W nocy na niebie najjaśniejsza pełnia w 2020 roku.
Rano premier Mateusz Morawiecki ogłosił odwołanie wszystkich imprez masowych w Polsce. Władze Poznania na dwa tygodnie zamykają szkoły, przedszkola i żłobki. A także miejskie instytucje, takie jak baseny, zoo, kina, teatry, ośrodki kultury, biblioteki i uczelnie.
Dociera do mnie internetowy łańcuszek zaczynający się od słów: „Garść informacji, które otrzymałem od środowiska akademickiego i od znajomego profesora”. Radzą pić dużo gorącej wody, spacerować na słońcu, nie pić lodu, w ogóle być ostrożnym. Na końcu zalecenie: „Wyślij to do jak największej liczby osób – to twoje osobiste zbawienie od tego wirusa, który nie pojawił się w wyniku jego naturalnej mutacji”.
Dziennikarka spotkana rano w radiu narzeka, że będzie musiała zatrudnić gosposię na 14 dni, bo nie poradzi sobie z codziennym gotowaniem obiadów dla niechodzącej teraz do szkoły córki. Dwie starsze panie robiące zakupy na Rynku Wildeckim obrażają się na siebie, gdy jedna mówi, że opiekuje się wnukiem.
– To ja muszę od ciebie z daleka, bo ty zarażasz – stwierdza druga i odwraca się na pięcie.
– A co ja mam zrobić z dzieckiem, wygnać je na dwór? – pyta pierwsza plecy koleżanki.
Urywek rozmowy telefonicznej: „Ilu tych Niemców umarło! A tacy bogaci, tyle mają urządzeń… To ilu Polaków umrze?”.
Przed dziewiątą rano w budynku mieszkalnym przy Dąbrowskiego widziałem dziewczynkę. Siedziała na parapecie okna, na uszach miała niebieskie słuchawki, smutno spoglądała na ulicę. Zapisałem się do facebookowej grupy o nazwie „Koronawirus – obserwacje społeczne, miejskie i mobilnościowe”. Ma 52 członków. Ktoś namawia w niej – z uwagi na żywność znikającą z półek sklepowych – do jedzenia kaszy bulgur, której jest pod dostatkiem.
Rektor pisze w okólniku: „Myślmy jednak optymistycznie. Epidemia – choć może jeszcze w najbliższych dniach będzie przybierać na sile – w końcu wygaśnie. Zróbmy więc wszystko, by ten trudny okres przejść z nadzieją na szybki powrót do normalności”.
Pośród rynkowych straganów nie komentuje się już epidemii. Za to w internecie pojawiły się pierwsze okolicznościowe dowcipy: „Pan z dużym zapasem makaronu poszukuje Pani z dużym zapasem papieru toaletowego”.
– Stary, wszystko się zmienia: w gospodarce, ekonomii, szkolnictwie. I to się dzieje na naszych oczach – stwierdza kolega w rozmowie telefonicznej.
Odbieram coraz więcej maili zatytułowanych „odwołanie”/„cancelled”: w Wilnie uniwersytet zamknięto na pięć tygodni, Kijów odwołuje spotkanie przewidziane na połowę kwietnia, uniwersytet w Brnie odwołuje wymianę akademicką zaplanowaną na połowę maja, w Rydze nie mają pewności, czy zorganizują konferencję zapowiedzianą na początek czerwca. Ile to ma więc potrwać?
– Będzie to wielka społeczna próba – mówi wieczorem premier, ogłaszając zamknięcie granic i centrów handlowych.
Na drzwiach wejściowych narożnego baru przyklejona taśmą kartka: „Drodzy Goście, mając na uwadze zasady zalecane przez GIS oraz obecną sytuację, przyjmujemy zamówienia na wynos do odbioru osobistego jedynie po wcześniejszym zamówieniu telefonicznym. Zamówienia z dowozem do domu poprzez PYSZNE.PL oraz UBER EATS”.
– Rzeźnik wykupiony – informuje mnie sąsiadka wracająca z zakupów.
Jest południe, wychodzę na Wierzbięcice – a tam prawdziwy bulwar! W ostrym słońcu widzę dużo ludzi, niemal bez ruchu samochodowego, jak w święto. Chodzą głównie pojedynczo. Dziewczyna ze zgrzewką papieru toaletowego pod pachą. Znajome romskie małżeństwo w maseczkach. Połowa sklepów zamknięta. Kolejki do dwóch aptek i do piekarni. W półotwarte drzwi do Tivoli włożona kartka: „Zamówienia realizujemy tylko na dowóz”. Bar Zadyma wystawił menu na potykaczu, do którego przyczepiono informację „Na wynos”. Przed piekarnią inny potykacz, z serduszkiem: „Dbamy o wasze bezpieczeństwo prosimy o zachowanie 1–1,5 m odstępu od sprzedawcy i klienta”.
Wprowadzono limity klientów mogących jednocześnie przebywać we wnętrzu sklepu: 4 w piekarni, „2/3” w cukierni, 2 w aptece obok Biedronki, 1 w aptece przy Żabce.
Na ogromnej tablicy ogłoszeniowej u zbiegu przystanków tramwajowych wiszą dwa plakaty wyborcze Andrzeja Dudy. I nic więcej. Spokój panuje w Poznaniu.
Przed południem na ulicy tylko osoby z psami. Na balkonach nieruchomi palacze. Uliczny wskaźnik temperatury pokazuje plus dziesięć, ale kałuże obok niego kryje lodowe pleksi.
Facebookowa znajoma przesyła nagranie dźwiękowe, w którym ktoś ostrzega – bazując na „potwierdzonym info z wielu źródeł” „bliskich ABW i MSZ” – że w poniedziałek zamknięte zostaną miasta i województwa, a w ramach stanu wyjątkowego przez trzy tygodnie będzie obowiązywał nakaz siedzenia w domu. Dowodem ma być to, że w Giżycku wezwano wszystkich poborowych, a na rogatkach Warszawy ustawia się blokady.
Nowy dowcip: Dlaczego ludzie wykupują na zapas papier toaletowy? Bo jak jeden kichnie, to stu robi w gacie.
Dwa dni temu sprzedawczyni na straganie stawiała retoryczne pytanie: – A co będzie w niedzielę? Tylko kościoły otwarte… Znowu będzie picie wódki.
Po godzinie 22 ulicą przemyka jedynie para z pizzą w pudełku. W bramie tylko dwie puste małpki. Cisza.
– Ludzie są rozsądni – mówi pani w Żabka Cafe, układając na półce słodycze. – Ludzi przychodzi mało. O wiele mniej.
W południe pierwsze zebranie (Rada Programowa) przez Skype’a. Zaczyna się od ciekawskich pytań: co u ciebie, jak tam, są ludzie? Jedna z koleżanek rozważa zakup lornetki do obserwacji życia zza okna.
Londyński Royal Anthropological Institute informuje w mailu, że zamyka swoją siedzibę i odwołuje wszystkie zaplanowane wydarzenia do 1 września.
Sąsiad z naprzeciwka wiesza na drzwiach obrazek z podobizną Michała Archanioła. Postać z mieczem w dłoni jest przyzywana w walce przeciw siłom zła. Jest też patronem dobrej śmierci.
Kucharz w publicznej telewizji śniadaniowej zagaja: – Na pewno macie teraz państwo w lodówkach mnóstwo produktów…
Sieć przekonuje, że są przypadki śmierci z powodu epidemii, o których rząd jednak nie informuje. To osoby przygniecione przez zakupy.
Podczas wyśmiewanych zakupów obowiązuje jednak zalecany porządek: ludzie zachowują odległości między sobą, nikt się nie pcha i nie chucha w kołnierz drugiemu. Regulacje robią się detaliczne, jak ta na drzwiach Pracowni chleba: „Wchodzimy po trzy osoby, zachowując bezpieczną odległość. Nie rozmawiamy”.
Na korytarzu znalazłem ogłoszenie: „Drodzy starsi sąsiedzi. Jeśli boicie się wirusa, potrzebujecie pomocy, chętnie pójdziemy po zakupy albo do apteki. Wystarczy tylko zapukać pod numer 17 albo zadzwonić… Możecie na nas liczyć! Wasi sąsiedzi. Maciek, Tomek”. Piękny odruch. Szkoda, że anons wydrukowano tak niewyraźnie, że niemal nieczytelnie dla starszych.
Sroki budują gniazda.
– Syn się skarży, że teraz więcej siedzi nad lekcjami, niż jak była normalna szkoła – znajoma tłumaczy pod sklepem znajomej. – Mówię mu, że wcześniej najpierw miał lekcje, a potem jeszcze zadania w domu. I pytam: ile godzin teraz te lekcje robisz? A on mi mówi: mamo, dziesięć…
Mówi się, że koronawirus to pierwszy raz w historii, gdy w Chinach powstał oryginał, a z Włoch przyszła podróbka.
Ciekawą ewolucję przechodzą radiowe i telewizyjne serwisy sportowe. W dobie odwoływania wszystkich zawodów wspomina się wydarzenia sprzed lat, które miały miejsce danego dnia.
Pierwsi w tym roku przechodnie w krótkich spodenkach.
Grupa „Koronawirus – obserwacje społeczne, miejskie i mobilnościowe” ma już 397 członków. Rozmowy o nagle wymytych i wysprzątanych sklepach, malejącym niemal o połowę ruchu aut w miastach i rosnącej górze śmieci: jednorazówek, maseczek, rękawiczek… Ktoś przebywający na kwarantannie domowej dodaje, że w takiej sytuacji segregacja śmieci nie wchodzi w grę.
Sąsiad zamienił obrazek na drzwiach. Znów jest Michał Archanioł, ale tym razem w błękitach i purpurze, z wizerunkiem Jana Pawła II na lewym marginesie i hasłem u dołu: „Patronie Kościoła świętego, przyzywamy Twego wsparcia”.
Wygląda na to, że stan pandemii się ustatecznia, powszednieje. W warsztacie samochodowym ludzie od rana wymieniają opony. W skupie złomu, po sąsiedzku, gwar i ruch. Cała ulica w ulotkach o zbiórce odzieży zaplanowanej już zaraz, na sobotę. Z czołówek serwisów zniknęły powtarzane od kilku tygodni statystyki zakażeń. Rozmowy na ulicach dotyczą spraw codziennych.
– Ludzie się boją – stwierdza zaprzyjaźniony sprzedawca.
Biznes nie śpi, biznes czuwa, nawet w mojej skrzynce mailowej: „Teraz, bardziej niż kiedykolwiek należy dbać o higienę. Nasze chusteczki dezinfekujące nadają się do usuwania bakterii w kuchni, łazience i każdej innej przestrzenii. Potwierdź swoje dane, by otrzymać darmowe próbki” [pisownia oryginalna]; „Chroń się maską na twarz FFP2 – u nas wciąż w magazynie!” (189 zł za 4 sztuki); „Cyfrowy termometr na podczerwień z wyświetlaczem LCD – natychmiastowy, higieniczny pomiar gorączki u każdego” (109 zł); „Przeciw wszelkim zakażeniom: automatyczny dozownik do mydła w walce z chorobami” (99 zł).
Kogo nie stać na maseczki, ten z powodzeniem może kupować alkohol. W Dużym Benie promocja, butelka piwa za mniej niż 2 złote.
Przed pocztą tyraliera 10 osób w odstępach chyba dwumetrowych.
– Wszyscy kupują i załatwiają sprawy, bo chcą mieć wolne w sobotę i niedzielę – zauważa kelnerka z Tivoli, gdy odbieram zamówienie. – Ja też wczoraj zrobiłam zakupy do domu. Ale tu, u nas prawie bez ruchu…
Wieczorem premier wprowadził stan epidemii. Przerwa w szkołach i na uniwersytetach do 14 kwietnia (Wielkanoc).
– Wiemy, że to jest dla wszystkich państwa bardzo trudny i ciężki czas – oznajmił minister zdrowia.
Kierowcy poczuli bezkarność, może z powodu małego ruchu, może zakładając, że policja ma inne zmartwienia. Zatrzymują auta na środku ulicy, parkują gdzie popadnie, zawracają na środku skrzyżowania. Zacząłem nerwowo rozglądać się na pasach.
Żadnych obostrzeń wobec klientów nie wprowadziły lombardy i biura podróży. Ciekawe, czy z tych samych powodów.
– Najgorsi są starsi – stwierdza kolega z Moniek. – Mówią, że jak przeżyli wojnę i komunę, to i zarazę przeżyją. Jak ich utrzymać w domu?
Firma bez nazwy przykleiła taśmą ogłoszenie na drzwiach. Chce sprzedawać mieszkańcom instalację światłowodową. Zamówienia zbiera „dedykowany opiekun budynku”. Kto?
Hot-dogi sprzedają, kawę nie. Automaty ciche, czyściutkie, wypatroszone z kubków.
– Czy klienci bardziej uważają? – zagaduję sprzedawcę na Orlenie.
– Wszyscy, którzy tutaj przychodzą, nie uważają – gasi mnie.
Paliwo jest chyba jedynym towarem, który wyraźnie potaniał.
Jedynym zaś domowym beneficjentem stanu epidemii jest pies: od kilkunastu dni bez przerwy z człowiekiem i spontanicznymi spacerami o każdej porze.
Drugim beneficjentem jest kolega z Warszawy: Dobrze teraz chorować – oznajmił dzień po pierwszej dawce chemii na Oddziale Onkologii.
Wieczorem miasto ciche i spokojne. Poza psiarzami mijam tylko dwóch starszych mężczyzn z wypełnionymi plastikowymi siatkami. Jeden niósł piwo w puszkach, drugi butelkowane.
Rano mail od nieznanej mi osoby, a w nim „Pieśń na Wielki Post roku pańskiego 2020, roku zarazy” z trzecią strofą:
Profesorze (czy doktorze),
Nieświadomyś (choć ty możesz
badać, co ci los przyniesie),
ciebie też ma śmierć w notesie.
Z życia swego bliskim kresem
pogódź się i odłóż esej,
już nikomu się nie przyda
ten twój Lacan czy Derrida.
W południe na targowisku już tylko trzy stragany. I informacja, że „towar podaje sprzedawca”.
– Każą mi zakładać rękawiczki i kupić płyn dezynfekujący – tłumaczy półgłosem sprzedawca jaj – ale mam swoje zdanie na ten temat…
– W Poznaniu nie ma żadnych testów – tłumaczy sprzedawczyni jednemu z klientów. – Wszystkie, jakie robią, to na grypę.
Wokół placu krąży samochód straży miejskiej, nadając informacje o zagrożeniu epidemicznym.
Dwie godziny później Sanepid nakazał zamknięcie wszystkich targowisk w Poznaniu.
– Stary, widzę teatralizację wszystkiego. I pełno wątków tanatologicznych – opowiada kolega z Ożarowa. – Mamy teraz w Polsce wielki powrót baroku!
W południe rząd wprowadził nowe obostrzenia: obowiązuje zakaz zgromadzeń, na nabożeństwach nie może być więcej niż 5 osób, wychodzenie na zewnątrz dozwolone jedynie w sprawach koniecznych.
Wyszedłem z psem. Na ulicach ruch bez zmian. Tylko ryneczek pusty, a z pobliskich blaszanych stoisk otwarte jedynie dwa, oba z mięsem.
– Wolałem normalnie chodzić do pracy – zwierza się znajomy muzealnik. – Jak jestem w domu, to kupuję sobie winko, jakieś jedzonko, robię zakupy przez internet… Już przytyłem dwa kilo.
Przeczytaj także:
Dzienniczek z dni zarazy [III]