Nr 8/2022 Na moment

Rozmowa z pomysłodawcami i pomysłodawczyniami, współtwórcami i współtwórczyniami spektaklu „Autokorekta”, zrealizowanego w TR Warszawa w ramach projektu „Teatr i Szkoła”. W spotkaniu, które odbyło się 2 kwietnia 2022 roku po prezentacji „Autokorekty” w poznańskim Pawilonie, udział wzięli: Anna Rochowska i Michał Domański (zespół edukacji TR Warszawa), Jakub Skrzywanek (reżyser), Ostap Junko, Amelia Karwacka, Jagoda Klimkowska, Zosia Mańkowska, Kaja Sienkiewicz i Natalia Wrońska (współtwórcy i wykonawcy spektaklu) oraz publiczność spektaklu. Zapis rozmowy został poddany redakcji i skrótom.

 

Piotr Dobrowolski: „Autokorekta” to wyreżyserowany przez Jakuba Skrzywanka spektakl TR Warszawa, w którym udział biorą aktorzy nieprofesjonalni – uczniowie szkoły średniej. Skąd pomysł na tę współpracę? Jaka idea towarzyszyła przygotowaniu takiego projektu artystycznego przez instytucję kultury Miasta Stołecznego Warszawy, w którym nie biorą udziału zawodowi aktorzy, a młodzi ludzie, mówiący ze sceny we własnym imieniu o sobie samych?

Anna Rochowska: „Autokorekta” powstała w ramach zainicjowanego w roku 2019, przygotowanego przez zespół edukacji TR Warszawa, trzyletniego projektu „Teatr i Szkoła”. Sam spektakl jest ostatnim etapem długiego procesu, podczas którego nawiązaliśmy współpracę z XIII Liceum Ogólnokształcącym im. płk. Leopolda Lisa Kuli w Warszawie. W każdym roku trwania projektu TiSz prowadziliśmy warsztaty pedagogiczno-teatralne, których adresatami byli zarówno nauczyciele, jak i zapraszana do naszego teatru młodzież. W pierwszym roku Anna Karasińska stworzyła z licealistami performans. W roku 2020, który okazał się rokiem pandemicznym, Wojtek Ziemilski realizował z młodzieżą materiały audiowizualne – video-art. W trzecim roku zaprosiliśmy Jakuba Skrzywanka, żeby stworzył spektakl teatralny.

Michał Domański: Pedagogika teatru, którą się zajmujemy, nie jest sposobem na to, żeby uczyć artystycznych konwencji, powielając schematy teatralnej ekspresji i odbioru. Zadaniem pedagogiki teatru jest otwieranie teatru, sprawianie, że staje się on czymś więcej niż tylko miejscem, gdzie wystawia się spektakle, które oglądają widzowie. Pedagogika teatru to idea tłumaczenia sobie wzajemnie, czym może być żywa sztuka. Częścią tej idei jest dialog z dziećmi i młodzieżą. Uczniowie liceów to w naszej perspektywie młodzi dorośli – rozmawiamy z nimi i z ich nauczycielami, dążąc do wzajemnego zrozumienia. A to może owocować na przykład rozkuwaniem przemocowych struktur, które niezwykle często pojawiają się w zhierarchizowanych praktykach szkolnych. Teatr daje szansę na otwarty dialog.

W koncepcji organizującej codzienną pracę wielu instytucji teatralnych w Polsce za ich najważniejsze zadanie uważa się jednak prezentowanie przedstawień, które oglądają widzowie. W tej perspektywie zadania edukacyjne sprowadzane są do przygotowywania publiczności na to, co zobaczy, promocji postaw warunkujących odbiór poszczególnych spektakli czy propagowania sposobów zachowania się w teatrze. Jak to wygląda w waszej perspektywie? Jakie korzyści wynikają ze współpracy zespołu edukacji TR Warszawa z młodzieżą? Czy przygotowujecie działania, które zgodnie z określonymi celami mają oddziaływać na ich uczestniczki i uczestników, czy działacie na zasadzie wzajemności, a praca warsztatowa czegoś uczy i was? Czy korzyści odczuwają nie tylko osoby biorące udział w warsztatach, ale też edukatorzy, pracownicy instytucji i artyści teatru, zyskujący szansę poznania grupy utalentowanej młodzieży i współpracy z nią?

Anna Rochowska: Idea pedagogiki teatru opiera się na wymianie, która zaczyna się w demokratycznej, równej rozmowie. Mam nadzieję, że w projekcie „Teatr i Szkoła” udaje się nam prowadzić taki dialog. Chcemy słuchać, jak młodzież reaguje na nasze pomysły, wiedzieć, jak przyjmuje propozycje, i reagować na to, co sama inicjuje. Ciągle pracujemy. Nawet kiedy nasze projekty formalnie zostają zakończone, jak „Teatr i Szkoła”, którego kolejna edycja nie uzyskała wsparcia w ministerialnym konkursie dotacyjnym, staramy się kontynuować wspólne pomysły. Spotykamy się z młodzieżą, która przychodzi oglądać „Autokorektę”, rozmawiamy z aktorami i widzami, i wracamy do pracy. Jej efekty przenoszą się jak fala. Mamy nadzieję, że też – jak fala – idą dalej.

Michał Domański: Zależy nam na tym, żeby przestrzenie w teatrze – zarówno te metaforyczne, jak i realne – były coraz mniej hermetyczne. Nie chciałbym być źle zrozumiany, ale pomyślałem właśnie, że chodzi nam o to, żeby rozwalić teatr. Chcemy zburzyć dzielące nas mury, otworzyć teatr dla odbiorców, również nietypowych i nie zawsze w przeszłości identyfikujących się z tą instytucją. I w tym przypadku to dobre słowo: chcemy rozkuć istniejące struktury i uwarunkowania instytucji, stworzyć szczeliny, przez które do jej wnętrza będzie wpadać świeże powietrze. Kiedy nasi współpracownicy i przełożeni widzą tak profesjonalny spektakl, jak „Autokorekta” – zrobiony we współpracy zawodowego reżysera i młodzieży – sami dają nam znać, że to superrobota, której efekt bywa lepszy niż wielu przedstawień tworzonych z wielkim budżetem, które służą mówieniu o tym, że „my” nie jesteśmy po tej samej stronie co „wy”. Pracując z młodymi dorosłymi, chcemy zaznaczyć, że jesteśmy po tej samej stronie i zaproponować rozmowę. Wszystkie nasze doświadczenia jako pedagogów teatru wykorzystujemy podczas kolejnych spotkań z młodzieżą, studentami czy z dorosłymi. „Autokorekta” okazała się niesamowicie twórczym pretekstem do rozmowy – nawet z seniorami. Ten spektakl porusza tak szeroki zakres spraw i tematów, że każdy może odnaleźć w nim coś dla siebie.

Zdaje się, że projekt edukacyjny „Teatr i Szkoła” nie musiał wcale zakończyć się spektaklem prezentowanym na otwartych pokazach. Tymczasem „Autokorekta” jest dzisiaj w repertuarze TR Warszawa – dużej instytucji, która firmuje przedstawienie współtworzone i grane przez młodzież licealną. Czy to właśnie jeden ze sposobów na rozsadzanie murów instytucji?

Anna Rochowska: Przygotowanie profesjonalnego spektaklu na deskach teatru było jednym z naszych pierwotnych założeń. Jednak w zaplanowanych ramach projektu TiSz chcieliśmy pokazać go dwa razy. Tymczasem nasza dyrekcja – widząc, jak pracują młodzi artyści i jak efekty ich pracy oddziałują na widzów – już przed próbami generalnymi zasygnalizowała, że chciałaby, żeby „Autokorekta” weszła do repertuaru. I dzisiaj w nim jesteśmy.

Na początku „Autokorekty”, kiedy młodzi artyści i artystki są jeszcze w kombinezonach, które zapewniają im anonimowość, dzielą się obawami związanymi z udziałem w spektaklu i spodziewanymi reakcjami publiczności. Ktoś wspomina, że boi się, że po spektaklu będzie musiał o nim rozmawiać – Kaju, to był Twój głos, prawda? Czy jesteście gotowi podjąć wyzwanie i porozmawiać o tej pracy, spektaklu, o swoim udziale w projekcie?

Kaja Sienkiewicz: Taak… 

Wychodząc na scenę, ujawniacie towarzyszące wam wątpliwości, a mimo to opowiadacie o sobie, swoich doświadczeniach i o przemocy, która was dotyka. To wymaga sporej odwagi. Co pozwala wam się przemóc? Od premiery, która odbyła się w październiku 2021 roku, zagraliście „Autokorektę” siedem razy na scenie TR. Co was nakręca, co daje wam siłę, żeby stanąć przed publicznością?

Kaja Sienkiewicz: Odpowiem za siebie: to wrażenie, które mam, kiedy mogę zostać usłyszaną, uważam za… wyzwalające. W końcu mam szansę powiedzieć to, co prowokuje mój żal i nazwać to, czego potrzebuję. Na scenie mam szansę wypowiedzenia się, kiedy ktoś rzeczywiście mnie słucha.

Czy jako współautorki i współautorzy scenariusza spektaklu, mówiąc w pierwszej osobie, wyrażacie własne myśli, potrzeby i pragnienia? Czy dzisiaj, po pół roku grania, wychodząc na scenę, stajecie się postaciami teatralnymi, czy nadal wyrażacie siebie? Czy odtwarzacie siebie sprzed kilku, kilkunastu miesięcy, czy – po prostu – jesteście sobą z teraźniejszości?

Amelia Karwacka: Dla mnie to wszystko dalej jest aktualne. Nadal mówimy za siebie, nigdy nie powtarzając dokładnie tego, co jest w scenariuszu, raczej za każdym razem przetwarzamy go po swojemu. Od czasu, kiedy wspólnie pisaliśmy ten tekst, minęło co najmniej pół roku, ale wszystko, co mówimy, pozostaje aktualne.

Ostap Junko: Przemoc się nie skończyła, nasze problemy i wszystkie te rzeczy, o których wspominamy, nadal istnieją, więc to chyba ciągle istotne. Czujemy też, jak fajnie, czasem bardzo emocjonalnie, ludzie reagują na to, co robimy w trakcie spektaklu – niektórzy się śmieją, niektórzy płaczą. Mam wrażenie, że na publiczność też to chyba działa.

fot. Maciej Zakrzewski | FB Pawilon

Czy scena, w której wychodzicie ze skafandrów, zdejmujecie gogle i pokazujecie siebie, wymagała przełamania się? Czy nie łatwiej byłoby pozostać w ukryciu? W tradycyjnym teatrze dramatycznym aktor ukrywa się za rolą, postać staje się jego kostiumem, maską, wymyślonym sposobem na odgrywanie kogoś innego. A wy wychodzicie z kostiumów i stajecie przed widzami, ukazując swoje autentyczne „ja” i wypowiadając się w swoim własnym imieniu.

Zosia Mańkowska: Pamiętam, że w dniu premiery okropnie bałam się wyjścia ze skafandrów. Trzęsły mi się ręce. Nie wiedziałam jeszcze do końca, jak to robić. Grałam według scenariusza. Oczywiście, to nasz scenariusz, w którym opisane zostały nasze odczucia i wydarzenia z naszego życia, ale… Wtedy to jeszcze było ze słów, a teraz wczuwam się już w ten spektakl. Kiedy wchodzimy na scenę, otwiera się inny wszechświat – łatwiej nam współgrać, współpracować z publicznością i wymieniać się energią. Dzięki temu odczuciu moment wyjścia ze skafandrów też jest dla mnie prostszy.

Jagoda Klimkowska: Wychodzenie ze skafandra jest dla mnie wyzwalające. Nie mogę się już doczekać, żeby powiedzieć te rzeczy, które później mówię; chcę podzielić się z widownią częścią jakiejś swojej historii; chcę, żeby ludzie usłyszeli też inne historie i głosy innych osób. Zawsze jestem bardzo podekscytowana, kiedy zaczynamy zdejmować te skafandry. I tak się cieszę, że możemy się wtedy podzielić czymś pięknym – nawet jeżeli jest w tym dużo bólu i kompleksów, niezadowolenia, niepewności i lęku – to też jest w tym moc. Bardzo lubię tę scenę.

Zosia Mańkowska: Jak zdejmujemy skafandry, to się o wiele łatwiej oddycha.

Łatwiej oddychać, odsłaniając swoje prawdziwe „ja” – będąc sobą?

Zosia Mańkowska: Nie – będąc bez okularów, rękawiczek i kombinezonów.

Przed chwilą Zosia powiedziała o tym, że przy kolejnych pokazach „Autokorekty” czuła mocniejszy związek ze znaczeniami wpisanymi w scenariusz. Czy z czasem, po kilku prezentacjach, udało się wam oswoić emocje, pokonać tremę? Czy czujecie, że stajecie się aktorami czy jesteście performerami?

Ostap Junko: Aktorami? Nie… Jesteśmy po prostu sobą. Tego, co robimy, nie rozdzielamy na performerów czy aktorów – wychodzimy, gramy, uśmiechamy się, „suszymy ząbki” jak to mówią, kłaniamy się. Po prostu jesteśmy. Właśnie to wnosimy do teatru. Nie potrzebujemy przy tym nazw ani kategorii.

Mówicie o świecie, który znacie, punktując jego wady. Potem zdejmujecie ukrywające was kostiumy, ale też przyznajecie się do wątpliwości, które temu towarzyszą. Odkrywacie siebie i dalej mówicie o problemach. Czego w takim razie dotyczy tytuł? Czym dla was jest „Autokorekta”?

Zosia Mańkowska: Nasza autokorekta to chęć, a nawet potrzeba, zmiany świata i tego, co się dzieje w naszym życiu. To chęć zmiany wspomnień, które będziemy mieli w przyszłości.

Amelia Karwacka: W pewnym momencie uznaliśmy podczas dyskusji, że autokorekta to specyficzne kreowanie rzeczywistości. Jednak szybko od tego odeszliśmy, bo godzimy się z tym, że rzeczywistość jest, jaka jest. Wielu rzeczy nie możemy zmienić – na przykład tego, że urodziliśmy się w konkretnej rodzinie. Możemy jednak dawać sobie nawzajem na tyle mocne wsparcie, żeby ta rzeczywistość, w której żyjemy, stawała się trochę lepsza. Kiedy gramy ten spektakl któryś już raz i dostaję feedback od różnych osób, które go widzą, to czuję, że dokonujemy jakby jakiejś – nie korekty, bo to brzmi źle – ale wpływamy na życie innych osób. To w ogóle bardzo fajne, że ludzie chcą słuchać tego, co mówimy, i potem o tym myślą. Ja myślę, że każda definicja autokorekty jest na swój sposób poprawna, dla każdego może to znaczyć zupełnie co innego. Czasem się spotykamy, myślimy podobnie, ale nawet jeśli tak się nie dzieje – nie ma przecież złych odpowiedzi.

Ostap Junko: Żyjemy w świecie, gdzie jest dużo różnych systemów. Byłoby fajnie, gdyby dla każdego takim systemem była zasada autokorekty w swoim życiu. Jeśli robisz coś nie tak, poprawiasz się i tyle.

Cieszę się, że w kontekście poprawy, zmiany, korekty nie mówicie tylko o sobie. Wydaje mi się, że obecna w waszym spektaklu perspektywa niedoskonałego świata, który wymaga naprawy, jest dużo ważniejsza. Zdajecie sprawę z tego, że często nie pasujemy do rzeczywistości nie dlatego, że sami jesteśmy nieprzystosowani, ale dlatego, że to świat nie jest gotowy, żeby nas zaakceptować. Wówczas korekty wymaga otaczająca nas rzeczywistość. A jak wygląda to z perspektywy reżysera? Czy w trakcie pracy od początku towarzyszyła wam koncepcja autokorekty?

Jakub Skrzywanek: Tak, to był dla mnie punkt wyjścia. Łączy się w tym punkcie kilka refleksji i myśli, z których szczególnie silnie zdałem sobie sprawę mniej więcej rok temu, kiedy zaczynaliśmy tę pracę. Uświadomiłem sobie wówczas, że napędzają mnie dwa impulsy. Jednym z nich jest niezgoda na rzeczywistość, w której żyjemy, co wiąże się z ciągłą obecnością struktur przemocowych i realnej przemocy w Polsce ostatnich lat. Drugi wynika z mojego osobistego, znanego mi od dziecka odczucia, że rzeczywistość mi nie wystarcza. Chyba dlatego pracuję w teatrze, że wyobraźnia dawała mi zawsze dużo więcej satysfakcji niż otaczający mnie świat. W pewnym momencie przyszedł mi do głowy pomysł, żeby zacząć przepisywać swoje własne życie – znacząc miejsca, które mnie formowały, ale z którymi trudno mi się pogodzić – jakby nakłuwać je i po prostu je sobie przetwarzać, używając fantazji. Kiedy Ania zaprosiła mnie do stworzenia spektaklu w ramach programu „Teatr i Szkoła”, proponując pracę z tekstem dramatycznym, stwierdziłem, że to dziedzina, która mnie już w teatrze nie interesuje. Uznaliśmy, że praca z tak ciekawą grupą młodzieży, która przez ostatnie dwa lata była zamknięta w domach, daje nam niepowtarzalne możliwości, żeby porozmawiać o tym, co znaczy dorastanie w izolacji. Zaczęliśmy od nagrywania wideodziennika czasu lockdownu. Część tych filmów włączyliśmy do spektaklu.

W trakcie pracy nad „Autokorektą” przekonałem się, że kiedy damy młodzieży przestrzeń reprezentacji, ujawnia swoją wściekłość. Podobne wrażenie miałem w trakcie przygotowywania w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie spektaklu „To my jesteśmy przyszłością”. To znak, który potwierdza przeczucie, że młodzież i dzieci to w Polsce grupa dyskryminowana. Status dziecka w naszej kulturze jest bardzo niski, a jego głos jest marginalizowany. Kiedy spotkaliśmy się na pierwszych warsztatach, mój pomysł autokorekty – poprawiania, tworzenia afirmatywnej historii – przysłoniły też myśli, żeby zrobić spektakl o tym, że jesteśmy wkurwieni. W pewnym momencie pogodziłem się z tym, że przygotujemy spektakl-diagnozę. Kiedy scena staje się przestrzenią reprezentacji, staram się nie reżyserować, a raczej zarządzać dynamiką procesu. Od samego początku, przez cały okres prób szukaliśmy odpowiedzi na pytanie, czym jest autokorekta. I nagle, chyba w ostatnim tygodniu przed zaplanowaną premierą, dzięki improwizowanej scenie, w której padają pytania – „Co chcesz usłyszeć? Czego potrzebujesz?” – doznaliśmy objawienia.

W trakcie naszej pracy nie działam jak reżyser. Współtwórcy w każdej chwili mogą zmienić scenariusz. Wszystko jest płynne, a do trzeciej próby generalnej każdy może powiedzieć „nie mówię tego monologu” albo zaproponować zmiany. Taka praca to zawsze lekcja odpuszczania. Mam wrażenie, że kończy się czas reżyserów-demiurgów, mistrzów i przewodników. Artyści muszą zacząć słuchać, bo inaczej nie będą mieli nic do powiedzenia.

Najważniejszym tematem „Autokorekty” wydaje się przemoc. Teatr dał wam szansę, żeby nazywać rzeczy po imieniu i określić niepokojące was zjawiska. Czy samo mówienie o przemocy jest skutecznym sposobem radzenia sobie z nią? Czy nazwanie zjawisk, które was niepokoją, które wytrącają was z równowagi, w czymś pomaga? Czy raczej wzburza was jeszcze bardziej, a gniew ten skłania do walki o siebie?

Kaja Sienkiewicz: To nie jest łatwe, ale chyba potrzebne, żeby w walce o siebie nazwać źródło własnej złości. Wtedy nikt nie odbierze mi tego, co sama wiem; tego, co sama głośno wypowiem. Chcę pokazać przemocowcom i agresorom, kim są, choćby po to, żeby zrobiło im się głupio. Żeby wiedzieli, że widzimy, co robią i jesteśmy gotowi o tym mówić.

Ostap Junko: Już sama możliwość powiedzenia o tym, że ktoś kiedyś coś ci zrobił i to cię dotknęło, jest rzeczą piękną. Takie wspomnienia chyba nam nie szkodzą. Oczywiście, każdy zostaje ze swoimi problemami, ale my mówimy o tym, co nas dotknęło, a osoby, które robiły nam krzywdę, dalej siedzą w domu, piją piwo i robią różne niepotrzebne i głupie rzeczy. A my robimy chyba całkiem fajne rzeczy.

Jakub Skrzywnek: Bardzo ważna jest możliwość głośnego mówienia o problemach. W Teatrze Współczesnym w Szczecinie przygotowuję właśnie spektakl, który odnosi się do kondycji psychiatrii dziecięcej w Polsce. Zwróćmy uwagę na statystyki: pomiędzy rokiem 2020 a 2021 liczba samobójstw nastolatków w Polsce wzrosła średnio o kilkaset procent, na przykład w samym województwie pomorskim był to wzrost o 358%. Skala, która dotychczas obejmowała osoby od 12 roku życia, została przesunięta do 7 lat – miesiąc temu w Gdańsku samobójstwo w domu popełniła siedmioletnia dziewczynka. Pierwszy kwartał roku 2022 to dalszy wyraźny wzrost samobójstw wśród najmłodszych. Żyjemy w kraju, w którym młodzież się zabija. I niewiele o tym wiemy, prawie o tym nie mówimy. Dla mnie to było bardzo ważne, że przygotowując „Autokorektę”, mogliśmy gadać ze sobą i o swoich problemach. Wiem, że to jest niepokojące i trudne, kiedy nastoletnia osoba przedstawia się słowami „mam depresję”. Jestem bardzo wdzięczny osobom, z którymi pracowaliśmy, za ich odwagę. Uzmysłowiliście mi, że w tym kraju nikt nie chce słuchać, co się dzieje w waszych głowach, i nikt nie chce wam pomagać. Najwyższy czas, żebyśmy zaczęli się wreszcie słuchać.

Amelia Karwacka: Chyba wszyscy spośród widzów naszego spektaklu doświadczyli przemocy. Prawdopodobnie wiele osób było też jej sprawcami. Kiedy mówimy o tym, czego doświadczyliśmy, pozbywamy się strachu. Zaznaczamy, że widzimy i rozpoznajemy przemoc. To ważne, ponieważ częścią działań manipulatorskich jest wyizolowanie człowieka i odcięcie go od prawdziwego życia, żeby myślał, że to, co się dzieje u niego w domu czy szkole, jest normalne. Podczas warsztatów w trakcie naszej pracy poczułam, że nie jestem sama. Mam nadzieję, że osoby na widowni też są w stanie poczuć coś podobnego. Wielu widzów mówiło mi, że dużo myślą o tym spektaklu. Przyjmuję tę wiadomość z uśmiechem, ale też z lekką obawą – czy myślą o nim, bo obudzili się z jakiegoś fałszywego, okropnego snu; czy zdali sobie sprawę, że to, co dzieje się u nich w domu, nie jest normalne? To ekstremalnie ważne, że mówimy o problemach. Częścią zmiany jest sam fakt nazwania rzeczy po imieniu.

Mówienie jest formą terapii. Niezależnie od tego, jaką skuteczność ma teatr, on terapią nie jest i na pewno nie rozwiąże wszystkich problemów. Ale daje moc. Wasza moc promieniuje na publiczność.

Głos z widowni: Słuchając tej rozmowy, myślałam o tym, jak wiele waszych czułych punktów odsłaniał ten spektakl. Mam wrażenie, że narzędzia, których używacie, mają charakter autoterapeutyczny. Czy w trakcie warsztatów dysponowaliście fachowym wsparciem psychologicznym, czy towarzyszył wam terapeuta?

Michał Domański: W trakcie warsztatów nie było z nami psychologa. Pracowaliśmy w dużym zespole, wspieraliśmy się i pilnowaliśmy nawzajem, mamy wieloletnie doświadczenie i kontakty z psychologami i z psycholożkami, rozumiemy pewne narzędzia i często prosiliśmy specjalistkę o feedbacki. Dzisiaj zarzucamy sobie jednak, że nie było z nami specjalistów podczas całego procesu. W trakcie realizacji programu TiSz ten brak wynikał z dotychczasowej praktyki organizacyjnej i sposobu finansowania projektowego. Dziś wiemy jednak z całą pewnością, że w pracy takiej jak ta wsparcie psychologiczne jest potrzebne od samego początku.

Jakub Skrzywanek: Uważam, że obecność osób eksperckich w polskim teatrze ma wielką przyszłość. Pracując w Poznaniu przy „Śmierci Jana Pawła II”, mieliśmy sześcioro specjalistów reprezentujących różne dziedziny. Z kolei w Szczecinie, w trakcie przygotowywania niedawnej premiery „Edukacji seksualnej” przez cały proces były z nami seksuolożka i psycholożka oraz konsultantki scen intymnych. Ciągle uczymy się wrażliwości, odpowiedzialności i wytyczania granic, a fachowcy znakomicie wskazują nam drogę.

Michał Domański: Zależało nam na tym, żeby młodych dorosłych, z którymi współpracowaliśmy, traktować podmiotowo. Najważniejszym momentem podczas całego naszego procesu była dla mnie kłótnia dotycząca filmu, który miał obrazować przemoc. Dzięki niej zdałem sobie sprawę, że nasze nieporozumienia często nie wynikają z faktu, że ktoś chce źle dla innych, tylko z tego, że rozmawiamy innymi językami. Zrozumiałem, że trzeba się uczyć wzajemnego zrozumienia. Najważniejsze jest to, żebyśmy naprawdę próbowali ze sobą rozmawiać.

Film powstał, ale nie został pokazany w spektaklu. Kto o tym zdecydował? Doszliście do porozumienia?

Zosia Mańkowska: Film powstał i pojawia się w spektaklu, jednak go nie widać, bo zasłonięty został czarnym prostokątem. Kłócąc się o jego los, każde z nas powiedziało, co mieliśmy do powiedzenia. W efekcie dobrze się stało, że go nie pokazujemy. Inaczej wyglądałby spektakl i inne byłyby relacje pomiędzy nami na scenie, gdyby się pojawił. Mógłby ranić niektóre osoby. Dlatego zamiast filmu, który sama wyreżyserowałam, mówię na scenie monolog o przemocy, który kończą słowa: „A do tych wszystkich, którzy stosują przemoc, mam tylko jeden przekaz – WIDZIMY TO, CO ROBICIE, I BĘDZIEMY O TYM MÓWIĆ GŁOŚNO!”.

 

Głos z widowni: W trakcie spektaklu poruszyliście parę tematów, które mogą być niekomfortowe dla waszych rodziców. Jakie były ich reakcje? Czy wasi rodzice w ogóle są świadomi tego procesu, w którym braliście udział?

Zosia Mańkowska: Wydaje mi się, że większość naszych rodziców mogła się źle poczuć po premierze, a były tam wówczas głównie nasze rodziny, najbliżsi znajomi i przyjaciele. Jednak wielu z nich kompletnie zanegowało to, o czym mówiliśmy. Niektórzy w ogóle się nie odzywali, inni traktowali to, co działo się na scenie jako czystą fikcję. Jakbyśmy byli tylko aktorami. Zostaliśmy zignorowani przez rodziców – kierująca nami ogromna potrzeba, żeby nas usłyszeli, została zaprzepaszczona.

Kaja Sienkiewicz: Wydaje mi się, że „Autokorekta” to jest spektakl dla rodziców, ale nie dla tych rodziców, których dzieci są na scenie. Do naszych rodziców po prostu nie dociera to, co do nich mówimy. Mimo to bardzo się cieszę, że powiedzieliśmy, co powiedzieliśmy, bo mi osobiście dało to wielką siłę.

Jagoda Klimkowska: Zgadzam się – dobrze, że powiedzieliśmy te rzeczy ze sceny. U mnie w rodzinie zawsze robi się żarciki na ważne tematy. Ich liczba po spektaklu była porażająca, non stop słyszałam jakieś śmieszki i przycinki. W spektaklu pojawia się scena, która niemalże słowo w słowo przytacza teksty, które usłyszałam od członków mojej rodziny. Oni wszyscy widzieli ją i słyszeli, a potem zachwycali się: „no, super spektakl, Jagódka!”. Nikt nie miał żadnej refleksji na temat znaczeń słów, które usłyszał, a które wcześniej sam do mnie mówił. To świadczy o tym, jak ludzie nie słuchają. I o tym, jak bardzo nie wierzą, że sami mogą być czarnymi charakterami.

Amelia Karwacka: Zgadzam się totalnie z tym, co teraz powiedziałaś. Część mojej rodziny przyszła na premierę i skomentowała, że to świetne przedstawienie – „fantastyczne”! Myślę, że gdyby naprawdę zrozumieli, co chciałam przekazać, nie odzywaliby się do mnie do teraz.

Zosia Mańkowska: To dość ciężkie, że nasza pierwotna grupa docelowa w ogóle nie zrozumiała, co mieliśmy do powiedzenia. Od początku spotykam się z ignorancją.

Natalia Wrońska: Tak to niestety wyglądało, że rodzice naszych przyjaciół, którzy przychodzili z nimi na spektakle, byli zazwyczaj zafascynowani tym, co zobaczyli, a nasi niekoniecznie. Chyba łatwiej zobaczyć siebie w odbiciu innych ludzi niż w bezpośrednim obrazie. Wydaje mi się, że nasi rodzice często są źli za to, jak się czujemy, zamiast pomyśleć o tym, że sami spowodowali to uczucie.