Zanim Jędrzej Piaskowski i Hubert Sulima zrealizowali zainspirowane głośną książką Joanny Kuciel-Frydryszak „Chłopki. Opowieść o nas i naszych babkach” w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy, ludowe historie kobiet kilkukrotnie wybrzmiewały już w innych polskich teatrach. „Mrowisko” Jolanty Janiczak i Wiktora Rubina (Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie, 2022) przechwytywało wątki ze „Służących do wszystkiego” Kuciel-Frydryszak, a „Chamstwo” Agnieszki Jakimiak i Mateusza Atmana (Wrocławski Teatr Współczesny, 2023) nawiązywało do poczytnego eseju Kacpra Pobłockiego. Jednak to wystawione przez Darię Kopiec „Gotki” na podstawie dramatu Artura Pałygi (Nowy Teatr im. Witkacego w Słupsku, 2023), również przyglądające się współczesnym potomkiniom chłopek, wydają się spektaklem najbliższym temu, co w „Chłopkach” chcieli przekazać Piaskowski i Sulima. Fabuły obu przedstawień prezentują historie kilku pokoleń kobiet pochodzących ze wsi, które najczęściej mieszkają już w mniejszych lub większych miastach i konfrontują się ze swoim chłopskim dziedzictwem oraz wynikającym z niego poczuciem wstydu.
„Gotki” były lirycznym spektaklem o powrocie do miejsca urodzenia i ponownym wkroczeniu kobiet w odrealniony, jakby niewyraźny, wiejski krajobraz. „Chłopki” to opowieść o córkach i wnuczkach kobiet opisywanych przez Kuciel-Frydryszak. Próbują one za wszelką cenę odciąć się od swoich korzeni, własny wstyd ukrywając pod pozorami wielkomiejskiego sukcesu. Spektakl Sulimy i Piaskowskiego daje wgląd w fantazję o życiu, które na co dzień mogłyby wieść bohaterki „Gotek” – „córki miastowe”, jak określa się je w spektaklu Kopiec. Te „chłopki” pracują w korporacji (scenografia: Anna Maria Karczmarska i Mikołaj Małek), a ich codzienny kontakt z prowincją ogranicza się do projektowania strategii marketingowej dla produkującej przetwory owocowe firmy DżemWarInc, na której zlecenie realizują projekt „życiowego rebrandingu ze wsi na Dolinę Baryczy”.
Wydawniczy bestseller opisujący warunki życia wiejskich kobiet na przełomie XIX i XX wieku jest jedynie źródłem inspiracji dla przedstawienia Sulimy i Piaskowskiego. Pojawiają się w nim, wprowadzane przez Kuciel-Frydryszak, pojęcia takie pasionka, mezalians, kołtun czy porządek feudalny, ale – przeniesione we współczesny kontekst – służą do opisu aktualnych relacji i zależności społecznych. Rejestr głównej kadrowej Niny (Zuza Motorniuk), nazywany przez nią „inwentaryzacją”, wskazuje różne, dziedziczące tożsamość zależnościową, rodzaje pracownic. Są tam między innymi: szukająca sposobów na pozbycie się niechcianej ciąży, parząca kawę i wykorzystana przez wyżej postawionego mężczyznę stażystka Celinka (Aleksandra Listwan); tyleż faworyzowana, co molestowana przez Ninę Krystyna (Magda Biegańska) czy pracoholiczka Brygida (Arkadiusz Jaskot). Wszystkie one, niezależnie od zajmowanego przez siebie miejsca w korporacyjnej hierarchii, z trwogą obserwują otwarcie Biedronki w budynku, w którym mieszczą się ich biura, brzydząc się, myślą, że jej klienci będą wydychać powietrze do wentylacji, infekując ich sukces swoją biedą. Nie wydaje się, żeby szczególnie się przepracowywały, ale profilaktycznie dokonują aktu biernego oporu, protestując przeciwko wyzyskiwaniu ludu pracującego oraz przeprowadzają niemal rytualny atak na Basię z zarządu (Paweł Palcat).
Twórcami legnickiego spektaklu kierowała słuszna logika: książka Kuciel-Frydryszak jest tak dobrze znana, że próba przeniesienia zawartej w niej treści na scenę nie ma sensu. Ciekawsze wydało się im zainicjowanie możliwych, wynikających z niej refleksji i testowanie jej możliwych ciągów dalszych. Choć książka pojawia się jako rekwizyt w jednej ze scen przedstawienia (jak „Powrót do Reims” Didiera Eribona w przedstawieniu Katarzyny Kalwat), w nim samym obecne są zaledwie odległe echa jej treści. Jednak w przeciwieństwie do rządzących się podobnymi założeniami adaptacji „Chłopki” nie mają charakteru eseistycznego (jak „Chamstwo”) ani poetyckiego („Mrowisko”), a są komedią fabularną. Konwencja przebieranek zbliża ten spektakl do polskiego kabaretu z lat 90., sprowadzając dobre intencje jego twórców do niewyszukanego żartu, sugerującego, że chłopka to chłop przebrany za babę. Kluczowa strategia formalna Piaskowskiego opiera się na decyzji, by w przedstawieniu niektóre postaci kobiece grane były przez mężczyzn. Ten zabieg odsłania problem, który odnosi się do całego spektaklu: interesujący w założeniu subwersywny gest, polegający na stworzeniu przeciw-historii najnowszej, ukazujący w krzywym zwierciadle kampowej konwencji dawne i obecne opresyjne struktury władzy, na scenie prezentuje się jako zabieg płytki, jedynie powierzchowny.
Skutki przekazywanej z pokolenia na pokolenie traumy postzależnościowej ukazywane są jako przemoc, którą w stosunku do swoich podwładnych stosuje prezeska Alicja (Małgorzata Urbańska), rekompensuje tak sobie klasowe kompleksy i obojętność nieobecnej matki (Anita Poddębniak). Sfeminizowana firma DżemWarInc nie stwarza nawet pozorów troski: w paniach (dyrektorkach, menedżerkach) wciąż kryją się panowie – nie w sensie płci, ale przywiązania do gwarantowanej hierarchicznie pozycji. Każda z bohaterek zna swoje miejsce. Dostarczająca lunche Ania Kanapka (Łukasz Kucharzewski) wie, że romans z prawnikiem z wyższego piętra to mezalians możliwy jedynie w komediach romantycznych, a pochodząca z Ukrainy Lubow (Daria Bogdan) rozumie, że podczas rozmowy kwalifikacyjnej musi przekonać wszystkich, że jest Andżeliką z Przemyśla. „Chłopki” Piaskowskiego i Sulimy nie są opowieścią o klasowym awansie, bo wedle bohaterek ten nie jest możliwy ani jako zmiana miejsca w strukturze społecznej, ani dzięki uznaniu własnego pochodzenia. Na względną swobodę pozwolić sobie mogą tylko bohaterki uprzywilejowane, takie jak Alicja Orlińska, która co prawda pochodzi ze wsi i podlega klasowym resentymentom, ale w razie potrzeby może zorganizować schron w swoim rodowym pałacu.
Autorzy i autorki wpisujący swoją twórczość w ramy zwrotu ludowego często – jak choćby Kuciel-Frydryszak w „Chłopkach” – zdają się uwzględniać jedynie głos osób uprzywilejowanych; na przykład dysponujących narzędziami pozwalającymi im opisać swoje rodzinne doświadczenia. W tym kontekście tezę Sulimy i Piaskowskiego, sugerujących, że „córki miastowe” symbolizują awans pozorny, ale niemożliwy ze względu na łańcuch feudalnych zależności obecnych nawet w obrębie zwrotu wyrosłego z ich krytyki, uznałabym za interesującą. Jednak finał spektaklu zdaje się zaprzeczać tak sformułowanej tezie, odwracając wymowę przedstawienia. Wszystkie sceniczne konflikty – Alicji i jej matki, Alicji i jej neurotycznej córki Arlety (Jakub Stefaniak), pracownic i przełożonych, Polek i Ukrainek – kończy wybuch wojny. Ckliwe, nieco naiwne zakończenie ma unieważniać, a przynajmniej zawieszać, wszelkie ukazane wcześniej struktury, by następnie zastąpić je zgodą, wzajemną pomocą i wspólnym działaniem. Przecież to się nie może udać: wojna to stan wyjątkowy, w którym różnice społeczne wcale się nie zacierają, ale wyostrzają. I tego właśnie spodziewałabym się w sytuacji bohaterek, chroniących się w sztucznie wypreparowanej przestrzeni majątku Orlińskich.
Z tez stawianych przez twórców legnickich „Chłopek”, podobnie jak z ich prób dyskusji ze zwrotem ludowym, niewiele wynika. Proponowane przez nich rozważania dotyczące możliwości lub niemożliwości awansu, tożsamości elit wyrosłych z ludu czy płci jako czynnika budującego kolejne piętra w społecznej hierarchii prowadzą donikąd. Kakofoniczne przedstawienie – pełne gagów, piosenek będących przeróbkami znanych szlagierów (muzyka: Jacek Sotomski), układów tanecznych i spektakularnych kostiumów (kostiumy: Rafał Domagała) – dostarcza silnych bodźców. Takie atrakcje nie wystarczą jednak, by zamaskować powierzchowność, z jaką potraktowane zostały podejmowane w spektaklu tematy. Fasadowa nadreprezentacja kobiet – córek i wnuczek chłopek przez wieki poddawanych systemowej opresji – nie idzie w parze z ich upodmiotowieniem. W efekcie okazuje się, że z głosami bohaterek dzieje się to, co w odniesieniu do chłopek zauważał już Michael Ostling, piszący w książce „Między diabłem a hostią. Czary i czarownice w wyobrażeniach mieszkańców i mieszkanek Rzeczypospolitej XVI-XVIII wieku”: „[…] są niemal zupełnie niesłyszalne. A nawet gorzej: są zagłuszane, filtrowane, zniekształcane, niemalże toną w morzu głośniejszych, silniej artykułowanych, bardziej autorytarnych głosów”.
„Córki miastowe” Piaskowskiego i Sulimy są mniej żywe i wyraziste niż ich kuzynki ze znacznie bardziej konwencjonalnych „Gotek”. Rysowane grubą kreską, ulegają wtórnemu ośmieszeniu, ale trudno stwierdzić, co właściwie maskuje ten śmiech. Eksploatowany na scenie, niekończący się żart pozostaje bez puenty.