Jest rok 2410. Nie ma państw, granic ani narodowości. Pojęcia takie jak „Polska” czy „ojczyzna” nic nie znaczą. Człowiek nie jest już dominującym gatunkiem: pozbawieni pamięci o przeszłości ludzie, którzy gromadzą się wokół nielicznych źródeł wody, muszą przywdziewać maskujące kostiumy upodabniające ich do zwierząt. Dawne miejsca pamięci historycznej to wyschnięte pola porośnięte mchem i trawą. Nie do końca jest jasne, jak i dlaczego, ale nieliczne ludzkie społeczności ocaliły imperatyw pamiętania. Próbują kultywować dawne zwyczaje, charakterystyczne dla Polski początku XXI wieku: obchodzą kolejne rocznice i powołują do istnienia nowe instytucje „krzewiące polskość w różnych formach i działaniach”. Jednak wbrew tym założeniom przygotowywane przez bohaterów spektaklu, mające odbyć się w tysięczną rocznicę bitwy pod Grunwaldem otwarcie muzeum prezentującego „Wystawę po końcu świata – Grunwald 2410”, choć odtwarza znane modele upamiętniania, nie formuje już fundamentów tożsamości narodowej opierającej się na pamięci o bitwach i wojnach. W postapokaliptycznej rzeczywistości przedefiniowaniu uległy pojęcia, takie jak muzeum, ojczyzna, wspólnota czy bohaterstwo.
W tych okolicznościach osadzają swoje przedstawienie „Grunwald. Rekonstrukcja” Anna Mazurek, Ewelina Węgiel i współpracujący z nimi przy badaniach terenowych Jan Kanty Zienko. Pomysłodawcy spektaklu, zrealizowanego w ramach Rezydencji Artystycznej Scena Nowe Sytuacje w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, prześledzili losy trojga kopistów obrazu Jana Matejki „Bitwa pod Grunwaldem”: hafciarki Janiny Panek, rzeźbiarza Jana Papiny i młodego malarza Ireneusza Rolewskiego. Autentyczne historie polskich artystów, odgrywanych przez znakomitą Beatę Zygarlicką, Wiesława Orłowskiego i Wojciecha Sandacha, zostają przeniesione w XXV wiek i stanowią fundament dramaturgiczny przedstawienia o muzeum przyszłości, w którym przestawiono akcenty narracji historycznej. Opowiedzianą na scenie historię uzupełniają instalacje performatywne przybliżające postacie Panek, Papiny i Rolewskiego, które umieszczone zostały w różnych miejscach „grającej” muzeum przestrzeni szczecińskiej Sceny Nowe Sytuacje: od podwórka, przez klatkę schodową, po pomieszczenia znajdujące się w budynku. W maleńkich pokojach snute są opowieści o kilkorgu nieznanych artystach z polskich wsi i niedużych miast.
Tytuł spektaklu jest przewrotny – nie chodzi w nim o spektakularną rekonstrukcję historyczną, lecz o mikrohistorie, które prezentowane są w kameralnym przedstawieniu. W roku 2410, w którym dzieje się akcja, niepotrzebne jest wielkie widowisko ani monumentalne muzeum podtrzymujące narodową pamięć i umacniające mity. „Wystawa po końcu świata” skupia się na historii, pracy i technice Panek, Papiny i Rolewskiego. Mundury, tak często widoczne podczas obchodów oficjalnych świąt narodowych, a także rycerskie kostiumy grup rekonstrukcyjnych zostają zastąpione prostymi, płóciennymi tkaninami, order za zasługi trafi zaś w ręce tych, którzy nie narażali życia, walcząc za ojczyznę, ale poprzez sztukę umacniali więzi łączące małe, lokalne wspólnoty.
W przeciwieństwie do monumentalnego obrazu Matejki, do którego odwołują się realizatorzy, w samym przedstawieniu-instalacji Węgiel i Mazurek wszystko jest nieduże. Na Scenę Nowe Sytuacje prowadzą wąskie schody, a pokoje tworzące przestrzeń „Wystawy po końcu świata – Grunwald 2410” i wprowadzające w opowieść o każdym z trójki bohaterów są klaustrofobicznie ciasne. Kameralna jest też, będąca zasadniczą częścią przedstawienia, gala otwarcia „Wystawy po końcu świata” – spektakl odbywa się na małej scenie przed niewielką widownią. Postaci – zarówno Panek, Papiny, Rolewskiego, jak i dyrektora muzeum (Robert Gondek) – są przyjemnie swojskie: trochę przaśne, trochę zabawne, trochę rozczulające, choć też nieco niepokojące w swej naiwności. Pojawia się sugestia, że prawdziwymi artystami, których sztuka ma realny wpływ na otaczającą nas rzeczywistość, są nie wielcy malarze, a pasjonaci zamieszkujący polskie wsie i miasteczka. Spotykamy też samego Matejkę (Maciej Litkowski). Zdjęty z piedestału, jawi się jako Jaś-kloszard – na poły mędrzec, na poły błazen przypominający namalowanego przez niego Stańczyka – który tłumaczy zgromadzonym mechanizmy wytwarzania i kapitalizowania narodowych mitów.
Główny motyw scenograficzny obecny we wszystkich przestrzeniach spektaklu – od schodów, przez korytarze, aż po scenę – to białe płótno poplamione czerwoną farbą niczym krwią bitewnych ofiar. Strzępy materiału pokrywają ściany i suszą się jak pranie, jednak krwi nie da się zmyć. Wojna zostaje odarta z patosu charakteryzującego znane obrazy i popularne narracje, a następnie sprowadzona do jej istoty, czyli śmierci i zniszczenia. Będący punktem wyjścia dla spektaklu obraz „Bitwa pod Grunwaldem” oraz jego kopie autorstwa współczesnych polskich pasjonatów pojawiają się tylko na projekcjach i w wypowiedziach postaci – jak gdyby ważniejsza od samej ikonografii była opowieść o niej.
Autorzy i autorki szczecińskiego spektaklu sugerują, że każda rekonstrukcja historyczna nie tyle odtwarza, ile wytwarza obraz przeszłości, wzbogacając społeczne imaginarium. Węgiel i Mazurek używają mikroopowieści, by – podobnie jak przed dwunastoma laty Wojtek Ziemilski w „Małej narracji” – zaproponować refleksję nad strategiami opowiadania historii, nad przywilejem mówienia o niej oraz nad praktykami dowartościowania jednych narracji i degradowania innych czy nad wzajemnym uwikłaniem mikrohistorii i wielkich narracji historycznych. Wszechobecne w spektaklu płótno staje się wielopiętrową metaforą tego uwikłania. Postać grana przez Beatę Zygarlicką mówi: „Ci, którzy wykonują pracę, zasługują na to, żeby wiedzieć, w jaki obraz układa się ten kawałek płótna, nad którym pracują”. Wzniosłe, wielkie historie – złożone z wytwarzanych w określonym celu obrazów i narracji – są narzędziem władzy. Stanowią także element machiny propagandowej i źródło dochodu, o czym przypomina w przedstawieniu Jaś Matejko wyznający, że namalował swój Grunwald, koniunkturalnie zaspokajając zapotrzebowanie na obraz niepokonanej Polski, a następnie ten obraz sprzedał, ponieważ potrzebował pieniędzy.
Demitologizacja, obejmująca wiele wymiarów spektaklu, nie służy ośmieszeniu przeszłości i jej symboli, ale rewidowaniu schematów myślenia o nich oraz dowartościowaniu alternatywnych sposobów tworzenia historii. I choć wątków poruszanych jest w tym spektaklu zbyt wiele, niektóre decyzje dramaturgiczne, takie jak włączenie do przedstawienia tendencyjnego nagrania z przechodniami zagajanymi o sens nauki historii, są nietrafione, zaś pytania zadawane przez Węgiel i Mazurek ani nowe, ani wywrotowe – to dzięki niepretensjonalnej formie i wprowadzeniu interesujących mikrohistorii dobrze wybrzmiewają w polskiej, listopadowej rzeczywistości rozdartej między strachem przed wojną a rocznicowymi celebracjami niepodległościowymi. Czym jest historia, kto ma prawo ją pisać i dlaczego musi opierać się przy tym na bilansie wojennych zysków i strat? Co, kogo i w jaki sposób warto upamiętniać? Kto powinien o tym decydować? Czemu służą i do czego prowadzą fetyszyzowanie i uwznioślanie obrazów bitwy? Czy do praktykowania patriotyzmu niezbędny jest konstrukt państwa narodowego?
Twórczynie i twórcy spektaklu snują mroczne fantazje na temat skutków radykalnego pielęgnowania idei państwa i narodu, terytorialnych roszczeń, fetyszyzowania wojennych mitów i degradacji środowiska naturalnego. Przejmująca panowanie nad światem przedstawionym natura nie jest dziewicza ani czysta, tylko rozpaczliwa i złowroga – stanowi przestrogę przed (auto)destrukcyjną działalnością człowieka. Prezentowana rzeczywistość to krajobraz po bitwie: nie tylko bitwie pod Grunwaldem, ale po wszystkich bojach – także tych prowadzących do zawłaszczenia symboli, na których fundowane są zbiorowe tożsamości. Pacyfistyczne przesłanie „Grunwaldu. Rekonstrukcji” nie wiąże się jedynie z postulatem zaprzestania wszelkich działań wojennych, ale też – a może przede wszystkim – z rezygnacją z używania wojny jako podstawowego punktu odniesienia dla narodowych historii i tworzonych tak państwowych mitów założycielskich.
Autorki niepotrzebnie mnożą wątki, jak wtedy, gdy pod koniec spektaklu inicjują refleksję na temat instrumentalnego traktowania zwierząt przez człowieka i nie-ludzkich bohaterów wojennych. Puenta spektaklu wydaje się przesadnie dydaktyczna i idealistyczna. Wobec prezentowanej fantazji na temat przyszłości – która łączy apokaliptyczny mrok i nieco naiwny optymizm – ma jednak sens. Postantropocentryczna perspektywa, w której zwierzęta odzyskują władzę nad światem, oraz powracające jak refren hasło: „Tylko ci, którzy pracują siłą swojego ciała, odnajdą spokój. Tylko ci, którzy porzucili słowa” zdają się nawiązywać do krytyki oświeceniowego rozumu, który teoretycznie został skompromitowany przez okrucieństwa historii XX wieku. Postaci półludzi, półkoni ostrzegają, że cykl zbrodni popełnianych przez człowieka jeszcze się nie skończył: wiedzą, że „ziemia znowu będzie pić krew”, a możliwość celebrowania wolności i niepodległości okaże się utraconym i nieosiągalnym ponownie przywilejem. Nawoływanie do porzucenia słowa to apel o wypracowanie nowych sposobów widzenia świata i opowiadania o nim w momencie, gdy te stare wciąż więcej niszczą, niż budują.
W jednej ze scen przypominająca konia postać przynosi wiadro, w którym znajdują się relikty dawnej cywilizacji: plastikowe śmieci, dzwonki mszalne, polska flaga. To symbole obecnej Polski, której mieszkanki i mieszkańcy, mimo postępującej zagłady świata, skupiają się na narodowo-katolickiej mitologii i symbolice. Wśród pozostałości znanej nam rzeczywistości znajduje się także złoty róg z „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego: tragiczny symbol utraconej szansy na – dokonane „społem” – wyzwolenie Polski. Artystki formułują jasny komunikat: chociaż „ostał ci się ino sznur”, odbudowa świata jest możliwa. Nie powinna jednak odbywać się przez wielkie celebracje narodowe, lecz „święta małych rzeczy”; nie poprzez upamiętnianie wojen, lecz praktykowanie wspólnotowości.