Nr 6/2023 Na teraz

Pożegnanie z baśnią

Mateusz Żebrowski
Film

Dla pokolenia moich rodziców Sisi ma dziewczęcą twarz Romy Schneider z filmowej trylogii Ernsta Marischki z lat 50. Dla mnie Sisi to przebojowa, pewna siebie i zakochana bez pamięci blondynka z francusko-włoskiego serialu animowanego z 1997 roku. Sisi, czyli Elżbieta Bawarska, żona cesarza Franciszka Józefa, jest bez wątpienia jedną z najbardziej rozpoznawalnych i ikonicznych monarchiń w historii; austriackim towarem eksportowym, z którym może się równać jedynie Wolfgang Amadeusz Mozart (czekoladki z podobiznami obojga z łatwością znajdziemy w Wiedniu na każdym straganie z pamiątkami). Już podczas panowania uznawana była za nieziemską piękność, co zapewne wpłynęło na późniejszy popkulturowy wizerunek Sisi. Małżeństwo władczyni, dzięki kolejnym mitologizującym jej życie dziełom, stało się synonimem niezwykłej, baśniowej miłości. Marie Kreutzer, kręcąc „W gorsecie”, sprzeniewierzyła się tej spuściźnie – zdjęła pomnik z cokołu i odczarowała spetryfikowaną cesarzową.

W filmie śledzimy dwanaście miesięcy z życia Elżbiety (wciela się w nią nagrodzona za tę rolę Europejską Nagrodą Filmową luksemburska aktorka Vicky Krieps), która kończy czterdzieści lat i symbolicznie żegna młodość. Co chwila słyszy od innych o tym, co kobieta w jej wieku powinna, a czego nie, że lada moment się zestarzeje (lekarz przestrzega ją, że statystyki wskazują na wysoki odsetek śmierci pacjentek w podobnym wieku), że jak na „swoje lata” wciąż wygląda szczupło i atrakcyjnie. Słowa te są niczym dźgnięcia nożem w serce, co można wyczytać z grymasów pojawiających się na twarzy bohaterki. Sisi w interpretacji Kreutzer jest w permanentnym konflikcie z samą sobą i światem. Trzepie się niczym motyl o szybę. Chce w swoim życiu zrobić coś wyjątkowego, odmiennego, wyzwalającego, ale żadne działania nie dają jej spełnienia. Wie, że ludzie doceniają ją przede wszystkim za urodę – długie włosy, szczupłą sylwetkę, zadbaną cerę – i godzi się z tym. Każdą oznakę starzenia przyjmuje z dezaprobatą i niesmakiem, za wszelką cenę próbuje zatrzymać młodość. Torturuje się, nakazując służbie ciasno sznurować gorsety, głoduje, żeby nie przytyć. Daje się zamknąć w więzieniu społecznych wymagań. W wielu ujęciach widoczne jest rzeźbione popiersie cesarzowej, na którym wygląda niczym rzymska piękność – duma narodu. Elżbieta stara się dorównać własnemu powabowi zaklętemu w kamieniu. Bohaterka przypomina lustrzane odbicie Galatei – wszyscy wokół są dla niej Pigmalionami – jak powietrza potrzebuje przeglądać się w cudzych oczach. Trafione komplementy nagradza atencją, uśmiechem czy, jak w szpitalu dla obłąkanych kobiet, podarowaną protekcjonalnie paczuszką fiołkowych czekoladek.

Bo Sisi u Kreutzer to nie tylko cierpiętnica i ofiara arystokracji, ale również nieprzewidywalna egoistka, nielicząca się z nikim ani z niczym. Potrafi pomiatać służbą; autorytarnie, dla własnej wygody, decydować o życiu przyjaciół; rozporządzać dziećmi tak, by sprawiały jej przyjemność. „W gorsecie” nie popada w trącące absurdem i nieautentyczne współczucie dla „męczących się w luksusie”, drażniące w podobnej pod pewnymi względami do austriackiego filmu „Spencer” (2021) Pablo Larraína – niedawnej biografii księżnej Diany. Reżyserka pokazuje za to, że dla niektórych kołnierze ról społecznych, nawet pozornie tak wygodne jak monarsze, okazują się za ciasne: duszą i czynią z jednostki frustrata wyżywającego się na innych. Kreutzer nie szantażuje widzów i nie zmusza do współczucia – jeśli Elżbieta zirytuje odbiorcę, to dlatego, że ma prawo być w czasie seansu złym na bohaterkę. Czyż nie po to – żeby oglądający mogli sami oceniać – tworzy się skomplikowane, zniuansowane postacie?

mat. prasowe M2 Films

Kino zdecydowanie częściej niż do demistyfikacji stereotypów i uproszczeń przyczynia się do ich tworzenia lub utrwalania. Postać Sisi jest tego najlepszym przykładem – niespokojne życie cesarzowej i jej faktycznie nieudane małżeństwo było w ramach dziesiątej muzy przez lata przepisywane na romantyczną baśń. Filmy chętnie odsłaniają również „kulisy sławy”, ale zamiast szczerych portretów oferują sensacyjne historyjki rodem z Pudelka. Takich tabloidowych biografii doczekały się ostatnio Judy Garland („Judy” [2019] Ruperta Goolda), Marilyn Monroe („Blondynka” [2022] Andrew Dominika) i księżna Diana (wspomniane już „Spencer”). Opowieści o „szokujących ekscesach” z życia prywatnego odnoszą się najczęściej do losów kobiet i niekiedy, tak jak w przypadku „Blondynki”, ich autorzy próbują udawać, że wypowiedzi te utrzymane są w duchu feministycznym. Tak naprawdę jednak z pewną sadystyczną przyjemnością znęcają się nad bohaterkami, przekonując, że „taka właśnie była dola kobiet”, pełna upodlenia, pozbawiona jakichkolwiek półcieni i pozytywnych stron.

Nieczęsto zdarza się kino, które rezygnuje z mitu lub świadomie z nim dyskutuje. „W gorsecie” jest jednak jednym z takich filmów. Przypomina w tym wybitną „Faworytę” (2018) Yorgosa Lanthimosa – wariację na temat losów angielskiej monarchini, królowej Anny. Obraz Kreutzer po części można uznać za pseudobiografię. Autorka pozwala sobie na inteligentne wykorzystanie motywu sobowtóra (dzięki niemu jesteśmy świadkami przewrotnego zakończenia); wprowadza do kina z epoki współczesne lub za wczesne na 1878 rok artefakty (wszechobecna elektryczność, nowoczesny jacht, telefony, kinematograf), przez co można odnieść wrażenie, że bohaterka nie mieszka we właściwym dla siebie świecie, lecz w muzeum, które zwiedzają osoby oglądające film.

Reżyserka świadomie dyskutuje z naiwną infantylnością wcześniejszych opowieści o Sisi, o czym świadczy zaproszenie do współpracy Camille i Colina Morgana. Camille, która skomponowała muzykę do „W gorsecie”, znana jest przede wszystkim z piosenki „Le Festin”, pojawiającej się w pixarowskim „Ratatuj” (2007) Brada Birda (Camille we francuskiej wersji animacji użyczyła również głosu jednej z postaci). Morgan, wcielający się w filmie w zakochanego w bohaterce angielskiego opiekuna koni, zasłynął jako gwiazda młodzieżowego serialu „Przygody Merlina” (2008-2012) o perypetiach młodego czarodzieja z legend arturiańskich. Kreutzer zdaje się więc mówić, że każda opowieść ma prawo, a może nawet obowiązek, wyrosnąć z dziecięcego idealizmu, uproszczeń i dojrzeć.

„W gorsecie” niekiedy drażni nadmiarem ledwie wykorzystanych pomysłów, wielością krótkich, nieco powtarzalnych, niewiele wnoszących do filmu scenek, przez co produkcja bywa nierówna, czym wystawia uwagę widza na próbę. Mimo to najnowszy ekranowy portret Elżbiety Bawarskiej rzuca inne światło na postać, która została przetrawiona przez popkulturę i wydalona w formie świecącej, lukrowanej wydmuszki. Dzięki Kreutzer i świetnej roli Krieps baśniowy, banalny Kopciuszek ustąpił miejsca kobiecie z krwi, kości, problemów i frustracji.

 

„W gorsecie”
reż. Marie Kreutzer
premiera: 10.03.2023