Spoglądając na plakaty festiwali planowanych jeszcze w czasach sprzed koronawirusa, można odnieść wrażenie, że muzyka gitarowa skończyła się przed rokiem 2000. Paul McCartney, Pavement, Rage Against the Machine, Tool, Guns n’ Roses, Foo Fighters – to właśnie ci artyści, obecni na scenie już od długiego czasu, mieli przyciągnąć rockową publikę na wielkie wydarzenia muzyczne na całym świecie. Niektórzy uznają to za retromanię podniesioną do kwadratu, inni za jeden z ostatecznych objawów śmierci rock and rolla i próbę nieustannego odgrzewania kotletów (swoją drogą, przy okazji premiery płyty ostatniej grupy z powyższej listy na facebookowym profilu Bartka Chacińskiego rozgorzała dyskusja na temat żywotności muzyki rockowej). Ktoś zapewne powie, że nawet jeśli coś świeżego pojawia się w twórczości współczesnych zespołów gitarowych, to z pewnością takie formacje nie lądują automatycznie w lineupach największych letnich imprez. Otóż lądują.
Wprawdzie Black Country, New Road, siedmioosobowa londyńska grupa grająca własną wypadkową post-punka, post-rocka i art rocka, prawdopodobnie nigdy nie wystąpi na największej scenie gdyńskiego Open’era, ale po przesłuchaniu debiutanckiego albumu BC, NR – „For the first time” – mam wrażenie, że Artur Rojek w erze postcovidowej chętnie zapewni im przyzwoity slot godzinowy na jednej z dwóch głównych scen Off Festivalu (kurator katowickiej imprezy ma słabość do post-rocka – dość wspomnieć, że w minionych latach wśród jej headlinerów znajdowały się takie grupy, jak Mogwai, Swans czy Godspeed You! Black Emperor). Sam zdążyłem zobaczyć Black Country, New Road w ramach zeszłorocznego MENT Showcase, gdzie zaprezentowali się w sposób niezwykle dojrzały, zupełnie jakby byli od długiego czasu na scenie, a nie dopiero przed wydaniem debiutanckiej płyty. BC, NR szczelnie wypełnili sporych rozmiarów klub, mając w swoim dorobku zaledwie dwa single – dużo dobrego szumu zapewniły im entuzjastyczne opinie po dotychczasowych występach, a także bliskie relacje z Black Midi.
Z tymi ostatnimi łączy ich nie tylko człon „black” w nazwie, młody wiek (część z muzyków ledwo co przekroczyła dwudziestkę), singiel wypuszczony przez Speedy Wunderground (wytwórnię, która w swoim katalogu poza BM i BC, NR ma między innymi dwie inne brytyjskie grupy uznawane za artrockowo-postpunkowe nadzieje lat dwudziestych: Squid oraz The Lounge Society) czy wspólne granie koncertów: ze względu na nieoczywisty (i niekiedy wręcz duszący swoją klaustrofobią odbiorcę) charakter poszczególnych kompozycji krytycy chętnie zestawiali zarówno Black Midi, jak i Black Country, New Road ze Slintem. Swoją drogą, Isaac Wood, gitarzysta i wokalista formacji, odnosi się wprost do tych skojarzeń w „Science Fair”, śpiewając, a w zasadzie melodeklamując o graniu w „world’s second-best Slint tribute act”.
Podczas gdy Piotr Szwed porównywał na naszych łamach Black Midi do polskiej Złotej Jesieni, BC, NR niekiedy umieszcza się obok Long Fin Killie, postrockowej grupy z Glasgow, która funkcjonowała w latach dziewięćdziesiątych. Ten nieoczywisty trop jest wart uwagi: z pozoru chaotyczne wykorzystanie smyczków i dęciaków jako urozmaicenie typowego rockowego instrumentarium, teksty będące w zasadzie strumieniem świadomości wokalisty, który cały czas lawiruje między własnymi przeżyciami a pokrętnymi refleksjami na temat społeczeństwa czy próba wciśnięcia postrockowego klimatu w formę bliższą raczej indie rockowi – to jedne z głównych cech łączących obydwa zespoły. W efekcie zarówno BC, NR, jak i LFK potrafią zabrzmieć apokaliptycznie, jak – nie przymierzając – wspomniani wyżej Kanadyjczycy z Godspeed You! Black Emperor. U londyńskiego septetu szczególnie wyraźnie słychać to w przypadku coveru „Time to Pretend” MGMT: Black Country, New Road podczas koncertu promującego „For the first time” wzięli ten hitowy, nośny, psychodeliczny, synthpopowy singiel sprzed 13 lat, który brzmi jak huczna impreza na gruzach dotychczasowego świata, i wywrócili go na drugą stronę, przekształcając w monumentalnie kroczącą historię o zmierzaniu donikąd.
Z kolei na samym albumie BC, NR konsekwentnie łączą młodzieńczą świeżość i bezkompromisowość w eksplorowaniu muzycznych terytoriów z pozornym chaosem wszystkich tropów, które próbują rozplątać bezradni odbiorcy. Slint, Tortoise, The Fall, Long Fin Killie, free jazz, Kanye West, Ariana Grande, Phoebe Bridgers – to zaledwie wierzchołek góry lodowej, którą stanowi „For the first time”. Część recenzentów dorzuca jeszcze między innymi Sunn O))), Pulp czy Bruce’a Springsteena, podczas gdy sam zespół – trochę ironicznie, a trochę nie – mówi o zamiarze zostania kolejnym Arcade Fire oraz o pomyśle na kolejną płytę w stylu brzmienia Canterbury. I wierzcie lub nie, ale w sześciu kompozycjach składających się na debiut Black Country, New Road wyraźnie słychać, jakim nieujarzmionym tyglem inspiracji jest ten zespół. Ni to krautrockowy, ni to klezmerski, otwierający całość „Instrumental”, dwa single – „Athens, France” i „Sunglasses” – zaprezentowane światu wcześniej, na płytę trafiły w poprawionych, zarejestrowanych od nowa wersjach, będące noiserockową ilustracją dźwiękową do filmu kryminalnego „Science Fair”, „Track X” stanowiące swoisty tribute dla Steve’ego Reicha oraz finałowy „Opus”, który (może nieco w nazbyt oczywisty sposób) zmierza do kulminacyjnej erupcji – każdy z tych utworów wywiera wrażenie i zostawia słuchacza w stanie zmieszania, niedowierzania i oszołomienia. Sami muzycy wspominają zresztą w rozmowie z The Guardian, że ich zamierzenie było proste: „stworzyć muzykę, która będzie coś przekazywać nawet na gównianym nagłośnieniu.” Zniuansowane, wysublimowane zabiegi i różnego rodzaju drobiazgi twórcze nie wchodziły w grę, bo wiedzieli, w jak parszywych miejscach przyjdzie im grać, a jednocześnie chcieli oddziaływać na publiczność w ściśle określony sposób.
Mimo że płyta nie stanowi dosłownej kopii ich koncertowego wcielenia, to czuć, że tworząc „For the first time”, mieli z tyłu głowy myśl, żeby nie przedobrzyć. Nagrana w sześć dni płyta pod nadzorem Andy’ego Savoursa, który współpracował z Blonde Redhead, PJ Harvey, My Bloody Valentine czy Sigur Rós, jest raczej próbą uchwycenia konkretnego etapu funkcjonowania zespołu niż chęcią ostatecznego zdefiniowania swojego sposobu wyrazu. Najbardziej widać to na przykładzie „Sunglasses” i „Athens, France”, dwóch utworów, które, jak wspomniałem wcześniej, zostały zmienione w stosunku do oryginałów, zarówno pod względem słów, jak i muzyki. Sami muzycy wspominają w wywiadach, że musieli nad nimi popracować, bo nie odpowiadały temu, w jakim miejscu jako zespół znajduje się BC, NR. Kolejne warstwy dźwięku w „Sunglasses”, tekst „Athens, France”, który staje się bardziej wieloznaczny względem jednowymiarowej historii o wykorzystaniu seksualnym, obecnej w wersji singlowej – te zabiegi to kolejne cegiełki, którymi Black Country, New Road stopniowo budują pomysł na siebie.
„For the first time” stanowi wielowymiarową emocjonalną przeprawę, która – wbrew temu, co twierdzą niektórzy – skupia jak w soczewce napięcie obecne w ostatnim czasie wśród przedstawicieli Generacji Z. BC, NR rozdygotanymi partiami instrumentów, krzykiem, linijkami o nieobecności, stracie, ciemności oraz posępnym klimatem zabierają odbiorcę w ponadczterdziestominutową intymną podróż, po której trudno jest tak samo patrzeć w oczy uśmiechniętym ludziom na stockowych zdjęciach użytych do promocji albumu. Kontrast między idealnym światem z fotosesji a brudem, chaosem i depresją, obecnymi na debiucie Black Country, New Road, wybrzmiewa w ten sposób jeszcze mocniej, dając do zrozumienia, że jest podkręcony z premedytacją, że to kolejny sposób, aby wyszarpnąć słuchacza z bezpiecznej bańki, w której się zazwyczaj znajduje. Gdybym miał coś doradzić BC, NR w kontekście ich dalszej muzycznej drogi, to porada brzmiałaby tak: jeśli naprawdę chcecie inspirować się którymś z kanadyjskich kolektywów muzycznych, to zdecydowanie wolałbym, żebyście wybrali ścieżkę raczej Godspeed You! Black Emperor, odsłaniających bolesną prawdę na temat rzeczywistości, niż Arcade Fire, zagubionych w poszukiwaniu swojej prawdziwej twarzy.