Dawno, dawno temu, pod strzechami polskich domostw zaczęły się pojawiać świerszczyki. Początkowo, jako gatunek migrujący, gościły tam w pojedynczych egzemplarzach. W pewnych okolicznościach wywoływały dumę u swoich gospodarzy, w innych – zawstydzenie i skrępowanie. Często budziły ciekowość młodzieży, która zaglądając pod łóżka rodziców, w otchłanie szaf albo na niedostępne półki domowych biblioteczek, bez żadnego przygotowania odkrywała kolorowy, bezpruderyjny i kuszący, ale niepozbawiony też licznych pułapek świat mięsnej otwartości i seksualnej swobody, naznaczonej schematami męskiej dominacji. Ograniczenie wpływu cenzury zmieniło sytuację wspomnianego typu prasy, coraz bardziej go oswajając. Zaczęły się pojawiać jej rodzime wersje, które – choć korzystały ze sprawdzonych, międzynarodowych wzorców – współkształtowane były przez lokalne uwarunkowania, stylistykę, możliwości techniczne i nawyki kulturowe. Początek lat 90. był czasem ekspansji i namnażania się kolejnych tytułów, które szybko osiągały gigantyczne nakłady. Kolorowe okładki, na których kobiety bez skrępowania odsłaniały to, co zwykle zakryte, a na kolejnych stronach pozowały w trakcie odbywania stosunków seksualnych, zaczęły zapełniać witryny kiosków, przyciągając wzrok i pobudzając wyobraźnię wielu – głównie mężczyzn i chłopców, nastawione były bowiem na męskie spojrzenie. Dla dużej liczby Polaków pornograficzne fotografie, a potem też filmy stawały się źródłem fantazji, małżeńskiej i pozamałżeńskiej inwencji oraz wzorcem do naśladowania, często stanowiąc jedyną formę edukacji seksualnej.
Świerszczyki zmieniały łóżkowe zwyczaje Polek i Polaków, pobudzały wyobraźnię i otwierały nieznane perspektywy. Nie były wolne od wad: powielały szkodliwe stereotypy, kreowały nierzeczywiste wyobrażenia seksualnych norm, przyczyniały się do uprzedmiotowienia partnerów, odzierały współżycie z głębszych emocji i uczuć. Nie pozostawiały też obojętnymi obrońców moralności, wedle których stanowiły dowód powszechnego zepsucia i obyczajowej deprawacji. Aktywność moralistów zainicjowała narodową debatę na temat pornografii i prawa jej rozpowszechniania. W latach 90. niechęć do cenzury zderzała się z postulatem ograniczeń w pokazywaniu „golizny”, wprowadzenie faktycznego zakazu usuwania ciąży (tzw. kompromis aborcyjny) – z niechęcią wobec planów wprowadzenia do szkół przedmiotu dotyczącego seksualności człowieka (nawet wychowanie do życia w rodzinie, w programie nauczania od 1999 r., jest obecnie przedmiotem nieobowiązkowym, który do dzisiaj bywa krytykowany jako forma „seksualizacji dzieci”) i reglamentacją środków antykoncepcyjnych, a powszechne i naturalne zainteresowanie erotyką – z tendencją do tabuizacji cielesności. W dzikich, pełnych nadziei, odważnych i różnorodnych latach 90., będących czasem społecznych przymiarek, prób i sporów, w ogniu których wykuwała się nowa Polska, testowi poddawano też pragnienie seksualnej otwartości, kładąc je na szali obok moralności warunkowanej przez katolicyzm, którego hierarchowie korzystali z możliwości bezpośredniego wpływu na władzę wykonawczą i tworzone przez nią prawo.
Wspomnienie erotycznej prasy czy pornograficznych filmów, których obecność przed trzydziestu laty kształtowała krajobraz Polski czasu transformacji, stanowi tematyczną oś spektaklu „Miła robótka”, zrealizowanego w koprodukcji Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie i Festiwalu Łódź Czterech Kultur. Bezpośrednią inspiracją dla reżyserki Agnieszki Jakimiak była wydana w zeszłym roku przez Wydawnictwo Czarne książka Ewy Stusińskiej o takim samym tytule. Z niej pochodzi metaforyczna opowieść o świerszczu polskim (acheta polonicus), którą na samym początku spektaklu czyta z offu swoim kojącym głosem Krystyna Czubówna. Wokół sceny otulonej ciepłym światłem i wyściełanej miękkim dywanem, na którym odcienie różu tworzą wzór w kształcie waginy, siedzi publiczność, spośród której wychodzą aktorki i aktorzy. Postacie, które grają, nie różnią się od nas niczym szczególnym, po prostu – inne były czasy i inne możliwości; być może miały wyjątkowo bujną wyobraźnię i odrobinę więcej odwagi. Wszystkie okoliczności, możliwości i przekonania doprowadziły je do pracy w redakcji pisma „Natura Naturyzm”, które od roku 1989 wydawane było w Łodzi przez Stowarzyszenie Naturystów Polskich. Chociaż Jakimiak nie tworzy opowieści fabularnej, a aktorki i aktorzy nie pozostają wierni odgrywanym z początku postaciom, prezentacja czasem wraca do redakcji tego kwartalnika (później przemianowanego na dwumiesięcznik), będącego znakomitym przykładem beztroskiego promowania cielesnej swobody, naturalnego podejścia do seksualności i akceptacji fizycznej różnorodności.
„Miła robótka” to spektakl o pozytywnym traktowaniu ludzkiego ciała i płynących z niego przyjemności, zrozumieniu dla odmienności i o wolności słowa. Na scenie, podobnie jak w tekście Stusińskiej (dodajmy: mimo jego podtytułu – „Polskie świerszczyki, harlekiny i porno z satelity”), nie dominuje wcale przaśna rozwiązłość, kalejdoskopowy przegląd smaków, smaczków i zniesmaczeń, relacje z pola walki ideologicznej czy testy na seksualną (nad)pobudliwość widowni. Zamiast łatwego podniecania czy prowokowania publiczności szybko zmieniające się, pozornie niezobowiązujące sceny przedstawienia sugerują, że jego realizatorzy podjęli się odpowiedzenia na poważne i w gruncie rzeczy nieoczywiste pytanie, dlaczego Polska nie wybrała skandynawskiej drogi akceptacji dla seksualnej i płciowej różnorodności swoich obywateli oraz otwartości na ich cielesne potrzeby. Mateusz Atman i Agnieszka Jakimiak, współautorzy scenariusza, trafnie odczytali intencje inspirującej ich reportażystki, nie ograniczając się do odtwarzania kadrów z przeszłości, tylko krytycznie przyglądając się współczesności przez ich pryzmat. W efekcie – chociaż „Miła robótka” oparta jest na chwytliwym, ale budzącym też pruderyjne obawy temacie – spektakl mówi o straconych szansach na stworzenie otwartego, tolerancyjnego i świadomego seksualnie społeczeństwa. W jego utopijnej wizji nie ma miejsca na znane nam dzisiaj idee ani hasła promowane przez dyktatorów moralności: niewyobrażalne jest zmuszanie kobiet do rodzenia, i to niezależnie od przyczyny ich decyzji, na farsę zakrawa porównywanie koncepcji płci kulturowej z demoniczną siłą, a publiczne nazywanie osób LGBT ideologią może przerywać polityczne kariery. Jakimiak nie projektuje tak daleko idącej utopii, sugeruje jednak, że kiedyś mieliśmy szansę na jej stworzenie.
Reżyserka, wraz z zespołem współpracowników i współpracowniczek oraz aktorkami i aktorami gnieźnieńskiego teatru, przygotowała kolorowy, przyjemny w odbiorze, pełen wizualnych i dźwiękowych atrakcji spektakl na czworo wykonawców. Jest on wierny charakterystycznemu stylowi dotychczasowej twórczości Jakimiak. „Miła robótka” z rzadką w polskim teatrze lekkością przenosi publiczność trzydzieści lat wstecz. Pozbawione wulgarności, unikające prowokacji i pornograficznego wymuszania tanich emocji przedstawienie ogląda się z przyjemnością. Nie ogranicza ona jednak refleksji nad przemilczeniami, zakłamaniami i powszechną nieznajomością języka dotyczącego seksualności we współczesnej Polsce. Artyści i artystki przypominają, że u początków tego państwa wydawało się, iż wszystko może być inaczej. Był to jednak, dodają, inny kraj, „zwany początkiem lat 90.”. Nikogo się tu nie oskarża ani nie piętnuje, nie moralizuje ani nie demoralizuje. Nie uzurpuje się też misji rekonstrukcyjnej ani edukacyjnej. W połączeniu kolejnych, niezależnych od siebie scen – jak te, w których Paweł Dobek ogłasza wśród publiczności składkę na dodatkowe wynagrodzenie dla aktorów mających się rozebrać, Kamila Banasiak używa wibratora jako instrumentu muzycznego, Michał Karczewski pojawia się w stroju kojarzącym się z praktykami BDSM, a Zuzanna Czerniejewska-Stube rozmawia z odpowiadającą na listy czytelniczek i czytelników na łamach magazynu „Cats” Szwedką Ylvą – wyraźnie rysuje się zaprzepaszczona szansa na społeczną ewolucję, w wyniku której konserwatywna dyktatura nie przejmuje pełni władzy nad sumieniami Polek i Polaków. Coś jednak nie wyszło, o czym dzisiaj wielu z nas przekonuje się z bólem.
Idąc tropem wyznaczonym przez Stusińską, Jakimiak przypomina tytuły polskich pism pornograficznych, wyświetlając na ekranie ich nieocenzurowane (i niezafoliowane!) okładki. Wspomina asortyment wypożyczalni wideo, w których ofercie ważne miejsce zajmowały „erotyki”, a także umieszczanie zdjęć nagich kobiet nawet w poważnych tytułach prasowych. W jednej ze scen „Miłej robótki” Dobek odgrywa Jerzego Urbana, który na łamach założonego przez siebie pisma „Nie” i na salach sądowych podejmował walkę z wadliwym prawem, zakazującym pornografii mimo braku jej jednoznacznej definicji, a także z katolicką prawicą polityczną, domagającą się całkowitego zakazu aborcji. Przed publicznością pojawia się nawet Larry Flynt, amerykański skandalista i właściciel pornograficznego „Hustlera”. Częściowo sparaliżowany po postrzeleniu przez ideologicznego przeciwnika, stał się symbolem walki o wolność słowa i obrazu. Powoływał się przy tym na fakt, że obscena wojny i śmierci często ukazywane są bez skrępowania, a piękno ludzkich ciał i ich namiętność podlegają zdecydowanej cenzurze. Grający Flynta Karczewski odtwarza pozę ukrzyżowania na kobiecym łonie, znaną z rozwieszanych w polskich miastach w roku 1997 plakatów do filmu Miloša Formana „Skandalista Larry Flynt”, które obrażały podobno uczucia religijne między innymi kardynała Franciszka Macharskiego (sprawa została umorzona po dziesięciu latach, w roku 2007).
Mimo poruszania istotnych tematów powaga nie przejmuje kontroli nad nastrojem całego przedstawienia. Dominuje w nim wrażenie naturalnej swobody, w czym wielka zasługa znakomitego kwartetu aktorskiego działającego w pełnym porozumieniu z reżyserką. Nagość na scenie nie wynika z jej niepodzielnej władzy, podobnie jak tematyzowane wątki seksualności i nagości nie są tu kojarzone z przemocą, stręczycielstwem i wyzyskiem, tylko z ciałopozytywnością i nawiązują fizyczny w kontakt z przyrodą, przede wszystkim roślinami (pocałunki kwiatów ostu wywołują silne emocje!). Wszystko sprowadza się do refleksji o ludzkiej naturze, która ograniczana jest przez kaganiec kultury, przemoc religii i normę obyczaju – oraz o normalności, której praktyka winna być określana przez praktykę życiową, a nie warunkowane ideologicznie wymagania stawiane przedstawicielkom i przedstawicielom mniejszości przez jakiekolwiek większości. Tak ukierunkowany obraz (pół)światka polskiej pornografii czasu transformacji z pewnością nie jest pełny. Kreślenie jego całościowej wizji nie było jednak ambicją zespołu realizującego „Miłą robótkę”; skupił się on na tym, co pozytywne. Szukając wartości w różnorodności, zaangażowani w tę pracę autorzy, aktorki i aktorzy przypominają, że każdy, każda i każde ma prawo czuć się dobrze ze sobą i w towarzystwie innych, którzy tego towarzystwa pragną. Jakimiak dopełnia tak – bliższą współczesności, także stacyjną – narrację „Edukacji seksualnej” Michała Buszewicza, która kończy się słowami: „Jestem super!”.