Archiwum
30.08.2019

Katedra spłonęła – nic już nie zasłania nieba

Julia Niedziejko
Teatr

W ramach działań The Europe Ensamble – międzynarodowego projektu teatralnego, którego kuratorem jest Oliver Frljić – w Nowym Teatrze powstał spektakl poświęcony Erazmowi z Rotterdamu. Reżyserka Anna Smolar oraz aktorki oraz aktorzy przygotowali post-operę, w której poddają próbie humanistyczne koncepcje sprzed stuleci i z perspektywy renesansowego filozofa przyglądają się kondycji współczesnej Europy. W opisie przedstawienia pojawia się pytanie: „Czy jesteśmy jeszcze w stanie słuchać Erazma?”.

Przed obejrzeniem spektaklu postanowiłam dowiedzieć się, co na ten temat sądzą specjaliści. Poprosiłam więc znajomego filozofa o polecenie ciekawych opracowań czy analiz tez autora „Pochwały głupoty”, polemik z nimi. W odpowiedzi otrzymałam miażdżąco szczerą opinię: „dzisiaj chyba już wszyscy mają wyjebane na Erazma”. Wygląda na to, że mój kolega – choć nie miał takiej intencji – zamknął w powyższej formule określenie, które zdaje się wyrażać pomysł Smolar na spektakl. Reżyserka i pozostali twórcy, podobnie jak współcześni myślicie, też mają na Erazma „wyjebane”. Dla jasności – nie stosuję tego zwrotu pejoratywnie, nie kieruje mną też chęć prowokowania, ale poczucie, że ugrzecznione synonimy po prostu nie mają siły, która jest potrzebna, by znaleźć klucz interpretacyjny do spektaklu Smolar. „Wyjebanie” bucha mocą bezsprzecznej i bezkrytycznej niezgody, a przy tym jest wolne od nadmiernego ładunku agresji, histerii czy żalu. Choć skuteczne „wyjebanie” nie wznieca emocji, to jednak burzy – zawiesza wątki i wstrzymuje działanie. Jest podkreśleniem lekceważącego tonu przy jednoczesnym zachowaniu dystansu do tematu. „Wyjebanie” w „Erazmie” jawi się zarówno jako strategia artystyczna – metoda konstrukcji akcji scenicznej, konwencja aktorska, myśl muzyczna i scenograficzna – oraz jako zalążek postawy światopoglądowej, którą reprezentują właściwie wszystkie postaci spektaklu. Nielinearna akcja toczy się tu między kolumnami starożytnych ruin oraz skalistymi górami. Osią tematyczną są zagadnienia interesujące holenderskiego filozofa: refleksja nad pacyfizmem, przekonanie o konieczności reformy Kościoła oraz przychylność względem republikańskiego układu społecznego. Połączenie ich z reżyserską próbą opisania bolączek dzisiejszej Europy oraz rozważaniami dotyczącymi współczesnego humanizmu stworzyło wielowątkową narrację, w której każde zagadnienie potraktowane zostało bez szczególnej staranności. Stąd wrażenie, że za ogon schwytanych zostało zbyt wiele srok, co prowadzi do merytorycznych uproszczeń, fabularnych niejasności i scenicznej umowności.

W spektaklu Smolar Erazm z Rotterdamu (Jan Sobolewski) jawi się jako dość niezdarny idealista, którego życie upływa na snuciu wyobrażeń o lepszym świecie. W rozmyślaniach towarzyszą mu podobnie zagubione postaci: skoncentrowany na opracowywaniu swojej „Utopii” Thomas Moore (Adrian Pezdirc), żartujący – jakby od niechcenia – Błazen (Tina Orlandini), zblazowany artysta Quentin Metsys (Tenzin Kolsch) oraz spersonifikowana, lecz pozbawiona możliwości ruchu, Katedra Notre Dame (Claudia Korneev). Pojawia się też postać Muzyczki (Jaśmina Polak), która, choć pochodzi ze współczesności, nie różni się od reszty bohaterów i – podobnie jak oni – z ostentacyjną obojętnością snuje się po scenie. Choć manifestują to dość leniwie, wszyscy bohaterowie wydają się tu zbuntowani. Przeciwko czemu?

Już sam pomysł zrobienia post-opery to oczywista deklaracja sprzeciwu wobec mieszczańskiej tradycji i nadęcia kojarzonego z wysoką kulturą. Sposobem manifestowania niechęci jest afirmacja bylejakości, luzackiego niedopracowania – a więc (znów) „wyjebanie” na sztywność opery i restrykcyjną skrupulatność wszystkich jej elementów. Aktorzy i aktorki grają „od niechcenia” – jakby nie wierzyli swoim postaciom. Sprawiają wrażenie niezainteresowanych dopieszczaniem niuansów w kreacji bohaterów czy dbałością o staranność wokalną – gdzieniegdzie pojawia się fałszywa nuta, choreografii właściwe brak. W zagospodarowaniu przestrzeni scenicznej dominuje przypadek; scenografia przypominająca antyczne ruiny przewraca się, ale nikt się tym nie przejmuje; jest z gąbki, więc kolumny z łatwością można ponownie postawić. Przedstawienie programowo jest drwiną z tradycji, Europy, Erazma i w końcu – z teatru i z samego siebie. Choć to znany chwyt – artyści różnych dziedzin od dziesięcioleci miażdżą konserwatywną sztywność młotem ironii – zastanawiam się, jaką wartość wnosi do spektaklu tak duża dawka wielopoziomowego niechlujstw? Żonglerka ironią, brak logicznej konsekwencji w budowaniu akcji i postaci, fragmentaryczność dominująca ponad fabularną linearnością oraz wizualna bylejakość traktowane kluczem „wyjebania” stają się niezobowiązującą, powierzchowną próbą opisu mentalności współczesnych Europejczyków i Europejek. Można powiedzieć jeszcze dosadniej – MŁODYCH Europejek i Europejczyków, choć zdaje się, że postawę ukazaną na scenie możemy rozpoznawać dzisiaj w działaniach osób w dowolnym wieku. Sęk w tym, że (być może to zbyt sugestywne odczucie milenialsa) pokolenie obecnych Erazmusów (czyli uczestników projektu Erasmus – międzynarodowej wymiany studenckiej) zdaje się „wyjebaniem” ułatwiać sobie ruch po burzliwych falach płynnej nowoczesności. Dystans to często filtr chroniący przed niepotrzebnymi, przestarzałymi dyskursami i schematami zachowań pielęgnowanych z przyzwyczajenia, choć niekoniecznie potrzebnych lub skutecznych. To rodzaj niezbyt efektywnej strategii sprzeciwu, którego buńczuczna obojętność leży niebezpiecznie blisko ignorancji.

Ale chwila… Erazm z Rotterdamu mówił coś przecież o chwaleniu głupoty! Choć w spektaklu poświęcono jej trochę uwagi, głupota nie jest w nim ani jednoznacznie celebrowana, ani piętnowana. Ona po prostu jest. Błazen – ucieleśnienie wychwalanego przez filozofa stanu umysłu – przedstawiony został jako życiowa niezdara; ma co prawda koronę, ale królestwa nie posiada. Pozostałe postaci zdają się ignorować jego obecność, jakby twórcy chcieli dać do zrozumienia, że to swojak wśród swoich. Czy miałoby to oznaczać, że według realizatorów spektaklu przyjmujemy dziś głupotę bezdyskusyjnie i jest ona motorem wszechobecnego „wyjebania”? Takie rozwiązanie byłoby zbyt proste. Owszem, „wyjebanie” może być stosowane jako narzędzie do pielęgnowania idiotyzmów. Samo w sobie jest już jednak krytycznym komentarzem rzeczywistości i – choć pozornie nie wygląda – deklaracją siły. Ujawnia się to w finalnej scenie, kiedy Muzyczka śpiewa piosenkę o miałkości tradycji, sztuczności opery, pretensjonalności dawnych doktryn filozoficznych. Okazuje się, że wszystko ma dobrze przemyślane i – celowo – postanawia nie podejmować żadnych działań. Jej zachowanie to sugestywna diagnoza współczesności. Aby wyraźniej zestawić koncepcje Erazma z dniem dzisiejszym, do spektaklu wplecione zostały nagrania wideo, przedstawiające życie codzienne Erazmusów (odgrywają ich ci sami aktorzy i aktorki, których widzowie obserwują na scenie) – młodzi ludzie poznają się, porównują swoje kultury, zestawiają własne doświadczenia i spędzają wspólnie czas. Wszystko odbywa się na płaszczyźnie small talków, a możliwe konflikty rozwiązuje szybka zmiana tematu. Swoboda postaci wskazuje, że zjednoczenie ponad granicami to dla nich norma, pacyfizm – oczywista podstawa wspólnej egzystencji; tradycja zaś – nieistotny balast. Czy Erazmusi rozpowszechniają poglądy Erazma? Raczej „mają wyjebane” na to kim był, co robił, co myślał. Czy krzewią jego idee nieświadomie? Możliwe, ale dla nikogo nie ma to właściwie znaczenia. Twórcy spektaklu dobrze wyczuwali absurd tak stawianych pytań, celowo grając z oczekiwaniami publiczności.

Skąd w młodych Europejkach i Europejczykach – stypendialnych beneficjentach pacyfistycznej, wolnościowej oraz liberalnej Europy – obojętność na idee, o których realizacji marzył Erazm? Ich postawa wynika z przekonania, że Europa przestała być gwiazdą polarną społecznych i politycznych konstelacji. Czym zatem jest? By znaleźć odpowiedź na to pytanie, warto przyjrzeć się postaci reprezentującej katedrę Notre Dame. Jak na zabytek przystało, jest to sztywna i – no cóż – nadęta oraz egocentryczna dama przekonana o własnej wielkości. Stale oczekuje pochwał oraz nieustającej pielęgnacji. Kwietniowy pożar uczynił z niej symbol masowych histerii i współczesnego katastrofizmu. Choć w spektaklu papierosowy dym otaczał całą jej sylwetkę, katedra stabilnie stała, głośno śpiewając i domagając się atencji. Chyba taka właśnie jest dzisiejsza Europa – to nie do końca spalona ruina, z którą nie wiadomo co dalej zrobić.

Podoba mi się ten spektakl, a jego twórcom – zachowując dystans – ufam. Cieszy mnie ich zawziętość w operowaniu przesadną swobodą, w którą wierzę bardziej, niż w nadętą, agresywną buńczuczność, po jaką twórcy chwytają, chcąc czasem dobitnie ukazać swój sprzeciw. Post-opera Anny Smolar nie jest drogowskazem wielkich idei ani nie próbuje mobilizować widzów do działania, uwodząc ich przy tym młodzieńczym gniewem, jak rebelianci kontrkultury. Te sposoby są już przestarzałe i ocierają się o śmieszność, a ich atrakcyjność niczego nie zmienia. Twórcy przedstawienia wiedzą, że bunt zastąpiony dziś został energią innego rodzaju – kto wie, może lepiej pasującą do współczesnej Europy. Ta wielu ludziom jawi się jako twór kaleki, o niepewnej przyszłości. Wyrażają więc przekonanie, że skoro z popiołów Starego Świata nie powstanie feniks – nie warto biadolić nad jego ruinami. Mam jednak poczucie, że ukazując zobojętnienie, twórcy dostrzegają w pogorzelisku kiełek czegoś nowego. Katedra Notre Dame spłonęła – trudno – teraz przynajmniej nie zasłania nieba.

 

Erazm/Erasmus

reżyseria: Anna Smolar
libretto: Michał Buszewicz
scenariusz: Michał Buszewicz, Anna Smolar & Ensemble
muzyka: Jan Duszyński
scenografia, kostiumy: Anna Met
występują: Jan Sobolewski, Adrian Pezdirc, Tina Orlandini, Tenzin Kolsch, Claudia Korneev, Jaśmina Polak

Nowy Teatr w Warszawie
premiera: 11.07.2019

Źródło: www.facebook.com/MCKNowyTeatr