abstynentem i ciężko znosił alkoholowo-narkotykowe ekscesy basisty. W końcu rozgoryczony Hell opuścił szeregi zespołu (jego miejsce zajął Fred Smith). Odchodząc w 1975 roku, zabrał ze sobą wszystkie piosenki, które napisał dla Television. Hell po latach podsumował tę historię następująco:
Tom i ja w pewnym sensie nie znosiliśmy się od początku, ale łączyło nas coś, czym nie mogliśmy się dzielić z nikim innym. Wszyscy ci, których pracami się interesowałem, jak samoświadomy, zakręcony estetyzm francuskiego dziewiętnastego stulecia, nie byli wtedy popularnym tematem do pisania czegokolwiek. Kiedy jesteś dzieciakiem, wydaje ci się, że wiesz wszystko. Czułem, że widzę prawdziwe oblicze ludzkiej egzystencji, które umykało percepcji wszystkich innych ludzi. Najlepszy sposób na dotarcie do nich to moim zdaniem granie w zespole rockowym. […] Piosenki były tajnymi wiadomościami dla nastolatków i słuchając radia, człowiek dowiadywał się różnych rzeczy. Sądziłem, że powinniśmy założyć zespół. Uważaliśmy się za dzieciaków ze slumsów, ale z wielkimi wizjami. Próbowałem zdemaskować konwencje i kłamstwa kultury masowej i podważyć ideę „gwiazdy rocka jako idola”[8].
Wiosną 1975 roku byli członkowie New York Dolls, gitarzysta Johnny Thunders i perkusista Jerry Nolan, zaproponowali Hellowi założenie nowej grupy – The Heartbreakers (nie mylić z zespołem Toma Petty’ego, który powstał rok później). W składzie był też drugi gitarzysta Walter Lure. Hell był zachwycony: „Pomyślałem więc: »No super – zrobimy naprawdę fajną rock’n’rollową kapelę, śpiewającą o ważnych sprawach«, przy czym wyobrażałem sobie, że to ja będę decydował, co to będą za sprawy. A potem okazało się, że Johnny chce śpiewać banalne kawałki w stylu »Goin’ Steady«”[9]. Hell zrazu próbował narzucać zespołowi swoją wolę, aż w końcu postawił ultimatum: w trakcie koncertów będzie śpiewał większość piosenek, podczas gdy Thunders wykona maksymalnie dwa utwory. Pozostała trójka zjednoczyła się przeciwko samozwańczemu przywódcy, który musiał pożegnać się z The Heartbreakers jeszcze zanim nagrali debiutancki album.
Hell zaczął rozglądać się za kolejnym kolektywem. Najpierw znalazł gitarzystę – został nim kolega z księgarni, Robert Quine. Była to nietuzinkowa postać: z wykształcenia prawnik, starszy o niemal całe pokolenie od większości punkowców i odstający od nich wyglądem agenta ubezpieczeniowego (łysina, broda, sportowe marynarki). Na dodatek wychował się na muzyce bluesowej i jazzowej, był też fanem protopunkowych grup The Velvet Underground i The Stooges. Kiedy Hell usłyszał taśmy z zagrywkami Quine’a, zaoferował mu współpracę. „Przez wiele lat w rockowym światku traktowano mnie jak trędowatego, bo nie chciałem zmieniać wyglądu. Hell wierzył we mnie bardziej, niż ja sam w tym czasie w siebie wierzyłem”[10]. Skład uzupełnili bębniarz Marc Bell (przyszły Marky Ramone z Ramones) oraz gitarzysta Ivan Julian. Nazwa grupy nie pozostawiała wątpliwości, kto stoi na jej czele: Richard Hell and The Voidoids.
Grupa podpisała kontrakt nagraniowy z wytwórnią Sire Records i w marcu 1977 roku weszła do studia Electric Lady w Nowym Jorku. Współproducentem albumu został Richard Gottehrer, jeden z założycieli Sire i autor popowych hitów z lat 60. Po trzech tygodniach materiał był gotowy, okazało się jednak, że premierę płyty przeniesiono na wrzesień. Hell postanowił wykorzystać ten czas na poprawki, więc na przełomie czerwca i lipca Voidodsi zameldowali się w Plaza Sound Studio. Pracę utrudniały przerwy w dostawie prądu, które nawiedzały miasto tego upalnego lata. Do autorskich utworów dodano przeróbkę „Walking on the Water” z repertuaru Creedence Clearwater Revival. Płytę zatytułowano „Blank Generation” – od piosenki, którą Hell grał jeszcze z Television. „Dla mnie pustka [blank] była wersem, który możesz wypełnić wszystkim. Chodzi o ideę, według której możesz stać się kimkolwiek zechcesz, wypełnić pustkę” – tłumaczył Hell.
„Blank Generation” trafił do sklepów we wrześniu 1977 roku. Na okładce Hell pokazywał tors z nawiązującym do tytułu napisem „You make me ____”. Recenzje były entuzjastyczne. „The Voidoids tworzą unikatową muzykę z rzekomo niezmiennych wzorców, z poszarpanymi, niestałymi rytmami podkreślanymi przez obojętność Hella na wokalne udogodnienia w rodzaju tonacji i barwy” – donosił „The Village Voice”. „Przyszłość amerykańskiego rocka. […] Hymn nowej fali po obu stronach Atlantyku” – zachwycał się „Record World”. Czołowy promotor punk rocka Lester Bangs uznał „Blank Generation” za jedno z „najdzikszych rock’n’rollowych wydarzeń tego roku”[11]. Pisano o nihilizmie bijącym z tekstów. „Zaklasyfikowano mnie jako nihilistę i solipsystę – musiałem sprawdzić w słowniku, co to w ogóle znaczy. To taki ktoś, kto jest zafiksowany całkowicie na sobie, ha, ha, ha. Zgadza się”[12] – potwierdzał Hell.
Pod koniec października zespół poleciał do Wielkiej Brytanii na wspólną trasę koncertową z The Clash. „Jechałem tam z otwartą głową, ale nie wiedziałem, czego się spodziewać, a efekty okazały się żałosne”[13] – konstatował Hell. Brytyjska publika okazała się zupełnie inna od amerykańskiej: agresywni ludzie pluli na muzyków i rzucali w nich kuflami. „To było straszne doznanie, kiedy co wieczór pokrywały nas plwociny widzów”[14] – relacjonował Quine. „Wyobrażasz sobie te codzienne pobudki o ósmej rano, ładowanie się do zapchanego po sufit niewielkiego auta, ze świadomością, że jedziesz gdzieś po to, żeby o siódmej wieczorem opluli cię jacyś debile?”[15] – zapytywał Julian. Na domiar złego zespół stał w cieniu The Clash, którzy rozpoczynali swój set od utworu „I’m So Bored with the U.S.A.”. Jak referował Quine: „Na te koncerty nikt nie przychodził z naszego powodu. Byli z Anglii, to oni wymyślili rock’n’rolla, nie chcieli mieć z nami nic wspólnego”[16].
Sytuację pogarszały fatalne warunki podróży i zakwaterowania oraz uzależnienie Hella od heroiny. Po powrocie do ojczyzny The Voidoids grali jeszcze przez pewien czas, ale już bez entuzjazmu. „Po tym, jak nagraliśmy »Blank Generation«, czułem, że jeżeli chodzi o muzykę, to wystrzelałem się z amunicji. Nie miałem już do tego serca”[17] – mówił Hell. W 1979 roku zerwał umowę z Sire Records i rozwiązał zespół. Gdy trzy lata później Voidodsi powrócili z płytą „Destiny Street” nagraną w zreformowanym składzie (Fred Maher i Juan „Naux” Maciel zamiast Marka Bella i Ivana Juliana), punk rock był już pieśnią przeszłości. Po drugim rozpadzie grupy Hell grał przez chwilę z muzykami Sonic Youth pod szyldem Dim Stars; potem porzucił muzykę i skupił się na pisaniu poezji i prozy. Robert Quine współpracował jako muzyk sesyjny między innymi z Lou Reedem, Tomem Waitsem i Marianne Faithfull. W 2004 roku popełnił samobójstwo.
Z upływem czasu „Blank Generation” zyskiwał coraz większy status, atoli bardziej wśród krytyków muzycznych aniżeli słuchaczy. Richard Hell and The Voidoids stawiano w jednym rzędzie z innymi grupami, które pomogły zdefiniować wczesną amerykańską scenę punkową: Television, Suicide, Talking Heads, Ramones, The Patti Smith Group i The Heartbreakers. Teksty piosenek Hella – inspirowane dokonaniami XIX-wiecznych francuskich poetów wyklętych, mistycznymi pismami Williama Blake’a i eksperymentalną literaturą Williama S. Burroughsa – wywarły znaczny wpływ na innych twórców. Jeszcze w grudniu 1977 roku Joe Fernbacher pisał na łamach magazynu „Creem”, że album jest „intelektualnym elementarzem nowego punka. […] Richard Hell and the Voidoids to jedyny prawdziwy punkowy zespół, który trafił na scenę od czasu upadku Electric Prunes. Kupcie ten album dla swoich dzieci już dziś. Przygotuje je na jutro”.
Równie wpływowy był opisany wcześniej wizerunek Hella, który szybko stał się obowiązującym szablonem dla punkowej braci na całym świecie. Jak trafnie zauważył dziennikarz Jon Savage w książce „Historia punk rocka. England’s Dreaming”:
Była to surowa estetyka, z wielopoziomowym przekazem: egzystencjalna wolność bitników lat 50., oślepiająco piękna autodestrukcja poety przeklętego i ostra jak żyleta spuścizna mods. Układała się w słowa o niebezpieczeństwie oraz odmowie, tak jak podarta koszulka kodowała seksualność i agresję. Jeśli możliwa jest identyfikacja źródła stylu punkowego, to można się go doszukiwać tutaj. Richard Hell oczywiście zgadza się z tą opinią. […] Jego image okrążył już świat, a jemu niewiele z tego przyszło. Scenariusz do poety przeklętego go wyprzedził. Po bezowocnej dekadzie próbuje żyć tu i teraz, ale wszyscy wokół zdają się interesować tylko przeszłością – która przypomina mu, jak wiele stracił[18].
Wielu brytyjskich dziennikarzy przez lata forsowało tezę, że ogniskiem punkowej rewolty była Anglia, czego dowodzić miały wczesne dokonania zespołów w rodzaju Sex Pistols, The Clash czy The Damned. Tymczasem, jak nie bez racji konstatował w swojej książce Savage, „w marcu 1975 roku Anglia była jeszcze w lesie. W Nowym Jorku w CBGB’s burzliwie rozwijała się już kultura”[19]. We wspomnianym tekście dla „Creem” Joe Ferbacher dowodził, że punk był zasadniczo zjawiskiem amerykańskim i bardziej autentycznym niż zorientowana na zysk scena brytyjska. „Wszystko, co działo się w Anglii, było dla mnie naprawdę obce” – komentował Hell niesławną trasę Voidoidsów. „Wiedziałem, że nie możemy dotrzeć do tych dzieciaków z tym, kim byliśmy, bo The Clash i The Sex Pistols grają tak, jak my graliśmy cztery lata wcześniej”[20]. Ale jak doszło do tego, że Anglicy naśladowali styl niszowych zespołów z Ameryki? Kto ich z nimi zapoznał?
Tym łącznikiem był Malcolm McLaren – brytyjski impresario i właściciel londyńskiego butiku „Sex”. Na początku 1975 roku McLaren został nieformalnym menadżerem New York Dolls (notabene, ulubionego zespołu Hella). Zaprojektował dla muzyków kostiumy z czerwonej lakierowanej skóry, zaaranżował kilka koncertów na południu Stanów Zjednoczonych i zawiesił na scenie komunistyczną flagę z symbolem sierpa i młota. „The New York Dolls byli przygodą, którą chciałem przeżyć i dzięki której miałem zobaczyć cały świat. Byli środkiem transportu”[21] – deklarował McLaren. Jednocześnie chciał, żeby zespół reprezentował pewną postawę polityczną, ale członkowie New York Dolls nie byli zainteresowani polityką. Chcieli się po prostu dobrze bawić, prowadząc rock’n’rollowy tryb życia pełen dziewczyn, alkoholu i narkotyków. „Malcolm i kapela pod tym względem zupełnie się nie dopasowali”[22] – stwierdził Bob Gruen.
Kiedy w maju 1975 roku McLaren ponownie przybył do Ameryki, New York Dolls praktycznie już nie istnieli. McLaren opiekował się w Londynie grupą The Strand, która w ciągu roku miała przeistoczyć się w Sex Pistols, ale w tamtym czasie nadal brakowało mu konceptu, który z ich podopiecznych uczyniłby gwiazdy estrady. Przełomem okazały się wizyty w klubie CBGB. „Malcolm chciał oglądać każdego, kto cokolwiek znaczył, ale najbardziej pokochał Richarda Hella. Po prostu stracił dla niego głowę”[23] – mówił Syl Sylvain z Dollsów, a jego słowa potwierdzał McLaren: „Oto gość zdekonstruowany, podarty, wyglądający, jakby właśnie wyczołgał się z kanalizacji, jakby był pokryty szlamem, jakby nie spał przez kilka lat, jakby nie mył się przez kilka lat, jakby wszyscy go mieli głęboko w dupie. […] Cudowny, znudzony, złachany, pokryty bliznami, brudny facet w podartej koszulce”[24]. Wystarczyło tylko przeszczepić ten styl na grunt brytyjski.
McLaren namawiał Hella, żeby porzucił Television i dołączył do The Strand, ale artysta odmówił. Menadżer wrócił więc do Anglii, poubierał muzyków swojej kapeli w skóry, podarte koszulki i agrafki, zasugerował im zmianę nazwy na Sex Pistols i zapoznał ich z piosenkami Hella. „Było tam tyle świetnych kawałków, »Blank Generation«, »Venus de Milo« i stąd zaczerpnęliśmy pomysł na »Pretty Vacant«”[25] – objaśniał basista Glen Matlock. Chodziło o słynny singiel Sex Pistols, który zajął szóstą pozycję na brytyjskiej liście przebojów. „Cały klimat tego kawałka Malcolm podkradł z »Blank Generation«. Ale pomysły nie są niczyją własnością. Ja też podkradałem to i owo”[26] – skarżył się Hell. McLaren nie odpierał zarzutów. Przyznawał wprost, że „Richard Hell był oczywistą, stuprocentową inspiracją”[27]. I dodawał: „Cały świat opiera się na plagiacie. Jeśli nie zauważasz różnych rzeczy i nie kradniesz ich, gdy cię inspirują, jesteś głupcem”[28].