Twórczość Jakuba Skrzywanka wyznacza nowe kierunki polskiego teatru zaangażowanego. Kolejne realizowane przez niego spektakle dowodzą, że charakteryzujący się społeczną uważnością nurt sztuki scenicznej nie zniknął, ale przechodzi ważną, konstruktywną ewolucję. Jej efektem jest przesunięcie zainteresowania artystów z pola sztuki krytycznej o zabarwieniu politycznym w przestrzenie troski: odpowiedzialności za innych, empatii i zrozumienia. Teatr Skrzywanka charakteryzuje dążenie do ujawniania i ukazywania takich aspektów otaczającego nas świata, które zwykle pomijane są w dominujących dyskursach. Proponowane przez niego działania mają szansę na poszerzanie sfery widzialności, wprowadzając w obszar teatru postaci marginalizowane wraz z ich doświadczeniami oraz problemami, które ich dotyczą, a które lekceważone są przez media i warunkowaną ich przekazem opinię publiczną. Dążenie do uwidocznienia Innych, wysłuchania ich głosów i poszukiwania sposobów na wyrażenie ich perspektywy widzenia świata może łączyć się z ryzykiem: przecież teatr nie zawsze zdolny jest do pełnego wczucia się w sytuację konkretnych osób, spełnienia ich oczekiwań i zobrazowania ich doświadczeń.
Raz po raz przytaczane są legendarne opowieści o zrywach, które inicjowane były w teatrze, i o rewolucjach rozniecanych przez publiczność zaraz po opuszczeniu widowni – przedstawienia naszych czasów nie przynoszą raczej natychmiastowych efektów. Sprawczość teatru nie jest widowiskowa, a powracające marzenia o jego natychmiastowym, realnym wpływie na rzeczywistość w makroskali to tyleż sentymentalna, co utopijna mrzonka, powracająca w środowiskach noszących żałobę po kontrkulturze. Teatr, jak każda sztuka, przynosi efekty w wymiarze jednostkowym, oddziałując w przestrzeni indywidualnej świadomości swoich widzów. Twórcy mogą manifestować swoje cele i łudzić błyskotkami dającymi nadzieję spełnienia, nie zaspokoją jednak wszystkich, rozbudzanych przez siebie, oczekiwań. Choć w teatrze czasem potrzebni są terapeuci, a czasem fachowi konsultanci, z czego znakomicie zdaje sobie sprawę Skrzywanek, teatr nie jest terapią. Nowy teatr zaangażowany, a w takim obszarze mogę umieścić twórczość reżysera „Śmierci Jana Pawła II”, uwidacznia konkretne tematy i ukazuje osoby, które zbyt często przeoczamy, prezentując je w perspektywie – wcale nie oczywistej w kontekście wcześniej portretującego je polskiego reportażu społecznego – pozytywnej otwartości.
Bardzo podobnie – w odniesieniu do praktyki zaangażowania przez poszerzanie pola widzialności – opisać można działalność artystyczną i aktywistyczną Justyny Sobczyk, pedagożki teatru i reżyserki teatralnej. Założony z jej inicjatywy warszawski Teatr 21 to bezprecedensowa, współfinansowana przez miasto stołeczne, społeczna instytucja kultury. Jego zespół artystyczny w głównej mierze stanowią osoby z niepełnosprawnością intelektualną: zespołem Downa i autyzmem. Ich obecność w kolejnych spektaklach przełamuje społeczne tabu, ukazując możliwości wykorzystywania specyficznych, indywidualnych cech aktorek i aktorów oraz wprowadzając alternatywne – wobec podporządkowanych fizycznej i umysłowej normatywności oraz wykorzystujących wyuczone rzemiosło i posiadane umiejętności – wymagania sceny. Przedstawienia Teatru 21 pozwalają osobom z niepełnosprawnościami mówić własnym głosem o ważnych dla nich sprawach. Grupa funkcjonuje od roku 2005, a zatem w tym roku symbolicznie osiągnie pełnoletniość. Choć wiele jej artystek i artystów jest starszych, wspomnianą osiemnastkę potraktować można jako pretekst dla coraz wyraźniejszego akcentowania przez nich odniesień do tematów takich jak samodzielność i seksualność (obszarów tych dotykały zeszłoroczne premiery: „Libido romantico” w reżyserii Justyny Lipko-Koniecznej oraz „Rodzina” w reżyserii Justyny Sobczyk, koprodukcja Teatru 21 i TR Warszawa), które – kiedy uświadomimy sobie, że osoby z niepełnosprawnością intelektualną pozbawione są prawa do zawierania małżeństw (chyba że sąd zdecyduje inaczej) – okazują się powiązane.
W wystawionym w Teatrze Współczesnym w Szczecinie „Śnie nocy letniej”, spektaklu wyreżyserowanym wspólnie przez Skrzywanka i Sobczyk, klasyczny teatr dramatyczny łączy się z autorskim teatrem uwidzialnienia. Komedia Szekspira, której główny wątek fabularny nie jawi się dzisiaj jako szczególne zajmujący ani logiczny, dla twórczyń i twórców szczecińskiego przedstawienia stała się pretekstem do mówienia o sile miłości i znaczeniu seksualności, które – czy chcemy tego, czy nie – warunkują życie codzienne zdecydowanej większości z nas. I to niezależnie od tego, czy cechuje nas rozwiązłość, ogranicza celibat czy wiążą śluby panieńskie. Sprzeciw wyrażony przez ojca Hermii (Joanna Matuszak), Egeusza (Marian Dworakowski), wobec jej woli związania się z Lizandrem (Wojciech Sandach) i wyrażony przez niego nakaz jej zaślubin z Demetriuszem (Paweł Niczewski) reprezentują ubezwłasnowolnienie osób z niepełnosprawnością intelektualną. Podczas gdy Egeusz swobodnie planuje swoje zaślubiny z Hipolitą (Magdalena Myszkiewicz), Hermia poddać się musi woli własnego ojca. Uosabiane przez króla prawo mówi zaś, że jeśli dziewczyna nie spełni woli rodzica i nie wyrzeknie się miłości, będzie musiała zginąć lub pójść od klasztoru. Wierność samej sobie musiałaby zatem doprowadzić Hermię do śmierci lub życia w odosobnieniu i celibacie (który w dialogu na scenie zastępuje „los jałowej mniszki” z przekładu Stanisława Barańczaka).
Praca z dojrzałymi osobami z niepełnosprawnością intelektualną często uzmysławia, jak wielkie pokłady energii generuje w nich – nieznajdująca ujścia – energia seksualna i jak istotny w ich życiu jest fizyczny kontakt. Bezpośrednią inspiracją do podjęcia przez Sobczyk i Skrzywanka tego tematu była jednak konkretna historia. Jej bohaterem jest Kuba – poruszająca się na wózku osoba z niepełnosprawnością motoryczną (a nie intelektualną, co nieco zmienia postać rzeczy), którego siostra opublikowała w mediach społecznościowych informację na temat ich wspólnej wyprawy do Brukseli. Głównym celem tego wyjazdu było spotkanie mężczyzny z profesjonalną pracownicą seksualną, świadczącą usługi osobom z niepełnosprawnościami. Pomysł na realizację tego marzenia zrodził się podobno po obejrzeniu belgijskiego filmu „Hasta la vista” w reżyserii Geoffreya Enthovena (2011). W spektaklu wykorzystano nie tylko informację na temat podróży rodzeństwa i hipotezy dotyczące towarzyszących mu okoliczności, oczekiwań i doświadczeń specyficznych „seksturystów”, ale także komentarze, które pojawiły się pod wpisem siostry Kuby. W ten sposób scenariusz – wykorzystujący dwudzielny, szekspirowski tekst – prócz miłosnych perypetii postaci z ateńskich wyższych sfer i zmagań trupy rzemieślników starających się przygotować przedstawienie na królewskie wesele, których w inscenizacji zastąpiła grupa osób z niepełnosprawnościami, ukazuje także kolejny, warunkowany realnymi zdarzeniami, poziom prezentacji. Trzy plany akcji przeplatają się, by połączyć się w finale. Typowe dla komedii szczęśliwe zakończenie, w którym pozytywne rozwiązania mogą pojawiać się niespodziewanie – za sprawą magii, elfiej lub boskiej ingerencji – wzbogacone zostaje goryczą realizmu. Wyróżniające się olbrzymimi uszami, komiczne postaci członków i członkiń Klubu Adoratorów Miłości Prawdziwej, protestujących przeciwko fizycznemu wymiarowi relacji międzyludzkich, zostają skonfrontowane z matką osoby z niepełnosprawnością. Grająca tę postać Ewa Sobiech (która, jak mówi, „zagrała już na tej scenie wiele matek i nie chciałaby grać tej roli do końca życia”) znakomicie, wymownie, obrazując silne matczyne emocje i domyślne frustracje – w sposób opanowany, ale też z dobitnym zdecydowaniem – wyraża doświadczenia pozostawionych samym sobie opiekunek i opiekunów osób z niepełnosprawnościami.
Na scenie Teatru Współczesnego bajkowa, Szekspirowska opowieść dramatyczna o trudnych do przewidzenia ścieżkach miłości zyskała nowe znaczenia i nowe życie. Zaangażowanie amatorskich aktorek i aktorów z niepełnosprawnościami wzbogaca prezentację i uwiarygodnia obecny w spektaklu głos tej grupy społecznej. Spektakl rozpoczyna próba odczytania postu opisującego brukselską przygodę Kuby słowami jego siostry. Następujące mniej więcej w trzecim zdaniu wspomnienie seksworkerki prowokuje natychmiastową ingerencję grupy złożonej ze Strażniczki i dwóch Strażników Moralności (Grażyna Madej, Konrad Pawicki i Wiesław Orłowski). Po ich wtargnięciu na scenę dochodzi do zdominowania znajdujących się na niej osób poprzez włączenie, warunkowanego katolicką moralnością, dyskursu władzy. Wielkie słowa, takie jak czystość czy prawdziwa miłość, jak zwykle w tego typu wypowiedziach mieszają się z metaforami nadającymi im charakter przypowieści o skarbie czy drogocennym kwiecie, który należy chronić. Scenariusz, napisany przez Skrzywanka wspólnie z Moniką Świerkosz, celnie, choć nie bezpośrednio, nawiązuje do praktyki ograniczania przez Kościół fizycznej wolności poprzez praktykę nadużywania pojęcia grzechu oraz – powiązanych z nim – poczucia winy i strachu przed karą w celu dyscyplinowania wiernych. Sygnałem tej dyscypliny jest w „Śnie nocy letniej” władza ojca i króla w scenach wykorzystujących dramat Szekspira. Odrealnione postacie w czarno-białych kostiumach stoją z pobielonymi twarzami w bladej, księżycowej poświacie. Kiedy Hermia, nieskora do zaakceptowania woli ojca, postawiona zostaje przez wyborem wiecznej wstrzemięźliwości lub śmierci, towarzyszą im dymy i ponura, monotonna muzyka skomponowana przez Jacaszka. Koturnowe odrealnienie tej płaszczyzny prezentacji ciekawie kontrastuje z wrażeniem obcości, prowokowanym przez podwojenie fikcji w scenach z udziałem teatralnej trupy rzemieślników (Amelia Blus, Jolanta Niemira, Justyna Utracka, Bogusław Krasnodębski), szczególnie zaś – z imponującą swobodą potencjalnych dialogów, które Kuba mógł prowadzić z siostrą podczas przygotowań do podróży i w jej trakcie.
Roman Słonina w imponujący sposób kreuje postać młodego mężczyzny. Trudno mi znaleźć odpowiednie określenie na ten sposób gry: aktor, na co dzień współtworzący zespół gryfińskiego Teatru Bomba Bomba, nie utożsamia się ze swoim bohaterem ani nie usiłuje kreować iluzji tej postaci, ale opowiada o nim, wzbogacając swoją narrację własnymi hipotezami, przemyśleniami, doświadczeniami, marzeniami i oczekiwaniami. Identyfikacja z sytuacją prezentowanego bohatera i rozpoznawanie jego pragnień w swoich pragnieniach nie przeszkadza mu w zaznaczaniu własnej, osobnej podmiotowości. Słonina wzbogaca swoją rolę niezafałszowaną naturalnością. W roli siostry towarzyszy mu Barbara Lewandowska. Jej ciepło, czułość i delikatność są manifestacyjne, hiperwidoczne. Nie mam wątpliwości, że – choć trąci to podręcznikowym sposobem komunikacji z osobami z niepełnosprawnością – może przynieść dobry skutek. Jako społeczeństwo ciągle uczymy się przecież właściwych perspektyw widzenia, odpowiedniego języka komunikacji i niedyskryminujących form wzajemnych interakcji. Pozytywne wzorce mogą przysłużyć się tej nauce, nawet jeśli powoływane są jako sposoby na przełamywanie granicy tworzącej opozycję pomiędzy normatywnością a nienormatywnością, zatem – bezwiednie ją utwierdzające.
W zaprojektowanej przez Agatę Skwarczyńską przestrzeni scenicznej zrekonstruowany został hipotetyczny pokój osoby z niepełnosprawnością. W jego wnętrzu Słonina i Lewandowska rozmawiają o tym, co może czekać Kubę w podróży i po dotarciu na miejsce. Pakują się i rozważają, co się przyda podczas planowanej przez nich „randki”. Nie zapominają o perfumach, łańcuszku dla ozdoby, odpowiedniej koszuli i prezerwatywach. Lewandowska, jakby prywatnie, pyta Romana Słoninę, jak sam wyobrażałby sobie takie spotkanie – jaka według niego powinna być seksworkerka i czego by od niej oczekiwał. W jednej z kolejnych scen w tym samym, otwartym pomieszczeniu dojdzie do spotkania Kuby i pracownicy branży usług seksualnych (Helena Urbańska). Jej delikatność i czułość zdają się nie mieć szczególnie wiele wspólnego ze schematyczną profesjonalnością, zwykle kojarzoną z pracą wykonywaną przez przedstawicielki tej grupy zawodowej. Siostra wychodzi z pokoju, zostawiając parę konsensualnych kochanków. Czy za zaciągniętymi zasłonami będą mogli nacieszyć się, a może nawet nasycić swoimi ciałami? A może znów wtargną Strażnicy Moralności, głosami z internetowych forów domagający się czystości i wyrażający niechęć wobec nienormatywnej, „ułomnej” fizyczności osób z niepełnosprawnościami oraz naigrawający się z „prawa do orgazmu” i zideologizowanym przez religię językiem piętnujący „zwierzęce popędy”?
Połączenie perspektyw widzenia świata oraz sposobów pracy teatralnej Sobczyk i Skrzywanka przyniosło ciekawe efekty artystyczne i zaowocowało ważnym manifestem społecznym. Stworzony przez reżyserkę i reżysera „Sen nocy letniej” jest głosem promującym równość we wszystkich obszarach życia (przede wszystkim, ale przecież nie tylko, w przestrzeni seksualności) oraz znakiem niezgody wobec warunkowanej ideologicznie i religijnie władzy roszczącej sobie pretensje do kontroli ludzkiej cielesności. Ostre cięcia, narracyjnie i estetycznie dzielące poszczególne płaszczyzny prezentacji, mogą nieco dezorientować publiczność. Równocześnie jednak połączenie różnorodnych stylów i poetyk w ramach jednego przedstawienia ciekawie je urozmaica. Wykorzystanie klasyki dramaturgii światowej pozwala uruchomić metaforyczne – czytelne, ale nieoczywiste, otwarte – odniesienia. Okazało się, że teatr Sobczyk, korzystający z artystycznej ekspresji motywowanej indywidualnymi doświadczeniami pracujących z nią osób pozostających często poza sferą widzialności, oraz wywiedziona z teatru dramatycznego twórczość Skrzywanka, wprowadzającego rzeczywistość w ramę teatralnej fikcji z pomocą dostępnych mu narzędzi z repertuaru konwencji teatralnych, mają ze sobą wiele wspólnego. Praktyka obojga zorganizowana jest pomiędzy szarą strefą otaczającej nas rzeczywistości, empatią wobec zamieszkujących ją osób i poszukiwaniem oryginalnego języka, zdolnego portretować świat, w którym żyją. „Sen nocy letniej” może szokować niektórych widzów. Nie udawajmy jednak, że przemilczanie jakichkolwiek tematów, nawet jeśli dotyczą seksualności, może sprawić, że przestaną istnieć.