Nr 2/2025 Na teraz

Crescenda i decrescenda tożsamości

Aleksandra Wach
Teatr

Rok Witolda Gombrowicza, upamiętniający sto dwudzieste urodziny oraz pięćdziesiątą piątą rocznicę śmierci artysty, przeszedł do historii wraz z noworocznymi toastami, jednak jego echa wciąż pobrzmiewają na polskich scenach teatralnych. Jednym z ciekawszych projektów zrealizowanych w ramach obchodów jubileuszu pisarza, była opera w trzech aktach na podstawie „Ślubu”, którą skomponował Zygmunt Krauze na zamówienie Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu. Kiedy odświeżałam sobie dramat Gombrowicza, moją uwagę szczególnie przykuły słowa zawarte w autorskiej przedmowie. Pojawiają się w niej wskazówki dla realizatorów teatralnych „Ślubu”:

Jedno słowo wywołuje drugie… jedna sytuacja inną… nieraz jakiś szczegół pęcznieje albo, przez powtarzanie, zdania nabierają niezmiernego znaczenia… Jest więc ważne, ażeby dobrze został uwydatniony „żywioł muzyczny” tego utworu. Jego „tematy”, crescenda i decrescenda, pauzy, sforzata, tutti i sola powinny być opracowane jak tekst partytury symfonicznej. Każdy aktor powinien czuć się instrumentem w orkiestrze, a ruch powinien łączyć się ze słowem. Sceny i sytuacje niech płynnie przechodzą jedna w drugą, grupy ludzkie niech wyrażają jakiś sens tajemny.

W kontekście tych sugestii dziwi fakt, że „Ślub” do tej pory nie doczekał się w Polsce realizacji operowej lub operetkowej – Gombrowiczowska forma, język i fraza mają szansę najpełniej wybrzmieć właśnie dzięki umuzykalnieniu dramatu. Dialogi i sytuacje sceniczne zdają się wręcz stworzone do tego, aby swym rytmem i tempem odzwierciedlać lub naśladować orkiestrę symfoniczną. Praca Zygmunta Krauzego oraz Krzysztofa Cicheńskiego – autora libretta i reżysera spektaklu – zaowocowała zaskakująco świeżą interpretacją tekstu. W ten sposób, uwolniona od utartych interpretacji i skojarzeń, odczarowana została nie tylko twórczość Gombrowicza, ale też skonwencjonalizowany stosunek do opery współczesnej, która, jak się okazuje, ma potencjał, by przyciągać – nową i oczekującą nowatorskich rozwiązań – publiczność.

Krzysztof Cicheński dokonał sporych skrótów, przystosowując oryginalny tekst Gombrowicza do specyficznej formy scenicznej. Równocześnie jednak widać ogrom pracy, którą włożył w rozkodowywanie znaków i symboli służących humanistycznej refleksji nad ludzką kondycją oraz nad relacją pomiędzy jednostkową rzeczywistością wewnętrzną a światem zewnętrznym. Twórcy nie rezygnują z charakterystycznych dla teatralnych inscenizacji „Ślubu” kluczy znaczeniowych, wprowadzających nawiązania do sennego świata Gombrowiczowskich absurdów. Dominującą estetyką wydaje się tu jednak swoisty realizm – scenografia stworzona przez Julię Kosek i Krzysztofa Cicheńskiego jest skrupulatnie dopracowana, a przy tym cechuje się rozmachem typowym dla opery. W pierwszym akcie postaci znajdują się w rodzinnym domu głównego bohatera przemienionym w karczmę, zatem głównym elementem scenografii jest wielki stół, przykryty białym obrusem i zastawiony naczyniami, wokół którego krzątają się goście i służba. W drugim akcie sceneria zmienia się w dwór królewski, który stylizowany jest tu na dwór angielski ery elżbietańskiej – duże wrażenie wywołują zwłaszcza kostiumy (Julia Kosek), z obowiązkowymi kryzami dworzan, klejnotami koronnymi władcy oraz pełnym umundurowaniem straży królewskiej uzbrojonej w halabardy. Wrażenie dysonansu poznawczego, wybijające widzów z estetyki realizmu (a wprowadzające elementy oniryczne), realizowane jest za sprawą muzyki, słów, gestów i groteskowej gry aktorskiej. Towarzyszące nieodzownie Henrykowi poczucie „sztuczności” wprowadzane jest przez zakłócanie pozornie realistycznego decorum. Twórcy zadbali jednak o formalne oddzielenie świata sennych wizji od rzeczywistości zewnętrznej, korzystając z bardzo prostego (aczkolwiek skutecznego) zabiegu: świat zewnętrzny (front wojenny) zobrazowali za pomocą projekcji przedstawiających leżącego w łóżku szpitalnym, ubranego w wojskowy mundur Henryka (Michał Partyka), natomiast świat snu ukazany został w całości na scenie. Znaki przenikania się tych rzeczywistości są bardzo subtelne, a ich wychwycenie wymaga uważnej obserwacji. Jedynym łącznikiem pomiędzy nimi wydaje się postać Władzia (Piotr Kalina), przyjaciela i towarzysza broni głównego bohatera. Dopiero w trzecim, najmroczniejszym akcie, te dwa światy zaczynają przenikać się w umyśle protagonisty, który konfrontowany jest z wojenną traumą, co znajduje potwierdzenie także na poziomie scenografii.

Fot. Ośko/Bogunia, archiwum Teatru Wielkiego w Poznaniu

„Jakoś sztucznie mi się mówi”, obwieszcza operowym śpiewem Henryk na początku spektaklu. Na poziomie wojennej rzeczywistości jego myśli wybrzmiewają jako tekst odtwarzany z offu. Jednak światem snu, a więc podświadomością bohatera, rządzi – charakterystyczna dla opery – sztuczność. To jedna z bardziej celnych i zabawnych uszczypliwości odnoszących się do sposobu, w jaki wiele osób traktuje śpiewanie w teatrze, a także operę jako gatunek sztuki scenicznej, z jaką kiedykolwiek się spotkałam. W ten sposób genialnie oznaczane są linie podziału dramaturgicznego, które w tekście Gombrowicza jawią się jako mniej konkretne: płynne i rozmazane. Krauze i Cicheński nie rezygnują z elementów absurdu i groteski, często wręcz je eksponując, ale dbają też o to, żeby w wirze przedziwnych postaci i sytuacji zostawić widzom przestrzeń na złapanie oddechu. Zależy im na zbudowaniu poczucia, że publiczność stoi w centrum wydarzeń wraz z Henrykiem i – podobnie jak w prawdziwym śnie, mimo ich nieprzewidywalności oraz niesamowitości – sprawuje częściową kontrolę nad narracją, którą (świadomie lub nieświadomie) współtworzy. Koncepcję tę wzmacnia muzyka Krauzego, świetnie oddająca atmosferę konkretnych elementów dramaturgicznych i stanów emocjonalnych bohatera. O ile w klasycznej operze często wydawać się może, że libretto zostało nieco sztucznie „nagięte” pod potrzeby kompozytora, tak w „Ślubie” tekst jest niemalże symbiotycznie związany z partyturą.

Krauze perfekcyjnie rozumie wszystkie pauzy i transakcentacje Gombrowicza, pozwala im wybrzmieć i prowadzić dramaturgię skomponowanej przez niego opery. Gdzieniegdzie muzyka jedynie podpiera budowany przez słowa rytm i nastrój, by w innych momentach przejmować inicjatywę, dodawać kolejne akcenty i nowe znaczenia oraz odkrywać niewidoczne początkowo warstwy emocji. Dojrzałość, z jaką kompozytor lawiruje pomiędzy klasyką a nowoczesnością, deformacją a harmonią czy groteską a patosem, budzi ogromny podziw. Partytura stawia spore wymagania – zarówno dla orkiestry kierowanej przez Katarzynę Tomalę-Jedynak, jak i śpiewaków. Pełno tu zmian tempa i nagłych zwrotów; często wykorzystuje się staccato, a równocześnie nie brak operowego rozmachu. Z jednej strony jest to więc utwór dość wymagający w odbiorze, z drugiej jednak – nie popadający w nudę czy przewidywalność. Muzyka buduje gęstą atmosferę niepokoju, przez co ułatwia zrozumienie i doświadczenie labilności emocjonalnej głównego bohatera.

Postać Henryka została mistrzowsko wykreowana przez Michała Partykę – barytona, mającego doświadczenie między innymi na francuskich scenach operowych. „Ślub” poznańskiego Teatru Wielkiego daje mu okazję, by pokazać polskiej publiczności nie tylko swój talent wokalny, lecz także aktorski. Partyka świetnie portretuje różnorodne stany emocjonalne tworzonej postaci – od zagubienia i dezorientacji, przez beztroskę i złość, aż po niezachwianą pewność siebie i zaślepienie tyrana, prowadzące do końcowego zwątpienia. Jego mimika i gesty cechują się tak niezwykłą plastycznością, że wydaje się idealnym kandydatem ilustrującym koncepcję gombrowiczowskiej „gęby”. Kiedy w ostatniej scenie podaje w wątpliwość swoją niewinność, odkrywając, że wewnętrzne przeżycia i indywidualne decyzje potrafią odmienić człowieka podobnie jak czynniki zewnętrzne, trudno nie wstrzymać na moment oddechu. Ta emocjonalna pauza jest idealnym zamknięciem operowej wersji „Ślubu”. Główną osią dramaturgiczną pozostaje oczywiście relacja Henryka z ojcem (Łukasz Konieczny), a właściwie – konfrontacja z autorytetem, ale najbardziej intrygującą postacią okazuje się Pijak (fantastyczny kontratenor Jan Jakub Monowid). Ubrany w czerń, o znacząco wyższym głosie niż reszta zespołu śpiewaków, przywodzi na myśl Mistrza Ceremonii z „Kabaretu” Boba Fosse’a – postać pociągającą za sznurki, prowokującą kolejne wydarzenia oraz obalającą autorytety; szukającą chaosu i siejącą go. Ostatecznie twórcy w największym stopniu skupiają się na najbardziej uniwersalnej myśli „Ślubu” Gombrowicza – humanistycznej refleksji na temat tego, co kształtuje człowieka i jego system moralny.

Poznańska realizacja „Ślubu” jest dość wymagająca, zwłaszcza dla osób nieosłuchanych ze współczesnymi brzmieniami muzyki symfonicznej. Jej twórcy podkreślają esencję dramatu Gombrowicza i – moim zdaniem – podają ją publiczności w dobrze przyswajalnej i odświeżonej formie. Ten spektakl dowodzi, że wciąż można komponować nowoczesne, interesujące i angażujące opery. Być może to – a nie tak popularne w ostatnim czasie, tworzone na siłę adaptacje klasycznych dzieł do współczesnych realiów – właściwy klucz, pozwalający wskrzesić zainteresowanie szerszego grona widzów operą. Filmową rejestrację „Ślubu” Zygmunta Krauzego, z librettem Krzysztofa Cicheńskiego, można bezpłatnie obejrzeć online dzięki platformie OperaVision, a 28 stycznia 2025 roku zaplanowana została jej emisja na antenie TVP Kultura.

„Ślub” Zygmunta Krauzego na podstawie dramatu Witolda Gombrowicza
reżyseria, libretto: Krzysztof Cicheński

kierownictwo muzyczne: Katarzyna Tomala-Jedynak
kierownictwo chóru: Mariusz Otto

scenografia: Julia Kosek, Krzysztof Cicheński
kostiumy: Julia Kosek
reżyseria świateł: Wiktor Kuźma
projekcje: Leszek Stryła

asystent dyrygenta: Wiktor Kozłowski
asystent reżysera: Dominika Babiarz

Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu
prapremiera: 22.11.2024