Nr 2/2025 Na teraz

Halo, żyjesz?

Julia Niedziejko
Teatr

Po obejrzeniu nowej produkcji teatralnej TR Warszawa przypomniał mi się serial Charliego Covella „Kaos” – dlatego, że „Orfeusz” w reżyserii Anny Smolar, podobnie jak produkcja Netflixa, używa mitologii greckiej jako pretekstu do opowiedzenia o współczesności. W obu przypadkach postaci wywodzą się z antycznego panteonu bóstw i bohaterów i noszą imiona swoich pierwowzorów, ale poruszają się w obrębie codzienności właściwej XXI wiekowi. Postaci „Orfeusza” jak bohaterowie „Kaosu” – przeklinają, chodzą do klubów, bawią się telefonami komórkowymi, słuchają radia i przeglądają internet. Noszą bluzy, marynarki i imprezowe sukienki. Zarówno w serialu, jak i spektaklu, Orfeusz i Eurydyka są najważniejszymi postaciami, jednak ich losy stanowią pretekst do podjęcia innych tematów. Mówiąc ogólnie: propozycja Netflixa traktuje o potencjale przewrotu klasowego, na którego czele ma stanąć powracająca z zaświatów bohaterka mitu. Chociaż do wątku antysystemowego w „Orfeuszu” Smolar jeszcze wrócimy, sedno tej inscenizacji stanowi żałoba rozumiana jako zjawisko społeczne i psychiczne.

W „Orfeuszu” przedstawiono kilka z wielu możliwych scenariuszy reakcji na śmierć ukochanej osoby. W przedstawieniu pojawiają się cztery wersje Orfeusza, granego przez trzech różnych aktorów oraz aktorkę (Jacek Beler, Mateusz Górski, Jan Dravnel, Justyna Wasilewska). Każda z nich w inny sposób reaguje na odejście Eurydyki. Cudza śmierć może doprowadzić do depresji, której doświadcza Orfeusz w wariancie prezentowanym przez Jacka Belera. Bohater przestaje angażować się w swoją pracę operowego solisty i popada w apatię. Z kolei kwestię aktywnej niezgody na śmierć Eurydyki dobrze zainscenizowano w „orfeuszowym” segmencie Mateusza Górskiego. Z pomocą informatyków (Jacek Beler i Jan Dravnel) hakuje on wiadomości głosowe od swojej zmarłej matki (w zależności od segmentu, postać Eurydyki pełni różne funkcje wobec Orfeusza – piszę o tym dalej), dzięki czemu codziennie odbierać może telefon od mówiącej jej głosem sztucznej inteligencji. Jan Drevnel wciela się w parolatka, który nie do końca rozumie, co stało się z Eurydyką. Najwięcej wspólnego z fabularnym szablonem mitu o Orfeuszu i Eurydyce ma postać tworzona przez Justynę Wasilewską. Jej wersja Orfeusza, przeżywając śmierć swojej ukochanej, udaje się do zaświatów, aby przekonać Hadesa i Persefonę do zwrócenia jej życia.

W każdej ze scenicznych wersji historii Eurydyka pojawia się w formie blondwłosej lalki, naprzemiennie animowanej przez aktorów i aktorkę. To bardzo sprytny pomysł na wykreowanie postaci, która w spektaklu funkcjonuje jako byt łączący cechy ducha, wspomnienia i imaginacji. Spektakl otwiera sekwencja ukazująca lekcję lalkarstwa, co – od razu i wprost – pozwala widzowi zrozumieć sens przedstawienia, będącego próbą oswojenia czegoś obcego, a zarazem bardzo bliskiego, a taki charakter ma przecież śmierć. Ze sceny padają znaczące słowa, mówiące, że lalka „nie jest żywym aktorem ani rekwizytem, jest pomiędzy”. Skoro tak, można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że lalka-Eurydyka ma w sobie coś z Charona, który każdego z Orfeuszów przeprowadza przez Styks, będący metaforą żałoby. Choć Eurydyka za każdym razem pojawia się w tym samym, plastikowym wcieleniu, nie zawsze ukazana jest jako kochanka Orfeusza. W jednym z segmentów jest jego matką, w kolejnym – starszą siostrą, a w następnym – przyjaciółką i byłą dziewczyną jednocześnie.

Każdemu duetowi Orfeusz – Eurydyka zwykle towarzyszy kilka postaci pobocznych. Wrogo do jednego z wcieleń trackiego śpiewaka nastawiona jest matka Eurydyki (Natalia Kalita), która wypiera fakt, że jej córka była lesbijką. Informatycy (Dravnel, Berel) mają obojętny stosunek do historii, w którą zostali wplątani. Dyrektorka opery (Julia Wyszyńska) obawia się, że wynikająca z żałoby niedyspozycja Orfeusza może być kłopotliwa dla instytucji, którą kieruje. Radiowy spiker (Beler) próbuje uniknąć kłopotliwej sytuacji, uniemożliwiając tytułowemu bohaterowi (odgrywanemu w tym segmencie również przez Belera) opowiedzenie na antenie o sytuacji, w której się znalazł. Decyzja o obsadzeniu w obu rolach tego samego aktora pozwala spojrzeć na rozmowę słuchacza z prezenterem radiowym jak na monolog wewnętrzny Orfeusza. Fantazja o opowiedzeniu swojego przeżycia drugiej osobie, wymownie kontrastuje z wycofaniem społecznym bohatera doświadczającego straty najbliższej osoby.

Nie w każdym segmencie tytułowa postać jest jedyną osobą dotkniętą śmiercią Eurydyki. Na scenie pojawia się też jej babcia (Julia Wyszyńska), próbująca odprawić w zaświaty duszę wnuczki, wykorzystując w tym celu rozmaite rytuały magiczne. Orfeusz-wokalista konfrontuje się z nieporadnym, ale empatycznie nastawionym do niego kompozytorem (Mateusz Górski). Są też żałobnicy, którzy najczęściej pojawiają się na scenie jako chór. Aktorzy i aktorki nucą wówczas bardzo ładną, melancholijną melodię (muzyka: Enchanted Hunters – Magdalena Gajdzica i Małgorzata Penkalla), która dobrze współtworzy nastrój spektaklu.

Lawirowanie między segmentami i częste zmiany ról przez aktorki i aktorów mogą na poziomie opisu wydawać się trudne do uchwycenia przez widzów, ale kreacje aktorskie są na tyle czytelne, a konstrukcja dramaturgiczna na tyle prosta, że połapanie się w licznych zmianach nie stanowi większego problemu. W spektakl włączono nawet krótkie etiudy z paroma dodatkowymi rolami, które kreślą społeczne tło świata przedstawionego. Pojawia się na przykład Milicjant (Wyszyńska), który próbuje wywrzeć presję na mijanej na ulicy kobiecie (również granej przez Wyszyńską), aby ta uhonorowała pamięć zmarłego, choć nawet go nie znała. Zarówno główne, jak i poboczne postacie są barwnie i bardzo sugestywnie odgrywane przez cały zespół aktorski.

fot. Karolina Jóźwiak

W przedstawieniu pojawiają się też bardziej bezpośrednie nawiązania do popularnego mitu. W segmencie, w którym Orfeusza gra Wasilewska, pojawiają się Cerber, Hades, Persefona i Hermes. Jest też przeprawa przez Styks. Jednak dosłowne odniesienia do kulturotwórczej narracji nie wnoszą nic nowego ani szczególnie ciekawego do spektaklu, którego temat i bez nich jest wystarczająco czytelny. Choć Wasilewska śpiewa całkiem ładnie, jej występ wokalny nie służy pogłębieniu postaci Orfeusza. Scena, w której tytułowy bohater konfrontuje się z trójgłowym Cerberem (Górski, Dravnel, Berel), by przedostać się za wrota krainy umarłych, została dobrze przedstawiona w scenie z informatykami (gdzie ten grany przez Berela nazywa się Cerber) i nie potrzebowała bardziej dosłownego powielenia. Czym miałby być pomysł na takie zaprogramowanie sztucznej inteligencji, aby udawała zmarłą matkę, jeśli nie próbą jej wskrzeszenia? Czy twórcy i twórczynie warszawskiego „Orfeusza” wystraszyli się zarzutów o odejście od tematu i głosów oburzenia wobec powierzchownego potraktowania mitu? Tym, co w ich spektaklu działa najlepiej, jest umiejętne przełożenie kalki dobrze znanej opowieści na matrycę współczesności i współczesne konteksty społeczne.

Smolar, która napisała scenariusz wspólnie z Tomaszem Śpiewakiem, opowiada o żałobie, holistycznie spoglądając na relacje międzyludzkie, a nie jedynie na temat kryzysu psychicznego. Większość prób konfrontacji Orfeuszów z otoczeniem kończy się fiaskiem. Rytuały – jak ten mający przeprowadzić duszę zmarłej Eurydyki po nitce do domu – nie przynoszą ukojenia. Obecność żałobników nie uśmierza bólu. Kompulsywne imprezowanie nie pomaga zapomnieć o stracie. Ze spektaklu wybrzmiewa przykra (choć nie twierdzę, że fałszywa) refleksja dotycząca wadliwości systemu społecznego w sytuacji kryzysu. Kariera operowa bohatera wisi na włosku, bo instytucja, która go zatrudnia, nie może pozwolić sobie na długotrwałą żałobę solisty. Matka Eurydyki nie potrafi przyjąć perspektywy cudzego cierpienia podczas konfrontacji z Orfeuszem. A jego babcia, choć pomocna i empatycznie nastawiona – zarówno do niego, jak i swojej córki (a więc matki Eurydyki) – nie jest w stanie pokrzepić własnej rodziny.

W spektaklu wybrzmiewa sugestia, że nie należy pozostawiać jednostki pogrążonej w żałobie samej sobie. Mamy z tym – jako społeczeństwo – poważny problem. Smolar zaznacza, że jakkolwiek przebiegałby proces żałoby, powinien kończyć się reintegracją społeczną jednostki zarówno w kontekście osobistym (psychicznym), jak i środowiskowym. Co zrobić? W spektaklu nie przedstawiono konkretnych propozycji rozwiązania tej kwestii, co dotkliwie odczułam. Nie wymagam od artystów rozwiązywania wszystkich problemów świata. Stawiam to pytanie, ponieważ w opisie spektaklu jego twórcy stwierdzili: „żałoba interesuje nas tak w wymiarze intymnym, jak i politycznym: podważając wszechobecny nakaz ciągłej produktywności, ma przecież w sobie potencjał antysystemowy”. Kryzys, o którym mowa w spektaklu, rzeczywiście uwypukla poważne niedociągnięcia systemowe, lecz zakładanie jego rewolucyjnej sprawczości wydaje się sporym nadużyciem.

W kontekście opartego na produktywności systemu kapitalistycznego społeczne i kulturowe oczekiwania często wymuszają szybki powrót do pracy oraz codziennych obowiązków. Victor Turner w swoich badaniach nad rytuałami przejścia pokazał jednak, że żałoba jest częścią cyklu życia, wzmacniając kulturową ciągłość. Antropologiczne spojrzenie na żałobę w różnych kulturach pozwala zrozumieć, że jej rytuały służą przekształceniu chaosu (będącego efektem śmierci) w nowy porządek. Żałoba jest procesem adaptacyjnym, który pozwala jednostce na zaakceptowanie straty i powrót do codziennego funkcjonowania. Wskazuje na jej rolę jako mechanizmu przystosowawczego, który ma na celu przywrócenie jednostki do systemu, a nie jego odrzucenie.

Wszyscy chcemy oglądać spektakle przenikliwe i światotwórcze, dlatego rozumiem decyzję zespołu komunikacyjnego TR Warszawa, który zdecydował się promować przedstawienie Smolar jako zadziorne politycznie. Taka strategia marketingowa nie jest nowa. Antyestablishment jest sexy. Uważam jednak, że kurczowe trzymanie się klikalnych wabików jest niemądre, a czasem nawet szkodliwe: ośmiesza teatr (rozumiany jako medium kulturotwórcze), zamieniając to wnikliwe i czujne medium w płytki, populistyczny trybik PR-owej maszyny.

Spektakl Smolar nie jest spektaklem politycznie zaangażowanym. Nie wnika w mechanizmy społeczne i nie komentuje ich z perspektywy antysystemowej. Jego największe atuty to czytelność, wyrazistość i wynikająca z nich przystępność. To uczciwie zrealizowany projekt ukazujący żałobę jako skomplikowane zjawisko społeczne i psychiczne, a spektakl dobrze się ogląda. Brakuje mi w nim tylko dramaturgicznej i reżyserskiej odwagi do stawiania śmielszych, wykraczających poza studium przypadku tez, które pozwoliłyby na ujęcie tematu z perspektywy reakcyjnej, a nie wyłącznie ilustracyjnej.

Nie twierdzę, że netflixowy „Kaos” jest serialem wybitnym, ale powierzchowne potraktowanie mitologi, naciąganie jej i nadinterpretowanie pod wybrany temat działa w nim całkiem dobrze. Skoro aspiracją realizatorów „Orfeusza” było doszukanie się w żałobie paliwa dla systemowej rewolty, dlaczego schodzący do Hadesu Orfeusz nie pstryknął boga śmierci w nos? Po co ta dosłowność inscenizacyjna i pokora wobec mitu, kiedy twórcy chcą mówić o współczesności? Nie wystarczy zauważyć, że źli kapitaliści chcą, żeby osoba przeżywająca żałobę chodziła do pracy, aby móc pochwalić się polityczną wywrotowością. Nie sądzę, że ktokolwiek poczułby się oszukany, gdyby mityczną opowieść potraktować odważniej. Przeczesanie jej w poszukiwaniu zalążków rewolty, które można potem dopasować do wykreowanego świata i problemów, o których chce się opowiedzieć, mogłoby tylko przysłużyć się „Orfeuszowi” Smolar. Stawiam obola, że Hades z Persefoną nie topią za to w Styksie.

„Orfeusz”
Reżyseria: Anna Smolar
Scenariusz i dramaturgia: Anna Smolar, Tomasz Śpiewak

Poemat: Tomasz Śpiewak
Monologi i dialogi: Jacek Beler, Jan Dravnel, Mateusz Górski, Natalia Kalita, Anna Smolar, Tomasz Śpiewak, Justyna Wasilewska, Julia Wyszyńska

Scenografia i kostiumy: Anna Met
Muzyka: Enchanted Hunters (Magdalena Gajdzica, Małgorzata Penkalla)
Reżyseria światła: Rafał Paradowski

Choreografia scen lalkowych: Natalia Sakowicz
Autorka lalki: Olga Ryl-Krystianowska

TR Warszawa
Premiera: 30.11.2024