Jednym z kanałów na YouTubie, którego kontent staram się oglądać regularnie, jest „White Soft Underbelly”. Prowadzący go fotograf Mark Laita portretuje ludzi z amerykańskiego marginesu, którzy znaleźli się na nim po tym, jak w pewnym momencie źle skręcili i zabłądzili. Przed obiektywem aparatu alfonsi, pracownice seksualne, bezdomni i uzależnieni zdobywają się na niesamowitą szczerość, opowiadając o błędach, które zaprowadziły ich do studia Laity. Traktując ich z wyrozumiałością, bez oceniania i moralizowania, fotograf zadaje im jedynie krótkie pytania naprowadzające, a oni snują opowieści o życiu na krawędzi, niewyobrażalnej desperacji i trudnym do ubrania w słowa cierpieniu. Każde wideo stanowi sprawdzian z empatii i przypomina, jak niewiele trzeba, by znaleźć się w tym samym miejscu co portretowane osoby. Opowieści „przegranych” pełnią funkcję terapeutyczną dla widzów, ale też dla samych bohaterów. Niektórzy z nich powracają na kanał – gdy pojawiają się ponownie, opowiadają o tym, jak wyszli na prostą. Ale większość jednak nie wraca – najprawdopodobniej kroczą od jednej cichej tragedii do kolejnej, aż w końcu giną bezszelestnie.
Opowiadający o samodzielnej matce film „To Leslie” Michaela Morrisa w najlepszych momentach przypomina właśnie historię z kanału „White Soft Underbelly” – bolesną, frustrującą i wzruszającą. Według statystyk 80% rodziców samotnie wychowujących dzieci w Stanach Zjednoczonych to kobiety, a jedno na pięć amerykańskich dzieci wychowuje tylko matka. Stres i presja związane z utrzymaniem siebie i drugiej, zależnej osoby na powierzchni mogą popchnąć najrozsądniejszych ludzi ku uzależnieniom. Dodajmy do tego, że trzy na dziesięć samotnych matek żyje na granicy ubóstwa i stanie się jasne – nawet jeśli w filmie nigdy nie jest to explicite pokazane – że jest to jeden z elementów mających wpływ na nałóg Leslie.
Kiedy tytułowa bohaterka (fenomenalna, nominowana do Oscara Andrea Riseborough), wygrywa 190 tysięcy dolarów w lokalnej loterii, wydaje się, że wreszcie jej życie się odmieni. Na starym nagraniu mówi, że kupi dom i gitarę dla syna, którego datę urodzin zakreśliła na zwycięskim kuponie. Leslie zrealizuje wszystkie swoje marzenia, tylko najpierw postawi wszystkim kolejkę w barze. Sześć lat później kobieta jest sama w pokoju, z którego chwilę potem zostaje eksmitowana. Nie stać jej na czynsz, jej rzeczy lądują na parkingu. Leslie bierze tylko to, co uda jej się upchnąć do walizki i rusza do baru, szukać kogoś, kto za seks zaoferuje jej kilka drinków i nocleg. Zamiast tego zostaje pobita, a resztki pieniędzy przeznacza na bilet autobusowy. Wraca do syna (Owen Teague), który przyjmuje ją pod jednym warunkiem: żadnego picia. James ma teraz dwadzieścia lat, nijaką pracę i pragnie po prostu spokoju. Ponieważ matka piła, gdy dorastał, wychowali go jej przyjaciele, on sam zaś ma zakorzenioną powinność troszczenia się o nią. Leslie podczas wizyty wielokrotnie łamie zakaz Jamesa, kradnie mu pieniądze, imprezuje z jego sąsiadami i w końcu syn wyrzuca matkę z domu. Ta próbuje poukładać sobie życie u wspomnianych przyjaciół, jednak nie zamierza przestać pić, więc trafia na ulicę. Po nocy spędzonej w pustostanie, Leslie budzi się naprzeciwko motelu prowadzonego przez Sweeneya (Marc Maron) i Royala (Andre Royo). Ten pierwszy proponuje jej pracę i stopniowo, cierpliwie pozwala odkryć własną wartość i wybaczyć sobie poprzednie błędy.
Fabuła „To Leslie” oparta jest na prawdziwej historii z życia scenarzysty filmu, Ryana Binaco. Może dlatego tak doskonale udaje mu się uchwycić nie tylko uzależnienie, lecz przede wszystkim piekło osób współuzależnionych i ich upór w dawaniu kolejnych szans osobie niszczonej przez nałóg alkoholowy. Jest to zachowanie, które komuś niemającemu styczności z nałogowcem trudno zrozumieć. Choć syn Leslie i jej dawna przyjaciółka (Allison Janney) wiedzą, że ciągłe wybaczanie kobiecie ta traktuje jako przyzwolenie na kolejne błędy i brak odpowiedzialności za przeszłość, nie mogą się po prostu od niej odwrócić. Nawet kiedy wydaje się, że to zrobili.
Z filmu nie dowiemy się, dlaczego Leslie pije, nie zobaczymy, jak się stacza, zamiast tego widzimy jej kolejne porażki, efekty lat uzależnienia. W walce z alkoholizmem najistotniejsza wydaje się ta konkretna chwila, przetrzymanie jednego momentu kryzysowego. A potem następnego. I następnego. „To Leslie” ukazuje ten proces krok po kroku, używając bardzo prostej metafory – walka o trzeźwość zaczyna się, kiedy Leslie zostaje zatrudniona w motelu jako sprzątaczka. Kolejny posprzątany pokój przybliża ją do osiągnięcia celu, jakim jest odzyskanie zaufania syna. Bardzo dosłownie Leslie doprowadza swoje otoczenie do porządku.
Riseborough jest bardzo przekonująca w swoim portrecie osoby uzależnionej, a walka Leslie z chorobą odbija się w fizyczności bohaterki. Kiedy kobieta znajduje się na dnie, aktorka jest blada i niewyspana, rysy jej twarzy wyraźne, niemal ostre, jakby sam kontakt z nią mógł zaboleć. Odbudowana, trzeźwa Leslie ma rozbrajający uśmiech i moc działania. To dla roli Riseborough ogląda się ten film, to ona nadaje bohaterce pełnokrwistości. Sama Leslie nie jest bowiem postacią wyjątkową, ale też w zamyśle taka właśnie ma być – dzięki temu jest „wyjątkowa” w myśl mitów amerykańskiego kina i według melodramatycznych schematów: to historia „zwykłej” osoby, przegranej już na starcie, która mimo wszystko podejmuje walkę.
Z tego powodu jednak dziwi aż taka wyrozumiałość Sweeneya wobec niej, nawet jeśli od początku widać, że mężczyzna jest zauroczony Leslie. Sama przyczyna tej fascynacji też jest zagadkowa, bo interakcje między bohaterami są raczej zwyczajne i dość jednostronne. Druga połowa filmu niemalże bagatelizuje tragedię Leslie, niedostatecznie eksponując małe zwycięstwa codzienności, tak ważne w drodze ku trzeźwości, na rzecz kolizji z dawnym życiem.
Każdemu krokowi w dobrym kierunku towarzyszy konfrontacja kobiety z ludźmi z przeszłości, jakby nałóg potrzebował uosobienia, bez którego nie jest wystarczająco przerażający.
Konfrontacje są w równej mierze przewidywalne, co nieuniknione. Mimo że nadawanie „demonom” ludzkich twarzy może frustrować, te starcia, porażki i podnoszenie się po nich zapewniają filmowi pewien rytm. Co innego niemal bajkowe zakończenie, które zupełnie nie pasuje do tej toczącej się w brudzie i kurzu historii. Małe miasteczko w Teksasie jest idealną scenerią indywidualnego dramatu bohaterki. Brak mu jakichkolwiek cech dystynktywnych, przez co kuszące jest, by zakwalifikować je jako nie-miejsce według definicji Marca Augé. Nie-miejscami akcji są tu głównie bar i motel, więc przestrzenie przejściowe, zbudowane z myślą o tymczasowości. Chociaż wszyscy zdają się tu znać, te relacje wbrew pozorom pozwalają takim osobom jak Leslie zniknąć, wtopić się w nijakość otoczenia. Może właśnie dlatego jej triumf musi być wyjątkowy, przekonujący w myśl melodramatycznych schematów narracyjnych – jakby sama trzeźwość nie była wystarczającą nagrodą dla bohaterki, która musi odzyskać to, co utraciła, żeby jej historia zatoczyła koło. Niewielu uzależnionym w podobnej sytuacji materialnej się to udaje, ale też niewielu dostaje tyle szans co Leslie.