W dzieciństwie ojciec bił mnie, wyzywał i upokarzał. Przemoc ta była kreatywna: wywlekał mnie z domu i rzucał na wycieraczkę na zewnątrz. Nazywał mnie ścierwem. Nie były to chwilowe utraty kontroli czy wymierzane od czasu do czasu policzki, ale systematyczna, sadystyczna przemoc. Moją zbrodnią byłam ja sama, dlatego wymierzanie kary nie miało końca. Musiał mieć pewność, że mnie złamie[1].
Tymi słowami rozpoczyna się książka pisarki Galii Oz „Dawar sze-mitchapes le-ahawa” (To, co udaje miłość). Tytuł w oczywisty sposób nawiązuje do „Opowieści o miłości i mroku” autorstwa jej ojca, jednego z najsłynniejszych izraelskich pisarzy, wielokrotnie wymienianego wśród kandydatów do Literackiej Nagrody Nobla, zmarłego w 2018 roku Amosa Oza. Publikacja w Izraelu była powszechnym zaskoczeniem – nie tylko dlatego, że książka nie została zapowiedziana, ale przede wszystkim z tego powodu, że Amos Oz, przez lata działający na rzecz pokoju z Palestyńczykami i powszechnej równości, a także portretowany przez media jako osoba ciepła i bezgranicznie oddana rodzinie[2], był (pozornie) ostatnią osobą, którą można by łączyć z kwestiami przemocy, zwłaszcza wobec własnego dziecka.
Książka Galii Oz wykracza poza ramy opisu doświadczenia autorki i prostą sprawozdawczość. Choć stanowi ona indywidualne świadectwo, jest też świetnie napisanym literackim traktatem o przemocy silniejszego wobec słabszego (a w tym wypadku raczej silniejszego wobec słabszej), o skutkach nadużywania przez rodzica władzy nad dzieckiem, a przede wszystkim o traumie – o tym, jak głęboko wnika ona w psychikę, na długie lata kształtując odruchy i świadomość ofiary. „To, co udaje miłość” to również opowieść o podejmowanych na przestrzeni lat próbach definicji i werbalizacji tych doświadczeń, a także nierzadko bolesnych reakcjach otoczenia.
Zdarzenia, o których opowiada książka Galii Oz, rozciągają się na kilka dekad – od czasów dzieciństwa aż po ostatnie miesiące życia Amosa Oza. Autorka urodziła się w kibucu Chulda w centralnym Izraelu w latach 70., a dzieciństwo jej i jej siostry zdeterminowane zostało w dużej mierze przez zasady kibucowego życia: razem z pozostałymi dziećmi mieszkała na co dzień w dziecińcu (bejt jeladim), w domu rodziców spędzając weekendy i niektóre popołudnia. Jednak nie tylko reguły życia w kibucu sprawiały, że Galia nie czuła się u rodziców jak we własnym domu. Wielokrotnie miało przypominać jej o tym zachowanie ojca, przybierające formę przemocy fizycznej.
Galia Oz opisuje dwie konkretne sytuacje. Pierwsza wydarzyła się, gdy w wieku „ośmiu, może dziesięciu lat” Galia odmówiła opuszczenia domu rodziców. Jak relacjonuje:
On [Amos Oz] złości się i chce, żebym sobie poszła. Tym razem odmawiam. Upieram się, że nie zrobiłam nic złego, nauczona doświadczeniem trzymam się nogi stołu […]. Chwyta mnie za ramię i z całej siły ciągnie, aż odrywa mnie od stołu, a następnie wlecze po podłodze. Za kuchnią jest przedsionek, z którego trzy schodki prowadzą do drzwi wejściowych. Zrzuca mnie z nich jak przedmiot. Zapewne krzyczałam wtedy i płakałam, ale pamiętam niemą scenę: moja mama stoi i patrzy z boku. Wygląda na wzburzoną i widzę łzy w jej oczach, ale nie interweniuje. Drzwi się otwierają i zostaję wyrzucona na zewnątrz, na wycieraczkę, gdzie wyciera się nogi (s. 24).
Druga sytuacja: Galia i jej przyjaciel, Josi Cur, siedzą na trawie, pijąc mrożoną kawę nieopodal domu Ozów; w tym samym czasie Amos jest w trakcie popołudniowej drzemki. Głosy rozmowy przerywają sen pisarza. O tym, co się wówczas stało, Galia opowiada słowami Josiego: „Amos wypadł z domu, złapał dzbanek, podniósł i wylał na ciebie całą kawę. Miał atak okropnej furii. To wspomnienie towarzyszyło mi przez cały czas” (s. 23).
Zgodnie z relacją autorki Amos Oz miał stosować przemoc fizyczną także wobec jej matki, Nili Oz. W książce opisana została sytuacja, gdy pisarz pobił żonę na oczach młodej córki, która przyjechała do domu na przepustkę z wojska (s. 38-39). Galia Oz relacjonuje rozmowę na ten temat, którą po latach odbyła z ojcem. W jej trakcie pisarz stwierdził, że było to „jednorazowe”, że „nie uderzył jej nigdy wcześniej i nigdy później”, co autorka podsumowuje słowami: „Jestem pewna, że jak większość bijących mężczyzn, także i on wierzył we własne słowa” (s. 41).
Przypadkom przemocy fizycznej towarzyszyła nieustająca przemoc psychiczna. Jak pisze Galia Oz: „W domu panował terror i nieustanne udawanie przed obcymi. Używam słowa «terror», bo groźba przemocy ciągle wisiała w powietrzu i to wystarczało, żeby zasiać strach i uzyskać kontrolę” (s. 8). W jej relacji przemoc psychiczna przyjmuje zarówno bezpośrednią, jak i bardziej zawoalowaną formę. Obok pozornie drobnych, choć trudnych do przeoczenia złośliwości (życzenia z okazji bat micwy, s. 20) pisze o inwektywach (s.7), upokarzaniu przed innymi (np. podczas wizyty koleżanki Galii z wojska, s. 28), poczuciu ciągłej niepewności tego, czego może się spodziewać w domu (s. 30).
W sposobie, w jaki Galia Oz opowiada swoją historię, można dostrzec wiele śladów traumy. Jej narracja bywa urywkowa, niekiedy skojarzeniowa. Częste odwołania do literatury naukowej, tekstów kultury lub relacji osób postronnych służą uwiarygodnieniu relacji, a zarazem dodaniu sobie odwagi i poczucia legitymizacji niezbędnych do dalszego opowiadania. Te działania mogą być odczytywane jako próba uporania się z jednym z największych lęków, jakie odczuwa większość ofiar przemocy: z lękiem, że słuchacze nie uwierzą w jej relację. Lęk ten w przypadku Galii Oz został wzmocniony przez pierwsze jej próby nazwania i wyartykułowania własnego doświadczenia. Zaprzeczenie było stałym elementem tych sytuacji. Jak wiele ofiar przemocy, początkowo było ono działaniem samej autorki, która nie tylko nie potrafiła nazwać tego, co jej się przytrafiło, lecz także później skrupulatnie ukrywała swoje doświadczenia przed innymi. O tym, jak oblana przez ojca kawą wracała z domu rodziców do dziecińca, opowiada: „Byłam gotowa w każdej chwili wymyślić jakąś historię, jeśli kogoś spotkamy i spyta, dlaczego tak wyglądam” (s. 23).
Jak w przypadku wielu ofiar przemocy, musiało minąć sporo czasu, zanim Galia Oz zdała sobie sprawę, w jaki sposób należy zdefiniować to, czego w przeszłości dopuszczał się jej ojciec. Kiedy jako dorosła kobieta zaczęła podejmować pierwsze próby artykułowania swojego doświadczenia jako ofiary przemocy, okazało się, że staje się nią na powrót. Tym razem nie doznawała przemocy fizycznej, ale przemocy symbolicznej ze strony dominującego dyskursu publicznego. Polegała ona na ciągłym podważaniu odczuć i diagnoz Galii, bagatelizowaniu jej poczucia krzywdy oraz przypisywaniu jej przeciwstawnej roli – roli tej, która sama krzywdzi i sprawia ból.
„Urodziłaś się zgorzkniała i nie ja jedna w rodzinie tak uważam. To Amos miał ciężkie dzieciństwo. Ty miałaś normalne, kibucowe” (s. 42) – miała powiedzieć matka Galii, Nili, gdy tamta podjęła pierwszą próbę rozmowy o trudnych doświadczeniach dzieciństwa. To tylko jedna z wielu prób zdyskredytowania opowieści Galii. Podejmowali je zarówno członkowie rodziny, jak i przyjaciele Oza, a także czołowe postaci izraelskiego życia kulturalnego. Doświadczenia te stają się integralną częścią obciążającej traumy autorki „Tego, co udaje miłość”. Wskazuje na to także sam układ książki – doświadczeniom okresu dzieciństwa Galia Oz poświęca mniej niż połowę jej objętości, w większej części skupiając się na wydarzeniach związanych z próbą artykułowania doznanych krzywd i na przemocowych – bo odbierających prawo do samodzielnego definiowania własnych odczuć – reakcjach otoczenia. Te, na podstawie relacji autorki, należy określić zyskującym ostatnimi czasy na popularności terminem gaslighting:
Powtarzano mi, że moim prawdziwym celem jest zadawać ból, mścić się i niszczyć, że sama wyrządzam rodzicom krzywdy, o które ich oskarżam, że to oni są moimi ofiarami. I nie tylko oni, miałam krzywdzić także innych. Przypisywano mi szczególną wrażliwość, sugerując, że mam kłopot z rozumieniem rzeczywistości. Mówiono, że jestem elokwentna i wyrafinowana, i nie był to komplement, oraz, jakby nie zachodziła tu żadna sprzeczność, twierdzono, że jestem słabym człowiekiem, którego myśli i czyny znajdują się pod kontrolą zewnętrznych sił. Człowiek z bliskiego otoczenia ojca powiedział mi: „Nie było żadnej przemocy. Znam cię, to nie w twoim stylu mówić takie rzeczy, to psychologowie nakładli ci tego do głowy”. Widziano we mnie osobę odpowiedzialną za pogorszenie się stanu zdrowia więcej niż jednego człowieka, za jedną biopsję i za to, że za moją sprawą jeden człowiek zaczął z powrotem palić, mimo że wcześniej rzucił. Dogryzano mi, że życzę ludziom śmierci: „Chciałabyś, żebym umarł. Żeby mój samolot się rozbił” (s. 46).
Amos Oz napisał do córki długi list, którego fragmenty cytowane są w książce. Chciał wytłumaczyć w nim córce „rzeczy, które być może [Galia] źle rozumie”[3]. Pisał, że jego zachowanie wobec niej było powodowane faktem, że Galia „kochała go bardziej, niż dziewczynki powinny kochać swoich ojców” (s. 52-53). Porównał ją do swojej matki, pisząc, że obydwie „wyrzuciły go na śmietnik” (s. 52). Uwagę zwraca też sformułowany przez Amosa Oza między wierszami wyrzut: „Zawsze musisz mieć rację. Być może trochę za bardzo. Przez trzydzieści albo czterdzieści lat tylko raz poprosiłaś mnie o wybaczenie” (s. 52). Sugestia, że to Galia powinna prosić ojca o wybaczenie, może wpisywać się w formułowaną przez nią obserwację na temat postawy Oza:
Ojciec zareagował, jakby wypowiedziano przeciw niemu wojnę, która zagraża jego przyszłości, jego publicznemu wizerunkowi, istocie jego jestestwa. Taki jego obraz, jaki wyłaniał się z mojego świadectwa, zagrażał mu, a on nie chciał go zaakceptować. […] Jak uparcie tłumaczyła mi matka, zawsze była u nas tylko jedna ofiara, która dysponowała w naszej rodzinie prawami autorskimi do cierpienia (s. 45).
Choć punktem wyjścia dla narracji prowadzonej przez Galię Oz w „Tym, co udaje miłość” są doświadczenia okresu dzieciństwa i dojrzewania, przemocowe zachowania Amosa Oza miały ujawniać się także w późniejszych okresach życia rodziny – również wtedy, gdy Galia zerwała kontakt z ojcem. Autorka, posługując się psychologiczną interpretacją baśni o Królewnie Śnieżce, opowiada, jak ojciec opublikował anonimowo w czasopiśmie „Pinkas” entuzjastyczną recenzję jej książki dla dzieci „Szakszuka”. Jak relacjonuje Galia Oz, tekst był napisany w charakterystycznym dla niego stylu, niepozostawiającym wątpliwości co do autorstwa. Podejrzenie to ostatecznie zostało potwierdzone (s. 57). Ten pozornie przyjazny (choć pod względem etycznym co najmniej niejednoznaczny) gest Galia Oz interpretuje, posługując się metaforą zatrutego jabłka, które, jak pisze, „symbolizuje prezent o destrukcyjnych właściwościach” (s. 56), bowiem „gdyby ludzie odkryli, że mój ojciec anonimowo napisał pochlebną recenzję mojej książki, musiałabym mierzyć się z podejrzeniami, że wiedziałam o tej nieuczciwości, a może i sama ją zainicjowałam” (s. 57). Ojciec miał także wysyłać do domu Galii swoich znajomych, a nawet psychologa, by ci przekonali ją do zmiany wersji wydarzeń z dzieciństwa, a przede wszystkim wytłumaczyli jej, że wersja ta – podobnie jak interpretacja doświadczeń – jest niewłaściwa (s. 58-59). Wysłannicy ci nie byli przeważnie zainteresowani wysłuchaniem Galii, a i ona sama z coraz większym trudem była w stanie opowiadać (s. 62).
Wielokrotnie wyrażany przez nią i częsty u ofiar przemocy lęk przed podważaniem przez innych historii ich doświadczenia ma związek z niesprawiedliwością epistemiczną, jak określiła to Miranda Fraser. Badaczka wyróżnia dwie formy tego zjawiska – niesprawiedliwość świadczenia i niesprawiedliwość hermeneutyczną. Jak pisze:
Niesprawiedliwość świadczenia ma miejsce, gdy za sprawą uprzedzeń słuchacz przypisuje słowom mówiącego ograniczoną wiarygodność; niesprawiedliwość hermeneutyczna ma miejsce na wcześniejszym etapie, gdy luka w zbiorowych zasobach interpretacyjnych stawia kogoś na niesprawiedliwie słabszej pozycji w kwestii nadawania sensu jego społecznym doświadczeniom. Przykładem pierwszego może być sytuacja, kiedy policja nie wierzy komuś, bo jest czarny; przykładem drugiego może być ofiara przemocy seksualnej w kulturze, która wciąż nie dysponuje tym krytycznym pojęciem. Można powiedzieć, że niesprawiedliwość świadczenia jest spowodowana uprzedzeniami przy gospodarowaniu wiarygodnością oraz że niesprawiedliwość hermeneutyczną powodują strukturalne uprzedzenia w gospodarowaniu zbiorowymi zasobami hermeneutycznymi[4].
Można uznać, że Galia Oz jako kobieta oraz ofiara przemocy ze strony ojca, pisarza o międzynarodowym uznaniu, cieszącego się jednocześnie autorytetem w kwestiach społecznych i etycznych – a zatem jako osoba o znacznie słabszej pozycji niż sprawca jej traumy – jest narażona na obydwa naraz typy niesprawiedliwości epistemicznej. Niektóre jej przejawy sama autorka opisuje w swojej książce, inne zaś silnie ukształtowały debatę na temat „Tego, co udaje miłość” w izraelskich mediach już po publikacji.
Kiedy w niedzielny poranek 21 lutego 2021 roku izraelskie media obiegła niespodziewana wiadomość o publikacji książki Galii Oz, opinia publiczna była wstrząśnięta[5]. Najbliższa rodzina (matka Galii, siostra Fania Oz-Salzberger oraz brat Daniel) wydała krótkie oświadczenie: „My, Nili, Fania i Daniel, znaliśmy innego ojca. Ciepłego, serdecznego, uważnego, nad życie kochającego rodzinę z troską, oddaniem i poświęceniem. Większość oskarżeń, które Galia stawia pod jego adresem, stoi w całkowitej sprzeczności z tym, co silnie utrwaliło się nam w pamięci na przestrzeni całego życia”. Tego samego dnia w osobnym oświadczeniu Fania Oz-Salzberger dodała: „Ból Galii jest zapewne prawdziwy i rozdzierający serce, ale my pamiętamy ojca inaczej. Całkowicie inaczej”[6]. Oświadczenia, choć pozornie lakoniczne, zawierają w sobie ważną diagnozę: że pamięć tych samych ludzi i wydarzeń może być różna, lecz nie czyni to żadnej z wersji wspomnień mniej realną i prawomocną. Uznanie (nawet jeśli, za sprawą użycia wyrazu „zapewne”, warunkowe) bólu Galii można w tym kontekście odczytać jako zgodę na równoległe istnienie wielu pamięci i prawo do artykułowania przeciwstawnych doświadczeń. Stanowisko to jednak szybko uległo zmianie, podobnie jak ton jego formułowania.
Po dwóch tygodniach siostra Galii Oz, już po lekturze książki, opublikowała na swoim profilu facebookowym dużo obszerniejszy tekst, utrzymany w znacznie mniej koncyliacyjnym tonie. W jednym z akapitów ponad dwunastostronicowego wpisu pod wymownym tytułem „To, co udaje prawdę” Fania Oz-Salzberger informuje, że wszyscy, którzy wierzą jej siostrze, „mogą wyjść”[7]. Sam tekst skupiony jest nie tyle na wspomnieniu Amosa Oza jako kochającego ojca – które stanowiłoby przeciwwagę dla wspomnień jej siostry – ile na przedstawieniu Galii jako tej, która wywierała destrukcyjny wpływ na całą rodzinę, historii zaś opowiadanej przez nią w książce – jako konfabulacji. Autorka zaprzecza prawdziwości części sytuacji opisywanych w „Tym, co udaje miłość”, między innymi pobicia przez Oza żony. Głównym wątkiem pozostaje jednak krzywda, którą Galia Oz wyrządziła rodzinie. Fania Oz-Salzberger, porównując literacki talent ojca i siostry, pisze:
Ośmioletni Amos, jedyny syn gasnącej w oczach matki, której stan się pogarszał[8], w pogrążonej w mroku jerozolimskiej rodzinie nauczył się, że swoimi słowami może drugiego człowieka zaczarować, zafascynować go, zauroczyć, a może nawet przynieść mu ukojenie. Galia natomiast odkryła, jak bardzo słowa mogą szokować, drażnić, a nade wszystko – sprawiać ból. Jej ogromny talent, porównywalny z talentem Daniela i znacznie przewyższający mój własny, istotnie roztaczał przed słuchaczem magię, lecz była to czarna magia[9].
Tworzony przez Fanię Oz-Salzberger dychotomiczny podział na magię białą i czarną, uprawianą za pomocą słów odpowiednio przez Amosa i Galię, jako tyleż sugestywny, co upraszczający zabieg retoryczny, może (i powinien) budzić podejrzliwość. W istocie porównanie to ilustruje główną tezę tekstu – tezę o zawsze dobrych intencjach Oza (nawet jeśli w ich wyniku niekiedy popełniał błędy) i najczęściej złych intencjach Galii, której nie tylko przypisywany jest destrukcyjny wpływ na całą rodzinę, ale też władza nad biegiem jej losów na przestrzeni lat. Oz-Salzberger kończy swój tekst opowieścią o tym, jak córka Galii, Jael, za sprawą matki zwlekała z odwiedzeniem umierającego Oza na łożu śmierci – a sytuacji tej przypisuje decydujący wpływ na życie całej rodziny. Pisze: „Gdyby przypadkiem przyszła dzień wcześniej, dziadek Amos mógłby zobaczyć swoją wnuczkę Jael, a nawet z nią porozmawiać. A wtedy historia jego życia, która zaczęła się w suterenie w Kerem Awraham, a być może i historia nas wszystkich, przybrałaby inny obrót”. Poruszając się wśród zero-jedynkowych kategorii, Fania Oz-Salzberger w radykalny sposób próbuje odebrać siostrze możliwość identyfikowania się jako ofiara. W wąskim repertuarze uwzględnianych ról wyznacza jej pozycję wręcz przeciwną – tej, która w istocie była przyczyną nieszczęść w rodzinie Ozów. Ostatecznie, pomimo wcześniejszych deklaracji, odmawia także uznania jej bólu.
W podobnym duchu wypowiadało się wielu innych komentatorów sprawy. Igal Szwarc, jeden z najwybitniejszych izraelskich literaturoznawców, badacz twórczości Oza, redaktor jego książek, a także redaktor naczelny wydawnictwa Kinneret Zmora-Dwir (którego nakładem ukazały się zarówno „To, co udaje miłość”, jak i wydana parę miesięcy wcześniej biograficzna powieść o Amosie Ozie autorstwa Nurit Gerc[10]), posługując się dobrze znaną seksistowską kliszą, sugerował, że książka Galii Oz jest efektem manipulacji mającej otworzyć przed autorką drzwi do kariery. Wskazywać na to miałyby, zdaniem Szwarca, między innymi wysoki stopień skonceptualizowania tekstu, jego wyrafinowana konstrukcja oraz fakt, że pomimo zerwania kontaktów z rodziną Galia Oz nie zdecydowała się na zmianę nazwiska (na który to krok zdecydował się niegdyś sam Amos Oz, a jego druga córka dodatkowo przybrała nazwisko męża). Badacz posuwa się o krok dalej, stwierdzając, że forma opowieści wskazuje na próbę zawłaszczenia przez Galię Oz pozycji ojca jako pisarza, jako ofiary decyzji rodziców, jako porzuconego dziecka. Szwarc w swojej wypowiedzi zupełnie odrzuca posttraumatyczny wymiar historii i upatruje w niej wyłącznie efekt kalkulacji[11].
W podobnej retoryce utrzymana jest jedna z recenzji książki Galii Oz. Krytyk Beni Ziffer określa tekst jako „narcystyczny i demagogiczny”, doświadczenia autorki zaś wpisuje w kontekst ówczesnych wzorców wychowania, twierdząc, że całkowicie usprawiedliwia to postępowanie Oza wobec córki. Wylicza teksty literackie z pierwszej połowy XX wieku, które jego zdaniem – w przeciwieństwie do tekstu Galii Oz – zawierają obrazy prawdziwej przemocy wobec dzieci (m.in. powieść „Żmija w garści” Hervé Bazina). Ziffer używa ich jako argumentu, by w przypadku Galii Oz można było jedynie mówić o „surowym wychowaniu”. Pisze:
Też mógłbym, powiedzieć, że w dzieciństwie ojciec bił mnie, wyzywał i upokarzał, podobnie jak wielu z mojego pokolenia, których jedno z rodziców albo oboje uznawali za słuszne bicie, wyzywanie i upokarzanie swoich dzieci, ponieważ był to ogólnie przyjęty sposób wychowywania nas[12].
Sama Galia Oz na początku „Tego, co udaje miłość” stwierdza: „wedle ówczesnych standardów istotnie nie popełniono u nas żadnej zbrodni” (s. 10). Jednak następująca po tym stwierdzeniu relacja wskazuje, że to nie standardy danego okresu odpowiadają za sposób doświadczania przemocy i nie historyczny kontekst decyduje o moralnej ocenie krzywdzących zachowań, a tym bardziej nie decyduje o przyznaniu ofierze prawa do artykułowania swojej traumy. W polemice z tekstem Ziffera inna krytyczka, Adi Engert, pisze, że tego rodzaju argumentacja nosi znamiona „literackiego gaslightingu” i jest niebezpieczna, stwarza bowiem dodatkową możliwość usprawiedliwiania różnych form przemocy[13].
W większości reakcji na książkę Galii Oz autorzy i autorki w centrum rozważań stawiają pytanie, czy miała ona prawo, po pierwsze, czuć się ofiarą, a po drugie – publicznie o swoim doświadczeniu jako ofiary opowiadać. Rzadko zwracano się natomiast ku refleksji nad mechanizmami skłaniającymi Galię Oz do zabrania głosu pomimo świadomości ceny, którą przyjdzie jej – jak większości kobiet artykułujących swoją traumę – zapłacić. Przez debatę dookoła „Tego, co udaje miłość” nieustannie przewijał się zarzut pod adresem autorki, że wybrała na publikację czas, gdy Amos Oz już nie żyje i nie może się bronić. Zaskakująco rzadko pojawiały się natomiast rozważania na temat tego, jak bezbronne jest dziecko w obliczu przemocy ze strony rodzica czy kobieta oskarżająca o przemoc wpływowego mężczyznę, uznawanego powszechnie za autorytet. Jak się bowiem szybko okazało, słynnego pisarza, nawet po jego śmierci, z powodzeniem broni wielu jego bliskich, przyjaciół, zwolenników i wielbicieli, słowem: cały kulturowy dyskurs. A obrona ta szybko przeradza się w atak.
Książka Galii Oz oraz reakcje na nią są więc nie tylko kolejną historią upadającego mitu, pomnika. Przede wszystkim są lekcją – każą nam zastanowić się nad tym, kto ma prawo przydzielać role sprawcy i ofiary, a tej drugiej udzielać zgody na przeżywanie cierpienia. Skłaniają, by zadać pytanie: czy może istnieć wiele opowieści o jednej osobie? Czy jedna opowieść o danych wydarzeniach jest mniej ważna z uwagi na to, że równolegle do niej funkcjonują silniejsze i liczniejsze kontropowieści? Wreszcie, po raz kolejny, skłaniają do rozważenia wpływu, jaki na uznanie wiarygodności danego świadectwa mają relacje władzy i kapitał symboliczny poszczególnych aktorów danego pola. Przede wszystkim jednak „To, co udaje miłość” jest realizacją niezbywalnego prawa, które powinno przysługiwać każdej ofierze przemocy: prawa do bycia wysłuchanym.