O najnowszym obrazie Sofii Coppoli – „Na lodzie” – pisze się, że to pierwszy wspólny film reżyserki nakręcony z Billem Murrayem od czasu pamiętnego „Między słowami” z 2003 roku. To nie do końca prawda, bo spotkali się oni całkiem niedawno na planie świątecznej fabuły netfliksowego „A Very Murray Christmas”. Był to jednak obraz tak miałki i bez wyrazu, że faktycznie można go o nim zapomnieć. I mam wrażenie, że o „Na lodzie” zapomnimy równie szybko. Bo ten film zupełnie nie pasuje do 2020 roku.
Oglądając ostatnio filmy, łapię się na tym, że dziwi mnie brak maseczek, drażnią zbyt wielkie skupiska ludzkie – wszelkie imprezy, wyjścia do pubów – nadmierna socjalizacja i brak dystansu społecznego. Mniej kłuje to w oczy w przypadku filmów o większym ciężarze psychologicznym czy społecznym. Wszelkie tragedie, dramaty, apokaliptyczne wizje czy obrazy kryzysów politycznych i społecznych świetnie korespondują z tym, co dzieje się za naszymi oknami. Natomiast błahostki oblane lukrem wydają mi się całkowicie nie na miejscu, wręcz niestosowne. Taki właśnie dyskomfort czułem podczas seansu filmu Coppoli.
Jego akcja rozgrywa się w rzeczywistości nowojorskiej upper middle class. Tu handluje się Twomblym i Hockneyem, mieszka w szacownych rezydencjach albo – ewentualnie – w całkiem przestronnych mieszkaniach gdzieś w pobliżu Manhattanu. Po mieście wozi cię szofer, a gdy masz ochotę na samodzielną przejażdżkę, wskakujesz do stylowego kabrioletu. W samochodowej skrytce trzymasz obowiązkowo butelkę francuskiego szampana i puszkę kawioru. Właściwe klasowej charakterystyce są nie tylko przyjemności, ale i zmartwienia – kiedyś zajadało się bieługę, a dziś psuje się podniebienie jej amerykańską namiastką. Trzeba się nabiegać po rautach, imprezach i – nie daj Bóg – meksykańskich kurortach, by wyciągnąć od starszej pani kolejny obraz Hockneya. Irytują nadmiernie rozgadane i ekstrawertyczne przyjaciółki, prowadzające razem z tobą dzieci do elitarnych szkół. A otrzymane na urodziny od męża urządzenie Thermomix potrafi wycisnąć łzy – no bo dlaczego nie jakaś błyskotka od Cartiera?
Na tym tle kłopoty Laury (Rashida Jones) urastają do rangi prawdziwej tragedii. Kobieta podejrzewa swojego męża o romans z atrakcyjną pracownicą, co całkowicie odciąga jej uwagę od pisania książki – a terminy gonią. W sprawę miesza się ojciec Laury – Felix (Bill Murray). I w tym momencie rozpoczyna się ironiczna, szydząca z gatunkowych wyznaczników historia szpiegowska, której głównym wątkiem stanie się doprowadzenie do złapania niewiernego męża in flagranti.
Cel jest tu jednak drugorzędny, bo znacznie ważniejsza wydaje się relacja ojca i córki – bliska i serdeczna, a jednocześnie toksyczna. Mężczyzna, bon vivant i notoryczny flirciarz, odszedł od matki Laury do innej kobiety. Dziś kreuje się na znawcę męskiej natury – mierząc wszystkich swoją miarą – i podsyca lęki córki wywołane podejrzeniami o niewierność męża. Snuta w lekki sposób historia detektywistyczna ze sceny na scenę zamienia się w opowieść o emancypacji – dojrzewaniu do niezależności od wpływowego rodzica.
„Pamiętaj, że będę twoim jedynym mężczyzną. Aż do ślubu. A potem nadal będę jedynym mężczyzną w twoim życiu” – słyszy mała Laura od swego ojca. Felix stara się konsekwentnie spełniać swoją groźbę, przeświadczony, że czyni to jedynie dla dobra córki. Jest w tej historii potencjał – to trzeba przyznać. Felix należy do grona nieodpowiedzialnych milionerów: żyje ponad wszelkimi problemami, więc by nadmiernie się nie nudzić, musi je tworzyć. Jego córka raczej twardo stąpa po ziemi, zmagając się z materią w postaci dorastających dzieci i świadczyć pracę zarobkową. Między ojcem i córką bardziej niż pokoleniowa widoczna jest przepaść klasowa. Sprawia ona, że krytyce zostaje poddana frywolność nierozumiejących „zwykłych ludzi” (choć Laurze do takowych i tak daleko) bogaczy.
Coppola nie rozwija jednak tego tematu. Skupia się na nabywaniu świadomości psychologicznej, a nie klasowej – miejsce bohaterki na drabinie społecznej jest dla niej sprawą drugorzędną, wręcz przeźroczystą. Reżyserka być może nawet nie zdaje sobie sprawy, że stworzyła bohaterkę uprzywilejowaną. Z lekką ironią spogląda jedynie na ojca bohaterki, który jest postacią karykaturalną, ale bliżej mu do Laury niż Laurze do reprezentantki klasy średniej. Prawdopodobnie wynika to z klasowego usytuowania Coppoli, która zalicza się, podobnie jak jej bohaterowie, do nowojorskiej elity – a jak wiadomo, najtrudniej prześwietlać samego siebie.
Laura dopiero tworzy własną podmiotowość, uzmysławiając sobie, na czym jej najbardziej zależy. Byłoby to – być może – inspirujące i rewolucyjne, gdyby jej bohaterka, emancypując się od ojca, zdała sobie sprawę z własnej siły i wartości. Częściowa emancypacja wpycha tymczasem Laurę pod władzę innego mężczyzny – męża, którego nadmierne przepracowanie i brak czasu dla rodziny są przedstawiane jako coś dobrego. Bo przecież mógł zdradzić, a jest tylko pracoholikiem. Przekazanie władzy nad kobietą odbywa się w symbolicznej scenie kolacji, podczas której otrzymuje ona od ukochanego drogi zegarek – w końcu będzie mogła nałożyć go zamiast tego otrzymanego od ojca.
W 2020 – roku nie tylko pandemii, ale również normalizowania postulatów ruchu #metoo i masowych protestów kobiet w Polsce – taki obraz kobiecej tożsamości może jedynie wzbudzać pusty śmiech. Coppola najprawdopodobniej chciała po prostu nakręcić odrobinę żartobliwy film o meandrach relacji ojca z córką, a umieszczając ją w konkretnych społecznych realiach i wybierając bohaterów z wyższej klasy średniej, stworzyła ostatecznie opowieść o braku klasowej i genderowej świadomości wśród ekonomicznie uprzywilejowanych kobiet. Laura nie zdaje sobie sprawy ani z tego, że jest uwięziona między dwoma mężczyznami, ani że skazano ją na pracę na dwóch etatach – pisarki i nieopłacanej opiekunki własnych dzieci. Okazuje się więc, że brak zmartwień natury ekonomicznej pociąga za sobą brak refleksji nad swoim usytuowaniem społecznym warunkowanym płcią. Być może to wskazanie, że współczesnej rewolucji seksualnej (ani żadnej innej) nie przeprowadzą kobiety z klas wyższych.
Ze względu na brak elementarnej świadomości politycznej i społecznej autorki „Na lodzie” stało się jedynie błahą historyjką z kręgów nowojorskiej socjety, wywołującą nie więcej niż dobrotliwy uśmiech towarzyszący oglądaniu nieistotnej głupotki. Równie bezproduktywnej jak gwizdanie, którego Laura uczy się, realizując arystokratyczny przywilej Veblenowskiego „próżnowania na pokaz”. Robi to pod wpływem ojca oburzonego faktem, że córka nie posiadła tej umiejętności. Gdy już ją nabywa, ojciec pozostawia ją z tą jakże potrzebną sprawnością na tytułowym lodzie. My na szczęście możemy na to wszystko gwizdać.
„Na lodzie”
reż. Sofia Coppola
premiera: 22.09.2020
dostępne na Apple TV+