Nr 12/2023 Na moment

Horror kanoniczny

Joanna B. Bednarek
Literatura Teatr

„Trochę szkolne”, powiedział ktoś w foyer Teatru Śląskiego, gdy wychodziliśmy z „Empuzjonu” w reżyserii Roberta Talarczyka – a ja rozumiałam, skąd ta trafna diagnoza. W spektaklu zrealizowanym w koprodukcji z warszawskim Teatrem Studio i Instytutem im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu dyrektor katowickiej sceny sięgnął po opublikowaną w ubiegłym roku powieść pisarki kanonizowanej przez literacką Nagrodę Nobla i tak też ją potraktował: kanonicznie.

Rok 1913. Dwudziestojednoletni student Politechniki Lwowskiej, Mieczysław Wojnicz (Michał Piotrowski), przyjeżdża do uzdrowiska Görbersdorf (dzisiaj Sokołowsko), by kontynuować leczenie objawów gruźlicy. Nie zamieszkuje w kurhausie, ale w Pensjonacie dla Panów prowadzonym przez Wilhelma Opitza. Powoli wdraża się w reżim sanatoryjnego pobytu, polegający na wizytach u lekarza (gdzie uporczywie odmawia całkowitego rozebrania się) i częstych spacerach. Pozostały czas spędza na okraszonych Schwärmerei (nalewką, miejscowym specjałem), przeciągających się dyskusjach na „ważne tematy” ze współkuracjuszami: filologiem klasycznym Augustem Augustem, nauczycielem Longinem Lukasem, teozofem Walterem Frommerem oraz młodym adeptem historii sztuki Thilem von Hahnem. Atmosfera uzdrowiska daleka jest od kojącej beztroski. Dzień po przyjeździe bohatera samobójstwo popełnia żona jego gospodarza, Klara, która zaczyna odtąd prześladować myśli oraz zmysł słuchu Wojnicza. Równocześnie odkrywa on dziwną prawidłowość, zgodnie z którą co roku w listopadzie w pobliskim lesie znalezione zostają poćwiartowane zwłoki mężczyzny…

W finale powieściowej fabuły ujawniony zostaje zbiorowy podmiot żądający męskiej ofiary: to Empuzy. Z opowieści Frommera możemy wywnioskować, że są one duchami prześladowanych niegdyś, oskarżonych w procesach kobiet, które zbiegły w góry; Mieczysław zapewne dopowiedziałby, że Empuzą staje się każda kobieta, będąca niegdyś ofiarą męskiej przemocy. Miejscowa homospołeczność zawiązała pakt, mający wyprzedzać ruch Empuz, „dostarczając” im jednego, najbardziej chorego spośród gości, na egzekucję. Mieczysław unika śmierci „w ofierze” ze względu na swoją androginiczność – Empuzy zabijają Opitza. Uszedłszy z życiem, Wojnicz przybiera tożsamość zmarłej kobiety i opuszcza Görbersdorf jako Klara Opitz.

Spektakl wiernie, właściwie do samego końca, odwzorowuje fabułę powieści. Wykreowany na scenie nastrój – za sprawą gry świateł, dymów i dźwięków – skutecznie nawiązuje do podtytułu książki Tokarczuk: „Horror przyrodoleczniczy”. Kapitalna, zdecydowanie stanowiąca atut spektaklu scenografia Katarzyny Borkowskiej w centrum sceny prezentuje parującą skałę. Odtwarza w ten sposób atmosferę kurortów (postaci spacerują wokół niej, zażywając inhalacji), a równocześnie przypominając makietę szczytów, przywodzi na myśl punkt odniesienia dla opowiadanej historii: „Czarodziejską górę” Tomasza Manna.

Książka Tokarczuk prowokowała swoją sceniczną adaptację – nieprzypadkowo rozpoczyna ją nie powieściowy, lecz dramatyczny gest: wypisanie osób biorących udział w fabule. Teatralna scena wydaje się niezłym miejscem dla „Empuzjonu” – kameralnej historii, która w większości upływa na gadaniu – również dlatego, że ta powieść woła o widza: jednym z jej głównych motywów jest ćwiczenie patrzenia. Sugeruje to już pierwszy, przypominający didaskalia akapit, który trafnie odtworzony został w teatralnej przestrzeni:

Widok przesłaniają kłęby pary z parowozu, które teraz snują się po peronie. Trzeba spod nich wyjrzeć, by zobaczyć wszystko, pozwolić się na chwilę oślepić przez szarą mgłę, aż wzrok, który wyłoni się po tej próbie, będzie ostry, przenikliwy i wszystkowidzący.[1]

Próba wzroku trwa znacznie dłużej niż wizyta na peronie, bo jest rozciągnięta na niemal cały pobyt Wojnicza (a wraz z nim czytających/oglądających) w Görbersdorfie. Być może dlatego najciekawsze w męskim gadaniu i pląsach wydają nam się „niemęskie”, wyciszone rozmowy Mieczysława z Thilem, młodym, terminalnie chorym historykiem sztuki (Mateusz Smoliński). Thilo przekonuje przyjaciela, że ten „musi nauczyć się patrzeć”, że „prawdziwych” obrazów rzeczywistości zawsze jest więcej niż jeden wyraźny kontur, a naturalny krajobraz ma siłę zdolną zabijać. Te dość proste metafory służą wyeksponowaniu sensów powieści, które w jej omówieniach zamykano w haśle „(nie)widzialność” albo „(nie)obecność kobiet”: chodzi o rekonstrukcję świata opartego na odmowie uznania kobiecej podmiotowości i autonomii, w którym kobiety pojawiają się jedynie jako ciała przezroczyste; świata legitymizującego ­– zarówno symboliczną, jak i fizyczną – patriarchalną przemoc. Praca na zmysłach obnaża owe sposoby konstruowania świata, co w spektaklu Talarczyka podkreślone zostaje nie tylko przez wzrok, ale także poprzez użycie muzyki. Ścieżkę dźwiękową przedstawienia utkano z aranżacji utworów Wojciecha Kilara, spośród których najwyraźniej wybrzmiewa (a być może po prostu pojawia się najczęściej) słynny walc z filmu „Trędowata”. Twórcy wykorzystują popkulturową pamięć polskiej publiczności: płynne, niemal sielankowe dźwięki walca podbitego nutą niepokoju przywołują opowieść o nieznajdującej zewnętrznego uzasadnienia opresji, o hierarchicznych zasadach reprodukowanych przez uprzywilejowanych mężczyzn (i zależnych od nich dobrze sytuowanych kobiet), zdolnych – w imię własnych interesów i ideologicznej sukcesji – wykluczać i powodować śmierć.

W tej perspektywie wypowiedź Thilo, strofującego Mieczysława słowami „Patrz, nie gadaj”, traktować można jako zachętę do odmowy reprodukcji zasad męskocentrycznej wspólnoty (powieściowy Wojnicz stosuje podobną, choć mniej ostentacyjną taktykę, zwaną „bażancim dystansem”). Na tym tle szczególnego znaczenia nabiera fakt, iż w spektaklu wszystkie role, włącznie z Klarą (żoną Opitza) i Empuzą, odtwarzane są przez aktorów – mężczyzn. Gest ten odczytujemy jako ironiczne nawiązanie do tradycji teatru antycznego niedopuszczającego w swą przestrzeń kobiet (odniesienia do starożytnych dramatów są bezpośrednio obecne w narracji „Empuzjonu”). Realizatorzy przedstawienia powtarzają w ten sposób proste intencje gestu wyolbrzymienia i przerysowania dawnych reguł, motywujące działania Tokarczuk wobec literackiego i filozoficznego kanonu. A jednak decyzja o męskoosobowej obsadzie prowokuje te same pytania, które stawiano wobec powieści: czy usunięcie kobiet i zredukowanie ich do przedmiotu męskich rekonstrukcji, narracji i fantazji nie odtwarza patriarchalnej i mizoginicznej struktury? Czy takie powielenie męskocentrycznej ramy „nie jest równoznaczne z odebraniem sprawczości tym, którzy i które przez wieki trwania patriarchalnej kultury byli obecni/obecne w jej szczelinach – z krwi i ciała – nie zgadzając się na binarną i hegemoniczną logikę wymazywania?”[2]. (Być może te pytania powinny wybrzmieć wobec spektaklu nawet mocniej, jako że reżyser decyzję obsadową proponuje równoważyć obecnością kobiet wśród realizatorek spektaklu: według Talarczyka „wręcz rządzą za kulisami”[3], choć należałoby raczej powiedzieć, że rzetelnie wykonują swoją pracę, pozostając niewidoczne, tymczasem oklaski po przedstawieniu zbiera męska część ekipy).

To powtórzenie kłopotliwych pytań odsłania zresztą szerszą prawidłowość – podążając niemal w całości wiernie za książką, teatralny „Empuzjon” powiela sensy powieści Tokarczuk, współdzieląc zarówno jej lepsze, jak i gorsze strony. Przedstawieniu Talarczyka postawić można te same zarzuty, które krytyka formułowała wobec powieści: tendencyjność, zachowawczość, popfeminizm spod znaku revange story, przypisywanie matriarchatowi okrucieństwa, cech mrocznej dzikości i pierwotnej żądzy, przydawanie seksizmowi zbyt dużej mocy, apolityczność[4] i rozpraszanie potencjału rewolucji poprzez pozwolenie Mieczysławowi-Klarze na zniknięcie – równoznaczne z dezercją poza ruch emancypacyjny.

fot. Przemysław Jendroska | materiały Teatru Śląskiego

Wydaje się, że teatralni twórcy mogli rozwiązać sprawę inaczej. Ślady możliwej, niewykorzystanej alternatywy dostrzegam w spektaklu. Twórca adaptacji i dramaturg zdecydowali się zmienić epilog: w książce miał on tradycyjny kształt krótkich, parozdaniowych akapitów poświęconych dalszym losom każdej z postaci (w jednym z nich dowiadujemy się, że Klara Opitz w 1917 roku pełniła służbę sanitarną na froncie w Belgii), a w spektaklu zastąpiła go scena spotkania Klary z Hansem Castorpem (Jakub Fret) w szpitalu polowym. Ma ona wyraźnie sentymentalny ton: Castorp, który w finale „Czarodziejskiej góry” opuszcza szwajcarskie uzdrowisko, by wziąć udział w Wielkiej Wojnie, tęskni za Davos. Nostalgia mężczyzny okazuje się bliźniacza do melancholijnych wspomnień Klary – bohaterka proponuje więc Castorpowi, że zabierze go do Sokołowska. Ta – zdecydowanie najciekawsza w spektaklu – scena, będąca swoistym fanfikiem do literackiego kanonu, otwiera nas (i obie opowieści) na spekulacje: czy w powojennym Görbersdorfie – w którym Empuzy zaspokoiły swoje pragnienia – stosunki społeczne uległy zmianie? Czy istnieje siła zdolna obudzić Empuzy w świecie, w którym kobietom przyznano co prawda prawa wyborcze, ale – po nich – niewiele więcej? Jak motywowany jest sentymentalny stosunek Klary-Mieczysława do Görbersdorfu (tożsamościowa autoafirmacja stłumiła traumę ofiary)? Czy konfrontacyjny przyjazd umocni ten stosunek, czy też go zmieni? Czy Hans Castorp ucieknie z uzdrowiska, czy też odważy się zostać w nim na dłużej? Wbrew jego tęsknotom, wizyta w Sokołowsku nie będzie przecież powrotem do Davos, ale jego zaprzeczeniem. Czy Castorp gotów będzie nauczyć się tu innego patrzenia na świat – nie warunkowanego przez idee sączone mu do głowy w ciągu siedmiu lat przez Settembriniego i Naphtę? Czy Klara-Mieczysław gotowa jest zrezygnować ze swojej niewidzialności, angażując się w społeczną reedukację Castopra? Pobyt bohatera powieści Manna w Sokołowsku mógłby być początkiem innego „Empuzjonu” – szkoda, że Talarczyk nie pochwycił i nie wykorzystał tej szansy.

To pewna prawidłowość, że proza Tokarczuk, zwłaszcza gdy jest traktowana wiernie, nie ma szczęścia do teatru (i chyba nie sposób rozstrzygnąć, która strona ponosi tu winę). Rozczarowania, które przynoszą kolejne realizacje, prowokują mnie do postawienia hipotezy, że z perspektywy polskiej kultury najnowszej wciąż najbardziej znaczącym spektaklem na podstawie twórczości Tokarczuk pozostaje „Ofiara Wilgefortis” z 2006 roku. Nie chodzi mi nawet o samo przedstawienie, a o jego rezonans: spektakl wywołał bezprecedensowe, jeśli chodzi o skalę i konsekwencje (do czasu „Golgoty Picnic”), oskarżenie twórców teatralnych o obrazę uczuć religijnych, które formułowane było przez polityków i lokalnych działaczy. Teatr Wierszalin (może mimowolnie) spektaklem inspirowanym „Domem dziennym, domem nocnym” zainicjował debatę na temat cenzury, wolności artystycznej i granic bluźnierstwa. Znaczenia tej adaptacji przydała zatem rzeczywistość. „Empuzjon” mógł sprowokować twórców do podobnego, lecz bardziej intencjonalnego poszerzenia – rezygnacji z wierności fabule na rzecz nawiązań do współczesnej rzeczywistości społecznej. O podobną kwestię upominała się zresztą Karolina Felberg w recenzji powieści:

Z całą pewnością ponoblowska książka Tokarczuk mogłaby być czymś więcej – na przykład rekonstrukcją współczesnych nam problemów z redefiniowaniem płci, stosunków społecznych itp. […] [P]owstałoby dzieło nie tylko referujące świat zastany, ale i adekwatnie reagujące na wyzwania naszych czasów. Krótko mówiąc, Tokarczuk mogłaby wówczas stworzyć [tekst] […] orientujący nas wobec wyzwań współczesności, wyznaczający perspektywę. Jeśli dobrze bowiem rozumiem finał najnowszej powieści Olgi Tokarczuk, empuzy były w dolnośląskiej dolinie od zawsze i nadal tu zresztą są – jak zatem przebiegają dwudziestopierwszowieczne empuzjony? Jakie napięcia je wywołują? Jakie siły je równoważą?[5]

Sądzę, że reżyser mógł obrać za punk wyjścia podobną spekulację (ogromny potencjał na teatralne opowiedzenie skrywa na przykład wątek androginiczności czy też niebinarności Wojnicza). Nie jest chyba tak, że podobne pomysły nie miały szansy zaistnieć w czasie prac nad przedstawieniem – czego wątłe sygnały odnajduję w słowniczku zamieszczonym w dostępnym online programie towarzyszącym spektaklowi[6]. Upominam się o taki sposób adaptowania „Empuzjonu” także dlatego, że byłby on faktyczną realizacją fundacyjnego dla powieści gestu krytycznego: podejrzliwego przyglądania się kanonicznym narracjom. Nie szukając podobnego rozwiązania, spektakl tylko potwierdza kanoniczność jako metodę odtwórczej adaptacji i bezpiecznej interpretacji.

W spetryfikowanej całości udaje się jednak dostrzec drobne przesunięcie, gdy ucieleśniona Empuza (Mateusz Znaniecki) komentuje wydarzenia sceniczne. W powieści „czwartoosobowy narrator”, twór specyficznie Tokarczukowy, ujawniał swoją tożsamość dopiero na samym końcu, wcześniej wytrącając nas z równowagi niezaklasyfikowaną narracją. Tymczasem na scenie Empuza nie ukrywa się, lecz manifestuje swoją obecność – to ona, a nie mężczyźni, objaśnia nam, widzkom i widzom, świat. Ale czy to, co najbardziej znaczące w spektaklu, powinno być dostrzegalne dla kilkorga nadgorliwych uczniów, którzy przed wizytą w teatrze zamykają się w bibliotece i studiują akapity książki? Mam wątpliwości – to kolejny wariant reprodukowania zasady kanonicznej[7].

Książkowy „Empuzjon” podejmuje dialog z tradycją literacką, wykorzystując pastisz – zakłada więc mówienie w tonie serio i stosowanie ironii zarazem, imitowanie oryginału i jego równoczesne zniekształcenie. Nie twierdzę, że spektakl powinien podobnie bezpardonowo potraktować swój pierwowzór – z pewnością nie takie były wyjściowe zamierzenia twórców. Ale chyba oba „Empuzjony” zyskałyby, gdyby reżyser wykorzystał prostą, wpisaną w książkę zasadę, traktując ją jako pozytywną: nie odtwarzamy, a jedynie udajemy, że odtwarzamy, faktycznie szukając sposobu na intensyfikację znaczeń. Taki gest założycielski potrzebny byłby spektaklowi, tym bardziej że – jak to często bywa – to, co odtwórcze, okazuje się wtórne. Wyraz „wtórny” nieprzypadkowo słownik wyjaśnia zaś jako nie tylko „pozbawiony oryginalności”, ale też „mniej ważny”. Szkoda, bo rzeczy mogły potoczyć się inaczej…

Olga Tokarczuk, „Empuzjon”
adaptacja i reżyseria: Robert Talarczyk

asystenci reżysera: Michał Piotrowski, Mateusz Worek
dramaturgia: Miłosz Markiewicz

scenografia, kostiumy i reżyseria światła: Katarzyna Borkowska
choreografia: Kaya Kołodziejczyk
muzyka: Wojciech Kilar (w opracowaniu Adama Wesołowskiego)
wideoart: Wojtek Doroszuk

koprodukcja Teatru Śląskiego w Katowicach, STUDIO teatrgalerii w Warszawie i Instytutu im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu

premiera: 12.05.2023


Przypisy:
[1] O. Tokarczuk, Empuzjon. Horror przyrodoleczniczy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022.
[2] M. Świerkosz, Ćwiczenia z ironii, „CzasKultury.pl”, nr 15/2022.
[3] Mężczyzn przeraża kobieca siła, z Robertem Talarczykiem rozmawia Magda Mleczko, w: „Empuzjon”. Program, red. M. Markiewicz, B. Cudak, J. Korus, Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach, Katowice 2023.
[4] Zob. T. Kozak, Co robić, jeśli nie chcemy kisnąć w apolitycznej grzybni [recenzja nowej książki Olgi Tokarczuk], KrytykaPolityczna.pl, 22 czerwca 2022.
[5] K. Felberg, Wszech(nie)obecność kobiet. O „Empuzjonie” Olgi Tokarczuk, „Kultura Liberalna”, nr 25/2022.
[6] Zob. „Empuzjon”. Program, red. M. Markiewicz, B. Cudak, J. Korus, Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach, Katowice 2023.
[7] Ten wariant kanonicznej dystynkcji wpisywałby spektakl w dalszy ciąg dyskusji, jaką wywołała ubiegłoroczna wypowiedź Noblistki o tym, że „Literatura nie jest dla idiotów”. Słowa Tokarczuk komentowano wówczas jako niebezpieczną między innymi w kontekście wytwarzania społecznych dystynkcji i wojny kultur prawomocnych.