Grudzień nie należy do najbardziej łaskawych miesięcy – także pod względem premierowo-płytowym. Zapomnijmy jednak o wszystkich artystach dyskontujących swoją popularność czterdziestą świąteczną płytą w karierze. W tym miesiącu mieliśmy bowiem kilka bardzo zdolnych artystek i ich autorskie piosenki. Zapraszamy wraz z SZA, Sugababes, Caroline Polachek i Laną Del Rey.
Mimo skromnego dorobku płytowego („SOS” to jej drugi longplay) SZA osiągnęła już naprawdę sporo. Nominacja do Oscara? Jest. Grammy? Jest. Występy w piżamie? Pewnie. Własna kolekcja crocsów? Owszem. Wygląda na to, że artystka nie zamierza się zatrzymywać.
Załóżmy, że talent – tak, jak go tradycyjnie rozumiemy – nie istnieje. Przyjmijmy, że nasze mózgi jedynie przetwarzają informacje i inspiracje, podobnie jak robiące ostatnio furorę apki AI, na myśl o których drżą projektanci graficzni i copywriterzy. Coś jednak sprawia, że niektórym przetwarzanie przychodzi łatwiej – SZA bez wątpienia należy do tej grupy. Wywraca na nice, odrzuca prawidła, tworzy nieoczywiste powiązania, mimo że korzysta z pozornie sztampowych elementów. Jest w niej freejazzowy zapał związany z odchodzeniem od tradycyjnych struktur, a zarazem dogłębna znajomość tradycji (patrz: gospelowy opener z samplem z „Until I Found the Lord (My Soul Couldn’t Rest”). Choć posługuje się personą przygnębionej, ale silnej, niezależnej kobiety, za każdym razem wyciąga z tego przetrawionego już przez popkulturę wzorca coś nowego i intrygującego. „SOS” zostanie zapewne opatrzone etykietką „współczesne R&B”, mamy tu jednak zarówno wycieczki do lat 80. („Too Late”), jak i pop-punkową melodykę („F2F”). Słowem: dzieje się, wsiąkamy w tę płytę i płyniemy przez prawie siedemdziesiąt minut (bardzo chciałbym w tym momencie uniknąć wzmianki o tym, że artystka jest z wykształcenia biologiem morskim, ale, przyznajcie, narzuca się sama).
À propos siedemdziesięciu minut: jeśli myślicie, że płyta jest za długa, to pamiętajcie, że w trakcie pracy nad nią powstało około stu utworów. Jest więc taka, jaka powinna być – SZA doskonale wie, co robi.
Mówicie, że w świecie girlsbandów nie dzieje się nigdy nic ciekawego?
Na początek „uprzejma prośba kierownika”: to nie jest kolejny produkcyjniak z piosenkami narzuconymi przez wytwórnię wykonawczyniom. Osobom, które nie wierzą, zalecam rzucenie okiem na creditsy. Nie jest to również płyta, która powstała w błyskawicznym tempie, by wypełnić zobowiązania kontraktowe.
Przypomnijmy tę skomplikowaną historię: w 2010 roku Sugababes wydały swój ostatni do tej pory longplay zatytułowany „Sweet 7”. Jedyną członkinią pochodzącą z oryginalnego składu grupy była wówczas Keisha Buchanan. Ta jednak rok przed premierą płyty ogłosiła, że opuszcza szeregi. W międzyczasie Mutya Buena, kolejna wokalistka z pierwszego składu, uzyskała prawa do nazwy Sugababes. W 2012 roku ogłoszono, że Buena i Buchanan oraz Siobhan Donaghy (trzecia członkini) nagrają wspólną płytę, podpisując się imionami. Materiał, przy którym pracowali również SIA czy MNEK i inni goście, powstał, ale nie doczekał się oficjalnej premiery, w międzyczasie wyciekł do sieci, jedna z nowych piosenek trafiła na płytę… Bananaramy z 2019 roku. No, bajzel. Panie uznały najwyraźniej, że numery są na tyle dobre, że warto wydać je własnym sumptem, znów pod nazwą Sugababes.
Czy było warto? Owszem. Utwory z „Lost Tapes” to swego rodzaju pomost między współczesnym mainstreamowym popem a trendami z okolic 2012 roku – jest trochę breakbeatowych bębnów („Today”), tropical house’u („Victory”) i oczywiście tęsknoty za ejtisami („Flatline”). Mimo sporadycznych spadków kompozytorskiej formy (dość przewidywalne i mętne melodycznie „Love Me Hard”) całość wypada ponadprzeciętnie.
Żaden tam „wielki powrót”. Ale zarazem coś więcej niż „ciekawostka dla najbardziej zatwardziałych fanów”.
Nie, to nie jest piosenka o jednej z „przełomowych” inwestycji Elona Muska.
Tyle, jeśli chodzi o dowcipkowanie. A teraz serio. Numer tytułowy zapowiadający kolejną płytę Lany Del Rey brzmi jak numer Lany Del Rey, co niektórych zapewne uspokoi, innych zasmuci, a jeszcze innych pozostawi obojętnymi. Mamy fortepianowe tło, smyczkowe instrumentacje, coś z ducha Joni Mitchell i Carpenters, słowem: wydaje się, że dalej gramy w tę samą retrogrę, w którą Del Rey wciągnęła nas lata temu. Nie doświadczymy tu jednak kryptobangerowości jej wczesnych singli, coś sprawia również, że znana nam doskonale poza Del Rey zdaje się mniej wystudiowana, a sama wokalistka, co za tym idzie, dużo bliższa, bardziej namacalna. „To są te detale”, jak mawia pewien były piłkarz FC Schalke 04 – Amerykanka ciąży w stronę szczegółu, jak w wersie, w którym podaje konkretną sygnaturę czasową z piosenki Harry’ego Nilssona. Detalem jest też tytułowy tunel pod Ocean Boulevard – wspomniane szczegóły i skrawki zakotwiczają nas jednak w rzeczywistości, ułatwiają komunikację i trwanie.
I między innymi dlatego powtarzane wielokrotnie „don’t forget me” wybrzmiewa tak sugestywnie. Ja sam – jako umiarkowany sympatyk twórczości artystki – to kupuję.
Wraca regularna bohaterka tej rubryki – ale czy może być inaczej?
Być może niektórzy z was pamiętają, że nie należę do największych fanów „Sunset”, singla Polachek sprzed kilku miesięcy. W grudniu ukazała się jednak EP-ka „Desire, I Want to Turn into You”, na którą poza wspomnianym utworem trafiły znane wcześniej, świetne „Bunny Is a Rider”, „Billions” i premierowe „Welcome to My Island”. I wiecie co? Całość zaczyna nabierać kształtów (i nawet to „Sunset” wydaje się jakoś mniej kłopotliwe).
Najnowszy utwór Polachek otwierają wysokie, ekstatyczne wokalizy, które muszą przywodzić na myśl Kate Bush, a potem… A potem dzieje się coś zupełnie innego. „Welcome to My Island” to utwór znakomity pod względem narracyjnym i dramaturgicznym – najpierw synth-electropopowe tła, którym towarzyszy swoista wizytówka („Welcome to my Island / Hope you like me, you ain’t leaving”), potem eksplozywny refren z tytułową frazą EP-ki, niby wyciągnięty z wiadomej dekady, ale i tak Polachek po raz kolejny wznosi muzykę pop na nowy poziom. No i tożsamość postaci, którą kreuje: modliszka, zaborcza kochanka, morderczyni, hedonistka? Trudno powiedzieć, ale jeszcze trudniej się nad tym nie zastanawiać.
Nowy longplay artystki już w lutym. Teraz z całą pewnością czekam.