Nr 2/2022 Na dłużej

PAMIĘTNIKI CHŁOPSKIE: „ludziom garby rosną od pracy […] po 14 godzin na dobę, a nieraz i więcej”

Antonina M. Tosiek
Społeczeństwo Cykl

W poprzednim odcinku wspólnej lekturze poddawaliśmy fragmenty pamiętników opublikowanych w dziewięciotomowym zbiorze „Młode pokolenie wsi Polski Ludowej”, skupiając się na zapiskach dotyczących życia codziennego młodzieży wiejskiej; na pasjach, utrapieniach i nadziejach autorów i autorek dorastających w pierwszych latach PRL-u. Kolejny odcinek postanowiłam poświęcić opisanym w pamiętnikach z lat 60. kwestiom świadomości i identyfikacji klasowej, partycypacji politycznej, reakcji na kolektywizację. A skoro wszystko uwidacznia się w różnicy, raz jeszcze zacznijmy od najistotniejszego napięcia, które uwidacznia się w zbiorze – relacjach pomiędzy generacją II Rzeczypospolitej (pokoleniem rodziców) a generacją Października 1965, do której przynależą autorzy i autorki.

 

Jak świat światem, czyli konflikt pokoleń

O konflikcie pomiędzy młodym a starszym pokoleniem dużo się pisze i mówi. Faktem jest, że nie podobamy się my, młodzi, starym, ale i na odwrót, oni nam też się nie podobają. W przysposobieniach rolniczych, spółdzielczych zachłystujemy się nowościami i postępem w rolnictwie. Nie ulega chyba wątpliwości, że to między innymi nasza wieś ma się upodobnić do miasta. Pierwszym warunkiem tego upodobnienia jest uprzemysłowienie produkcji rolnej, tak aby praca w polu nie różniła się od pracy w fabryce. Starsi nie chcą słyszeć o mechanizacji […]. Cóż, jesteśmy młodzieżą XX wieku i nasze zainteresowania idą w kierunku techniki. Loty kosmiczne, motocykl, samochód, mecz piłki nożnej – to nasze zainteresowania[1].

– zapisał autor pamiętnika zatytułowanego „Moja wieś prześcignie miasto”, członek ZSL-u, a z wykształcenia piekarz. Fragment ten zawiera w sobie kilka najczęściej podnoszonych przez autorów i autorki problemów: konflikt wynikający z niechęci rodziców do unowocześnienia gospodarstw, proces przemian wynikający z konieczności ekonomicznej oraz brak wzajemnej komunikacji pogłębiający rozłam na poziomie aspiracji i chęci rozwoju. Młodzi kolektywnie buntowali się przeciw rodzicom kręcącym nosem na chęć dalszego kształcenia w szkołach przysposobienia rolniczego czy na korespondencyjnych kursach rolniczych. Zbiór „Młode pokolenie wsi Polski Ludowej” składa się z setek życiorysów rolników, którzy wbrew woli rodziny wprowadzali nowe rozwiązania do pracy na roli (m.in. nawozy sztuczne, mechanizację) w duchu innowacji technologicznych wyniesionych ze szkół. Ale to nie lęk i niechęć przed „nowinkami” stanowił najtrudniejszą do pokonania barierę we wspólnym gospodarzeniu – tradycyjna kultura chłopska (patriarchalna, bazująca na metafizycznym przywiązaniu do ziemi) nie traktowała pracy w gospodarstwie jako działania w ramach danej specjalizacji czy zawodu, a w charakterze losu – postawy i praktyki egzystencjalnej. Autorzy często przytaczają wypowiedzi i docinki niechętnych nauce ojców: „Chłop się nie musi od profesorów dowiadywać, jak być chłopem” czy „Nie ucz księdza pacierza”; schemat argumentacji jest ten sam: jesteś z chłopów, wychowałeś się na roli – to powinno wystarczyć. Edukacja w kierunku rolniczym często traktowana była jak podejrzana chęć trwonienia czasu, a czasem wręcz jako potencjalna droga ucieczki z gospodarki. Oczywiście – nie wszyscy starsi gospodarze przedstawiali tak niechętną względem nowych technologii rolniczych postawę. Pamiętniki ukazują jednak ów konflikt na linii młodzi – progresywni i starzy – anachroniczni jako doświadczenie niemal formujące dla młodzieży wiejskiej urodzonej po roku 1939.

W podobnej, choć jeszcze bardziej skomplikowanej sytuacji znalazł się autor pamiętnika „Nie winię Cię ojcze” – przewodniczący lokalnych struktur Związku Młodzieży Wiejskiej z Pomorza. Jego rodzina objęła gospodarstwo na Ziemiach Odzyskanych w 1945 roku, nie mając doświadczenia ani narzędzi do pracy na roli. Dwie dekady później, podczas trwania konkursu pamiętnikarskiego, ojciec autora nadal nie radził sobie z uprawą ziemi i hodowlą zwierząt; nie przeszkadzało mu to jednak w zakazywaniu synom działalności w kołach rolniczych. Twierdził, że w ZMW „uczą się komuny” i groził, że spali czytane przez potomków książki oraz prasę rolniczą. Autor zapisał: ,,Najstarszy brat, średni i ja popieraliśmy nowe. Ojciec z podwójnym uporem trzymał się starego. Z tego w domu były kłótnie i «wydziedziczenia» w złości «synów marnotrawnych»”[2].

Owo „nowe”, na które powołuje się autor, dotyczy także oczywiście dalece poważniejszych różnic światopoglądowych. W pierwszych latach PRL-u zarówno reforma rolna, jak i działania proedukacyjne (budowa wiejskich szkół i bibliotek, umożliwianie dzieciom chłopskim podejmowania dalszego kształcenia za sprawą np. stypendiów socjalnych czy kursów zawodowych w szkołach rolniczych) poskutkowały zwiększeniem poparcia dla Polskiej Partii Robotniczej na wsiach. Potem nadeszła jednak masowa kolektywizacja, od przeprowadzenia której jeszcze w połowie lat 40. działacze PPR zapalczywie się odcinali, obiecując polskim rolnikom pełne poszanowanie własności oraz dementując pierwsze pogłoski o nadchodzących (jako kolejny etap reformy rolnej) „ruskich kołchozach”. O polityce spółdzielczej PRL-u jeszcze w tym odcinku przeczytamy, warto jednak już teraz wspomnieć, że dla znaczącej większości autorek i autorów „Młodego pokolenia wsi Polski Ludowej” czas najokrutniej przeprowadzanej kolektywizacji przypadł na lata dzieciństwa czy wczesnego nastolęctwa, nie stanowił jednak doświadczenia o fundatorskim charakterze. Młodzież ta dorastała już w zupełnie innej rzeczywistości: masowo korzystała z projektów edukacyjnych i kulturalnych Związku Młodzieży Polskiej (do 1957 – później reaktywowanego Związku Młodzieży Wiejskiej), a komunizm utożsamiała z twarzami Chruszczowa i Gomułki potępiającymi kult jednostki jako „okres błędów i wypaczeń”, nie zaś z Bierutem, Stalinem i Berią.

Młodzi, którzy postanowili nadesłać swoje pamiętniki na konkurs z lat 60., charakteryzowali się już silną samoświadomością klasową; zależało im na manifestowaniu podmiotowości i niezależności, które wynikać miały ze świadomego wyboru własnego losu i pracy, nie zaś z bezwolnego i poddańczego trwania przy ziemi. Jak pisał w jednym z opracowań opublikowanych w ostatnim tomie zbioru zatytułowanym „Odzyskiwanie młodości” Bronisław Gołębiowski, dla pokolenia urodzonego na przełomie lat 30. i 40. wieś jawiła się już jako przestrzeń „uhistoryczniona” – zasługująca na sprawstwo, aktywna, uwolniona od nadawanego jej przez klasy wyższe charakteru biernego „wieczno trwania”[3]. Przed młodzieżą wiejską pojawiły się szanse i nadzieje, o których ich rodzice nie mogli nawet marzyć; granice własnej wsi czy gminy przestały już być granicami potencjalnych aspiracji. Ich świat stał się po prostu znacznie większy. Dlatego też w „Młodym pokoleniu wsi Polski Ludowej” tak silnie obecna jest „identyfikacja jednostki z ideologią będącą podstawą awansu”[4]; autorki i autorzy tych zapisków to przecież w dużej mierze zaangażowani politycznie działacze ludowi. Cytowany wyżej autor pamiętnika „Nie winię Cię ojcze” część swojej opowieści zapisał w formie dialogu z ojcem:

Tradycje szanować, to piękne, ojcze. Tylko niepiękne, gdy nie jest tradycją, a fanatyczną walką. Komuna to nie pańszczyzna, jak mówisz. To, co jest szlachetne w marzeniu każdego człowieka. Ty w to nie uwierzysz, bo mówisz: „Własność nigdy nie zginie”. A jednak ludzie nie będą mieli własności i będą szczęśliwi[5].

Spór o własność dotyczy oczywiście dobrowolnego dołączenia do spółdzielni produkcyjnej, stanowiącego podstawę projektu kolektywizacji. Zdaniem młodego autora poniemieckie gospodarstwa, które rodziny przesiedleńców ze Wschodu (w tym jego własna) zajmowały po 1945 roku, powinny zostać zjednoczone w duże, nowoczesne spółdzielnie rolnicze. Na kształt jego poglądów wpływała z pewnością indoktrynująca polityka Związku Młodzieży Polskiej, której zadaniem była odgórna afirmacja wszelkich działań i rozporządzeń Partii, lecz autor wielokrotnie zaznacza, iż jego indywidualne przekonania ugruntowane zostały także licznymi doświadczeniami lekturowymi i osobistymi przekonaniami etycznymi. Warto zwrócić także uwagę na porównanie radzieckich „kołchozów” do wyzysku pańszczyźnianego. W oczach ojca obie formy systemowej opresji (posłuszeństwo egzekwowane siłą przez klasę panującą) zasługują na zrównanie – ani polityczna idea, ani też argumenty syna o etyce i partycypacji obywatelskiej nie zyskują zaufania starszego pokolenia; dla niego jedyną gwarancją wolności jest własność oraz suwerenność względem polityki państwowej.

Opisywany przez pamiętnikarzy i pamiętnikarki konflikt pokoleniowy uwidaczniał się także poza sporami politycznymi. Aktywizacja zawodowa kobiet, możliwość dłuższego procesu edukacyjnego oraz migracje z rodzinnych wsi do miast sprawiły, że wielu młodych ludzi nie planowało założenia rodziny tak szybko, jak czyniła generacja ich rodziców. W poprzednim odcinku czytaliśmy wspólnie kilka fragmentów ze zbioru „Młode pokolenie…”, w których młodzi rolnicy uskarżali się na trudności ze znalezieniem przyszłej żony – ze względu na odpływ kobiet z rolnictwa na wsiach pozostawało coraz mniej młodych panien chcących wiązać swoje życie z pracą na roli. Cytowany w poprzednim odcinku „Pamiętnik wyrodka” stanowi szczegółowy zapis przemyśleń młodego autora, którego los zmusił do powrotu na rodzinne gospodarstwo, przejęcia ziemi oraz opieki nad leciwymi rodzicami. Na upomnienia rodziców o konieczności założenia rodziny odpowiadał jednak:

Przypomniał mi ojciec, że mogłem się ożenić, jak radzili kiedyś, to miałbym cel w życiu, bo miałbym żonę i dzieci. Zacząłem się śmiać z tego, że dużo dzieci, co ojca i matkę obraziło, i mówią, że dzieci to jest jeden cel rodziców. Chcą mnie rodzice uczyć moralności, więc muszę i ja coś odpowiedzieć. Pyta, się więc, że jeśli mają moi kochani rodzice i wychowali siedmioro dzieci, to jakie im to przyniosło szczęście, bo ja w tym żadnego szczęścia nie dostrzegam, tylko mękę rodziców w wychowaniu i wykarmieniu dzieci, które gdy dorastają, to wyfruwają, a zostają sami rodzice, którymi an starość nie ma się kto zaopiekować, bo jest za dużo dzieci i żadne nie wie, komu to przypada obowiązek[6].

Małżeństwo i posiadanie dzieci na ówczesnym etapie życia kojarzyły się autorowi bardziej z dodatkową odpowiedzialnością i kłopotem niż remedium na samotność. Poza tym wychowanie potomstwa uważał za niezbyt pewną inwestycję we własną starość: w końcu dzieci nie chcą wiązać swojej przyszłości ze wsią, co autor doskonale rozumie; gdyby sam miał wybór – wyjechałby jak najdalej.

 

Wstecz, czyli rewizja

Kolektywizacja – czyli proces pełnego upaństwowienia przemysłu rolniczego – ostatecznie poniosła w Polsce klęskę. Jednak osiem lat represji, rewizji i bezprawia, którymi partia próbowała wywrzeć na rolnikach i rolniczkach posłuszeństwo, na stałe zapisało się w historii jako jedno z najokrutniejszych doświadczeń klasy chłopskiej w XX wieku. Silny wpływ wywarła także na identyfikację polityczną i światopoglądową młodzieży nadsyłającej swoje pamiętniki na konkurs „Młode pokolenie wsi Polski Ludowej”.

Decyzja o rozpoczęciu procesu kolektywizacji w Polsce zapadła podczas posiedzeń plenarnych KC PPR latem 1948 roku. W tym samym czasie, kiedy Biuro Polityczne PPR ostatecznie rozprawiało się z wizją Gomułkowskiej „polskiej drogi do socjalizmu”, której specyfika zasadzała się także na sprzeciwie wobec brutalnej walki z „kułactwem”. Gomułkę posądzono o sławetne „odchylenia narodowo-nacjonalistyczne”, a następujący po nim Bolesław Bierut nie miał żadnych problemów z wcieleniem w życie kolektywizacji. Projekt zakładał stworzenie licznych spółdzielni produkcyjnych na wzór radzieckich kołchozów, które miały składać się z połączonych, a następnie uspołecznionych dóbr prywatnych poszczególnych rolników (ziemi, zwierząt, narzędzi) oraz utworzenie Państwowych Gospodarstw Rolnych. Chłopi, którzy nie chcieli wyrazić zgody na kolektywne gospodarowanie, zostawali poddani szeregowi systemowych represji; między innymi: wprowadzono obowiązkowe dostawy płodów rolnych na rzecz państwa (kontyngenty), duże i średnie gospodarstwa obłożono gigantycznymi podatkami, dokonywano konfiskat majątków, straszono więzieniem czy przymusowym wysiedleniem.

Po wsiach chodziły pogłoski o nadchodzącej trzeciej wojnie, którą poprzedzać będzie masowe mordowanie niezdolnych do pracy starców oraz przeciwników kołchozów. Właściciele ziem rozparcelowanych w wyniku reformy rolnej obawiali się zaś, że kolektywizacja to spisek dawnych elit szlacheckich, które za sprawą uspołecznienia gospodarstw mogłyby odzyskać odebrane przez państwo majątki. Na sytuacji zyskiwał natomiast Kościół katolicki, który podgrzewając z ambon lęk i niechęć względem rządkowych rozporządzeń, wpływał również na protesty przeciwko rekwirowaniu ziemskich dóbr kościelnych (w tym także rentownych tartaków). Autor pamiętnika „Nie winię Cię ojcze” zapisywał:

Słowa: kapitalizm i komunizm używano różnie. Pierwszy popierali gospodarze bojący się „kołchozów”, co mieli zyskowne warsztaty, które im duszono podatkami; księża grzmieli na ambonach, że „szatan chce zapanować nad światem”. W naszej parafii ksiądz miał 200 mórg ziemi i to najlepszej, był bardzo bogaty, a biednego za darmo nie chował. Ziemię mu odebrano, zostawiono parę mórg. Resztę podłączono do PGR-u.

Najmłodszy spośród autorów pamiętników opublikowanych w zbiorze „Młode pokolenie wsi Polski Ludowej”, szesnastoletni uczeń liceum korespondencyjnego z województwa krakowskiego o społecznym lęku przed kolektywizacją pisał:

Chłop, gdy wie, że ziemia, którą uprawia, jest jego własnością, stara się ją uprawiać jak najlepiej, żeby mu dała jak najwięcej. Ale gdy poczuje, że to już nie jego, lecz wszystkich, będzie na niej pracował jak niewolnik. Właśnie starzy ludzie mówią, że przyjdzie czas, kiedy człowiek nie będzie miał czasu umrzeć, bo musi pracować w „kołchozie”, tak nazywają spółdzielnie produkcyjne[7].

Pomimo wieloletniej, okrutnej polityki partii względem kułaków (wspieranych, wiadomo, przez niewidzialną, imperialistyczną rękę) Polska Rzeczpospolita Ludowa okazała się jedynym krajem bloku wschodniego, w którym za sprawą czynnego i skutecznego oporu klasy rolniczej plan kolektywizacji poniósł klęskę[8]. W jego szczytowym momencie uspołecznieniu podlegało jedynie 10% ziem uprawnych, do których zaliczały się także tereny przynależące do PGR-ów. W 1956 roku – na fali postalinowskiej odwilży – Gomułka uznał prywatne rolnictwo za „specyfikę polskiej drogi do socjalizmu”, co redaktor „Młodego pokolenia wsi Polski Ludowej” komentował w latach 60. (urokliwie) jako „mechaniczny sposób przebudowy ustroju rolnego”[9]. Zlikwidowano ponad 80% spółdzielni[10] i zaprzestano represji wobec rolników, co na kartach omawianych pamiętników jawi się jako zmiana zupełnie rewolucyjna – przełamanie kolejnego modelu opresji względem klasy ludowej.

Partyjna propaganda działała jednak przez te lata nader sprawnie, a jej ofiarami najczęściej padali właśnie młodzi rolnicy przynależący do ZMP (instytucji dobrze obeznanej także z przemocą i przymusem). Dlatego w pamiętniku tokarza z powiatu tarnobrzeskiego zatytułowanego „Partii nie zawiodę” czytamy:

We wrześniu 1954 roku zostaje wydany przez Zarząd Główny ZMP apel do młodzieży miast i wsi, w którym, między innymi, czytamy, cytuję: Całkowita likwidacja odłogów i lepsze wykorzystanie łąk i pastwisk łączy się bezpośrednio z Realizacją podstawowych zadań wysuniętych przez II Zjazd Partii, przyspieszenia wzrostu stopy życiowej mas pracujących miast i wsi, zwycięskiej realizacji socjalizmu w naszym kraju… Bardzo istotnym warunkiem powodzenia tej doniosłej sprawy jest rozwinięcie pionierskiego ruchu młodzieży pod hasłem likwidacji odłogów oraz doprowadzenia łąk i pastwisk do pełnej użytkowności… Dlatego komu droga jest nasza ojczyzna, komu leży na sercu los i przyszłość naszego narodu, niech się zgłasza ochotniczo do pionierskiego zaciągu młodzieży. […] Na zew Partii zgłaszam się na zaciąg pionierski do pracy w państwowych gospodarstwach rolnych. Po zgłoszeniu się Zarząd Powiatowy Związku Młodzieży Polskiej w Sanoku nadał komunikat przed radiowęzeł sanocki o moim zgłoszeniu się, dając mnie za przykład, alby inni młodzieżowcy poszli w moje ślady[11].

I chociaż kolejne fragmenty autor poświęcił opisowi dramatycznych warunków mieszkaniowych w PGR-ze (pionierzy zostali ulokowani zimą w blaszanych barakach, w których za wyposażenie służyły „łóżka zbite z desek, sienniki i poduszki wypchane słomą, na każdym łóżku dwa koce, wiadro, miednica i lampa naftowa”) – jako jedyny ze swojego zaciągu nie zdezerterował. Za oddanie sprawie i determinację nagrodzono go nawet przenosinami do pracy w aparacie partyjnym.

W zdecydowanie mniej afirmatywnym, choć nadal ostrożnym tonie wypowiedział się za to najstarszy z autorów nadsyłających pamiętniki na konkurs – urodzony w 1922 roku w okolicach Chełmna lustrator spółdzielni rolniczych, który podczas wojny należał do Batalionów Chłopskich. Jego opowieść ilustruje bardzo popularne (jak w przypadku głośnych wypadków gryfickich, które doczekały się nawet pokazowego procesu i skazania winnych „nadużyć”) praktyki zastraszania i grabienia majątków właścicieli ziemskich, niezgadzających się na przyłączenie swoich gospodarstw do spółdzielni.

Najbardziej nieprzyjemną dla mnie sprawą było, gdy w roku 1953 wezwał mnie prezes i powiada, że pojadę na akcję „rozkułaczania” na teren gminy J. Będę miał podane nazwiska kułaków, pójdę do gminy sprawdzić, jak się wywiązują z obowiązków. Jeśli oddał w 100 procentach podatek gruntowy, ogniówkę, mięso, ziemniaki, zboże i mleko, to nie ma podstawy czepiać się, ale jeżeli zalega z szarwarkiem tylko 5 zł, to już jest podstawa. Wtedy biorę milicjanta, idę na wieś, najmują ludzi do młocki, płacę im z miejsca wymłóconym towarem, ile tylko zechcą, i należy wymłócić wszystkie zboże i zabrać. Jeżeli gospodarz będzie się upierał, rozwalić kopiec, zabrać mu świnie i krowy. Gdy jeszcze się będzie upierał, zabrać konie, a w wypadku dalszego oporu pójść do mieszkania i z szafy zabrać lepsze garnitury[12].

Jeszcze bardziej rozgoryczony i zawiedziony polityką kolektywizacyjną był dwudziestosześcioletni autor pamiętnika „Romantyk w płaszczu pozytywisty” z powiatu noworudzkiego, który po uzyskaniu pełnoletniości otrzymał nakaz pracy w PGR-ze, co przyjął z zadowoleniem, ponieważ wcześniej pomagał w organizowaniu spółdzielni produkcyjnej we własnej miejscowości. Młodzieńczy zapał szybko ostudziły jednak realia pracy w zupełnie nierentownym i źle zorganizowanym zakładzie:

Nie mogłem się z tym pogodzić. W myśl teoretycznych założeń spółdzielnia miała dać wyższą wydajność przy mniejszych nakładach. Możność zmechanizowania prac, wszystkie inne korzyści w pracy zespołowej. Tymczasem wykazywała praktyka co innego. Było to wielkie zaskoczenie[13].

Pomimo rozczarowania praktyczną realizacją założeń przyświecających PGR-om autor nie stracił wiary w samą ideę i systemowe narzędzia umożliwiające wdrożenie procesów naprawczych. W dalszych częściach pamiętnika poznajemy bowiem skróconą treść raportu o stanie zakładu, który młody działacz spisał dla władz partii w celu przeprowadzenia natychmiastowej kontroli i wyeliminowania występujących błędów. Ów raport wygłosił nawet podczas jednej z narad lokalnych struktur ZMP i PZPR, a w jego skład wchodziły między innymi: wnioski o zaangażowaniu niewystarczającej siły roboczej, informacje o spadku ilości plonów zbieranych z jednego hektara ziemi w porównaniu z gospodarstwem indywidualnym o 90% (sic!), skargi na brak młodzieży pośród pracowników, niewystarczającą motywację do pracy oraz korupcję i złodziejstwo w zarządzie zakładu.

 

Odwilż

Po przełomie 1956 roku przed lokalnymi działaczami wiejskimi pojawiły się zupełnie nowe wyzwania. Partia, ustami Gomułki, jednoznacznie potępiła wszystkie akty przemocy i przymusu wobec niezależnych rolników w latach 1948–1956. Część autorów konkursowych pamiętników trwała wiernie przy polityce partii. Ale warunkiem utrzymania przez PZPR jakiegokolwiek poparcia na wsiach złożonych z prywatnych gospodarstw był nowy, szeroko zakrojony projekt polityki rolnej. Rozwiązano Związek Młodzieży Polskiej, na którego miejsce wkroczył reaktywowany Związek Młodzieży Wiejskiej (kojarzony pozytywnie z tradycją przedwojenną); spółdzielnie zastąpiono kółkami rolniczymi o wolontariackim charakterze, a w teren posłano dziesiątki działaczy partyjnych, których zadaniem miało być uzyskanie poparcia wsi dla rozporządzeń nowej władzy. Jednym z takich działaczy terenowych był autor pamiętnika zatytułowanego „Praca – to moje zadowolenie” – członek dawnych „Wici”, następnie ZMP, a ostatecznie PZPR z powiatu toruńskiego – który z pełnym przekonaniem pisał:

W świetle nowej polityki rolnej trzeba było szukać nowych dróg, metod przekonywających wiejskie społeczeństwo o nowych zadaniach i polityki rolnej Partii. Trzeba było po nowego wyjaśnić przyczyny wypaczeń w polityce gospodarczej naszego kraju. Na zebraniach organizacyjnych kółek rolniczych chłopi twierdzili, że kółka to nowy typ spółdzielni produkcyjnej, że kółko rolnicze to haczyk, którym Partia chce ujarzmić chłopów. Twierdzenia te były błędne, które szerzyli wrogowie naszej polityki, popierani przez imperialistów zachodnich[14].

Odmienny ton ma natomiast pamiętnika „Nie winię Cię ojcze”. Jego autor, kilka lat wcześniej z ojcowskiej krytyki kolektywizacji czyniący przyczynek do międzypokoleniowego sporu światopoglądowego, w przeciwieństwie do cytowanego powyżej nie upatrywał klęski projektu w działaniu wrażych sił imperialistycznych, lecz w niekonsekwencji i ułomności samych rządzących. W oczach pamiętnikarza (patrzącego z perspektywy początku lat 60.) zdradzili oni przyświecającą kolektywizacji ideę budowania socjalistycznego państwa.

Budować socjalizm na wsi – to nie upaństwowić fabrykę. Ani też presją zmusić do spółdzielni gospodarzy. Socjalizm musi przejść przez ludzi. Człowiek powinien żyć wolno i sprawiedliwie. Dziś widzę, ile to kult jednostki zrobił szkody w rozumieniu socjalizmu i komunizmu przez ludzi[15].

Być może najciekawszy opis rzeczywistości panującej na terenie PGR-ów w latach 50. odnajdziemy w pamiętniku „Żeby młodzi z PGR-u nie uciekli”. Nadesłał go urodzony w 1939 roku pracownik warsztatu naprawczego z powiatu braniewskiego z następującą adnotacją: „Niech ten mój pamiętnik służy dobremu rozwiązaniu problemu kultury na wsi i PGR-ach”. Autor podzielił swoją opowieść o rozwoju zakładu na trzy części: pierwsza poświęcona została początkowemu okresowi funkcjonowania, kolejna nagłemu pogorszeniu warunków zarówno mieszkaniowych, jak i pracowniczych, ostatnia zaś próbom zwrócenia uwagi władz na zaistniałą sytuację. Na początku poznajemy więc opis PGR-u, w ramach którego zawiązała się ważna dla autora, niemal rodzinna wspólnota. Czytamy między innymi o zakładowej wycieczce do Fromborka, organizacji uroczystości z okazji 22 lipca czy sylwestrowej potańcówce. Autor opisał działanie świetlicy, w której odbywały się zajęcia sportowe (liga piłki siatkowej) oraz kulturalne – w tym na przykład nauka gry na instrumentach pod okiem świetlicowego. Pisał: „Ten okres był dla mnie bardzo przyjemny. Było to wspaniałe życie, bawić się razem, jeść razem, pracować razem, no i spać razem”[16]. Pomiędzy opisami życia w PGR-ze pojawia się także kilka zdawkowych wzmianek o założeniu przez autora – „w porozumieniu z koleżanką” – rodziny.

Nagła zmiana nastrojów w zakładzie nastąpiła w styczniu 1958 roku. Sprzęty muzyczne i sportowe z zakładowej świetlicy zostały sprzedane, a jej prowadzący zwolniony ze stanowiska:

Skończyło się granie i wszelkie przyjemności, jakich używaliśmy dotychczas. Życie stało się podobne, jak żyli i rośli nasi ojcowie, a przecież mamy dwudziesty wiek, wiek rozwoju, oświaty i kultury. Gdzie mamy tego szukać i kto nam to wszystko stworzy? Przecież ja uważam, że jesteś li w takiej dziurze, oddalonej daleko od świata postępowego, nie ma rozrywek, to i nie będzie młodzieży, bo któż tu przyjedzie, chyba, że na jakąś karę lub zesłanie? Chętnie i ja bym wyjechał, ale nie jestem sam, a w kilkoro o wiele trudniej[17].

Ciekawe, że czynnikiem odróżniającym styl wiejskiego życia młodego pokolenia od pokolenia starszego autor uczynił dostęp do kultury. Nie zwiększone bezpieczeństwo socjalne ani korzystanie z rozwoju technologicznego, lecz partycypację kulturalną. To właśnie dostęp do kultury stanowił dla niego główną wartość pracy w PGR-ze. Z innymi mankamentami – problemem braku bieżącej wody czy prądu (o którym autor informuje niejako na prawach dopowiedzenia) – borykali się bowiem także prywatni gospodarze. Pomimo stopniowego pogarszania się warunków pracy w zakładzie nie tracił jednak nadziei:

I tak cały rok przeszedł jeszcze bardziej zniechęcając nas do pobytu w PGR-ze. Ja jeszcze wierzę w to, że te czasy przyjdą, kiedy nam słonko zaświeci w oczy. Otworzą się drzwi do świetlicy wypełnionej sprzętem i instrumentami, zaczniemy znowu żyć, jak się żyło w 1955 roku. Może ktoś pomyśli, że my wymagamy bardzo dużo; wierzyć tylko w pracę – to nie jest życie. Nie stać nas wyjeżdżać do miasta, do kina czy na mecze, bo zbyt niskie są zarobki. Gdyby były kulturalne warunki na miejscu, inaczej by się żyło, przynajmniej jak człowiek[18].

Warto przywołać także liczne próby aktywnego wpłynięcia na opisaną przez autora sytuację, której dzięki oddolnej samoorganizacji podejmowali się pracownicy PGR-u; w imieniu całego zakładu słano listy do gazet oraz skargi do struktur partyjnych. Niestety bezskutecznie.

Nie wiemy, dlaczego nie interesują się tym ludzie, którzy zajmują stanowiska do spraw kultury na szczeblu wojewódzkim lub wyższym (pisali listy! i do gazet). Widzą tylko, że trzeba podnosić wydajność z hektara, a tu ludziom garby rosną od pracy, bo przecież pracują po 14 godzin na dobę, a nieraz i więcej.

 

grafika Marcina Salwina stworzona z inspiracji cyklem "Pamiętniki chłopskie"

Zawód: rolnik

„Młode pokolenie wsi Polski Ludowej” to pierwszy konkurs pamiętnikarski dla mieszkańców i mieszkanek wsi, w którym powszechnie wybrzmiała potrzeba redefinicji przynależności społecznej. W centrum opowieści o polskiej wsi lat 60. pojawiła się konieczność przewartościowania terminów i narzędzi, które przez dwie poprzednie dekady PRL-u służyły do opisu doświadczenia klasowego peryferii. Kryteria klasowe – przynależność do klasy chłopskiej – zostały zastąpione specyfiką zawodową. Samo słowo „zawód” stało się dla autorów „Młodego pokolenia wsi Polski Ludowej” kategorią organizującą, a profesjonalizacja zawodu rolniczego – podstawą dla nowej formy dowartościowania własnego pochodzenia. Przeprowadzone przez Stefana Nowakowskiego w 1962 roku badania[19] jasno wskazywały, że słowo „chłop” w powszechnym ujęciu kojarzyło się ankietowanym z pogardą dla środowiska wiejskiego, konotowało bowiem brak wykształcenia, nieokrzesanie czy… brud. Słowo „rolnik” zaś kojarzone było z nowoczesnością, rozwojem technologicznym, odpowiedzialnością i społeczną użytecznością.

O wyraźnie zarysowanej symbolicznej zmianie w sferze języka, którym posługują się dla opisania własnego miejsca w świecie autorki i autorzy „Młode pokolenia…”, pisała w redagowanym przez siebie tomie konkursowym z 1967 roku Eugenia Jagiełło-Łysiowa. Zwracała ona uwagę na przełamanie dotyczące sposobu przedstawienia wiejskości. W „Młodym pokoleniu wsi Polski Ludowej” świadomy wybór często zajmuje miejsce dawnych figur „chłopskiej godności” czy „chłopskiego posłannictwa”[20] – ahistoryczne trwanie przy ziemi ustępuje zestawowi konkretnych zadań i celów. Jagiełło-Łysiowa młodych rolników, którzy nadesłali swoje pamiętniki, podzieliła na trzy grupy: z zamiłowania, z konieczności oraz z bierności[21]. Wskazała przy tym, że w drugiej połowie XX wieku tożsamościowych determinant mieszkańców i mieszkanek wsi powinno się szukać także poza rolą – w szerszym horyzoncie doświadczeń i autoidentyfikacji.

Jednak zmiana – nawet jeśli silnie widoczna wewnątrz samej społeczności wiejskiej – rzadko przekładała się na stosunek władzy i klas dominujących względem wsi. Przemoc symboliczna (pogarda wobec języka, kultury, estetyki) nadal wspierana była szeregiem dyskryminujących wieś rozwiązań systemowych: podnoszono podatki gruntowe i wartość ubezpieczeń dla rolników, utrzymywano konieczność dostaw upraw własnych na rzecz państwa, nie przyznawano kredytów na budowę domów czy zakup nowoczesnych maszyn rolniczych. Prawo do świadczeń emerytalnych, rent oraz darmowej opieki zdrowotnej rolnicy i rolniczki otrzymali dopiero w 1977 roku.

Sprzeciw wobec krzywdzącej polityki społecznej PZPR wyrażał między innymi autor pamiętnika zatytułowanego „Gospodarz z ołówkiem w ręku” – rolnik, radny Gromadzkiej Rady Narodowej, absolwent szkoły podstawowej i korespondencyjnego kursu zawodowego na Uniwersytecie Ludowym:

[B]o tak to nam się wydaje, że w Polsce Ludowej dzieli się ludzi na lepszych i gorszych. A mówi się w radio i pisze w gazetach, że wszyscy są równi, że nie ma klas. Bo dlaczego ten, co ma większą przychodowość, płaci abonament radiowy 30, a nie 15 zł. Za energię elektryczną my płacimy 78 groszy za kilowat, a miasto 32 grosze. […] Do tego trzeba wiedzieć, że chłop zawsze jest gorzej traktowany od byle łatka z miasta, zawsze się nas lekceważy, nie szanuje naszego czasu, nie daje uszanowania temu szaremu człowiekowi ze wsi. […] Toteż młodzi, co mają cośkolwiek przygotowania, to idą do miasta, bo mówią, że tam jest lepiej żyć, bo człowieka inaczej uważają i traktują. Zwykły robotnik zarabia i żyje sobie lepiej niż dobry gospodarz, a ma mniej obowiązków. Bo to, co zarobi, obraca na potrzeby domowe własne, a chłop to nieraz zamiast co kupić do domu, to aby utrzymać gospodarstwo na poziomie, wydaje złote na nawozy, pasze, materiały budowlane[22].

Kwestię nierówności ekonomicznych pomiędzy miastem a wsią komplikowała także propagandowa manifestacja sympatii partii wobec klasy robotniczej. Kreowano braterstwo oraz wspólną motywację i zaangażowanie w budowanie socjalistycznej ojczyzny, które na identycznych prawach odczuwać miała cała klasa ludowa. Jednak lata 50. są dekadą napięć, wzajemnej niechęci klasy chłopskiej także wobec miejskiego proletariatu. I chociaż w ostatnim tomie „Młodego pokolenia wsi Polski Ludowej” Bronisław Gołębiowski pisał (znów – urokliwie): „Sojusz robotniczo-chłopski został wystawiony na trudną próbę, ale nie został i nie mógł zostać zerwany”[23], nadesłane na konkurs zapiski opowiadają radykalnie inną historię.

Autor pamiętnika „Moim marzeniem jest podnieść gospodarstwo” z województwa warszawskiego pisał:

Największą bolączką rolników jest to, że wynagrodzenie pracowników w zakładach państwowych z każdym rokiem wzrasta i ich warunki bytowe się polepszają, państwo daje im mieszkania, a pieniądze zaoszczędzone użytkują wyłącznie na meble, samochody i inne, z tym że dostają to na raty, natomiast my, rolnicy, nie mamy podwyższonych cen na płody rolne. Państwo nie daje nam mieszkań, nie sprzedaje na raty atrakcyjnych artykułów, a w zamian podwyższa nam ceny na artykułu poszukiwane, które mieszczanom są niepotrzebne. […] To nas najbardziej boli, bo najciężej pracujemy i najważniejszy artykuł produkujemy, a najgorzej nas państwo za to uposaża i najczęściej o nas zapomina[24].

Cytowany już parokrotnie najmłodszy pamiętnikarz, autor zapisków „Nie zawaham się odejść do miasta”, konflikt na linii robotniczo-rolniczej opisywał następująco:

Robotnikom jak czego brakuje, zrobią dym i państwo musi im to dać. Widać więc, że państw boi się robotników i za wysoko ocenia ich pracę. Podczas gdy chłopi są do tego niezdolni, bo nie są zorganizowani, a państwo często nie docenia ich pracy. Niechby robotnicy spróbowali ugryźć kawałek węgla, stali, pralki czy innego aparatu. Robotnik bezpośrednio ze swej pracy żyć nie może, a pośrednikiem tym jest rolnik. Niechby zastrajkowali rolnicy, to nawet mózgi elektronowe by przestały działać, bo ich twórcy nie mieliby co jeść[25].

O kolizji pomiędzy założeniami równości i braterstwa a realizacją polityki dyskryminacyjnej w PRL pisał natomiast:

W naszym socjalistycznym ustroju twierdzi się, że panuje równość i nie ma klas wyższych ani niższych. W praktyce nie zawsze tak jest. Kiedy chłop znajdzie się w mieście, to pod spojrzeniami mieszczuchów musi się uważać za niższego, a i w urzędach załatwiają go, że pożal się Boże. Jeszcze dużo jest wsi w Polsce, gdzie w XX wieku jest przednówek, mimo wytężonej pracy rolnika, często dużo ciężej od robotnika, któremu powodzi się dobrze. I czy to jest równość między ludźmi? Chyba, że naszemu ustrojowi chodzi tylko o równość duchową.

Poczucie olbrzymiej niesprawiedliwości względem zarówno społecznego (także jednostkowego), jak i systemowego traktowania osób pochodzenia chłopskiego w przejmujący sposób wypowiadał także autor pamiętnika „Jestem tylko chłopem”, zwracając uwagę na przyczyny masowego odpływu młodzieży ze wsi:

Boli mnie właśnie to, że tego, który zdecydował się pozostać na gospodarstwie uważa się za najgorszego i najgłupszego. W ogóle nie zastanawiają się nad tym, co by nastąpiło, gdyby tak wszyscy naraz zapragnęli uciec od rolnictwa i od wsi […]. A młodym praca na roli nie bardzo się uśmiecha. Nasuwa się pytanie, dlaczego? Przyczyn jest wiele, ale za jedną z najważniejszych uważam samą pozycję chłopa w społeczeństwie. Byle referent rejestrujący papierki w jakimś urzędzie uważa się za coś lepszego od najbardziej wzorowego gospodarza w powiecie. Jestem przekonany po sobie, że przez swoich stryjecznych braci i siostry jestem traktowany trochę ironicznie, no bo pozostałem na wsi i jestem tylko chłopem[26].

Sytuację młodzieży wiejskiej oraz jej stosunek względem wyboru zawodu rolniczego podnosił także urodzony w 1944 roku autor pamiętnika „Ufam swoim mięśniom i umysłowi”, w chwili spisywania pamiętnika pracujący na gospodarstwie rodziców:

Młodzież w naszej wsi nie jest zorganizowana, bowiem poważna część moich kolegów nie wiąże swoich losów ze wsią i ci ani nie chcą myśleć o pracy na roli, mówią, że mają w d… ojcowską gospodarkę, zresztą łatwość zdobycia pracy przemyśle sprzyja temu. Ja nie należę do tych, zresztą wszyscy nie będą pracować w mieście, ktoś musi pracować również na roli. Nie ma się co dziwić, że młodzi uciekają ze wsi. Nikogo bowiem nie może przyciągnąć harówka od świtu do nocy[27].

 

Judymowie

Generacja „Młodego pokolenia wsi Polski Ludowej” dorastała w przewartościowanym etosie pracy na innych wsiach niż ich dziadkowie i rodzice. Otwierały się przed nimi niespotykane wcześniej szanse i perspektywy, a kultura umożliwiała zbudowanie – choć pozornego, choć chwiejnego – pomostu pomiędzy doświadczaniem młodości w miastach i na peryferiach. Wieś nigdy wcześniej nie rozwijała się w takim tempie, nigdy wcześniej (z wyjątkiem oczywistych przemian systemowych) nie dokonała się na niej tak znacząca rewolucja jak masowa elektryfikacja, pojawienie się w prywatnych gospodarstwach radia oraz telewizji.

Dwa ostatnie pamiętniki ze zbioru „Młode pokolenie wsi Polski Ludowej”, które chciałabym zacytować, stanowią przykład opowieści prawdziwych wiejskich aktywistów o przełamywaniu historycznej i kulturowej bierności młodzieży wiejskiej. Oba są także świadectwami wielkich przemian w samoświadomości reprezentowanej przez autorów grupy. Zakończymy zatem niniejszy odcinek serią przesunięć: w strukturze tożsamości, w specyfice ambicji oraz mapowaniu własnego miejsca w nowoczesności.

Pierwszy został spisany przez junaka-ochotnika, który postanowił utworzyć w zakładzie pracy sekcję teatru dramatycznego wystawiającą spektakle na podstawie klasycznych dzieł literatury polskiej. Pomimo niesprzyjających warunków, niechęci i przy zupełnym braku pomocy ze strony struktur partyjnych o satysfakcji z pracy nad projektem pisał:

Ja nie zaprzestanę dalszych prób, moim marzeniem jest stworzyć namiastkę teatrzyku małych form, propozycji i nowatorstwa. Atmosfera rampy żywego słowa, odtwarzania fragmentów życia na scenie, porywa mnie i upaja. Gdy koryguję nieporadne ruchy na scenie nieporadnych jeszcze artystów-junaków, wydaje mi się, iż jestem czołowym reżyserem scen polskich, a przed sobą mam największych artystów. To chyba śmieszne, ale taki byłem zawsze. Lubiłem żyć w zaczarowanym świecie mirażu i sennych majaków[28].

Drugi – mój ulubiony – został nadesłany przez studenta Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie i działacza Związku Młodzieży Wiejskiej, który swoje zapiski postanowił zatytułować „Pamiętnik Judyma”. Urodzony w 1933 roku autor podczas wojny wraz z matką był więźniem obozu koncentracyjnego na Majdanku. Jako nastolatek dołączył do Związku Młodzieży Polskiej, dzięki któremu otrzymał stypendium umożliwiające mu naukę po skończeniu szkoły podstawowej. Na swojej pierwszej stancji mieszkał w jednym pokoju z osiemnastoma innymi chłopcami, a po opłaceniu noclegu i stołówki nie pozostawały mu już właściwie żadne pieniądze na ubrania czy książki. Podczas studiów zaangażował się w sławną inicjatywę ZMP: projekt tworzenia klubów kawiarnianych dla młodzieży wiejskiej. Zakładane przez siebie kluby nazywał „Iskrą” czy „Jutrzenką”, a koszty części materiałów potrzebnych do wielkiego otwarcia kolejnych placówek pokrywał z własnej kieszeni.

Osobiście sprzeciwiam się takiej nazwie: „Klub Inteligencji Wiejskiej”. Na taką nazwę jest jeszcze za wcześnie. Jeśli prosty chłop czy kobieta ze wsi przeczyta taką nazwę umieszczoną na budynku klubu, t zaraz sobie pomyśli: „Jo tam żadna inteligencja, więc nie mogę tam przyjść, ten klub jest tylko dla pracowników GRN-u, GS-u, nauczycieli”. Na budynkach moich klubów wiszą więc szyldy z napisami: „Klub Kulturalno-Rozrywkowy Młodzieży Wiejskiej”, dalej jest nazwa klubu, w której musi być zawarte jakieś hasło młodzieżowe. Samo otwarcie klubu wygląda uroczyście. Odbywa się odsłonięcie szyldu i przecięcie biało-czerwonej wstęgi umieszczonej w drzwiach wejściowych. Jest to bardzo potrzebne. Gdy młodzież to widzi, to dokonuje się w niej jakiś zryw psychiczny, który mobilizuje ją do pracy w organizacji[29].

„Pamiętnik Judyma” to przejmujący opis doświadczanej latami biedy oraz odczuwanego na wielu poziomach wstydu i wykluczenia klasowego, które towarzyszyły autorowi przez cały proces edukacji w mieście. Chociaż ukończenie studiów umożliwiłoby mu symboliczny wstęp w szeregi klasy wyższej oraz znalezienie stabilnej pracy w mieście, przyszły magister pedagogiki planował powrót na wieś i pracę z młodzieżą – tak jak on sam przed laty – wykluczoną edukacyjnie i komunikacyjnie.

Za wyczekiwaną puentę dwuodcinkowego omówienia zapisków nadesłanych na konkurs „Młode pokolenie wsi Polski Ludowej” niech posłuży fragment nieznośnie wzniosłego – ale któż nam może odebrać prawo do odrobiny dającego nadzieję patosu w tych trudnych czasach? – autorskiego remedium na pustkę i brak:

Piszę o tym nie dlatego, żeby wzbudzić litość, ale po to, ażeby dać dowód, że „Judymowie” mogą być w drugiej połowie XX wieku. Chcę wykazać, że praca społeczna jest najskuteczniejszym lekarstwem dla tych, którzy cierpią na kompleks niższości, dla tych, którzy uważają, że nie mają po co żyć na świecie[30].

 

PAMIĘTNIKI CHŁOPSKIE

Cykl poświęcony pamiętnikom, które mieszkańcy i mieszkanki wsi spisywali dla upamiętnienia swojego doświadczenia przez ponad siedem dekad XX wieku. Historia chłopskiego pamiętnikarstwa jest historią praktyki emancypacyjnej, praktyki różnicy, a tym samym przykładem wielkiej epopei ludowej w odcinkach – źródłem zbiorowych mitologii i demitologizacji wsi, którym nie udało się przedostać do masowej świadomości społecznej i dominującego dyskursu.


Przypisy:
[1] Moja wieś prześcignie miasto, pamiętnik nr 3666.
[2] Nie winię cię ojcze, pamiętnik nr 5397.
[3] B. Gołębiowski, Świadomość podłoża historycznego teraźniejszości w pamiętnikach młodego pokolenia wsi, w: Odzyskiwanie młodości, Warszawa 1980, s. 48.
[4] Tamże, s. 51.
[5] Nie winię cię ojcze, pamiętnik nr 5397.
[6] Pamiętnik wyrodka, pamiętnik nr 3560.
[7] Nie zawaham się odejść do miasta, pamiętnik nr 2799
[8] Zainteresowanych historią chłopskiego oporu wobec kolektywizacji odsyłam do książek: G. Skonieczny, Postawy chłopów wobec koncepcji i poczynań PPR (PZPR) w początkowej fazie kolektywizacji polskiego rolnictwa (1948-1949), Słupsk 2009 oraz D. Jarosz, Polityka władz komunistycznych w Polsce w latach 1948–1956 a chłopi, Warszawa 1998.
[9] Wstęp, s. 26.
[10] D. Jarosz, Polityka władz…, dz. cyt., s. 109.
[11] Partii nie zawiodę, pamiętnik nr 4989.
[12] Więź wychodźcy ze wsią, pamiętnik nr 3983.
[13] Romantyk w płaszczu pozytywisty, pamiętnik nr 5027.
[14] Praca to moje zadowolenie, pamiętnik nr 376.
[15] Nie winię Cię ojcze, pamiętnik nr 5397.
[16] Pamiętnik nr 3218.
[17] Tamże.
[18] Tamże.
[19] S. Nowakowski, Przemiany postaw w stosunkach wieś–miasto, „Tygodnik Kulturalny” 13/1962.
[20] E. Jagiełło-Łysiowa, Od chłopa do rolnika, Warszawa 1967, s. 41.
[21] Tamże, s. 23.
[22] Gospodarz z ołówkiem w ręku, pamiętnik nr 5090.
[23] B. Gołębiowski, Świadomość podłoża historycznego teraźniejszości w pamiętnikach młodego pokolenia wsi, w: Odzyskiwanie młodości, Warszawa 1980, s. 55.
[24] Moim marzeniem jest podnieść gospodarstwo, pamiętnik 5219.
[25] Nie zawaham się odejść do miasta, pamiętnik nr 2799.
[26] Jestem tylko chłopem, pamiętnik nr 4392.
[27] Ufam swoim mięśniom i umysłowi, pamiętnik nr 3446.
[28] Pamiętnik nr 3302.
[29] Pamiętnik Judyma, pamiętnik nr 4180.
[30] Tamże.