Myślę, że to jest swoiste napięcie pomiędzy tym, co się dzieje w sferze gospodarki, konsumpcji, a tym, co się dzieje w sferze mentalności. Z jednej strony, do 11 września wydawało się realne to, do czego starał się nas przekonać Francis Fukuyama, że nie ma innej drogi, że my wszyscy tak czy owak dążymy do demokracji liberalnej, która wraz z upadkiem komunizmu przestała mieć jakiegokolwiek rywala. Okazało się to wielką ułudą, podobnie jak ułudą okazało się stwierdzenie Huntingtona, że jedynym prawdziwym problemem jest zderzenie cywilizacji – większość wojen, które dokonywały się i dokonują w ostatnim czasie, toczy się w obrębie jednej cywilizacji. Właśnie wydarzenia z 11 września postawiły ten problem: czy jednak świat nam się nie rozpołowił, czy nie mamy, z jednej strony, świata liberalnego, opartego na swobodnym decydowaniu, kim chcę być, do jakiej wspólnoty chcę należeć, z jaką wspólnotą wyobrażoną chcę się utożsamiać, z drugiej – świata, w którym te wybory nie są dobrowolne, w którym tożsamości są narzucone i akceptowane, przesiąknięte religią, tożsamości na serio, od początku do końca życia, gdzie życia nie da się szatkować na sferę profanum, w której, jako przedstawiciele kultury zachodniej, żyjemy przez większość dni tygodnia, i coraz bardziej zawężającą się sferę sacrum, która się w kulturze liberalnej ogranicza do wizyty w kościele, do indywidualnej modlitwy czy chociażby uczestnictwa w wystawie malarskiej albo wysłuchania ukochanej muzyki, bo przesunięcie sacrum wyraźnie idzie w tym kierunku. 11 września uświadomił nam, jak wiele części świata traktuje tożsamość poważnie, jako coś, czego się nie wybiera – rodzimy się w określonej tradycji, w niej żyjemy, bronimy jej i ją propagujemy.
[…]
Jednym z konstruktów antropologicznych, odpowiadających oczywiście stanowi mentalnemu kultury, było pojęcie pierwotności. Jak dzisiaj ludzie zaspokajają potrzebę pierwotności? Czy ona nadal jest aktualna?
Bezsprzecznie, ludzie wiedzą, że poszukiwanie pierwotności, a tym samym autentyczności, jest czymś niezmiernie trudnym, zwłaszcza poszukiwanie pierwotności i autentyczności w sferze kultury. I to jest proces nieubłagany, związany ze światowym turyzmem, kiedy proponuje się nam pod szyldem autentyczności właściwie pewną kalkę spędzania czasu nawet w najbardziej oddalonych, egzotycznych częściach świata. Ale wydaje się, że kultura wyczerpała już możliwości pierwotnych odniesień. Proszę zauważyć, jak wielkie jest powodzenie tego, co można nazwać poszukiwaniem nieustannych orgazmów osobowości, ale bardziej w sferze natury. Jak wielkim powodzeniem cieszą się sporty ekstremalne, rodzą się jak grzyby po deszczu rozmaite szkoły przetrwania, na przykład na Syberii. A więc szuka się tej pierwotności już nie w spotykaniu ludzi, o których można by sądzić, że się ich widzi po raz pierwszy. Liczy się pierwotność w mierzeniu się z siłami natury, ekstremalne sytuacje. Wystarczy przejrzeć pismo „Voyage” czy polską wersję „Podróży”, w których wybiera się podróżników roku. Kandydaci zawsze spędzają czas podobnie, z naszego punktu widzenia, 2–3 tygodnie spływają po strasznie niebezpiecznych rzekach, co komentują: „nie widzieliśmy człowieka!” A więc kultura nie jest już dla poczucia pierwotności potrzebna. Kultura została już w jakiś sposób zidentyfikowana ze światem komercyjnym, który jest przygotowany na dawanie zadowolenia tym, którzy do tego świata przybywają.
[…]
Czy dzisiejszy antropolog może odpowiedzieć na takie pytanie: czego możemy się nauczyć od tradycji, po co jest nam dzisiaj potrzebna?
To jest najtrudniejsze pytanie, jakie można zadać. Dlatego, że […] uważa się, iż kultura współczesna jest w stadium detradycjonalizacji. Na pewno w tym sensie, że inna jest obecnie rola tradycji, których mamy cały zestaw do wyboru. Kultura dzisiaj chce demonstracyjnie zrywać z tradycją, co jak wiemy, jest negatywnym, ale jednak nawiązaniem do tradycji. Równocześnie promuje się to, co jest nowe, co odróżnia współczesnego człowieka od wcześniejszych pokoleń. Albo też sięga się do jakiejś dawniejszej tradycji poprzez pewne stany kultury, które uważa się za mniej interesujące. Tradycja nie jest czyś niezmiennym. Tradycję należy rozumieć w sensie podmiotowym: jest nią to, co uznajemy z przeszłości za wartościowe. Oczywiście ona jest zmienna. Zatem i nawiązanie negatywne, i wybór określonej tradycji świadczą o tym, że nie jest do pomyślenia stan, który byłby całkowitą detradycjonalizacją. Choć próbowano kiedyś wieszczyć, że to będzie kultura oparta na zupełnej amnezji. Na poziomie instytucjonalnym i indywidualnym zawsze będziemy sięgać do tradycji. Nie mówiąc już o tym, że rozpisujemy ogólne znaczenie tradycji na tradycje rodzinne, regionalne, związane z państwem, z muzyką i tak dalej. A więc oddech przeszłości, ciągle na nowo rekonstruowanej, z której możemy w coraz większym zakresie wybierać, jest czymś podstawowym, bez czego trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie kultury.
W zakończeniu książki „Antropologia kultury” pisze Pan, że antropologia może odegrać we współczesnym świecie rolę mediacji międzykulturowej, poprzez między innymi edukację. Jak w tym wszystkim plasuje się muzyka, czy dotykając różnych tradycji, może ona coś w ową mediację wnieść?
Myślę, że tak. Powiedzenie „muzyka łagodzi obyczaje” ma wielki sens. Ale muzyka, którą jesteśmy w stanie zrozumieć, do której odbioru jesteśmy w jakimś sensie przygotowani. Więc tutaj też bym widział wielką rolę edukacji międzykulturowej, która polegałaby nie tylko na sięganiu po muzykę już przetworzoną, ale na docieraniu poprzez nią do korzeni afrykańskich, azjatyckich czy innych. Tak jak funkcjonuje szkoła porozumiewania międzykulturowego założona przez Umberto Eco, w której chodzi głównie o tworzenie podręczników uczących tolerancji, zrozumienia. Przydałoby się ogromne wydawnictwo muzyczne, będące zapisem bogactwa tradycji muzycznych, które istnieją na świecie. Powiada się, że muzyka jest asemantyczna, ale właśnie poprzez swoją rzekomą asemantyczność może wiele dobrego zdziałać w dziedzinie tolerancji. Takie jest moje głębokie przekonanie.
Fragmenty rozmowy „Świat naczyń połączonych. O tożsamości i muzyce w globalizującym się świecie”, którą z prof. Wojciechem J. Bursztą przeprowadził Jakub Żmidziński („Czas Kultury” 4-5/2002).
Wojciech Józef Burszta współpracował z redakcjami „Czasu Kultury” i „CzasKultury.pl” jako autor tekstów, recenzent artykułów naukowych, rozmówca i prowadzący rozmowy. W każdej z tych aktywności dzielił się z nami kawałkiem swojej wielkiej wiedzy i niesamowitej pasji. Piękna część naszych wspomnień związanych z Profesorem zawiera się w tekstach.
„Świat naczyń połączonych. O tożsamości i muzyce w globalizującym się świecie”
Jakub Żmidziński rozmawia z Wojciechem J. Bursztą,
„Czas Kultury” 4-5/2002.
„Globalizacja otwiera na inność”
Z Wojciechem J. Bursztą i Waldemarem Kuligowskim rozmawia Marek Wasilewski,
„Czas Kultury” 1/2006.
„Nomadyzm Olgi Tokarczuk”
Wojciech Józef Burszta,
„Czas Kultury” 3/2019.
„Fotoplastykon pana Czarka”
Wojciech Józef Burszta,
„CzasKultury.pl”, 6 sierpnia 2018.
„Nigdzie lepiej nie widać, że jesteśmy krajem postkolonialnym…”
O polskich serialach z profesorem Wojciechem J. Bursztą rozmawiają Ewelina Kasperek i Sandra Wojciechowska,
„CzasKultury.pl”, 26 marca 2012.
„O nowej jakości w amerykańskim serialu telewizyjnym”
Z profesorem Wojciechem J. Bursztą rozmawiają Ewelina Kasperek i Sandra Wojciechowska,
„CzasKultury.pl”, 21 marca 2012.
„Antropologia i polityka”
Fragmenty rozmowy z Ludwikiem Stommą, którą przeprowadzili Wojciech J. Burszta i Krzysztof Piątkowski,
„Czas Kultury” nr 18-19, 1990.