Nr 11/2023 Na teraz

„The Cock (Kiss)”, słynna fotografia Wolfganga Tillmansa, ukazuje dwóch młodych, namiętnie całujących się ze sobą mężczyzn. Widoczna na pierwszym planie twarz jednego z nich wsysa się w drugą. Tło jest ciemne, zdjęcie wygląda, jakby było wykonane ukradkiem przy pomocy chamskiego flesza gdzieś w wyludnionym, brudnym kącie zakrapianej imprezy. Szybki, naturalistycznie ukazany moment, który, gdy dłużej się przyjrzeć, wykracza poza swą ulotność. Oto z dwóch twarzy tworzy się jedna, szczególna, nieomal syjamska – z parą odstających uszu, rumiano-sinym policzkiem, ustami sklejonymi z zassanych warg, wygiętym nosem, przymkniętym okiem z błogą rzęsą i lśniącą od potu czupryną. Zachłanność, żarliwość i zapomnienie, zamknięte w kompozycji rozsadzającej fotografię. Stąd wrażenie: gdyby spróbować ich rozdzielić, rozerwałoby się ich, uszkodziło na stałe. A gdyby dopisać do tego brutalnego gestu historię, nie byłoby jej wierniejszej wersji niż powieść Douglasa Stuarta.

„Młody Mungo”, którego okładkę zdobi zdjęcie Tillmansa, opowiada o momencie zwarcia i próbie rozerwania. Jest to zarazem utwór szeroko zakrojony i bardzo pojemny – to, co zarysowałem powyżej, nie mogłoby wybrzmieć, gdyby nie otoczenie, tradycja czy warunki społeczno-polityczne, na splotach których Stuart stawia fundamenty swej powieści. Jej bohaterem jest piętnastoletni protestancki chłopak, który w pierwszej połowie lat 90. dorasta w robotniczej dzielnicy Glasgow, wciąż borykającego się ze skutkami thatcherowskich rządów. Znakiem charakterystycznym Munga jest tik twarzy, który ujawnia się w momentach wzmożonego stresu. Na co dzień opiekuje się nim starsza siostra, a niepokoi go mieszkający osobno brat – głowa miejskiego gangu a zarazem wzór do naśladowania dla dojrzewającego w tej rzeczywistości chłopaka. Najbardziej na świecie Mungo kocha swoją uzależnioną od alkoholu matkę, która regularnie znika z jego życia, rozpaczliwie poszukując innych miłości. Powieść skupia się jednak na okresie, w którym nowa miłość pojawia się w życiu samego Munga. Jest nim starszy o kilka miesięcy katolik James, miłośnik i opiekun gołębi. Obok wątku ich stopniowego zbliżania się do siebie pośród niesprzyjających warunków („No weź, przyjdź. Przynosisz mi szczenście czy coś”) drugą z równorzędnych linii narracyjnych stanowi enigmatyczny wyjazd „na ryby”, na który Mungo zostaje wysłany z dwoma nieznajomymi mężczyznami. Ci mają go „naprostować”, by przestał być „mientki”, by sam stał się mężczyzną.

Czytając „Młodego Munga” w doskonałym przekładzie Macieja Studenckiego, na początku odnosi się wrażenie obcowania z dalszymi losami tytułowego bohatera „Shuggiego Baina” – poprzedniej książki Stuarta. W obu utworach towarzyszy się chłopakowi uwikłanemu w siatkę pokrewnych zależności: pijącej matki, biedy szkockich przedmieść, męskiej przemocy, wyróżniania się delikatnością pośród proletariackiej społeczności i przyspieszonego wejścia w dorosłość. Przede wszystkim zaś obie powieści wiąże ze sobą pokrewny stan beznadziejnego przeświadczenia o niezmienności zastanego porządku. Protestanci tłuką się z katolikami, dziewczyny zachodzą w ciąże w wieku 16 lat, stabilność finansowa nie istnieje, emocje nie są dla chłopaków („Żem jest dla ciebie ostry, bo nie mogę ci dać zmienknonć”), a kto się tu urodził, ten już tu zostaje. O ile jednak w „Shuggiem…” miało się wrażenie uczestnictwa w błędnym kole wydarzeń, determinowanym przez bezwarunkową miłość dziecka do pogrążonej w alkoholizmie matki, o tyle na horyzoncie „Młodego Munga” od pewnego momentu zaczyna przezierać wizja zmiany. Kreśli ją James, który wie, że w tym miejscu dalsze życie bohaterów nie będzie możliwe.

W społeczeństwie z wyrazistymi wzorcami obowiązujących modeli seksualności rozpoznanie w sobie jej nienormatywnej, bo gejowskiej wersji jest długim i wstydliwym procesem. W jego trakcie dochodzi do regularnego podważania i wypierania własnych uczuć, które dopiero z upływem czasu zaczynają łączyć się z tym, co wcześniej wydawało się przezroczyste. Ta krótka wyliczanka nie wyczerpuje zjawiska, jako że to, co wyliczone, występuje w wielu wariantach i odcieniach: miękkość w ruchach (obecna dopóki ktoś nie zwróci na nią uwagi); większy fokus na zarysy prącia zamiast na biust w jakimś filmie o zabarwieniu erotycznym (wypierany); na co dzień w towarzystwie bardziej dziewczyny niż chłopcy (bo docelowo poza towarzystwem bardziej chłopcy niż dziewczyny). W „Młodym Mungu” proces uświadamiania sobie rodzaju własnej seksualności jest ukazany w sposób delikatny, co rezonuje szczególnie w połączeniu z brutalnością zdarzeń rozgrywających się w otoczeniu bohatera. Wiedza dotycząca tego procesu podskórnie krąży – czasem wszechwiedzący wydaje się tu narrator, innym razem coś uświadamia sobie sam Mungo; gdy zaś do bohatera sens wydarzeń nie dociera do końca, szansę na zostanie wszechwiedzącym ma osoba czytająca. Namysł nie jest jednak uprzedni wobec spotkania i obdarzenia uczuciem Jamesa – jakby wcześniej seksualność czaiła się jeszcze w Mungu, czekając na właściwy moment, by zawrzeć i dojść do głosu.

Umiejętność nazwania swoich uczuć i preferencji jest tu więc zapośredniczona przez przeżycie. I choć wszystko toczy się powoli, a spotkania Munga i Jamesa stanowią jeden z kilku wątków powieści, tak to właśnie one warunkują przemianę głównego bohatera i rewolucję w jego rzeczywistości. Są także najsilniejszymi emocjonalnie momentami – romantyzowanymi na opak (jak scena w wannie, gdzie bohaterowie jedzą kiełbaski zapiekane we francuskim cieście, którego płatki osiadają i rozpuszczają im się na piersiach, a reszta „pływa w wodzie jak liście w stawie”), zarazem przepełnionymi dojmującą czułością („James uniósł ramię i wstał, a Mungo poczuł się, jakby zdjęto z niego gruby koc w lutowy poranek”) i niewinną przemocą, która „zawsze poprzedzała okazywanie uczuć”. Bohaterowie są siebie wygłodniali, zostawiają na swoich ciałach ślady, które potem muszą ukrywać. Uświadamianie sobie przez Munga jego orientacji psychoseksualnej nie odbywa się w oparciu o winę (jak sportretowałby to chociażby Terence Davies), nawet jeśli świat dookoła stwarza ku temu idealne warunki – co zresztą postrzegam jako siłę powieści. Gdy tylko dochodzi do pierwszego odruchowego dotyku Jamesa, gest ten podważa – przed Mungiem, przed narratorem, przed osobą czytającą – niezmienny dotąd porządek świata.

W „Młodym Mungu” proces dojrzewania jest co rusz przechwytywany i modelowany przez innych. Stuart wykorzystuje to, igrając z dwunarracyjną strukturą powieści: to, co nie może spełnić się w jednym wątku, w którym bohater zyskuje pozory sprawczości, realizuje się brutalnie poza jego przyzwoleniem w kolejnym – traktującym o wyjeździe z nieznajomymi „na ryby”. Autor bawi się elipsami, które stają się tym samym znaczące – skoro bohater jest zmuszony czekać na coraz bardziej płomienne spotkania ze swoim „przyjacielem”, to osoby czytające również. A jeśli potencjał śmierci pojawia się pod koniec jednego wątku, to ironicznie zostanie zrealizowany już na wstępie kolejnego.

Jednocześnie trzeba przyznać, że główny bohater czasami za bardzo „podkłada się” innym, mówiąc wprost o wydarzeniach, które dla niego samego lepiej byłoby przemilczeć – tym samym uruchamia lawinę zagrażających mu reakcji (jak groźba przemocy wobec jego chłopaka, czy jego potencjalne odejście).

Wielką wartością prozy Stuarta jest to, że autor potrafi wyłowić z rzeczywistości pokrewne elementy, a następnie wykorzystać je jako własne przeciwieństwa. Tak jest z zadrapaniami i malinkami na ciałach głównych bohaterów – śladami ich buzującego uczucia – które w innej, choć związanej pod względem przyczynowym konstelacji fabularnej, stają się sińcami, krwiakami, a więc karą za to, co niewinne. Podobnie w dalszej części powieści dzieje się z gestem „naprostowania” seksualności głównego bohatera przez parę mężczyzn, którzy ostatecznie wyrządzają mu ogromną krzywdę. Tak dzieje się również z tikiem na twarzy Munga, coraz częściej ujawniającym się w kontekście tych emocji, których wybrzmieniu zaczynamy kibicować. Ukazanie tego, w jak złożony sposób na ciele odkłada się okres dojrzewania,  poprzez ślady miłości i przemocy, oraz zmieszanie ze sobą tych porządków czyni z „Młodego Munga” wyjątkową powieść inicjacyjną.

Gdyby zważyć sensy książki Stuarta, należałoby stwierdzić, że przede wszystkim w przewrotny sposób opowiada ona o osobnej drodze ku męskości. Dlatego też lektura „Młodego Munga” należy do bolesnych doświadczeń. Jeśli uznać, że tradycyjna droga do męskości wiąże się z uwikłaniem w to, co przemocowe i brutalne, próba jej uniknięcia, według Stuarta, jest wybrukowana większą tego dawką. Równocześnie jednak można znaleźć w powieści wiele czułości, sporo tego, co tkliwe i delikatne. Stuart wsiąka w opowieść o walce, ale karmi się perspektywą uniknięcia ciosu. A próbę oderwania od siebie dwóch istot zamienia w opowieść o delikatnym odrywaniu się od otaczającego ich świata.

 

Douglas Stuart, „Młody Mungo”
Tłumaczenie: Maciej Studencki
Wydawnictwo Poznańskie
Poznań 2023