Nr 17/2021 Na dłużej

Projekt ustawicznego Oświecenia

Andrzej W. Nowak
Społeczeństwo Literatura

Przyznam, że w ostatnich latach z rosnącym zniecierpliwieniem reaguję na teksty, które zawierają frazy o „krytyce kartezjanizmu”, „nieludzkich rządach nowoczesności”, „panowaniu biopolityki” czy wreszcie o „zbrodniczości Oświecenia”. Oczywiście, jestem świadomy negatywnych aspektów techniki, nowoczesności, nauki, Oświecenia. Tyle tylko, że mam wrażenie, iż zostały zachwiane proporcje. Wcześniej krytyka postmodernistyczna, dziś posthumanistyczna czy ta spod znaku nowego materializmu to reprodukcje i kolejne mutacje krytyki, którą znamy już od czasu ukazania się „Dialektyki Oświecenia”. Przypomnę, że oryginał wydano w 1947 roku, ale w Polsce przekład ukazał się dopiero w roku 1994. Siedemdziesiąt cztery lata to sporo – w tym czasie upadły „realne komunizmy”, przez co zmienił się horyzont przyszłości. Początkowo „koniec historii” wydawał się czymś optymistycznym, ale dziś, gdy koniec historii się skończył, zostaliśmy w czasie interregnum. Stare umarło, a nowe nie może się narodzić, i – zgodnie ze wskazaniem Antonia Gramsciego – to czas, w którym rodzą się potwory.

Ten czas przejścia, niestabilności został przewidziany Immanuela Wallersteina. Wyciągając wnioski z obserwacji cykli życia i śmierci historycznych systemów społecznych, nie tyle pracował jak socjolog historyczny, ile wskazywał niczym futurolog, że nadchodzące kilkadziesiąt lat będzie czasem bifurkacji, przebiegunowania się systemu globalnego. Przyznam, że – jako propagator Wallersteina na polskim gruncie – długo pozostawałem sceptyczny wobec tej części jego myślowego dorobku. Dziś w przyspieszonym tempie koryguję swój sceptycyzm. Fluktuacje naszego świata są widoczne, począwszy od geokultury, konstelacji geopolitycznych, a skończywszy na zdawałoby się stabilnym odwiecznie klimacie. Czas bifurkacji to czas wielkiej odpowiedzialności, gdyż wiąże się z wielkimi zagrożeniami, ale i otwiera wielkie możliwości. Trwałe stabilne układy sił ulegają rozchwianiu, a to oznacza z jednej strony utratę pewności, stabilności, lecz z drugiej daje szansę na to, że uścisk pewnych rodzajów władzy ulega osłabieniu, pojawiają się luki, pęknięcia, prześwity.

I właśnie w takim krajobrazie warto intensywnie podjąć dyskusję o przyszłości Oświecenia i nowoczesności. Właśnie dziś, gdy pewne porządki zapoczątkowane wraz z „wyjściem z niedojrzałości” zdają się kończyć, obumierać. Analiza wymaga więc intensywnej rewizji, retrospekcji, badania, które poprzez archeologię i genealogię Oświecenia wydobędzie to, co warto podtrzymywać, przekształci to, co się wypaczyło, i porzuci te z oświeceniowych projektów, które zgoła rozumnymi się nie okazały. Zapytacie, dlaczego formułuję taki manifest ruchu ustawicznego Oświecenia? Cóż, odpowiedź jest już naszkicowana powyżej. W czasie bifurkacji należy intensywnie przeglądać przestrzeń możliwości, starać się, aby pożądane przez nas procesy, tendencje, projekty wzmacniać, stabilizować, tworzyć kanały, dzięki którym przyszłość nabierze kształtów – tych niosących nadzieję, a nie tych rodem z koszmarów.

Odnoszę wrażenie, że w swej diagnozie nie jestem odosobniony. Choć nurt rytualnych antyoświeceniowców jest wciąż silny, to Oświecenie zdaje się zyskiwać kolejny oddech. Za sygnał tego odbieram książkę „Oświecenie, czyli tu i teraz” zredagowaną przez Łukasza Rondudę i Tomasza Szerszenia, a wydaną wspólnie przez Wydawnictwo Karakter i Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Obecność Muzeum jako wydawcy to nie przypadek, gdyż książka jest integralną częścią projektu zapoczątkowanego przez wystawę „Czym jest Oświecenie? 200 lat gabinetu rycin BUW”. Ryciny prezentowane na wystawie stanowią, jako esej wizualny, integralną część publikacji.

Książka jest zapisem wielogłosowym, próbą uchwycenia miejsca Oświecenia dziś. Początkowy, pełniący funkcję wstępu tekst Rondudy i Szerszenia zgodnie ze swym tytułem „tu i teraz” nie tylko rekapituluje rozważania nad Oświeceniem, ale także sytuuje je i wskazuje na ich teraźniejszy kontekst. Autorzy, zaczynając od Immanuela Kanta i jego myśli o wychodzeniu przy pomocy rozumu z niedojrzałości, zarazem wskazują za Achille Mbembe na niedojrzałość samego Kanta (i jego epoki). Rasizm, który był elementem Kantowskiej antropologii, podminowywał jego filozoficznie gruntowany uniwersalizm. Widzimy wyraźnie, że Oświecenie samo musiało dorosnąć. Przyznam jednak, że obraz przekazany w tekście wstępnym został odrobinę zbyt pospiesznie nakreślony. Ronduda i Szerszeń słusznie wskazują na konieczność „oświecania Oświecenia”. Tu pełna zgoda. Nie jestem jednak pewien, czy „grzechy Oświecenia” zawsze były właśnie „jego”. Przykładowo: autorzy wskazują na fakt, że wraz z Oświeceniem zaczyna się epoka antropocenu, nie dopowiadają jednak, że wcale nie jest to oczywista i niekontrowersyjna diagnoza. Po pierwsze, jak wskazuje Jason W. Moore, ów proces zaczął się sporo wcześniej – w długim wieku XVI. Po drugie, autor „Capitalism in the Web of Life” zauważa, że warto tu wyraźnie wskazać „winnego” – kapitalizm. Stąd to kapitałocen (Capitalocene) jest według niego odpowiednim sposobem określenia naszej epoki. Ta korekta pozwala silniej wskazać na korelację kapitalizmu, niszczenia zasobów planety i Oświecenia, ale uwidacznia także, że relacje te są o wiele bardziej nieoczywiste. Wracając do kwestii antropocenu, warto przypomnieć – wbrew Latourowi – że Oświecenie w swej radykalnej postaci zaczęło się od monistycznego panteizmu Spinozy, a nie od dualizmu, jak zakładał filozof w swej książce „Nigdy nie byliśmy nowocześni”. Przy takim ujęciu do dziedzictwa Oświecenia zaliczyć możemy także innego monistę-panteistę, Aleksandra von Humboldta. Tego, który swą wrażliwością utorował drogę do hipotezy Gai i dzisiejszych antropocenowych dyskusji o zmianie klimatycznej. Podobnie druga z uwag dotycząca reedukacji rozumu – wskazanie na gilotynę i potencjalnie ludobójcze konsekwencje Oświecenia. Tu także autorzy chyba zbyt pospiesznie podążają za krytykami Oświecenia i im ufają. Przecież Rousseau i Robespierre równie dobrze mogą być zinterpretowani jako początek kontroświecenia; w takiej interpretacji są oni symbolami „zaćmienia rozumu”. Kluczowe jest tu rozstrzygnięcie, czy stało się tak w wyniku immanentnej dynamiki Rozumu, czy tego, że miał on zbyt mało „szabel” i makiawelicznego sprytu, aby obronić swe zdobycze przed rodzącą się kontroświeceniową reakcją.

W pełnie zgadzam się z postulatem Rondudy i Szerszenia, by przeglądając się w odbiciu kolekcji Stanisława Augusta, dokonać introspekcji Oświecenia, która w książce dokonana jest nie tylko poprzez teksty, ale także przez dialog wizualny współczesnych artystów. Stąd też, odpowiadając na postulat reedukacji Rozumu, zgłaszam się z projektem, który nazwałbym ruchem ustawicznego Oświecenia. Tyle tylko, że – jak wskazałem wyżej – powinien on obejmować nie tylko Oświecenie, ale i jego reprezentację oraz krytykę. Dopiero wtedy możemy oświecać Oświecenie, gdy rozpoznamy je samo pośród jego zmitologizowanych postaci.

W takim kierunku podąża drugi z tekstów pomieszczonych w książce, autorstwa Iwony Kurz, zatytułowany „Oświecone”. Autorka z jednej strony nawiązuje do grafiki Goshki Macugi „No Woman no Kraj” (2018), a z drugiej przypomina losy Olympe de Gouge i Anne­Josèph Théroigne de Méricourt, które w pełni pokazują potrzebę ustawicznej samoedukacji rozumu. Obie bohaterki pokazały swym życiem, że „wcielały podstawową zasadę oświecenia: odważnie posługiwały się rozumem”. Tyle tylko, że zabobon i struktury patriarchalne trzymały w uścisku. Pośród męskich „oświeconych” jedynie nieliczni i nieliczne mieli siłę i odwagę, aby ów męski zabobon skruszyć. Takim konsekwentnym użytkownikiem rozumu był Nicolas de Condorcet, zarówno domagający się praw kobiet, jak i walczący z rasizmem. Ten męski sojusznik naszych oświeconych bohaterek, podobnie jak one, nie skończył dobrze; rozum nie okazał się wystarczająco silnym orężem w starciu z władzą siły. Condorcet umarł w więzieniu, Anne-Josèph Théroigne de Méricourt w szpitalu psychiatrycznym, a Olympe de Gouge została ścięta na gilotynie. Walka z zabobonem, doksą, gorsetem męskiej dominacji toczy się więc w podwojeniu: z jednej strony Oświecenie daje impuls, by podjąć walkę z tym, co wobec niego zewnętrze (zabobonami religijnymi, tradycyjnymi strukturami władzy), ale z drugiej wymaga, by walka ta toczona była w obrębie niego samego. Oświecenie, jak wskazuje Kurz, domagało się wolności od „obcego kierownictwa”, symbolizowanego przez władzę porządku patriarchalnego, stanowego, hierarchicznego. To oznacza, że rozum oświecony musi poradzić sobie z tym, iż dokona uwewnętrznionego ojcobójstwa. Tylko trzeba uważać, aby wyzwalając się z posplatanych z nowoczesnością i Oświeceniem patriarchalnych zabobonów, nie zagubić samej rozumności i emancypacji. Celem jest przecież pełna dorosłość i autonomia, a nie powrót do dziecięctwa i niedojrzałości. Stawka jest zbyt wielka, by pozwolić sobie na strategię „na złość ojcu odmrożę sobie uszy”. Stąd konieczność wskazywanej przez Kurz ucieczki do przodu, rozwijania nowego, różnicującego się uniwersalizmu, gdzie poszukiwania autonomii i samostanowienia nie zapominają ani o rozumności, ani o twórczej trosce.

Emancypacja kobiet pokazała, że Oświecenie, jeśli chce być głosem naprawdę oświeconym, równocześnie musi wyzwalać siebie z własnych zabobonów. Analogiczny ruch w kierunku prawdziwie uniwersalnego projektu należy ustawicznie podejmować, gdy dodamy drugą z ważnych różnic: rasę. Podobnie jak różnica płciowa, także różnica rasowa wraz z nastaniem nowoczesności i kapitalizmu stała się dominującą składową matrycy technik dominacji. Olga Stanisławska w tekście „»Piękna Mulatka«. Rasa/płeć/uniwersalizm” stara się ów splot uchwycić poprzez krytyczną analizę reprezentacji. Rozpoczynając od akwaforty Agostino Bruniasa „Free Natives of Dominica”, podobnie jak Susan Buck-Morrs w książce „Hegel, Haiti i historia uniwersalna” pokazuje, dlaczego nowoczesna uniwersalność musi rozpoznać samą siebie poprzez konfrontację z historią amerykańskiego i karaibskiego niewolnictwa. Bez tego oświeceniowa nowoczesność nie rozpozna własnej białości i tego, w jaki sposób sama ufundowała się na hierarchicznej strukturze wyzysku i przemocy. Kluczowa dla tekstu figura „Mulatki” łączy w sobie dwie osie dominacji – płeć i rasę. „Mulatka” poprzez to, że zaburza dychotomię ras, zaburza też dychotomię płci, wskazuje na fatum i przekleństwo, jakim jest niemożność uwolnienia się od raz ufundowanych dychotomicznych porządków władzy i wykluczenia. Studium Stanisławskiej wskazuje na kolejne wyzwanie stojące przed projektem „ustawicznego Oświece(a)nia”. Oprócz wrażliwości na różnicę, możliwości połączenia rozumności i troski projekt ów musi być zdolny do „odmyślenia” zastygłych dychotomicznych relacji władzy. Rozum musi się uwolnić od własnego immanentnego nawyku – wszak dychotomie są wygodnymi narzędziami klasyfikacyjnymi. Dobrze to rozpoznał Niklas Luhmann, gdy wskazał, że systemy mają tendencję do autopoietyzacji, odtwarzają się po to, aby reprodukować same siebie, gubiąc przy tym to, co zewnętrzne, i relację z tym. Tekst Stanisławskiej traktuje o rasie i płci, ale to także tekst o tym, że wydobywanie się z niedojrzałości jest immanentną pracą w obrębie samego rozumu i myślenia. Stawia więc pytanie o to, jak zawieszać chwilowe ustalenia naszej wiedzy, zamrażające kwalifikacje, aby ujrzeć „świat w jego ciągłości”, równocześnie nie tracąc rozumności. Na to pytanie tekst Stanisławskiej nie odpowiada – po dekonstrukcji seksistowskich i rasistowskich nawyków myślowych zostajemy zostawieni z postulatem. Odpowiedzialność za nowe rozdanie, uruchomienie refleksywnej spirali myślenia musimy wziąć my sami, czytelnicy. Tym bardziej, że jako usytuowani pomiędzy Północą a Południem, Wschodem a Zachodem jesteśmy „twórcą i tworzywem” postkolonialnych i orientalistycznych fantazji. Świetnie widać to na rycinach przedstawiających Polaka i Mieszczanina z Aleppo – uderza tu podobieństwo strojów i przedstawień. Stąd też praca oczyszczania Oświecenia z jej kolonizatorskiego, rasizującego spojrzenia jest trudna i zarazem fascynująca, gdy wypracowywana jest z polskich pozycji. To nie tylko bowiem łzawa opowieść o kolonizowanym przez „Zachodnie oko i rozum” wschodnim ludzie, jak twierdził Larry Wolff. To także opowieść o współuczestniczeniu w wytwarzaniu orientalistycznych, rasizujących, kolonizujących narracji. Polska ze względu na swe usytuowanie dzieliła grzechy „oświeconego” Zachodu, sama Oświecenia za bardzo nie doświadczając.

Bardziej klasyczne rozliczenie Oświecenia z jego uwikłania w kolonializm przedstawia Adam Lipszyc w tekście „Akty oświecenia. W czarnym zwierciadle literatury”, choć nie dotyczy on bezpośrednio polskiego kontekstu, tylko zanurzony jest w twórczości Hermana Melville’a. Wędrując wraz z Melville’em przez światy „wyspiarzy, marynarzy, robotników (i wielorybów)”, obserwujemy napięcie pomiędzy republikańsko-oświeceniowymi ideałami a brutalną prozą kapitalistycznych stosunków ekonomicznych. Lipszyc wskazuje na dwuznaczny wymiar demaskatorskiej, ale i gorzko realistycznej wymowy prozy Melville’a. Zarazem ukazuje dwuznaczność samej figury krytyki: demaskowanie, ukazywanie hipokryzji Oświecenia ufundowanego na nieprzezwyciężonych przez nie splotach kolonialno-kapitalistycznego zniewolenia okazuje się dwuznaczne. Pozostawione, zawieszone w pół drogi, może mieć wymiar konserwatywny, rodzić pokusę rezygnacji z wszelkiej emancypacji. Jest to zrozumiałe, gdyż rekonstrukcja struktur przemocy i władzy może przytłaczać. Pytanie brzmi: czy jesteśmy w stanie zachować ostrość i przenikliwość krytycznego spojrzenia, jakie miał Melville, równocześnie zachowując energię do emancypacyjnych działań?

Poczucie uwikłania, przytłoczenia nadmiarem wyzysku, zabobonu, przemocy ze strony samowładzy kleru, monarchii i arystokratów z jednej strony powoduje zniechęcenie, a z drugiej, paradoksalnie, wzbudza chęć pójścia na skróty, wywrócenia wszystkiego tak, aby po obaleniu wszelkich starych porządków zbudować świat na nowo. Temu poświęcony jest kolejny zbiór rycin przedstawiający obrazy rewolucji. To właśnie święto rewolucji najlepiej pokazuje napięcia i traumy związane z Oświeceniem. Chęć zaprowadzenia rządów rozumu skończyła się przecież rzuceniem w wulkan irracjonalizmu i wraz z rządami terroru Robespierre’a rozpoczęła kontroświecenie. To też pytanie, które prześladuje jednego z ostatnich dziś oświeceniowców, Jürgena Habermasa. Starał się on, w lęku przed rewolucją, pokazać inną, mniej radykalną drogę Oświecenia. Wiele jednak wskazuje na to, że nadzieje, jakie pokładał w projekcie rozumu komunikacyjnego, racjonalizacji bez przemocy, zawiodły. Od pytań o związki pomiędzy Oświeceniem a koniecznością użycia przemocy uciec nie sposób. Dlatego warto przeczytać tekst Agaty Sikory „Panoptykon zamkniętej wyobraźni”, w którym przypomina ona historię najsłynniejszej chyba w humanistyce metafory filozoficzno-architektonicznej – Benthamowskiego panoptykonu. Dziś znamy tę metaforę głównie z popularnych odczytań jej Foucaultowskiej interpretacji, przez co często umyka nam to, że sama idea panoptykonu miała charakter emancypacyjny. Bentham projektem więzienia, w którym porządek władzy i kontroli będzie wcielony w samą architekturę, chciał zabezpieczyć skazanych przed irracjonalnością władzy katów i oprawców. Występował więc przeciwko publicznej kaźni, powiązaniu kary z perwersyjną i sadystyczną przemocą oprawcy, starając się, aby kara stała się elementem utylitarystycznego, obiektywnego i racjonalnego systemu. Współbrzmiał on w tym względzie z przywołanym przez Sikorę dziełem „O przestępcach i karach” Cesarego Beccarii. Warto zauważyć, że – jak podkreśla Sikora – racjonalny utylitaryzm nie stanowił wyrazu „zimnego” rozumu, który jest przeciwieństwem emocji. Przeciwnie, emocje nie były przez antropologię oświeceniową wyparte; to raczej późniejsza recepcja oświeceniowego projektu o emocjach zapomniała.

Zapomnienie o Oświeceniu to nie tylko problem akademicki, kwestia zanikania pewnej intelektualnej mody, ale, jak napomina nas Edwin Bendyk w tekście „Oświecenie, zdradzony projekt”, zjawisko, które może być dla nas groźne. Pandemia COVID-19 ujawniła, że sojusz państwa i nauki nie tylko jest niełatwy, ale też – jak wskazywałem w książce „Czyje lęki? Czyja nauka? Struktury wiedzy wobec kontrowersji naukowo-społecznych” –  może okazać się zaskakująco kruchy. Neoliberalizm nadkruszył go i zapoczątkował przyspieszający, spiralny proces obumierania państwa oraz słabnięcia zaufania do niego. Za tym idzie analogiczny proces, ale dotyczący nauki – coraz słabiej finansowane szkolnictwo przestaje odgrywać rolę „świeckiej świątyni wiedzy”, przegrywa walkę o umysły z mediami społecznościowymi. Dodajmy, że rosnący brak zaufania do nauki i państwa często jest (przynajmniej częściowo) uzasadniony, jako że neoliberalne polityki cięcia w sektorze publicznym powodują, iż państwo działa coraz mniej sprawnie. W takim świecie państwo i nauka jawią się tylko jako agresor, co – jak wskazuje Bendyk – było widać w reakcjach na covidowe restrykcje, gdy po początkowym okresie karnego zachowania obywateli pojawiła się rosnąca fala osób negujących pandemię i ustawiających się w kontrze zarówno do państwa, jak i nauki. Bendyk wskazuje też, że media społecznościowe wraz ze zmianą klimatyczną dopisują się do owych jeźdźców Apokalipsy, których słabnąca nowoczesność nie potrafi skutecznie powstrzymywać. Autor nie neguje uwikłania Oświecenia w grzechy takie jak patriarchat, rasizm, wspieranie porządków kolonialnych, nie stroni też od pytania o zaniedbywaną w nowoczesności kwestię ekologii. Szukając ucieczki do przodu, pyta między innymi o użyteczność propozycji Donny Haraway, wskazującej z jednej strony na konieczność pogodzenia się z naszą nieuchronnie techniczną stroną egzystencji („Manifest Cyborga”), ale także z wymogami systemowymi, naturą, biologią. Czy mamy czas na rozwijanie takiego pogłębionego Oświecenia, uczącego się od swych krytyków? Szczególnie że ścigamy się także z doraźną, reakcyjną polityką, która jest szybsza niż całościowe projektowanie nowego Oświecenia.

Pytanie jednak, czy jest co projektować, czy nie jest tak, jak pisze Rafał Matyja w tekście „Oświecenie utracone?”. Czy zamiast roić sobie nadzieję na restytucję Oświecenia, powinniśmy zaakceptować to, że ono odchodzi, blaknie, zanika? A my, którzy się poczuwamy do bycia jego spadkobiercami, jesteśmy jedynie strażnikami i strażniczkami ruin? Pytanie jest o tyle ciekawe, że – jak wskazuje Matyja – zanim podejmiemy dyskusję o Oświeceniu, musimy się zastanowić, czy było ono raczej końcem dawnego feudalnego świata, czy początkiem nowoczesności. Tak postawiony problem otwiera interesujące rozważania.

Co Oświecenie po sobie zostawiło – co przetrwało do naszych czasach i wciąż stanowi żywy i aktualny (choć jak długo?) kontekst naszych działań i myśli? Odpowiadając na to pytanie, Matyja wyróżnia „Oświecenie widzialne” i zalicza do niego (obserwując także polski kontekst): rozwój świeckiego szkolnictwa, wpływ władzy świeckiej na kwestie religijne, zmiany w funkcjonowaniu państwa i prawa takie jak zniesienie tortur, humanizacja więzień, przepisy sanitarne. Oświecenie widzialne to też petryfikacja i przechwycenie idei Rewolucji Francuskiej przez bonapartyzm.

Matyja wskazuje zarazem, że nie powinniśmy jedynie pozostawać na powierzchni, skupiać się na Oświeceniu deklarowanym, widocznym w manifestach, zapisach, deklaracjach. Śledzi więc obecność i podkreśla rolę „Oświecenia niewidzialnego”. Przejawia się ono w pracy aparatu biurokratycznego, w niewidzialnych sieciach racjonalizacji rzeczywistości. Tworzenie centrów administracyjnych, rozciąganie sieci metrologicznych, podporządkowywanie rzeczywistości logice skodyfikowanych miar – wszystko to zawdzięczamy Oświeceniu, a jest dziś dla nas niewidoczne. Weźmy przykład systemu metrycznego – stał on się dla nas przejrzysty, rzeczywistość po prostu jest nam dana w metrach, kilometrach czy centymetrach; dopiero wyjazd do USA uświadamia nam, że mogło być inaczej, że metr to spełniona w Europie obietnica Oświecenia, aby mierzyć wszystkich jedną miarą. Tą na poły widoczną i niewidoczną pracą Oświecenia jest wspomniane już ustanowienie i splecenie z rozwojem nowoczesnych społeczeństw systemu zinstytucjonalizowanego szkolnictwa w służbie budowania racjonalnego społeczeństwa.

Warto przy tym zauważyć, że Oświecenie nie było jednolite. Często w polskiej refleksji nie dostrzega się, że miało ono swe wersje liberalno-racjonalistyczne, ale też otworzyło drogę do bardziej moralistycznego, lewicowego nurtu, który później, pod sztandarami socjalizmu, będzie korygować krytycznie samo Oświecenie.

Dziś odwołanie do Oświecenia wpisuje się w walki toczone w sferze publicznej. Stało się ono elementem definiowania tego, kto jest wrogiem, a kto politycznym przyjacielem. Odwołanie do Rewolucji Francuskiej, obowiązkowo z użyciem słowa „totalitaryzm”, służy wypychaniu z przestrzeni publicznej. Oświecenie objęte zostało dekomunizacją; w Polsce po 1989 roku padło ofiarą narastającej reakcyjnej polityki wymazywania wszystkiego co „przed”. Tradycyjni wrogowie Oświecenia, a szczególnie kościół katolicki (i szerzej religia), wrócili do łask. Świeckie szkolnictwo zostało częściowo przejęte przez nauczanie religijne – wystarczy zauważyć, że od szkoły podstawowej do matury polscy uczniowie mają zbliżoną liczbę lekcji religii i zajęć z przyrodoznawstwa (razem wziętych).

Znikanie Oświecenia jest faktem – ale czy powinniśmy się z tym godzić?

 

„Oświecenie, czyli tu i teraz”
pod redakcją Łukasza Rondudy i Tomasza Szerszenia
Wydawnictwo Karakter, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Kraków–Warszawa 2021