Jeśli w ciągu najbliższych dwóch miesięcy nie spadnie niespodziewana lawina udanych komedii, to mój prywatny plebiscyt na najśmieszniejszy film roku uważam za rozstrzygnięty. Wbrew polskiemu tytułowi, „Skomplikowani” używają do rozśmieszania środków prostych i sprawdzonych: ustanawiają soczyste konflikty charakterów i interesów, dokładają absurd za absurdem, nie boją się przesadzić z fizycznym gagiem ani słownym żartem. Twórcy nie zapominają również o tym, że dobra komedia może służyć za krzywe zwierciadło rzeczywistości. W refleksji nad współczesnymi relacjami nie rzucają się jednak na głębinę, ale sympatycznie pluskają po powierzchni.
Punktem odniesienia dla reżysera Michaela Angelo Covino i jego współscenarzysty Kyle’a Marvina (obaj grają też główne role) są klasyczne screwball comedies, których szczyt popularności przypadł na przełom lat 30. i 40. zeszłego wieku. Przedstawicieli dawno zakurzonego gatunku takich jak „Dziewczynę Piętaszka” czy „Filadelfijską opowieść” nawet dziś ogląda się z wypiekami na twarzy, bo pozostają niedościgłymi wzorami mówienia o miłości z lekkością, werwą i dystansem. „Skomplikowani” podążają ścieżkami wytyczonymi przez ich gatunkowych przodków, przedstawiając relacje miłosne jako szalone pole bitwy, farsową grę w kotka i myszkę. Twórcy filmu osadzają jednak znane od dawna schematy w bardzo współczesnym kontekście. Bardziej niż tradycyjną comedy of remarriage (jak nazwał nurt filmów o rozchodzeniu się i schodzeniu filozof Stanley Cavell) „Skomplikowani” są komedią post-małżeńską, bo traktują o płynności i sytuacyjności nadgryzających związkowe konwenanse. Jeśli dawniej mieliśmy do czynienia z burzliwym, ale prostym równaniem z dwiema niewiadomymi, którego rozwiązanie zależało od odpowiedzi na jedno pytanie – będą razem czy osobno? – to teraz należy dodać szereg pytań pomocniczych. Kto z kim? W związku otwartym, zamkniętym czy półotwartym? W duecie, trójkącie czy sześciokącie?
W podejściu do miłości twórcy są raczej konserwatywni – deklarowana przez bohaterów otwartość okazuje się sposobem na zamaskowanie niepewności siebie i lęku przed stratą. Podobnych hamulców Covino i Marvin nie mają, gdy chodzi o kreowanie dziwnych ekranowych wydarzeń. Wszystko zaczyna się od seksu, śmierci i rozstania. Potem stężenie absurdu już tylko rośnie. Ashley (Adria Arjona) chce się rozwieść z Careyem (Marvin), więc Carey biegnie się pożalić Paulowi (Covino) i Julie (Dakota Johnson). Paul i Julie żyją w związku otwartym, ale dla obojga myśl o erotycznych podbojach współmałżonka jest jak gwóźdź wbity w serce. Zwłaszcza gdy w zdradzie macza palce najlepszy przyjaciel. Dalej sytuacja matrymonialna bohaterów podlega licznym fluktuacjom: rozchodzą się i schodzą, wymieniają partnerami i szukają nowych wrażeń. Swoistą kulminacją jest przezabawna i pomysłowa sekwencja, w której mieszkanie Ashley i Careya stopniowo zmienia się w przybytek dla wszystkich eks bohaterki.
Trzeba przyznać, że śledzenie tych miłosnych sinusoid mogłoby być piekielnie nudne, gdyby nie kwartet zgrabnie dopełniających się aktorów. Covino i Marvin napisali sobie świetne, kontrastujące ze sobą partie. Na szczęście nie zapomnieli też o swoich ekranowych partnerkach. Wspaniale błyszczy zwłaszcza Arjona, która nasyca Ashley dziecięcą wręcz ciekawością świata i kusicielską drapieżnością. Postać Johnson jest z kolei jedyną w całym filmie, którą można posądzić o zachowanie śladowych resztek rozsądku, mało w niej więc wyrazistości, ale funkcjonuje jako potrzebna przeciwwaga dla szaleństw pozostałej trójki. Chyba tylko z nią można choć trochę się utożsamić.
Drugi film duetu Covino–Marvin jawi mi się jako naturalne przedłużenie i ulepszenie ich poprzedniego projektu, czyli pokazywanego sześć lat temu w Cannes „Pod górkę”. Obserwowaliśmy w nim próbę charakterów, trudną przyjaźń testowaną na różne sposoby i romantyczne relacje, które wchodziły jej w paradę. W „Skomplikowanych” również mamy to wszystko, a Covino i Marvin wciąż wcielają się w podobne persony, co poprzednio: ten pierwszy zachowuje kamienne spojrzenie, jest bardziej wyrachowany i bezpośredni, ten drugi naiwność i uległość ma wypisane na twarzy, wygląda na poczciwca, choć w istocie egoizm cechuje go w równym stopniu, co pozostałych bohaterów. Nawet osie sporu i poszczególne dialogi są podobne: w obu filmach kumpel oznajmia kumplowi, że przespał się z jego drugą połówką, i robi to z taką łatwością, jakby wyznawał, co jadł na śniadanie. Różnią się za to reakcje zdradzonych bohaterów. W „Skomplikowanych” nagły napad szału Paula skutkuje najlepszą sceną bijatyki w kinie ostatnich lat.
„Pod górkę” to przyjemny film, ale wyraźnie brakowało mu mocniejszego reżyserskiego kopa, który kiełkujące na ekranie komiczne tarcia charakterów przeobraziłby w prawdziwy spektakl absurdu. Ten właśnie element Covino usprawnił najbardziej w swojej drugiej fabule.
„Skomplikowani” najlepiej sprawdzają się jako film wielu pojedynczych momentów; ciąg osobnych scen, spośród których każda jest mniejszą bądź większą perełką i może się szczycić precyzyjnym timingiem, błyskotliwym dialogiem i aktorskim kunsztem. Montażystka Sara Shaw sprawnie reguluje tempo opowieści, na zmianę dokręca śrubę i daje chwilę oddechu. Operator Adam Newport-Berra (ostatnio odpowiadał za zdjęcia do serialu „Studio”) stawia przede wszystkim na wizualną komunikatywność, nierzadko tworząc przy okazji zapadające w pamięć obrazy. Gustownie urządzony, nowoczesny domek nad wodą to pierwsze skojarzenie wizualne, które przychodzi mi do głowy. Nie da się ukryć satysfakcji, gdy jego ekskluzywne wnętrze ulega coraz głębszej destrukcji w trakcie wspominanej już wystrzałowej sceny bójki, której choreografia zawstydza najbardziej intensywne filmy akcji i stanowi dowód biegłości twórców w posługiwaniu się slapstickiem.
Godna podziwu jest wyobraźnia Covino i Marvina, a także ich umiejętność zgrabnego łączenia różnych typów humoru i przedłużania spirali absurdu w nieskończoność. Są tu zarówno gry słowne, dowcipy fizyczne, jak i absurdalne mrugnięcia okiem (rybki w akwarium nazwane na cześć różnych papieży). Kiedy wydaje się, że wszystkie żarty już wysypały się z rękawa, na ekranie pojawia się Nicholas Braun, czyli kuzyn Greg z „Sukcesji”, i jak zwykle kradnie show – a przy okazji wzbogaca film o dawkę tylko jemu właściwej słodziutkiej niezręczności.
Docenisz to, co masz, dopiero gdy to stracisz, powtarzają wszyscy i zawsze. Twórcy nie odkrywają więc Ameryki, ale przecież nie muszą. W ich filmie nie chodzi o życiowe mądrości, ale o farsowe pląsy. Liczy się energia, która spaja wszystkie sceny i czyni je zdatnymi do oglądania. „Skomplikowani” to zastrzyk wiary w witalną siłę bezpretensjonalnej komedii, której oglądanie nie angażuje zbyt wielu części mózgu, ale działa ożywczo na organizm – wypłukuje toksyny, uwalnia od natłoku myśli i trwale podnosi kąciki ust. Oprócz poważnych dramatów potrzebne są też filmy, których nadrzędną i jedyną rolą jest sprawianie widzom czystej, niczym nieskrępowanej frajdy. „Skomplikowani” są właśnie takim filmem.