Nr 2/2022 Na teraz

Milczenie owcy

Maciej Kaczmarski
Film

W jednej ze scen „Lamb”, reżyserskiego debiutu Valdimara Jóhannssona, główna bohaterka czyta „Psie serce” Michaiła Bułhakowa. Satyryczna powiastka przedstawia losy bezpańskiego kundla Szarika, któremu profesor Preobrażeński wszczepia ludzką przysadkę mózgową i jądra. Poczciwe zwierzę przeistacza się w odrażającego człowieka: upija się do nieprzytomności, wszczyna awantury, siarczyście przeklina, gnębi profesora i molestuje kobiety. W końcu wyrabia dowód osobisty na nazwisko Szarikow, dostaje państwową posadę i staje się żarliwym wyznawcą radzieckiej władzy. Alegoryczne opowiadanie to jadowity paszkwil na bolszewizm, w którym uczłowieczony pies degenerat symbolizował homo sovieticus (w znaczeniu pierwotnym, nadanym temu pojęciu przez Michaiła Hellera) – nowego obywatela sowieckiego, katastrofalny rezultat radykalnego eksperymentu społecznego. Współcześnie odczytuje się „Psie serce” również jako krytykę eugeniki, transhumanizmu i nadmiernej ingerencji człowieka w naturę. Tytuł noweli Bułhakowa pojawia się w „Lamb” tylko przelotnie i w obcym języku, toteż łatwo przegapić ten szczegół. Tymczasem może być to klucz do zrozumienia filmu Jóhannssona.

Ingvar i Maria prowadzą gospodarstwo na islandzkim odludziu. Czas upływa im głównie na hodowli owiec. Zwierzęta trzeba wypasać, asystować im przy porodzie, znakować nowe osobniki. Jeden okaz z ostatniego miotu wyraźnie różni się od innych, stanowi bowiem krzyżówkę owcy i człowieka (fakt ten jest długo utrzymywany w tajemnicy przed widzem). Żyjątko otrzymuje imię Ada, jest ubierane i traktowane jak małe dziecko. Ingvar i Maria karmią i tulą „córeczkę”, czytają jej bajki i śpiewają kołysanki. Ada jest niema, ale rozumie mowę „rodziców”, którzy nie wydają się zaskoczeni narodzinami mutanta. Jedyną osobą, która zadaje pytania, jest Pétur – brat Ingvara. „Co to, kurwa, ma być?” – dziwi się na widok jagnięcia w sweterku. „Szczęście” – słyszy w odpowiedzi. Kiedy owca, która powiła hybrydę, porywa maleństwo, zazdrosna Maria bezlitośnie uśmierca ją strzałem w głowę. Nikt nie zdaje sobie sprawy, że biologiczny ojciec Ady to groźna istota, która na początku filmu zakrada się do owczarni; jest niewidoczna, słychać tylko jej ciężki oddech. Mroczna poczwara objawi się w finale, aby przemocą zabrać to, co uważa za swoje.

„Lamb” jest dziwaczną mieszaniną horroru, dramatu psychologicznego i folklorystycznej gawędy, w której pobrzmiewają echa filmów „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii” Roberta Eggersa i „Barany. Islandzka opowieść” Grímura Hákonarsona oraz nordyckich mitów o Landvaettir, „duchach ziemi”. Ta zdumiewająca historia wpisuje się również w tradycję przypowieści o niezwykłych podrzutkach, takich jak Mojżesz dryfujący po Nilu w wyplatanym koszyku, księżycowa dziewczyna Kaguya-hime z japońskiej „Opowieści o zbieraczu bambusu”, Calineczka z baśni Andersena, a nawet Kal-El (przyszły Superman) znaleziony i wychowany na farmie przez dobroduszne małżeństwo Kentów. Antropomorfizacja Ady jest niepokojąca i zarazem komiczna. Paradująca w kurteczce, siedzące przy stole istotka wzbudza uczucie znane jako „dolina niesamowitości” i jednocześnie wywołuje mimowolny chichot. Nieodparcie kojarzy się z pracami hiszpańskiego artysty Yago Partala, który w serii ironicznych grafik pod wspólnym tytułem „Zoo Portraits” ukazał niedźwiedzie, strusie i żaby w koszulach, marynarkach, czapkach i szalikach.

fot. materiały prasowe Gutek Film

Jeśli jest tu coś naprawdę złowróżbnego, to surowy krajobraz Islandii. Majestatyczne kadry obrazujące spowite mgłą górskie pasma i rozległe pustkowia potęgują podskórne napięcie. Pozbawione dialogów sekwencje pracy na roli i oporządzania owiec przywołują na myśl statyczne ujęcia z filmów Béli Tarra (jednego z producentów „Lamb”). Scenariusz napisany wspólnie przez Jóhannssona i Sjóna jest oszczędny w słowach, lecz obfity w wymowne gesty. Gdy chmurny Ingvar wydobywa z pakamery dziecięce łóżeczko, łatwo o przypuszczenie, że jest to pozostałość po potomku, który przyszedł na świat martwy lub zmarł niedługo po urodzeniu. Sposób, w jaki Pétur pod nieobecność brata dotyka twarzy Marii, sugeruje, że w przeszłości tych dwoje coś łączyło. Język ciała i pełne determinacji spojrzenie kobiety są równie znaczące, zastosowanie zaś przedmiotów – nieprzypadkowe. Scenarzyści są wierni zasadzie kompozycyjnej zwanej strzelbą Czechowa, podług której broń zawieszona na ścianie w pierwszym akcie musi w końcu wystrzelić. Sztucer wypala zresztą dwa razy.

Dokąd to wszystko zmierza? Jeden z tropów interpretacyjnych ma podłoże religijne i przejawia się w biblijnych konotacjach imienia Maria, w przypadających na okres świąteczny narodzinach Ady w stajence, w symbolice Baranka Bożego, a nawet w plakacie nawiązującym do broszur wydawanych przez świadków Jehowy. Kolejna wykładnia wiedzie wprost ku metaforze lęku przed trudami rodzicielstwa w duchu „Głowy do wycierania” Davida Lyncha i „Małego Otika” Jana Švankmajera. Inne wyjaśnienie posiłkuje się obecnością przywołanego na wstępie „Psiego serca”: jest to film o tym, jak rodzaj ludzki przedmiotowo traktuje zwierzęta i wykorzystuje je do swych niecnych celów; jak „czyni sobie ziemię poddaną”, agresywnie przekształcając środowisko dla własnej wygody; wreszcie o tym, jak przyroda dokonuje srogiej zemsty – kiedy coś wydarł jej zachłanny homo sapiens, ona zabierze mu jeszcze więcej. Człowiek łudzi się, że jest panem stworzenia, lecz w ostatecznym rozrachunku siły natury okazują się niemożliwe do okiełznania. W tej optyce byłby „Lamb” dziełem o wydźwięku środowiskowym, ekologicznym.

Możliwe, że powyższe interpretacje gdzieś się spotykają, nie wyłączając innych (trauma po stracie dziecka, obsesyjna potrzeba posiadania progenitury, zaborcze macierzyństwo z kompensacją w tle, zaburzenia psychiczne i tak dalej). Żadna z nich nie jest jednak całkowicie satysfakcjonująca.

Kłopot w tym, że akcenty w obrazie Jóhannssona są nierówno rozłożone – „Lamb” jest niewystarczająco straszny jak na film grozy, zbyt powierzchowny jak na psychodramę i zupełnie nieprzekonujący jako przestroga. Bliżej mu do persyflażu ludowego podania, banalnej anegdoty pozorującej głębię, jarmarcznej rozrywki w rodzaju niegdysiejszych pokazów dziwolągów w objazdowych cyrkach. W takim układzie książka Bułhakowa okazuje się jedynie pustym rekwizytem. Butaforyjny charakter wykazują też bohaterowie filmu – Ingvar, Maria i Pétur są ledwo naszkicowani, i to nie jako postacie z krwi i kości, lecz wyzute z tożsamości marionetki, które spełniają określone (i ograniczone) funkcje. Adę trudno traktować inaczej niż jako pocieszną maskotkę, ale jej uporczywe milczenie zdradza coś istotnego na metapoziomie: twórcy „Lamb” nie mają nic do powiedzenia.

„Lamb”
reż. Valdimar Jóhannsson
premiera: 31.12.2021