Archiwum
15.06.2020

Wariacja na nudę i chaos

Mateusz Żebrowski
Seriale

Miejsce akcji: jazzowy klub w nie-pocztówkowej dzielnicy Paryża. Bohaterowie: multikulturowy zespół muzyczny prowadzony przez byłego wybitnego amerykańskiego pianistę, Eliota. Forma filmowa: rozedrgana kamera z ręki, przypominająca surowe kino dokumentalne lat 60. Oto „The Eddy”. Serial Netfliksa wyprodukowany i częściowo wyreżyserowany przez Damiena Chazelle’a – złote dziecko Hollywood, autora „Whiplash” i „La La Landu”. Na papierze każde słowo o „The Eddy” wygląda wspaniale. A na dodatek my – Polacy, mieliśmy bardzo konkretny powód, żeby z niecierpliwością czekać na ten serial; wszak w jednej z głównych ról wystąpiła Joanna Kulig. Niestety, niczym w nieudanej improwizacji jazzowej, „The Eddy” szybko traci odpowiednie tempo, gubi główny temat i zamiast harmonii oferuje jedynie chaos i nudę.

Trudno jednoznacznie wskazać winnego artystycznej porażki produkcji Netfliksa. Można zaryzykować tezę, że w „The Eddy” zabrakło konkretnej wizji oraz osoby, która by za nią odpowiadała. Z jednej strony mamy cierpiący na nadmiar ledwo zarysowanych wątków (z których część ma niemały potencjał!) scenariusz Jacka Thorne’a. Z drugiej czwórkę reżyserów – każdego z inną wrażliwością, odmiennym punktem widzenia na świat przedstawiony i postaci: Chazelle zainteresowany jest wyłącznie muzyką (dlatego dwa pierwsze odcinki mogą przypaść do gustu melomanom); Houda Benyamina i Laïla Marrakchi eksplorują wieloetniczne paryskie przedmieścia; Alan Poul skupia się na kryminalnej intrydze. Pomimo tego, że każdy z odcinków nosi tytuł pochodzący od imion bohaterów, twórcy w nieudany sposób meandrują pomiędzy głównym wątkiem a historią konkretnych postaci. Widz nie ma szansy zanurzyć się w żadnej z proponowanych opowieści: miłośnicy jazzu będą narzekali, że od trzeciego odcinka w „The Eddy” jest za mało muzyki, zaś osoby zainteresowane multikulturowym pejzażem Europy – zawiedzione będą tym, jak szybko twórcy rezygnują z realizmu społecznego rodem z „Nędzników” Ladja Ly na rzecz nieciekawego i doklejonego na siłę wątku kryminalnym.

Najlepszym rozwiązaniem dla „The Eddy” wydawała się forma antologii, z której twórcy zresztą pozornie skorzystali (imiona postaci jako tytuły odcinków). Gdyby jednak koncepcję tę zrealizowano w pełni, każdy epizod mógłby portretować odrębną historię, zgłębić mało znaną twarz wielkiej metropolii, a wszystko łączyłaby muzyka i klub jazzowy. Zamiast tego ślizgamy się po powierzchni portretów psychologicznych i społecznych związanych z tytułowymi postaciami każdego odcinka. Dla twórców ważniejszy jest tani wątek sensacyjny niż głębsza refleksja nad światem na uboczu, z dala od turystycznych atrakcji.

Zespół i klub wydają się jądrem, dookoła którego kręcą się wszystkie wątki. Wspólne jam sessions bohaterów nie mają jednak funkcjonalnej roli w całości serialu, ot, kilka osób przyszło, pograło na instrumentach, pośpiewało i poszło. Zupełnie jakbyśmy dostali przerywnik muzyczny niedookreślający niczego i nikogo. Muzyka często stanowi tu jedynie pretekst, słabą zaprawę, dzięki której poszczególne elementy łączą się w „The Eddy” tak, jakby miały trzymać się wzajemnie jedynie na siłę. Takie potraktowanie muzyki sprawia, że podobny serial moglibyśmy obejrzeć, gdyby jego „tematem” twórcy uczynili teatr, współczesną sztukę wizualną czy modę – nie odczulibyśmy różnicy.

Najbardziej frustrujące w „The Eddy” są jednak te momenty, w których dostajemy zalążek innego serialu – lepszego, skupionego na atmosferze i bohaterach. Tak dzieje się przez krótką chwilę w jednej ze scen, kiedy członkowie zespołu wychodzą rankiem z domów i każdy z osobna, zgodnie z rytmem swojej codzienności, dodaje dźwięk do powstającego w ten sposób hymnu ludzi, których łączy wspólna pasja. Nagle muzyka jest tym, co wyraża bohaterów, co ich definiuje, splata wszystkich w jedno. Twórcy jednak szybko porzucają oryginalny pomysł i znów wpadają na mieliznę nieciekawych rozwiązań, gdzie za pseudoartystyczny stempel ma uchodzić nieznośnie rozedrgana kamera. Dobrze wypadają sceny, w których mamy szanse podpatrzeć zwyczaje wieloetnicznych przedmieść Paryża. Skrótowe historie o arabskiej wdowie, chłopaku, który chce zdobyć pieniądze dla swojej babci, żeby ta mogła pojechać na pielgrzymkę do Mekki, czy o Polce próbującej zrobić zagraniczną karierę jako jazzowa wokalistka są zaczątkami scenariuszy wartych przeniesienia na wielki ekran jako osobne, kameralne filmy festiwalowe. W „The Eddy” są to jednak zaledwie drobne wątki i musimy obejść się (przed)smakiem tego, co otrzymalibyśmy w lepiej skrojonej produkcji. W takich momentach rozumiemy jednocześnie, że na którymś etapie zabrakło pomysłu, jak połączyć ze sobą wszystkie wątki „The Eddy”. Zamiast tego otrzymaliśmy swoistą nerwicę narracyjną i to, co ciekawe, co mogłoby narzucić głębszą perspektywę i pozwoliłoby wypowiedzieć się o palących problemach zachodniej Europy (imigracja, pogłębiające się rozwarstwienie społeczne), zostaje jedynie wspomniane i chwilę potem porzucone. A przecież niemal każdy członek zespołu, którego obserwujemy na ekranie, ma za sobą historię przystosowywania się do europejskości, wielkomiejskości bądź ledwie wiąże koniec z końcem. Poza bardzo sporadycznymi momentami jednak ta wiedza o bohaterach i realiach społecznych nie zostaje pogłębiona.

Serial Netfliksa pośród wielu innych wad ma jeszcze jedną, która utrudnia oglądanie. Większość postaci w „The Eddy” to osoby antypatyczne, którym trudno kibicować. Zasadność ich decyzji budzi w nas wątpliwości, co wespół ze skąpą psychologią postaci sprawia, że nie sposób wykrzesać dla bohaterów choćby odrobiny współczucia; nawet kiedy odnoszą porażki. Na tym tle pozytywnie wyróżnia się Maja grana przez Kulig. Nie jest to jednak zasługą scenariusza, ale charyzmy polskiej aktorki, która swoją fotogenią i niezwykłą ekranową naturalnością potrafi tchnąć odrobinę życia w swoją postać. Szkoda tylko, że „The Eddy” nie jest projektem, który komukolwiek mógłby otworzyć bramy do wielkiej kariery.

„The Eddy” to jeden z tych projektów, który załamał się pod nadmiarem własnych ambicji. Zamiast więc oglądać produkcję Netfliksa, lepiej przypomnieć sobie „Whiplash” Chazelle’a, posłuchać koncertu jazzowego, zmierzyć się z „Nędznikami” albo… podlać kwiatki. Czegokolwiek nie zrobimy i tak będzie to przyjemniejsze niż przebywanie w towarzystwie serialowego bandu.

 

„The Eddy”
twórca: Jack Thorne
Netflix

© PR/Lou Faulon/Netflix