Przedostatnią – dwuodcinkową – odsłonę cyklu postanowiłam poświęcić konkursowi pamiętnikarskiemu o niszowym charakterze, mniej obszernemu i zdecydowanie rzadziej komentowanemu. Nawet sami współorganizatorzy i związani z projektem badacze zdawali się niechętnie chwalić swoją pracą w późniejszych artykułach i monografiach poświęconych ludowej diarystyce. Trudno im się zresztą dziwić. Opracowanie przytaczanych w niniejszym odcinku pamiętników oznaczało zmaganie się z najcięższą z ciężkich rąk PRL-owskiej cenzury. Cenzury pozbawionej polotu i finezji, niepatrzącej na teksty jako całość, tnącej w stylu iście rzeźnickim. Wyrazem tego była decyzja redaktorów konkursu o opublikowaniu niektórych pamiętników z usuniętymi fragmentami na temat wydarzeń z lat 1980–1981. Ogłoszony w 1981 roku konkurs pamiętnikarski Związku Młodzieży Wiejskiej oraz redakcji „Gromady – Rolnika Polskiego”, „Nowej Wsi” i „Zarzewia” dla mieszkanek i mieszkańców wsi zatytułowany „Łączy nas ziemia” trafił w zły czas. Dlatego jego lektura wymaga wyjątkowej czujności.
Pomimo wszystkich powyższych zastrzeżeń zbiór „Łączy nas ziemia” jest jednym z najciekawszych świadectw rewolucji socjalnej, która na przełomie lat 60. i 70. zmieniła wieś. Jest też zupełnie wyjątkowym zapisem „zmiany warty” w pokoleniowej sztafecie peryferii – zarówno w wymiarze czysto metrykalnym (najmłodsi autorzy i autorki urodzili się już w głębokim PRL-u – za czasów formacji gomułkowskiej), jak i tożsamościowym. Pamiętniki na konkurs nadsyłali bowiem rolnicy i rolniczki uznani (łaskawie) przez Polskę Ludową za pełnoprawnych obywateli – objętych ubezpieczeniem zdrowotnym, rentami, emeryturami (ludzcy panowie z tej władzy ludowej, prawda?) oraz statusem odrębnej grupy zawodowej. Autorzy i autorki zbioru „Łączy nas ziemia” przynależą do wszystkich trzech pokoleń według topologii jednego z największych znawców pamiętnikarstwa – Bronisława Gołębiowskiego: pokolenia przełomu XIX i XX wieku, pokolenia pierwszej połowy XX wieku (szczególnie generacji ZMP) oraz pokolenia końca XX wieku (z szerszym dostępem do edukacji i zbliżonymi do młodzieży miejskiej doświadczeniami partycypacji kulturowej za sprawą radia i telewizji).
W latach 1981–1982 do siedziby organizatorów napłynęło 1160 prac konkursowych. Wyboru i opracowania materiałów dokonał zespół w składzie: Bronisław Gołębiowski, Halina Krzywdzianka oraz Jan Socha. Na szefa sądu konkursowego powołano zaś – w przeddzień przejścia na badawczą emeryturę – Jana Szczepańskiego. „Problemy trzech pokoleń”, czyli wybór pamiętników nadesłanych na konkursy, wydano w formie broszury przygotowanej na II Krajowy Zjazd Związku Młodzieży Wiejskiej w roku 1984. Planowano stworzenie serii wydawniczej na podobieństwo konkursów z lat 30. i 60., których pomysłodawcą był Józef Chałasiński – konkursowi „Łączy nas ziemia” nadano nawet imię wybitnego badacza. Jednak wybitny patron nie wystarczył: drukiem ukazała się jedynie pierwsza z wielu planowanych części zbiorów. Klimat polityczny drugiej połowy lat 80. zdecydowanie nie sprzyjał tego typu inicjatywom, a nad Towarzystwem Przyjaciół Pamiętnikarstwa zbierały się coraz ciemniejsze chmury wolnorynkowej rywalizacji. Z jednej strony presja władz dotycząca opisów i reakcji na stan wojenny, z drugiej zaś nieśmiałe jaskółki systemowej zmiany. A pomiędzy – opowieści z samego środka doświadczenia gierkowskich reform oraz terroru spod sztandarów WRON-u.
Konkurs „Łączy nas ziemia” był jednym z pierwszych przedsięwzięć pamiętnikarskich, w których autorzy i autorki podpisani zostali nie pseudonimem czy – jak miało to miejsce w większości znaczących konkursów dedykowanych chłopom i chłopkom sprzed lat – numerem, ale imieniem i nazwiskiem. Spośród przytaczanych przeze mnie autorów tylko jeden zdecydował się na zatajenie tożsamości w obawie przed negatywną reakcją najbliższego otoczenia. Ze względu na obecność w gronie organizatorów konkursu redakcji jednych z najbardziej poczytnych czasopism rolniczych swoje pamiętniki licznie nadsyłały także osoby niezrzeszone w żadnych organizacjach rolniczych oraz niezaangażowane politycznie – zwyczajni czytelnicy i zwyczajne czytelniczki. To ważne novum – jak pamiętamy, w omawianych wcześniej konkursach (w szczególności w inicjatywach pamiętnikarskich Chałasińskiego) najliczniejszą grupę autorów i autorek stanowili chłopscy aktywiści. Gdyby nie wprowadzenie stanu wojennego, pogłębiający się kryzys żywnościowy i energetyczny, a także coraz brutalniejsze represje i pacyfikacje strajków (również strajków rolniczych z roku 1981), konkurs „Łączy nas ziemia” faktycznie mógłby spełnić optymistyczne projekcje Gołębiowskiego, który w przedmowie pisał między innymi: „Można już dziś powiedzieć, że powstał zbiór trzeci co do wagi społecznej i poznawczej w historii polskich konkursów tego typu […]”[1].
Zanim przejdziemy do lektury fragmentów poświęconych rzeczywistości przełomu lat 70. i 80., zatrzymajmy się na chwilę przy kilku pamiętnikach spisanych przez najstarszych autorów i autorki, których horyzont czasowy obejmuje także lata przedwojenne oraz pierwsze lata istnienia Polski Ludowej. Dystans pomiędzy opisywanymi wydarzeniami a gestem opowieści pozwala dostrzec elementy, których pozbawione były pamiętniki nadsyłane na konkursy powojenne.
Urodzony w roku 1916 w Irkucku Wiktor Martyniuk nadesłał na konkurs pamiętnik zatytułowany „I zrobiono ze mnie wroga”, w którym szczegółowo opisał swoją przegraną walkę ze zorganizowanym przemysłem komunistycznego terroru – kolektywizacją. Opowieść rozpoczyna od przypomnienia warunków, w jakich ludność wiejska żyła w dwudziestoleciu międzywojennym, których liczne opisy sporządzali także rówieśnicy autora w „Pamiętnikach chłopów” oraz „Młodym pokoleniu chłopów”. O swoich doświadczeniach z czasów pracy u bogatszych gospodarzy oraz pierwszych podróżach do znacznie oddalonej szkoły podstawowej pisał tak: „Było tak, że nieraz, bo bosy byłem, nogi grzałem w świeżym łajnie krowim i było ciepło, może ktoś nie uwierzy, ale nie kłamię, bo kłamców nienawidzę, ale tak było”[2]. Jako młody chłopak, już w pierwszych tygodniach wojny, Martyniuk trafił do niemieckiej niewoli. Kiedy w końcu, po licznych próbach, udało mu się zbiec z zakładu pracy przymusowej, wojna chyliła się już ku końcowi. W kilka miesięcy po jej zakończeniu lokalni działacze PPR-u nakłonili autora do objęcia w rodzinnej wsi funkcji sołtysa. Martyniuk – choć niechętnie – przystał na propozycję, a czas swojej kadencji poświęcił między innymi na zakładanie pierwszej Samopomocy Chłopskiej w Hajnówce. Kiedy jednak zaczęto wywierać na niego presję, aby stanął do wyborów po raz drugi – odmówił. Obserwował bowiem z bliska coraz brutalniejszą politykę partii w stosunku do właścicieli prywatnych gospodarstw i nie zamierzał stawać się częścią zorganizowanego systemu represji wobec wsi. Lokalne organy partyjne posłużyły się jednak szantażem – pod groźbą wstrzymania dostaw materiałów budowlanych i pozwoleń na stawiany przez Martyniuka dom zmusiły go do figurowania jako „ludzka twarz” władzy podczas wprowadzanych przekształceń w ramach kolektywizacji. O stosowanych przez ówczesny aparat represji prowokacjach względem lokalnej społeczności sołtys pisał między innymi:
Coraz to mi nakazują aktywiści z Hajnówki robić zebrania, no i żeby ludzie pisali się do spółdzielni produkcyjnej „kołchozu” – mawiano na wsi, ale nikt się nie pisze, więc od chaty do chaty używano prowokacji, aha, ty byłeś za sanacji sołtysem czy podsołtysem, czy za Niemiec, znaczy się wróg socjalizmu, a jak zapiszesz się to będziesz pionier. A ci co nas zmuszali i prowokowali do spółdzielni produkcyjnych, to były typy spod ciemnych gwiazd. Oni nic dobrego ni Państwu, ni dla ludu nie zrobili, tylko poderwali autorytet władzy i do władzy na pół wieku. […] Władza widocznie nie liczyła się z ludem, a z kombinatorami, nierobami, a ministerstwo obwieszczało, że nikt nie ma prawa zmuszać, a tu na prowincji robiono przymus i wpisywano, że ochotnie i tak otumanionych i zastraszonych zebrali 12 członków, 12 pionierów.
Martyniuk, widząc znaczący opór i niechęć wśród miejscowych gospodarzy, odmawiał organizowania przymusowych spotkań i nakłaniania do podpisywania list spółdzielczych. W obawie przed represjami, które mogły dotknąć nie tylko jego samego, ale także jego żonę, unikał spotkań organizacji wiejskich oraz wszelkich oficjalnych zgromadzeń. Na reakcję władz nie trzeba było jednak długo czekać – w ciągu kilku tygodni sfingowano przeciwko Martyniukowi proces o sabotaż:
S. sporządził już na maszynie protokół z dnia 21 marca 1953., że ja ubliżyłem partii, nazwałem partię złodziejami, że ja wróg spółdzielni produkcyjnej, że żona moja wróg, że ja Gomułkowiec. Gomułka dużo gadał, to siedzi i ja będę siedział, bo ja prawdy szukam. […] Świadek S. kłamie na mnie, że sołtys mówił, że będzie wojna, że ja polityczny, że sołtysa trzeba ukarać, że na Bieruta gadał […], spółdzielnię rozbijał i jeszcze sabotaż oraniem popełnił, bo tam zboże słabsze było.
W końcu doszło do aresztowania. Oficerowie MO dokonali go pomimo nieobecności żony Martyniuka. Mężczyzna, który miał na kilka godzin samodzielnie zaopiekować się trzyletnią córeczką, pisał: „Zostań dziecko, bo ja jadę, nie mógł mnie zostawić na noc taki milicjant, aż matka do dzieci przyjedzie, ale wróg nie może pozostać ani chwili”. Pierwsze chwile w więzieniu relacjonował natomiast następująco:
Do celi – jestem sam, zimno, położyłem się do łóżka, zimno, okryłem się kurtką więzienną, drżę cały, w głowie czuję szum, głowa mi pęka. Głowa mi ciąży, wielka, wielka, wydaje się, szum w głowie, nie mogę pojąć za co mnie wsadzili do więzienia /nie mogę, nie mogę/, głowa mi pęka, dwa lata, dwa lata, dwa lata, szum, za co: żona, dzieci małe, ja wróg, żona wróg, dzieci wróg, trza ich zniszczyć.
Martyniuk został zwolniony z więzienia w połowie odsiadywanego wyroku z powodu wystąpienia ciężkich zaburzeń psychicznych u żony. Władze Polski Ludowej uniewinniły go jednak dopiero w roku 1958. Pomimo doświadczonego z rąk władz upokorzenia i traumy w roku 1981 z przekonaniem zapisał:
[D]zięki władzy ludowej moja córka skończyła Uniwersytet, była na wymianie studentów w Moskwie w 1971 r., zwiedziła Europę, zdała egzamin magisterski z wynikiem celującym. Co nie myślałam nawet o tym ja i chyba jej pradziadek za czasów pańszczyźnianych […].
Terror i bezprawie pierwszych lat PRL-u autor zdaje się niejako równoważyć stworzoną przez władzę ludową szansą na dopełniony awans córki – przełamanie doświadczanego przez pokolenia determinizmu klasowego losu. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy dalszymi wyborami społeczno-politycznymi autora kierowała wiara w sprawę (system zrównujący klasowe szanse), czy też w pełni zrozumiały lęk przed potencjalnymi konsekwencjami politycznej bierności. Zaraz po wyjściu z więzienia autor zapisał się jednak do struktur Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, w 1969 roku zaś stał się aktywnym członkiem Związku Bojowników o Wolność i Demokrację.
Pamiętnik Martyniuka wyróżnia się na tle innych opowieści pamiętnikarskich (głównie ogłoszonych w latach 60. konkursów na zapiski młodzieży wiejskiej oraz działaczy ludowych). Nie mógłby się ukazać w zaproponowanej przez autora formie w żadnym z wcześniejszych zbiorów nie tylko ze względu na odważną krytykę kolektywizacji (którą przecież po roku 1956 władza dopuszczała), ale także z powodu opisów niekompetencji i okrucieństwa oddziałów MO. Zapewne gdyby zbiór pamiętników z konkursu „Łączy nas ziemia” miał ukazać się drukiem przed rokiem 1984, czyli bliżej stanu wojennego, także i te fragmenty padłyby ofiarą cenzury. Uwagę zwraca również to, że – w przeciwieństwie do swoich poprzedników opisujących doświadczenia z czasów kolektywizacji – Martyniuk wiele miejsca poświęca nie suchym faktom i relacjonowaniu zdarzeń, tylko afektom i przeżyciom wewnętrznym związanym na przykład z odosobnieniem w więziennej celi.
Zmianę na stanowisku pierwszego sekretarza KC PZPR przywitano na wsi z obawą i niepewnością. Władysław Gomułka funkcjonował w powszechnej świadomości ludności wiejskiej jako ten, który najpierw za sprzeciw wobec kolektywizacji rolnictwa został przez PPR z Bierutem na czele uznany za wroga i osadzony w więzieniu (wraz z żoną, która odsiadywała wyrok także za czasów procesów sanacyjnych z lat 30.), a następnie, po przejęciu władzy, ostatecznie potępił politykę rolną Polski Ludowej. Nadejście Gierka mogło zwiastować kolejną, niebezpieczną zmianę w kursie ideologicznym partii. Jednym z głównych postulatów ekipy gierkowskiej była między innymi poprawa życia rodzin robotniczych, co zdaniem wielu rolniczek i rolników mogło wydarzyć się kosztem wsi[3].
Jednak już pierwsze kilkanaście miesięcy rządów pod przewodnictwem Gierka okazało się czasem wielu znaczących zmian na korzyść rolnictwa. A zatem: podniesiono ceny produktów rolnych oraz znacznie zintensyfikowano dostawy produktów przemysłowych, co zaowocowało oczywiście zwiększeniem produkcji rolnej. W samym tylko roku 1971 zwiększono produkcję o 11%, czyli o tyle, ile przez całą poprzednią dekadę[4]. Wprowadzono też nisko oprocentowane kredyty na zakup maszyn i rozbudowę gospodarstw, a także – wbrew wcześniejszym obawom, pierwszy raz w historii Polski Ludowej – udało się zrównać średnie dochody rodzin chłopskich i rolniczych.
Największą zmianę przyniósł jednak rok 1972. Oficjalnie zniesiono dostawy obowiązkowe (konieczność oddawania państwu określonego procentu wyhodowanego w gospodarstwie zboża, mięsa i ziemniaków), a także objęto rolników i rolniczki bezpłatnym ubezpieczeniem zdrowotnym. Maria Telman – najstarsza autorka w czytanym przez nas zbiorze – urodzona w 1902 roku we wsi Niżwiady, zapisała na przykład: „Nastał rok 1970 nadzieja dla rolników, w 72 roku zniesione zostały obowiązkowe dostawy. Rolnicy zostali ubezpieczeni, mają renty”[5].
Wiele miejsca zmianie, którą gierkowskie reformy umożliwiły na terenach wiejskich, poświęciła również Elżbieta Wójtowicz (mgr inż. Wójtowicz!). Jej zapiski zatytułowane zostały „Pod górę, ale ostro” i mają charakter prowadzonego przez piętnaście lat dziennika – obejmują okres od lat nastoletnich aż po ukończenie zaocznych studiów rolniczych i urodzenie kilkorga dzieci. Życiorys autorki stanowi arcyciekawy przykład emancypacji kobiety wiejskiej w PRL-u oraz łączenia często wchodzących ze sobą w kolizję ról społecznych. Wójtowicz była aktywną członkinią ZSL-u i współzałożycielką Koła Gospodyń Wiejskich (sama kierowała punktem bibliotecznym, jej mama zaś – ludowa poetka i pieśniarka – opiekowała się w Kole działem kulturalnym). Po urodzeniu dzieci i ukończeniu odpowiedniego kursu przez męża – postanowiła zapisać się na studia wyższe.
W jej opowieści wszystkie reformy – na przykład dotyczące powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego – zyskują przymioty w pełni realnych i praktycznych zmian. Będąc w trzeciej ciąży, pisała:
Niedziela, czuję się nieswojo, nieokreślone dolegliwości w okolico krzyża. Jeszcze wydoję krowy, uśpię dzieci i każę dzwonić po pogotowie. Jak dobrze teraz z tym – mówią starsze kobiety – dawniej rodziło się w domu przy „babce”. Jaki był strach gdy były komplikacje i nieszczęśliwa „położna” nie wiedziała co robić. Parę kobiet umarło we wsi przy porodzie. […] Teraz, gdy leczenie dla chłopa też jest bezpłatne wszystkie rodzą w szpitalach, chyba, że nie zdążą dojechać. Ja może zdążę, trochę się boję.
I chociaż w 1977 roku przedstawiono nową ustawę emerytalną, na skutek której świadczenia dla ludności wiejskiej zostały znacząco zmniejszone względem mieszkańców i mieszkanek miast (co dało impuls do zawiązania pierwszych komitetów Samoobrony Chłopskiej w lipcu 1978 roku), w pamiętniku Wójtowicz czytamy:
14 luty 1978
Dyskutujemy i zapoznajemy się z ustawą o rentach i emeryturach dla rolników i ich rodzin. Naprawdę to jest dla nas wielkie wydarzenie. Rząd pomyślał o chłopach. Przyjmujemy je z zadowoleniem jako realny krok w drodze do lepszego życia na wsi […].
Ireneusz Szejko – sołtys z województwa białostockiego, właściciel dobrze prosperującego gospodarstwa rodzinnego – pisał:
Ja tam do polityki się nie mieszam, ale po mojemu to jednak dużo dobrego zrobił dla gospodarzy. Zniósł obowiązkowe dostawy. Ubezpieczył rolników. Starszym gospodarzom dał rentę za zdane gospodarstwa. Ludzie na wsi naprawdę zaczęli teraz chodzić do lekarzy, zaczęli leczyć zęby. Mogą nawet korzystać z leczenia w sanatorium. Czy kto kiedy słyszał, żeby chłop w sanatorium się leczył? A ludzie psioczą, narzekają. Ja myślę, że ich chleb biały rozpiera. Bo ludzie naprawdę dobrze mają. I już nie wiedzą czego chcą. Powstała jakaś „Solidarność”, Wałęsa im przewodzi. Ja się do polityki nie mieszam chociażem sołtys[6].
Szejko pochodził z zamożnej rodziny rolniczej, niemającej tradycji aktywistycznych. W wielu fragmentach swojego pamiętnika autor dystansuje się od działań organizacji opozycyjnych. Jednoznacznie pozytywnie ocenia bowiem zmiany systemowe, które umożliwiły raptowny rozwój terenów wiejskich w latach 70.
W znacząco innym tonie wypowiedział się natomiast autor, który nie wyraził zgody na upublicznienie swoich danych. W pamiętniku zatytułowanym „Nie nam trzeba darów” opisał między innymi okoliczności swojego wystąpienia na Wojewódzkim Zjeździe Spółdzielczości. Podjął się wówczas krytyki kursu, który władza ludowa próbowała objąć w polityce rolnej w 1974 roku – w ramach powołanej do istnienia Spółdzielni Kółek Rolniczych zamierzano na nowo centralizować produkcję rolną:
Przemówień wiele, ale mało interesujące, ogólniki, przede wszystkim pochwalne dla osiągnięć lub ze stosunkiem niesprecyzowanym. Sala coraz mniej uważa. Widać pojedyncze osoby zasypiają. Po trzeciej przerwie czytują mnie. Podchodzę do mikrofonu, zaczynam ale z trudem opanowuję drżenie głosu. Jedna noga trochę mi drgała i nie mogłem jej uspokoić, kątem oka spoglądam na salę, na stół prezydialny. Sala jakby się przebudziła. Zauważyłem głowy lekko wyciągnięte do góry o któż odważył się krytykować to, co należało przyjąć bez sprzeciwu? A gdy zobaczyli młodego „gówniarza” (mam 22 lata), było zdziwienie. To mnie zapeszyło rzeczywiście czy mam prawo krytykować przepisy, a więc i postępowanie władz? Czy dorosłem już do tego? A w dodatku, gdy wszystko zawdzięczam właśnie im, Polsce Ludowej[7].
Choć lata 70. przyniosły statystyczny wzrost stopy życiowej ludności wiejskiej, to faktycznie peryferia w późnym PRL-u nadal były znacznie biedniejsze od obszarów miejskich. W gospodarstwach chłopskich aż 50,4% budżetu domowego pochłaniały wydatki na potrzeby żywnościowe, koszt ten „w pozostałych gospodarstwach kształtował się na poziomie 43,1%, a wśród pracujących na stanowiskach nierobotniczych 39,7%”[8].
Przejmującą relację z doświadczanego na przełomie lat 60. i 70. ubóstwa nadesłał Adam Garlicki. Urodzony w 1936 roku mężczyzna pochodził z rodziny dworskich parobków, wraz z rodzicami i szóstką młodszego rodzeństwa mieszkał w kurnej chacie. Będąc kilkuletnim chłopcem, pracował już jako pastuch, przez co do szkoły mógł uczęszczać dopiero po ukończeniu dziesiątego roku życia. Już pierwszej zimy musiał jednak zrezygnować z dalszej edukacji – powodem był brak środków na ubiór i obuwie. Na początku lat 50. autor postanowił opuścić rodzinną wieś i poszukać zatrudnienia w mieście. Przez kilka lat pracował w cukrowni, w tartaku oraz w hucie. Jak pisał: „Zerwałem kontakty z domem, tylko pracowałem podwójnie, żeby się dorobić i szybko przekształcić w mieszczucha”[9]. Za sprawą parcelacji majątku dworskiego jego rodzicom udało się nabyć 2,5 hektara ziemi z małą (choć zupełnie zrujnowaną) zabudową gospodarską. Kiedy ojciec autora umarł, matka błagała Garlickiego, by wrócił na wieś i przejął ojcowiznę. I chociaż z żalem skonstatował: „Nie pisane było mi zostać mieszczuchem”, o swoich pierwszych doświadczeniach po powrocie na rolę pisał optymistycznie:
I tak zaczyna się trzeci rozdział mojego życia, lepszego niż dotychczas odbudowywanej Polski Ludowej, rolnictwa na wyższym poziomie, spełnionych marzeń, po tylu wyrzeczeniach i nadziejach. Zacząłem pracować w Kółku Rolniczym, które wtedy dobrze się kręciło, wieś była w kółku a nie kółko we wsi.
Solidna i sumienna praca – zarówno na własnej ziemi, jak i na polach zrzeszonych w Kole gospodarzy – nie przyniosła jednak Garlickiemu upragnionej stabilizacji ekonomicznej. Nadal nie było go stać na podstawowe produkty, nie mówiąc już o remoncie chaty, w której mieszkał z matką. Jego nowo poślubiona żona na początku małżeństwa zmuszona była pozostać w swoim domu rodzinnym, ponieważ u Garlickiego nie było odpowiednich warunków. O wyczekanej przeprowadzce żony pisał:
I przyszła do tej ciasnoty. Był to jeden pokój, jeśli w ogóle można to nazwać pokojem, dwa małe okienka, ciemności, bez stołu, bo by się piecyk nie zmieścił, reszta same prycze pod zwilgotniałymi ścianami. Ja miałem żelazną jednoosobową pryczę w kącie i tak spaliśmy. […] Jedynie ja nie mogłem spać, bo mi przeszkadzała pierzyna lekka, nie czułem przykrycia. Byłem przyzwyczajony spać pod kocem, a na nim rzucona kufajka lub bluza czy kurtka. Pierwszy raz w życiu spałem pod pierzyną z żoną także.
W końcu autorowi udało się zaciągnąć kredyt rolniczy na budowę nowego domu. Początkowa kwota pożyczki okazała się jednak niewystarczająca, na co miały wpływ rozwijające się problemy z dostępnością materiałów budowlanych i maszyn. Garlicki zmuszony był podejmować większą ilość prac zarobkowych w ramach Kółka Rolniczego:
Orałem od rana do późnej nocy, żeby jak najwięcej zarobić dla kółka i dla siebie. Okropnie marzłem, ciągnik bez kabiny, a jesienią równie bywa. Nieraz skończyłem orkę u rolnika o 4-tej rano. Pospałem do 7-ej i od nowa w pole.
Latami pracował w ciężkich, niebezpiecznych warunkach. W coraz szybszym tempie podupadał na zdrowiu, nie mógł sobie jednak pozwolić na urlop od prac polowych ze względu na zaciągnięty kredyt:
Taki byłem co roku zatruty środkami chemicznymi, że jeszcze jesienią wypiłem piwo, to występowały plamy na twarzy. O okresowych badaniach nikt nic nie wiedział. […] Moje zdrowie coraz bardziej szwankowało, byłem kulawy. Powłóczyłem nogami, nie mogłem wejść na kombajn ani ciągnik, w krzyżu i pod łopatkami bardzo bolało. Przy większym wstrząsie a na traktorze ich nie brakuje, myślałem, że się rozsypię na kawałki. Żona coraz bardziej goniła do lekarza. Mówiłem, że po zasiewach i orkach. Sam muszę traktor na zimę postawić, bo inaczej mi zepsują. Skończyły się prace jesienne ale zostało jeszcze sporo roboty, wracałem z kółka o lasce. Było ciemno i nikt nie widział, że polegiwałem na zmarzniętej ziemi ledwo do domu się dowlokłem.
Zresztą o tym, jak w gorzki sposób realia życia i ciężkiej pracy na roli weryfikowały wiarę w postęp oraz nadzieje na społeczną zmianę, pisało wielu autorów konkursowych pamiętników – wśród nich także cytowany już powyżej anonimowy autor pamiętnika „Nie nam trzeba darów”:
Pamiętam, jak z żoną obiecywaliśmy sobie (przed ślubem), że pracę tak zorganizujemy, żeby mieć czas na kino, teatr, książkę, wycieczki, odpoczynek itp. Ale życie to nie sielanka. Właściwie starczy czasu tylko na to ostatnie, a nawet gazety odkładam by w niedzielę poczytać numery z całego tygodnia. A gdyby tak wszystkim, co dla rolnika jest „zakałą” się denerwować, to zawał serca byłby zawodową chorobą rolniczą, a nie dyrektorską[10].
Zderzenie wyobrażeń młodego pokolenia o życiu w dobrobycie z niezmiennymi realiami pracy w rolnictwie stanowiło także istotny problem dla autorów pamiętników, które omawiałam przy okazji odcinka poświęconego latom 60. Ich aspiracje oraz potrzeby emocjonalne, intelektualne czy nawet estetyczne kreowane były bowiem dużym stopniu przez coraz szerzej dostępne radio, prasę i telewizję – media te ukazywały chłopom poziom życia ich rówieśników żyjących w miastach. W „Młodym pokoleniu wsi Polski Ludowej” wypowiadała się jednak młodzież wiejska, dla której znaczącą oś konfliktu utrudniającego realizację pragnień stanowiła trudna relacja z rodzicami.
W tym kontekście za jeden z ciekawszych pamiętników nadesłanych na konkurs „Łączy nas ziemia” można uznać zapiski Stanisława Elcesera – niemal w całości poświęcone afirmatywnym opisom zmagań i osiągnięć w zawodzie rolniczym jego syna. Elceser senior urodził się w 1917 roku w ubogiej, choć światłej i zaangażowanej społecznie oraz politycznie chłopskiej rodzinie. Już jako bardzo młody chłopak wstąpił do ZMW „Wici”; z perspektywy dziewiętnastoletniego wiejskiego aktywisty spisał pracę zgłoszoną do konkursu na „Młode pokolenie chłopów” w 1936 roku. Elceser został zatem laureatem konkursu pamiętnikarskiego dla mieszkańców wsi dwukrotnie: po raz pierwszy tuż przed wojną i po raz drugi – niemal pół wieku (!) później. Jego pierwszy nagrodzony pamiętnik, zatytułowany „O własny światopogląd”, opublikowano w drugim tomie zbioru „Młode pokolenie chłopów” pod redakcją i w wyborze Józefa Chałasińskiego; drugi, zatytułowany „50 lat na niwie pracy społecznej”, znalazł się pośród pamiętników opublikowanych w pierwszym (i, jak się okazało, jedynym) tomie „Problemy trzech pokoleń”. Szczegółowe studium porównawcze przemian w światopoglądzie i tożsamości autora na podstawie obu pamiętników zdecydowanie zasługuje na osoby tekst – w tym miejscu warto jednak odnotować najbardziej wyraziste dla zmiany sposobu myślenia fragmenty. Późniejszy przewodnik gromadzki, organizator władzy ludowej na wsiach oraz członek prezydium Gminnej Rady Narodowej i ZSL-u o ustrojach totalitarnych pisał za młodu tak:
Jak komunizm tak i faszyzm jest zaprzeczeniem wolności, której nie wolno nie doceniać, bo jest ona dla człowieka podobnie jak powietrze dla organizmu żywego, daje poznać się i ocenić w pełni dopiero wtedy, gdy jej zabraknie. Człowiek przestaje być sobą, traci indywidualność, nie istnieje jako jednostka, jest tylko masa, gromada. A przecież nam chodzi o wyrobienie samodzielności jednostki i całej grupy społecznej ludności wiejskiej. Dla jednego i drugiego ustroju u nas nie ma, a przynajmniej nie powinno być miejsca. Co do mnie, jestem wyznawcą demokracji, uznaję tę formę ustroju za jedyną możliwość rozwoju i rozwinięcia twórczości. Myślę, że bez swobód demokratycznych, normalny i dodatni rozwój człowieka jest wykluczony[11].
Wbrew temu, czego być może się spodziewamy, zapiski Elcesera z lat 80. nie dotyczą wcale rozprawy z dawnymi poglądami. Opowiadają zaś o jego fascynacji pokoleniową zmianą, na skutek której pokolenie jego syna zaczyna gospodarować w zupełnie inny od swoich ojców i dziadków sposób. Najważniejsze (i najbardziej zaskakujące), że wypowiada się o niej właściwie w samych superlatywach, z uznaniem i zaciekawieniem. O kierunkowej edukacji zawodowej syna pisał:
Dziś się lekko mówi – syn skończył technikum rolnicze zaocznie, ale trudności zrozumie tylko ten, kto uczył się zaocznie i pracował, a praca w gospodarstwie nie jest lekka i syn często do książki zasiadał przemęczony. Mam uznanie dla syna, że mimo wielkich trudności szkołę ukończył, zdał maturę uzyskując dyplom technika-rolnika[12].
Styl i efekty pracy na roli młodych rolników komentował zaś:
Z własnej obserwacji widzę, że ci młodzi chłopcy po technikach rolniczych, szkołach zasadniczych czy nawet po kursach, gdzie dobyli kwalifikacje rolnicze, którzy przejęli gospodarstwa po ojcach /a jest ich we wsi kilkunastu/, nie zadawalają się przeciętnością. Gospodarują przodująco, bo uważają i to słuszne, że nie opłaca się marnować najpiękniejszych lat na złą gospodarkę. Tysiące tej młodzieży pozostaje na gospodarce – choć wciąż za mało, bo dużo jest rolników w wieku starczym, którzy albo gospodarki boją się dzieciom oddać lub nie mają następców.
Znaczące są także te fragmenty pamiętnika Elcesera, w których autor odnosi się do kwestii związanych ze światopoglądem, z dążeniami i aspiracjami młodych gospodarzy – tak wyraźnie różnymi od potrzeb i wartości wyznawanych przed tradycyjne wspólnoty wiejskie, w których dorastał sam autor:
Ci młodzi chłopcy na harówkę 16-godzinną i więcej na dobę, oni mówią, że dzień pracy regulowany wchodem i zachodem słońca był aktualny za czasów dziadków i ojców, a w ich pracy mają ich wyręczać maszyny, mówią ci młodzi chłopcy, że tak sobie ułożą życie, aby stać ich było również na rozrywki, to jest wyjechanie na wycieczkę, do teatru czy kina.
Zostawiony w tym miejscu skrótowiec, zapowiadający ciąg dalszy, jest obietnicą podwójną. Po pierwsze: w kolejnym numerze „CzasKultury.pl” ukaże się druga część opowieści o pamiętnikach z konkursu „Łączy nas ziemia” – rozpoczniemy od roku 1980 i 1981. Po drugie: czeka nas jeszcze jeden odcinek, który opowiadać będzie o spisanej przez mieszkańców i mieszkanki wsi reakcji na ostatnią Wielką Zmianę, czyli upadek/narodziny systemów oraz reformy balcerowiczowskie.
Niniejszy tekst, poświęcony – z różnych powodów skomplikowanemu, choć także niezwykle istotnemu dla pejzażu chłopskiego pamiętnikarstwa w XX wieku – konkursowi „Łączy nas ziemia”, ukazuje się niemal dokładnie w rok po publikacji pierwszego odcinka cyklu „Pamiętniki chłopskie”. Ta okrągła data nie oznacza zupełnego zamknięcia cyklu – ale zapowiada jego ważne zwieńczenie, które już niebawem.