Archiwum
03.11.2020

Czas przeszły niedokonany

Stanisław Godlewski
Teatr

Beton wyznacza horyzont. Scenografia Anny Met jest zimna i lepka: boczne kulisy oraz tył sceny obciągnięto szarym filcem układającym się w geometryczne wzory. Przypomina to monotonny krajobraz blokowisk: betonowe osiedla, gdzie wszędzie tak samo szaro, nudno i pusto. Dwa metry nad sceną wiszą równie szare – trudno powiedzieć – chmury? sufity? Zawężona przestrzeń zamyka postaci niczym w klatce. Świat na scenie jest ciasny, ludzie się w nim nie mieszczą. Tym bardziej że Met deformuje sylwetki większości bohaterów. Z ich wykrzywionych pleców wyrastają garby: głowy są wciśnięte w zaokrąglone ramiona i sztywne karki. Są nieproporcjonalni, trochę groźni, trochę żałośni. Z tego małego świata uciekł Eddy. Wyrwał się z pełnego biedy i przemocy domu do stolicy; zmienił środowisko, klasę społeczną, imię, nazwisko, sposób poruszania się i mówienia. Porażkę przekuł w sukces, wstyd zamienił na dumę. Czy rzeczywiście udało mu się wszystko? O niejednoznacznych konsekwencjach ucieczki Eddy’ego Belleguele od samego siebie opowiada spektakl Anny Smolar w warszawskim Teatrze Studio.

„Koniec z Eddym” to adaptacja autobiograficznej powieści Édouarda Louisa (kiedyś: Eddy’ego Belleguele). Zanim pisarz odniósł międzynarodowy sukces literacki, był zwykłym chłopakiem z biednej rodziny. Razem z matką, ojcem i rodzeństwem mieszkał w Pikardii, gdzie wyzywano go od pedałów i bito. Ojciec pił, matka kombinowała zakupy na kreskę. Jego bracia i siostra, nawet jeśli marzyli o innym życiu, wpadli w powtarzalny schemat, który mężczyznom oferuje pracę w fabryce (a potem zwyrodnienie pleców), alkoholizm i agresję, a kobietom – rodzenie kolejnych dzieci, przemęczenie i ból. Eddy’emu udało się wyrwać.

Opowieść, którą jeszcze niedawno można byłoby sprzedać jako kolejny wariant „amerykańskiego snu”, Louis pokazuje jako bolesny i właściwie niemożliwy do zakończenia proces. Bo faktycznie, choć udało mu się wymyśleć siebie na nowo, nie oznacza to wcale „wymazania” przeszłości, „spalenia mostów” czy „zapomnienia”. Wiadomo, że to, w jakim środowisku i w jakich rodzinach wzrastaliśmy, zostawia w nas trwałe ślady. Nawet jeśli człowiek zmieni miasto, wybierze inną pracę i założy rodzinę z wybranymi przez siebie osobami, przeszłość i tak kształtuje jego tożsamość – choćby objawiała się tylko w nagłych rozbłyskach, echach minionych zdarzeń, gestów, awantur.

W przypadku Louisa sprawa jest o tyle złożona, że jego literacki sukces ufundowany został na opisywaniu przemocy i wstydu doznawanych w dzieciństwie. Nie chodzi jedynie o to, że autor utrwala krzywdy, jakich doznał (być może ma to dla niego efekt terapeutyczny). Złośliwi mogliby mu zarzucić cynizm czy niewdzięczność – drzwi do wielkiego świata otwiera sobie, depcząc po barkach własnych rodziców.

Smolar jest ich dwoje: Édouard (Sonia Roszczuk) i Eddy (Daniel Dobosz); nie chodzi w tym o banalny znak zmiany tożsamości, podział na „kiedyś” i „teraz”, ale o podwójność bohatera. Eddy i Édouard, choć różni, są nierozdzielni i tak samo prawdziwi. Édouard Soni Roszczuk jest cały czas wewnętrznie napięty; pozorny spokój zakrywa jego czujność i lęk przed zdemaskowaniem. Roszczuk bardzo subtelnie pokazuje, że Édouard, choć wszedł na paryskie salony, nigdy nie będzie do nich przynależał. Zawsze będzie nieco inny, obcy, „nie taki”; nie zmieni się to nawet po opublikowaniu powieści. Kiedy Édouard w wywiadach będzie oskarżał system o nieuwzględnianie perspektywy wykluczonych, wstyd będzie kompensował dumą, a pod brawurą ukrywał strach. Betonowy horyzont zmienił się w szklany sufit. Daniel Dobosz gra przede wszystkim ciałem – wykonuje za dużo gestów („pedalskich” – jakby to określili rodzina i znajomi Eddy’ego), jest nerwowy, nieskoordynowany. Mówi za cicho lub za głośno; niewyraźnie, za szybko, histerycznie. Cały wydaje się wstydem. Aktorska ekspresja oddaje wewnętrzne, krępujące bohatera sprzeczności i jego dławione upokorzenia. Jednocześnie jest w Eddym dziecięca lojalność wobec rodziny, ślepe poddaństwo, które każe spełniać kolejne oczekiwania. Próba dostosowania się do obowiązującej normalności jest z góry skazana na porażkę.

Taka historia mogłaby zostać opowiedziana ostro – naturalistycznie ukazując okrucieństwo i bezwzględność przemocy zarówno systemowej, jak i rodzinnej. Smolar wybrała jednak inną, dużo ciekawszą, bo nieoczywistą metodę. W jej spektaklu nie ma wielu scen ukazujących agresję, za to bardzo wyraźnie widać jej skutki. Zamiast efektownych choreograficznych bijatyk, spazmów i krzyków są tylko ból, rezygnacja, milczące upokorzenie. Daje to aktorom pole do tworzenia ról pogłębionych, skomplikowanych, wewnętrznie sprzecznych.

To charakterystyczna cecha twórczości Smolar, która ma dar tworzenia teatru w sposób tylko pozornie tradycyjny, jedynie „niby-oczywisty”. Sceny rozwijają się w nieoczekiwanych kierunkach, nabierając rozmaitych znaczeń i temperatur emocjonalnych. Kilka aktorskich gestów może zmienić ich wydźwięk. Dobrze widać to na początku spektaklu, gdy Eddy z matką (Ewelina Żak) zbiera gałęzie na opał. Najpierw razem bawią się patykami, potem matka – zirytowana ze zmęczenia – karci chłopca. W gniewie każe mu iść do sklepu i wziąć od sprzedawczyni zakupy na kredyt („tobie nie odmówi”). Wymienia: kilogram mąki, trzy kilo ziemniaków, pół kilo cukru… Potem lista się poszerza – jeszcze krewetki, jeszcze telewizor, jeszcze nowe AirMaxy. Dukana powoli lista zakupów zmienia się w litanię marzeń, którą przerywa histerycznie pokorny okrzyk: „I powiedz, że my jej to wszystko oddamy!”. Niektórym dobrobyt po prostu się nie należy, ich marzenia są tylko na kredyt. Trwa to krótko, może dwie minuty, a jest tu i skomplikowana relacja matki i syna, i bieda, i upokorzenie, i gniew, i aspiracje, i beznadzieja. Wszystko zagrane subtelnie, niedociskająco; w taki sposób, że znaczenia tworzą się same. Takich scen w przedstawieniu jest wiele więcej i nie starczyłoby mi miejsca, żeby je wszystkie opisać.

Reżyserka zainteresowana jest współczesnymi ludźmi i relacjami między nimi. Brzmi to może banalnie, ale w gruncie rzeczy dość rzadko artyści skupiają się na ludziach żyjących tu i teraz – w określonym środowisku, mających prace, poglądy, płeć, pochodzenie – równocześnie nie pozwalając, żeby którakolwiek z tych rzeczy dookreśliła ich i w ten sposób „spłaszczyła”. W teatrze Smolar relacje między bohaterami są skomplikowane i głębokie; nie zawsze logiczne i zrozumiałe, co tylko przybliża je życiu. To teatr – przepraszam za górnolotne słowo – w najlepszym sensie humanistyczny. Smolar nie jest jednak „realistką” – nie boi się zabaw konwencją czy feerycznych efektów. W „Końcu z Eddym” widać to nie tylko w deformacjach kostiumów, ale także w musicalowej konwencji, która z czasem zaczyna dominować nad całością przedstawienia – im dłużej trwa spektakl, tym więcej aktorzy śpiewają (do muzyki Jana Duszyńskiego). Można to traktować jako brechtowski zabieg dystansujący widzów do przedstawianej fabuły, dzięki czemu emocjonalny ładunek opowiadanej historii nie przesłania krytycznego namysłu. Jest jednak coś jeszcze – musicalowa konwencja wprowadza temat roli i znaczenia sztuki: musical, z całym swym ostentacyjnym kiczem, stanowi odbicie marzeń bohaterów (śpiewają właściwie tylko Eddy i jego rodzina), ale aspiracje są tu zapośredniczone przez kulturę popularną. Stanowią rodzaj ucieczki przed codziennością. Na jeszcze innej płaszczyźnie, paradoksalnie, muzyka i songi uwznioślają bohaterów. W podobny sposób Louis traktuje literaturę – z jednej strony staje się ona orężem w walce z systemową i rodzinną przemocą, z drugiej zaś pozwala na ucieczkę, czasem tożsamą z eskapizmem.

Im bardziej Édouard stara się uciec od swojego pochodzenia, tym bardziej zbliża się do Eddy’ego. Wreszcie, w finale spektaklu, dochodzi do rozmowy między nimi. Dorosły pisarz planuje ostatecznie zabić w sobie przeszłość, która przed nim stoi – ma konkretne ciało, głos, tożsamość. Édouard chce odejść, ale nie może. Eddy chce uciec, ale nie ma dokąd. Pełna separacja nie jest możliwa, pełne utożsamienie także.

Kiedy w ostatniej scenie Sonia Roszczuk obejmuje Dominikę Biernat i namiętnie ją całuje, Daniel Dobosz przygląda się temu z boku, przestraszony i zaciekawiony jak małe dziecko. Widzi wszystko, o czym marzył, a jednak nie może tego dosięgnąć. Pocałunek zostaje na chwile przerwany – Édouard dostrzega Eddy’ego, ich spojrzenia spotykają się. Dzieli ich niemal wszystko, ale jeden bez drugiego nie może być sobą – cokolwiek to dla każdego z nich znaczy.

W czasach, w których rozmaite ideologie (i te nachalnie kapitalistyczne, i te radykalnie queerowe) łudzą obietnicą tego, że „możesz być, kim chcesz”, „możesz wybrać swoją rodzinę”, „możesz samodzielnie tworzyć własną tożsamość”, spektakl Smolar raczej sprawę utrudnia, niż ułatwia. Wszystko ma swoje konsekwencje, nie zawsze tylko pozytywne. Pewne marzenia się nie spełniają – i nie oznacza to końca świata. Czasem lepiej odejść, niż zostać: to właśnie dorosłość, Eddy.

 

Édouard Louis, „Koniec z Eddym”
reżyseria, adaptacja: Anna Smolar

scenografia, kostiumy: Anna Met
muzyka: Jan Duszyński
reżyseria światła: Rafał Paradowski
współpraca dramaturgiczna: Alicja Kobielarz
Warszawa, STUDIO teatrgaleria
premiera: 24.10.2020

fot. Bartek Warzecha | źródło: teatrstudio.pl