Nr 4/2025 Na teraz

Laguna nie istnieje

Julia Niedziejko
Teatr

„Powiadam wam, trzeba mieć chaos w sobie, by porodzić tańczącą gwiazdę. Powiadam wam, wiele chaosu jest jeszcze w was” – pisał Nietzsche w słynnym tekście „Tako rzecze Zaratustra”. Słowa te wydają się kluczem do zrozumienia nowej produkcji TR Warszawa – „Laguny” w reżyserii Pawła Sakowicza. Chaos, przenikający warstwę narracyjną, ale także stanowiący jeden z tematów spektaklu, opanowuje ciała performerek i performerów, determinując ruch tworzonych przez nich postaci. Spodziewający się zaćmienia słońca bohaterowie i bohaterki zostają wplątani w sieć niewypowiedzianego lęku – ulegają impulsom, będącym efektem ich obsesji. Zaćmienie rozumieć można jako widmo zbliżającej się katastrofy i sugestię nadchodzącej zmiany. Podoba mi się ten pomysł, będący ilustracją trwogi wobec kryzysu klimatycznego lub innej tragedii, której symptomy obserwujemy i której niby się obawiamy, ale równocześnie – wypieramy jej nadejście; nawet wówczas, kiedy jej nieuchronność potwierdzana jest przez coraz większą liczbę dowodów. Spektakl Sakowicza pokazuje, co dzieje się z ludźmi zmuszonymi do konfrontacji z wewnętrzną trwogą, wywoływaną przez konieczność zmierzenia się z konsekwencjami jakiegoś kryzysu: nie mogąc uciec od tego, co wywołuje ich lęk, czują się bezsilni – udręczeni, przygnieceni i obezwładnieni. Mają nadzieję, że coś się zmieni, kiedy znajdą się w spa o nazwie Laguna.

Postacie „Laguny”, podobnie jak każdy i każda z nas, doświadczają lęku, immanentnie wpisanego w naszą zbiorową tożsamość. Analizy tego stanu w kontekście późnego kapitalizmu dokonał Mark Fisher, dowodząc, że jednym ze źródeł dominujących we współczesnych społeczeństwach lęku oraz poczucia bezsilności jest przekonanie o braku ucieczki od kapitalizmu. Nie jest on już postrzegany jako jeden z możliwych systemów – w kolektywnej świadomości funkcjonuje jako jedyna, pozbawiona alternatyw opcja organizacji świata. Ten klucz interpretacyjny pomaga lepiej zrozumieć, skąd bierze się, doświadczane przez widzów (ale też postaci) wrażenie chaosu. Zwiastowana przez zaćmienie słońca katastrofa to piętno braku alternatywy dla systemu kapitalistycznego, co odciska trwały ślad na psychice bohaterów i bohaterek spektaklu Sakowicza.

Na samym początku spektaklu postaci powoli przemieszczają się po scenie, czasem przystają albo siadają na metalowych leżakach (scenografia: Iza Tarasewicz). Zdają się być zmęczone, pozbawione sił i rozproszone. Zaczynają jakieś wątki, ale nie kończą ich i nie pogłębiają. Wypowiadają pojedyncze zdania, nie adresując ich do nikogo konkretnego. Innym razem zwracają się do towarzyszących im osób. Jednak nawet kiedy wchodzą w interakcje, nie wydają się sobą zainteresowane. Ignorancję szczególnie wyraźnie widać w relacji Normana (Dobromir Dymecki) i Debory (Agnieszka Żulewska). Kobieta zadaje mężczyźnie pytania, ale przerywa mu, zanim ten skończy na nie odpowiadać. Każda z osób obecnych na scenie orbituje wokół własnego „ja” – skupia się na sobie i swoich osobistych problemach. Zadufany Jjan (Rafał Maćkowiak) opowiada o etymologii własnego imienia. Podkreśla, że w prastarym, hipotetycznym (sic!) języku oznacza ono iskrę. Najbardziej żywiołowy w tym gronie Norman (Dymecki) koncentruje się na odczuwanym przez siebie dyskomforcie fizycznym. W poliestrowych skarpetkach i na chłodnym metalowym leżaku nie czuje się dobrze, ale ani zmiana miejsca, ani oswobodzenie stóp nie przynoszą mu trwałej poprawy samopoczucia. Domagająca się uwagi Debora często zabiera głos, mówiąc farmazony o nadejściu czasu węgla i mokradeł albo zastanawiając się, z jaką częstotliwością występują zaćmienia słońca. Grany przez Sebastiana Pawlaka XX stwierdza, że „jest tak woke, że przestał mrugać oczami”. Roman (Mateusz Górski), deklaruje, że sam „nie ma nic i dlatego chętnie zobaczy, jak upadają inni”. Niepokojąca wypowiedź, a także podobieństwo imienia tej postaci do imienia bohatera granego przez Dymeckiego, sugerują, że jeden z nich (obstawiam Romana) mógłby być doppelgängerem drugiego: kiedy naprzemiennie opowiadają sen Normana, ich ciała reagują w podobny sposób. Roman co jakiś czas łka, tłumacząc, że „ktoś to powinien zrobić”. Może identyfikuje się z historiami innych, ponieważ sam nie jest w stanie przeżywać własnego bólu? Postaci zdają się nie zauważać, że wszystkie znajdują się w podobnym stanie: cierpią, ale mają też nadzieję, że ich sytuacja gruntownie się zmieni, kiedy uda im się wejść do Laguny.

Co to za miejsce? Dlaczego bohaterki i bohaterowie spektaklu uważają, że tam ich ból ustąpi? W pierwszym odruchu spa wydało mi się współczesną wizją utopijnego raju – kojarzy się przecież z relaksem, luksusem i życiem bez zmartwień. Fisher twierdził jednak, że współczesny człowiek nie tyle kieruje się własnymi myślami, co dryfuje w morzu bodźców, algorytmów i podświadomych przymusów. Kapitalizm wytwarza poczucie swobodnego wyboru, ale w rzeczywistości ludzie funkcjonują według określonych, narzuconych im wzorców. Nie kierują się myślą, ale są przez nią kierowani – a właściwie przez jej symulację, kontrolowaną algorytmami i logiką kapitalizmu, który nie potrzebuje ludzi świadomych tego, co się z nimi dzieje. Może zatem spa nie jest wcale miejscem wiecznego szczęścia, gdzie można uciec od trudu i znoju, lecz kolejnym narzędziem kapitalistycznej kontroli? Obietnica odpoczynku, którego się tam spodziewamy, to element manipulacji. Tym bardziej skutecznej, im bardziej odnosi się do naszych pragnień o szczęściu i spokoju. W rzeczywistości nie chodzi jednak o to, abyśmy dostali to, czego chcemy, ale żebyśmy nieustannie za czymś gonili, konsumując przy tym zaprojektowane dla nas symulacje i iluzje.

Fot. Filip Preis

Kiedy Harper (Natalia Kalita) otwiera drzwi do wymarzonego kurortu, inicjuje rytualną ceremonię przejścia, której elementem jest wypicie jakiegoś napoju. Niczym kapłanka instruuje, kiedy przekazać naczynie kolejnej osobie i zwraca uwagę, by patrzeć przy tym na siebie nawzajem. Kim jest postać grana przez Kalitę? Skoro dysponuje kluczem do miejsca zamkniętego dla wielu innych, ma nad nimi przewagę. A jednak jej stan nie różni się od stanu innych osób. Być może twórczynie i twórcy spektaklu sugerują tak, że wewnętrzna trwoga bywa też udziałem tych, którzy posiadają tajemną, niedostępną wszystkim wiedzę. A może jej zachowanie to wypracowana poza? Skoro Harper pracuje w spa, o którym wiemy już, że jest produktem kreującym nasze pragnienia i symulującym ich spełnianie, inscenizacja rytuału przejścia okazuje się działaniem pozorującym coś znaczącego w odpowiedzi na oczekiwania postaci. Kobieta, podobnie jak reszta postaci, spożywa napój, co wydaje się warunkiem wejścia do spa. Może zatem sama jest także ofiarą systemu, któremu służy? Może uwierzyła w puste obietnice Laguny? Po wypiciu trunku następuje blackout. W następującej po nim, choreograficznej scenie, ruch postaci przypomina konwulsje. Miotające się postaci nie działają racjonalnie. Wydają się podlegać siłom, których same nie rozumieją. Odkrywają, że bezpieczne miejsce, którego szukali w nadziei, że uchroni ich od dalszego tkwienia w nieszczęściu i zmęczeniu, jest produktem społecznych i kulturowych uwarunkowań, o których pisał Fisher. Zrozumienie, że ucieczka od kapitalizmu nie jest możliwa, powoduje trwogę i panikę. W spektaklu Sakowicza ten stan psychiczny dobrze ilustrują sceny choreograficzne.

W jednej z nich aktorki i aktorzy bardzo szybko wykonują zapętlone sekwencje ruchów. Wyglądają, jakby byli w transie i nie potrafili przestać, choć wcale im to nie służy. Widzowie z przejęciem obserwują mękę wykonawców i wykonawczyń podejmujących bezsensowny trud. Postaci sprawiają wrażenie, jakby wierzyły, że nie ma innego rozwiązania od poddania się chaosowi, który ich konsumuje. W tekście „Społeczeństwo zmęczenia” Byung-Chul Han opisuje współczesnego człowieka jako homo exhaustus (człowieka wyczerpanego). Ten stan wynika ze zmiany: klasyczny kapitalizm opierał się na opresji zewnętrznej – istniał wyraźny podział na pana i niewolnika, pracodawcę i pracownika. Dzisiaj wskazana różnica uległa zatarciu, a człowiek staje się równocześnie panem i niewolnikiem – sam zmusza się do pracy, sam siebie eksploatuje i sam wymierza sobie karę za niewystarczającą produktywność. Zmęczenie działających artystów sugeruje, że wewnętrzna walka z własnymi demonami wycieńcza podobnie jak mierzenie się z auto-opresją, o której pisze Han.

Dynamiczna choreografia dopasowana do rytmu techno-noise’owych dźwięków często pojawia się w spektaklach Sakowicza, który – co udowodnił już kilkukrotnie – potrafi skutecznie projektować emocjonalne zaangażowanie swoich widzów. Podobnie jak w spektaklach „Jumpcore” czy „Imperial”, Sakowicz eksploatuje ciała tancerzy, narzucając im powtarzalny, zapętlony ruch w szybkim tempie. Do kategorii powtórzenia często odnosi się Fisher, twierdząc, że jest ona kluczowa dla zrozumienia społecznej trwogi. Powtarzalne są zarówno mechanizmy ekonomiczne, jak i psychologiczna i kulturowa struktura, która więzi jednostki w zamkniętym systemie, co skutkuje poczuciem beznadziei, stagnacji i lęku.

Aktorzy doprowadzają się do wyczerpania, znajdując się na froncie sceny, na wprost publiczności. Widzowie przyglądają się im, jakby przeglądali się w lustrze, co prowokuje ich empatyczne reakcje. Choć postaci tańczą obok siebie, wydają się od siebie odizolowane. Jednostki we współczesnych społeczeństwach są w stanie permanentnego zmęczenia i depresji – czują, że „coś jest nie tak”, ale nie potrafią wskazać źródeł problemu. Fisher zauważa, że dlatego, zamiast się buntować, popadają w apatię. Zamiast zwrócenia uwagi na systemowe problemy są bowiem zachęcane do szukania przyczyn swoich porażek w sobie. Społeczny impas zostaje w ten sposób sprywatyzowany – zamiast zmieniać system, szukamy indywidualnych rozwiązań. Depresja nie jest zatem wyłącznie jednostką chorobową, która zdarza się w szczególnych przypadkach – to konsekwencja systemu, który pozbawia ludzi nadziei na zmianę.

Kapitalizm działa jak „nawiedzony dom” – wiemy, że coś jest nie tak, ale nie możemy się z niego wydostać. W opisie „Laguny” jej twórcy wskazują, że zainspirował ich horror, którego potencjał oczyszczający starali się wykorzystać. Twórcom „Laguny” nie udało się jednak osiągnąć tego, co w horrorze najistotniejsze – widzowie w ich spektaklu nie odczuwają ciągłego, narastającego napięcia.

Przeczucie, że zło jest zwykle o krok przed swoją ofiarą, która potrzebuje czasu, żeby zaakceptować i zrozumieć zagrożenie, angażuje odbiorcę. Stopniowe odkrywanie tajemnicy w klasycznym horrorze, takim jak „Egzorcysta” w reżyserii Williama Friedkina czy mniej konwencjonalne „Opętanie” Andrzeja Żuławskiego, pozwala widzom na stopniowe zrozumienie, jakie jest pochodzenie sił wywołujących trwogę. Inaczej dzieje się z odbiorcami „Laguny”, którzy bardzo szybko zdają sobie sprawę, gdzie znajduje się źródło problemów postaci. Budowanie napięcia dodatkowo osłabia kompozycja scen tanecznych i tekstowych, które następują przemiennie. Taka dramaturgia szybko staje się przewidywalna. Zbyt długie, nużące sekwencje, w których dominuje warstwa tekstowa, zobojętniają widza, nawet jeśli wcześniej angażowały go sceny choreograficzne. Nie uważam, że twórcy muszą sięgać po jump scare, aby zaszokować publiczność, ale stworzony przez nich, tekstowo-ruchowy przekładaniec, nuży. Skoro spektakl miał być inspirowany horrorem, powinien wpływać na emocje, może – wręcz – przerażać. Na początku pojawia się wprawdzie przeczucie, że wydarzy się coś złego, ale to trochę za mało, żeby myśleć o „Lagunie” jako horrorze, nawet jeśli zdajemy sobie sprawę z tego, że zło, które trawi nas od środka – co zostaje powtórzone parę razy na różne sposoby – jest integralnie wpisane w naszą tożsamość.

Zwykle w horrorze istnieje jakaś możliwość ucieczki – wymaga ona jednak zmiany sposobu myślenia i odwagi pozwalającej wyobrazić sobie nową rzeczywistość. Fisher sugeruje, że kluczowym krokiem ku wyzwoleniu się z „nawiedzonego domu” jest właśnie odzyskanie wyobraźni. Tylko tak można zrozumieć, że kapitalizm nie jest jedyną dostępną opcją, że zmiana jest możliwa. Dryfowanie pomiędzy kolejnymi powtórzeniami zastąpić trzeba wyobrażaniem sobie i aktywnym tworzeniem nowego porządku. Twórcy „Laguny” nie proponują jednak takiej alternatywy. Kończą spektakl, pozostawiając widzów z pesymistyczną refleksją, że jedynym możliwym zakończeniem jest porażka. „Czy chcesz tego jeszcze raz i jeszcze nieskończoną ilość razy?” – to pytanie Nietzschego znakomicie pasuje do „Laguny”, która nie daje nadziei na przezwyciężenie egzystencjalnego koszmaru.

Anka Herbut
Laguna

Reżyseria i choreografia: Paweł Sakowicz
Dramaturgia: Anka Herbut
Asystent reżysera: Piotr Piotrowicz

Scenografia: Iza Tarasewicz
Kostiumy: Milena Liebe
Reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski
Sound design: Justyna Stasiowska
Inspicjent: Wojciech Sobolewski

TR Warszawa
Premiera: 7.02.2025