Książka Stanisława Obirka i Artura Nowaka sporo obiecuje – już samym podtytułem: „Kryminalna historia kościoła”. Autorzy „Babilonu” nie mają jednak ambicji wejścia w rolę kronikarzy czy historyków analizujących dziejowe procesy (choć dla opisania współczesnej kondycji kościoła potrzebne są im odniesienia do konkretnych wydarzeń z czasów starożytnych czy reformacji) ani też pełnienia funkcji dziennikarzy śledczych czy detektywów. Być może dlatego, że historia ta jest znana, a śledztwo toczyłoby się w sprawie jawnej…
Książka poświęcona jest diagnozie funkcjonowania całego – by posłużyć się formułą z inspirującej książki Tomasza Polaka[1] – systemu kościelnego. Na jej kartach pojawiają się rozdziały dotyczące: współudziału kościoła w opresjach kolonializmu, popełniania i tuszowania zbrodni na tle seksualnym (gwałty i pedofilia) oraz ich naturalizowania (kultura gwałtu), przemocy symbolicznej wobec osób o nieheteronormatywnej orientacji seksualnej, dehumanizującego stosunku do kobiet zarówno świeckich, jak i zakonnic, cynizmu kościoła, który z pomocy humanitarnej – prowadzonej wzorem ewangelicznym wobec chorych i ubogich – uczynił spektakl i (opłacalny ekonomicznie, wątpliwy prawnie) biznes zarazem, skorumpowania kościoła, stowarzyszenia z władzami państwowymi i wywierania znacznego wpływu na świeckie prawo, narracyjnego pozorowania reakcji zamiast realnych działań wobec ujawnianych nadużyć popełnianych przez pracowników i urzędników kościoła. (Na marginesie: szkoda, że podobne wyliczenie autorzy zapisują we „Wstępie” w czasie przeszłym dokonanym – wszystkie poruszone kwestie są bowiem albo aktualne, albo odciskają się w teraźniejszości konkretnymi konsekwencjami). Powyższa panorama zawartości pokazuje, że „Babilon” rezonuje tematycznie ze sporym zbiorem książek publicystycznych i reportażowych, które ukazały się na przestrzeni ostatnich lat.
Oczywistą linię, w którą intencjonalnie wpisują swoją publikację autorzy, stanowią „Sodoma” Frederica Martela i „Gomora”, czyli poprzednia wspólna książka Nowaka i Obirka. Owa linia nie wyczerpuje jednak konstelacji, w którą wpisał się „Babilon”. Dołącza on bowiem do listy kilkudziesięciu książek opublikowanych w ciągu ostatniej dekady. Intensywny przyrost pozwala potraktować ową konstelację jako osobne zjawisko w polskim piśmiennictwie. Z braku lepszej formuły określiłam je „reportażem antyklerykalnym”[2]. Owa nomenklatura wydaje się niewystarczająca w tym sensie, że kładzie nacisk na konkretną intencję autorów i autorek: krytykę kleru. Trzeba zaznaczyć, że nie zawsze jest ona impulsem dla powstania konkretnej książki (także w „Babilonie” autorzy deklarują, że „nie jest to książka antykościelna ani antyreligijna”, s. 10). Nie wszystkie z tych reportaży prowadzą też jednakowo intensywną walkę z systemem – choć niemal każdy z nich może być w niej orężem. Istotne są tu rozmaite czynniki, takie jak intencja wprowadzenia wiedzy o danej sytuacji do społecznego obiegu, osobiste rozliczenie, wsparcie dla ofiar, wzniecenie debaty lub zabranie w niej głosu. Na szerokiej – dającej pojęcie o skali zjawiska, choć niepełnej – liście[3] znajdują się: precedensowa książka „Lękajcie się. Ofiary pedofilii w polskim Kościele mówią” (2013) oraz najnowsze „Maxima culpa. Co Kościół ukrywa o Janie Pawle II” (2023) Ekke Overbeeka[4], „Zakonnice odchodzą po cichu” (2017) i „Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica” (2018) Marty Abramowicz, „Żeby nie było zgorszenia. Ofiary mają głos” (2018) Małgorzaty Szewczyk-Nowak i Artura Nowaka, „Dzieci, które gorszą” (2018) i „Duchowni o duchownych” (2019) Artura Nowaka, „W rodzinie ojca mego” (2015) oraz „Celibat. Opowieść o miłości i pożądaniu” (2017) Marcina Wójcika, „Tylko nie mów nikomu” (2019) Tomasza Sekielskiego, „Hipokryzja” (2019) Radosława Gruca, „Korporacja Kościół” (2020) Piotra Babińskiego, „Krucjata polska” (2019) Agaty Diduszko-Zyglewskiej, „Spróchniały krzyż” (2019) Joanny Podgórskiej, „Czarni” (2019) Pawła Reszki, „Sakrament obłudy” (2021) i „Kościoła nie ma” (2023) Roberta Samborskiego, „Uzurpator” (2019) i „Imperator” (2019) Piotra Głuchowskiego oraz „Bielmo. Co wiedział Jan Paweł II” (2022) Marcina Gutowskiego. Część z tych tytułów zostaje zresztą wprost przywołana na kartach „Babilonu”. Nie ma wątpliwości, że wspólnie owe książki tworzą masę krytyczną – w dwojakim sensie: po pierwsze, lawinowego przyrostu publikacji, po drugie zaś, współkształtując społeczną debatę i pracując na rzecz zmiany społecznej wyobraźni.
Paradoksalnie po osadzeniu w owej książkowej konstelacji „Babilon” traci, wywołując w czytelniczkach wrażenie powtórzenia. Autorzy na marginesie jednego z rozdziałów deklarują co prawda, że „o patologiach trzeba mówić i należy pisać. Dużo i jak najczęściej” (s. 81), ale nie przykrywa to wrażenia, że niedostatecznie wykorzystali w książce swoje zróżnicowane, specjalistyczne kompetencje. Połączenie refleksji teologa i antropologa społeczno-kulturowego z wiedzą prawnika oraz osobiste biografie obu autorów niosą obietnicę daleko większą niż przygotowanie – nieco tylko tym określeniem przesadzam – „bryka” z patologicznych i przestępczych uwikłań kościoła. Po części kłopot wynika z próby pogodzenia publicystycznej formy z panoramicznym i historycznym ujęciem tematu – ostatecznie „Babilon” okazuje się książką rozproszoną i nierówną.
Nie chciałabym jednak poprzestać na krytyce – nie byłoby to wobec książki Obirka i Nowaka sprawiedliwe. Nie będę też omawiać szczegółowo kreślonej przez autorów panoramy. Zamiast tego skupię się na miejscach, w których lektura „Babilonu” staje się szczególnie inspirująca – dzieje się to tam, gdzie (niejako zdradzając podtytuł) historia pracuje na rzecz spekulacji.
Książkę otwiera konkretny moment historyczny: wystąpienie Marcina Lutra w 1520 roku. W tym samym roku, w którym spalił papieską bullę wzywającą do odwołania 95 tez, Luter opublikował swoje programowe – niewydane dotąd w języku polskim – dzieło „O niewoli babilońskiej kościoła”. Równie istotny jak diagnoza wielorakich patologii papiestwa był ton tekstu, pełen gniewu, niepokoju i sprzeciwu – owo sprzężenie norm i afektów będzie istotne dla dalszej lektury „Babilonu”. Zawarta w „De Captivitate Babylonica Ecclesiae” teza – że Watykan zniewala kościół powszechny – stanowi zresztą faktyczne uzasadnienie tytułu publikacji. Tytułowa metafora pracuje w książce na dwóch płaszczyznach, odnosząc się, po pierwsze, do kościoła jako zewnętrznego opresora (wobec kolonizowanych ludów, wobec obywateli państw świeckich, wobec kobiet, wobec osób o nieheteronormatywnej orientacji), a po wtóre do wewnętrznego zniewolenia kościoła. Tym samym kościół okazuje się nie tylko, jak pisał Tadeusz Boy-Żeleński, okupantem naszym[5], ale także własnym okupantem i zakładnikiem.
Luterański powidok powraca na końcu książki – w ostatnim rozdziale autorzy omawiają „drogę synodalną”, na jaką wkroczył kościół po wezwaniu papieża Franciszka w 2015 roku i jaką od 2019 roku realizuje kościół niemiecki. Niemiecki kler i wierni świeccy w otwartych dyskusjach wypracowują sposoby na realne rozwiązanie kościelnych patologii i zmiany w strukturze zarządzania systemem kościelnym. Obok kwestii inkluzywności (przejawiającej się w konkretnych postulatach: kapłaństwo kobiet, włączenie mniejszości jako prawowitych członków wspólnoty, rezygnacja z celibatu, sakramenty dla rozwodników), pojawiają się postulaty realnego ukarania przestępstw pedofilii (we współpracy z władzami państwowymi) oraz demokratyzacji i wypłaszczenia struktury władzy. Symptomatyczne są jednak nie tyle (lub: nie tylko) same rozwiązania (które wydają się oczywiste i wielokrotnie już sformułowane), ile reakcja polskich biskupów. W „Babilonie” autorzy omawiają bowiem kwestię synodalną w konfrontacji z perspektywą polską: przywołują list wysłany przez Stanisława Gądeckiego do Georga Bätzinga, w którym polski arcybiskup wraża głębokie zatroskanie nie tylko proponowanym kierunkiem zmian, ale i samą formułą. Ów sceptycyzm zresztą Gądecki powtórzył niedawno, na początku tegorocznego Wielkiego Postu, zapewniając wiernych, że polski kler: „jak mówi nasza krajowa synteza synodalna – nie chce zmian w dotychczasowym nauczaniu Kościoła” i jest przeciwny wszystkim postulatom formułowanym w ramach europejskiego etapu dyskusji. Z lektury „Babilonu” wynika jednak, że polski kościół w radykalnym odrzuceniu jakiejkolwiek zmiany status quo niekoniecznie stoi na stanowisku większościowym. Obirek i Nowak zamykają książkę nadzieją i spekulacją, pytając, czy
nowy sposób bycia katolikiem stanie się normą w kościele, czy też, podobnie jak w przypadku reformacji Marcina Lutra, zostanie on odrzucony i naznaczony piętnem herezji. Od tego w dużej mierze zleży, kiedy naprawdę skończy się babilońska niewola kościoła (s. 285).
Tymczasem podjęta przez autorów analiza zachęca do postanowienia innego i bardziej radykalnego pytania: czy jeśli reformatorska tendencja się utrzyma, polski kościół – nieugięty w swoim konserwatyzmie i zamknięciu, skłonny za wszelką cenę bronić swoich przywilejów i wpływów – będzie zdolny do schizmy i odłączenia się od Watykanu?
Istotniejsze od spekulowania o przyszłości kościoła wydaje się jednak spekulowanie o przyszłości polskiego państwa. Ową spekulację Nowak i Obirek proponują, przyglądając się historii kościoła w Irlandii:
pisząc o Irlandii, czujemy się, jakbyśmy przeglądali się w lustrze naszej polskiej historii i teraźniejszości. […] wpływy katolicyzmu na kształt życia społecznego Irlandczyków związane były ściśle z traumami historii. Ale dziś sekularyzacja katolickiej Irlandii jest faktem, a największy paradoks polega na tym, że najbardziej do odejścia katolików od kościoła przyczynił się katolicki kler. Czy ta sama lekcja czeka nas w Polsce? (s. 172)
Irlandia przeszła drogę od prawodawstwa przyznającego kościołowi katolickiemu „szczególną pozycję […] niezbędną dla dobra Narodu i Państwa” (konstytucja 1937 roku) do systematycznego usunięcia z przestrzeni publicznej „reliktów »prokatolickiego« porządku prawnego i katolickiej nauki społecznej” (s. 167–168). Z lektury „Babilonu” wynika, że społeczna zmiana była wynikiem sprzężenia dwóch porządków: wymiany prawa i afektów społecznych. Z jednej strony zatem systematycznie ujawniane kolejne popełniane na kobietach i dzieciach zbrodnie urzędników kościoła uruchomiły falę społecznego gniewu (np. „po ujawnieniu informacji o masowych grobach w klasztornej ziemi […] ludziom rozwiązały się języki. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, po prostu potrzebny był impuls”, s. 155), rewoltując relację społeczeństwo-kościół. Z drugiej zaś kolejne akty prawne uchwalane w Irlandii na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat – jak uznanie małżeństw jednopołciowych czy wyłączenie aspektu religijnego ze szkół finansowanych przez państwo – pracowały na rzecz zmiany stosunków państwo–kościół.
Nadzieje Obirka i Nowaka związane są z tym pierwszym porządkiem – autorzy chętnie podkreślają pokoleniową zmianę polegającą na wypowiedzeniu podległości kościołowi. Przejawami tego są zarówno wyniki badań społecznych nastrojów, jak i wzrost dokonywanych apostazji, statystyki potwierdzające masową odmowę uczestnictwa w lekcjach religii, sprzeciw ingerencji kościoła w życie publiczne (jak protest w poznańskiej katedrze w 2020 roku). Być może to już sporo… Ale otwarte pozostaje pytanie o to, jak wymienić społeczne afekty – jak pogodzić wzbierającą wraz ze świadectwami kolejnych ofiar i postępującymi ingerencjami kościoła w przestrzeń publiczną falę społecznego gniewu z faktem, iż dla sporej części polskiego społeczeństwa religia jest wciąż jedyną przestrzenią uzyskania godności? Jak zmienić polskie prawodawstwo, by odebrać stronie kościelnej narzędzia do regulowania sfery publicznej? Książkę o tym teraz – wiedząc już, „co robili”, „co wiedzieli” i „co ukrywali” – bardzo chętnie bym przeczytała.
Na osobny akapit zasługuje symboliczna zmiana, której dokonali autorzy: decyzja o zapisie wyrazu „kościół” małą literą. Gest ten, zauważalny od pierwszej strony, zostaje podkreślony i wyjaśniony na końcu wstępu. Obirek i Nowak tłumaczą, że nie chcą przyznawać wielkości instytucji, „która w przestrzeni publicznej z pełnym namysłem kreuje zło” (s. 12). Nie traktuję tego wyłącznie jako symbolicznej kary czy oddania sprawiedliwości, ale jako szerzej zakrojony gest performatywny. Wiele napisano bowiem o funkcji języka, jaką jest stwarzanie rzeczywistości. W tym sensie zapis małą literą jest również pracą na rzecz zmiany polskiego uniwersum symbolicznego i społecznej wyobraźni zbiorowej, które kościołowi przypisują szczególne miejsce. Nieprzypadkowo umieszczam tę kwestię na końcu omówienia – skoro bowiem chcemy toczyć dyskusję o zmianie norm i zasad, warto pamiętać o włączeniu w to kwestii języka: sposobu mówienia i pisania o kościele.