Od końca XVII wieku w niewolniczym świecie Ameryki istniała nadzieja. Niewielka, podziemna i tajemnicza. Podziemna kolej. Ucieczki z plantacji, surowo karane, wydawały się nierzadko jedyną szansą na życie bez kajdan. To o niej Colson Whitehead napisał przejmującą powieść. Nie ma ona statusu literatury faktu, ale wydaje się prawdziwa. Losy bohaterów, którzy uciekali, którzy pomagali albo parali się polowaniami na uciekinierów, opisane są w taki sposób, że sprawiają wrażenie jeżeli nie prawdziwych, to uderzająco prawdopodobnych.
W całej książce najważniejszą rolę odgrywa Cora – młoda kobieta, która w tragicznych okolicznościach ucieka z plantacji z wykorzystaniem kolei podziemnej. Szczegóły jej drogi, ale także pobytów w kryjówkach są przejmujące, opisane z wyeksponowaniem klaustrofobicznych sytuacji i przestrzeni, w jakich znalazła się kobieta. To, co Cora widzi, jest dodatkowym wglądem w życie mrocznej epoki Ameryki:
Najpierw Cora zobaczyła łańcuchy. Tysiące łańcuchów dyndały na gwoździach wbitych w ścianę, makabryczna kolekcja kajdan i okowów, pierścieni na kostki, nadgarstki i szyje we wszystkich możliwych rodzajach i kombinacjach. Okowy uniemożliwiające ucieczkę, ruch rąk albo pozwalające zawiesić ciało w powietrzu do chłosty. Jeden rząd zawierał wyłącznie łańcuchy dla dzieci oraz malutkie kajdany i ogniwa, którymi były one połączone. Kolejny – żelazne okowy tak grube, że nie przecięłaby ich żadna piła, lub tak cienkie, że tylko strach przed karą powstrzymywał więźnia przed ich przerwaniem. Ozdobne kagańce miały własny dział, a w kącie leżał stos kul na łańcuchu. Kule ułożono w piramidkę, a łańcuchy odbijały od niej, tworząc esy-floresy. Niektóre kajdany były zardzewiałe, niektóre pęknięte, a inne wyglądały tak, jakby wykuto je tego ranka. Cora podeszła do innej części kolekcji i dotknęła metalowego pierścienia z kolcami skierowanymi do wewnątrz. Uznała, że służy on do zakładania na szyję.
Książka obfituje w brutalne sceny, choć trudno doszukać się tu sadystycznego epatowania czytelnika bólem cielesnym i fizycznym. Whitehead dobrze wyważa proporcje pomiędzy naturalistycznymi opisami a wglądem w duchowość postaci. Główna bohaterka jest prostą, uciemiężoną kobietą, ale nie jest postacią bezwolną. Jej wola życia i przetrwania są może najbardziej uderzającymi cechami jej charakteru. Cierpliwość, której wymaga ucieczka, nierzadko ustępuje lękowi czy wręcz panice. Cora bowiem, a także dzielący z nią losy inni niewolnicy z podziemia ścigani są nie tylko przez plantatorów, którzy domagają się zwrotu utraconej własności.
Łowca niewolników nie miał wyboru: odwiedził mężczyznę pewnego dnia po północy. Starannie uszył kaptury z białych worków po mące, ale po odwiedzinach u Cartera ledwo mógł ruszać palcami – pięści przez dwa dni miał opuchnięte od bicia go po twarzy. Pozwolił swoim ludziom zhańbić żonę handlarza tak, jak nigdy nie pozwalał wykorzystywać czarnych dziewek. Jeszcze przez lata, ilekroć Ridgeway widział ognisko, zapach przypominał mu o słodkim dymie płonącego domu Cartera i po twarzy błądził mu uśmieszek. Później zasłyszał, że mężczyzna wyjechał do Worcesteru i został szewcem.
Matki niewolników mawiały: Dobrze się zachowuj, bo przyjdzie po ciebie pan Ridgeway.
Panowie niewolników mawiali: Posłać po Ridgewaya.
Polowanie – bo taką w zasadzie formułę przybierają pościgi – jest uderzająco nieludzkie, pozbawione jakichkolwiek skrupułów czy względu na ludzką godność. Niewolnik jest czyjąś własnością. Kara za ucieczkę jest sroga i nieuchronna. „W innym kraju uznano by ich za kryminalistów, ale tu była Ameryka” – pisze Whitehead. Przerażające karty historii USA zapisane są gęsto. To rzadki przypadek powieści, w której system niewolniczy od początku ma pęknięcie. Ucieczka Cory nie tylko to podkreśla, ale pokazuje, że nie dało się go podtrzymywać jako oczywistości.
Przemoc, nawet jeżeli praktykowana na ludziach już od urodzenia, zawsze budzi opór i skłania do ucieczki. Whitehead wchodzi w ten sposób w dyskusję z najbardziej utartym (i nieprawdziwym) stereotypem o całkowitej bierności czarnoskórej ludności w minionych wiekach. Podobne stanowisko zajął Howard Zinn w „Ludowej historii Stanów Zjednoczonych od roku 1492 do dziś”, obficie opowiadając o buntach i walce niewolników. Wydaje się, że stereotyp o bierności nie narósł przypadkowo. Wspiera on bowiem tezę, że ówczesny porządek społeczny miał racjonalne uzasadnienie, wynikał z naturalnych cech obu ras i nie budził tak naprawdę oporu. Te haniebne przekonania Whitehead rozbija w wielu częściach książki. Bardzo przejmujące są te części, w których Cora zaznaje życia na – względnej – wolności. Nie mogą budzić dwuznacznych emocji postaci abolicjonistów, którzy wspierając zniesienie niewolnictwa, sami nie są wolni od uprzedzeń i koszmarnych pomysłów. Jednym z najbardziej wyrazistych jest wystawa, na której – obok kukieł białych ludzi – eksponowane są żywe czarnoskóre kobiety. Trzy sale mają kolejne tytuły: „Sceny z najczarniejszej Afryki”, „Życie na statku niewolniczym”, „Typowy dzień na plantacji”. „Typy”, bo tak nazywa się tu ich role, odgrywają scenki z odpowiednich sytuacji, oglądane przez widzów, którzy w ten sposób mogą poszerzyć swoją wiedzę o Ameryce i niewolnictwie. Długa droga od abolicjonizmu do równości rasowej zdaje się zaznaczać w losach Cory. Czasami zresztą dość ilustracyjnych.
Ilustracyjność daje się czytelnikowi we znaki jednak nie na tyle często, aby książkę tę nazwać tendencyjną. Trudno oczywiście uniknąć w tej tematyce wyraźnego przesłania czy swego rodzaju tezy. Bez niej byłaby to zresztą książka skandaliczna lub bezduszna. Jedyne, co można tu zarzucić, to pewna skłonność autora do dociskania wątku do samego końca. Tak, jakby sama historia nie mówiła za siebie. Jakby opisane wydarzenia nie miały wystarczająco mocnego wydźwięku. Trudno powiedzieć, czy wynika to ze skłonności autora do puenty, czy z obawy, że jakiś wymiar powieści umknie czytelnikowi. To sprawia, że to książka bardzo dobra, zapadająca w pamięć i poruszająca, ale niekoniecznie pod każdym względem wybitna.
Trzeźwiący charakter mają w powieści ogłoszenia o uciekinierach i uciekinierkach z plantacji, wstawiane na początku rozdziałów. Whitehead doskonale oddał w nich wzrok białego człowieka, dla którego opisanie niewolnika nie stanowi większego wyzwania niż scharakteryzowanie maszyny rolniczej. Nieludzkość tych opisów uderza, podobnie jak zakodowane w nich mściwość i wściekłość. Całość ucieczki Cory jest też ucieczką przed swoją historią z plantacji. Ryzyko jest gigantyczne, ale tak naprawdę wydaje się, że kobieta nie ma nic do stracenia. Interesujące są tu postaci, które z mniejszym lub większym entuzjazmem pomagają jej się ukrywać. Dokłada się to do zbiorowego portretu białych. Wielu czytelników może być rozczarowanych często niepogłębionymi opowieściami o nich. Wydaje się to jednak zabiegiem świadomym – niepozorowaniem, że historia oprawcy musi być złożona. Inaczej jest w przypadku pomocników. Taką postacią jest Ethel – kobieta, która nie ma przekonania do zniesienia niewolnictwa i jest w zasadzie przymuszona przez męża do pomagania Corze. Paskudność jej poglądów tkwi przede wszystkim w bierności i bezmyślnym akceptowaniu zastanego porządku. Wydaje się, że to bierność – nie tylko w przypadku niewolnictwa – okazuje się jedną z najsilniej hamujących ruchy wolnościowe cech. Wspierane zresztą przez specyficznie pojmowaną religijność:
Niewolnictwo jako kwestia moralna nigdy Ethel nie zajmowało. Gdyby Bóg nie chciał, żeby Afrykanie żyli w niewoli, to nie mieliby łańcuchów. Stanowczo natomiast wierzyła w to, że nie należy dać się zabić za cudze wzniosłe ideały.
Przenikliwość Whiteheada we fragmentach o postawach i wzroku białych jest jedną z jakości, która decyduje o wysokiej randze tej powieści. Wydaje się, że Nagroda Pulitzera została mu przyznana w takim samym stopniu za powieść, co za postawę wobec historii Ameryki.
Colson Whitehead
Kolej podziemna. Czarna krew Ameryki
Przeł. Rafał Lisowski
Wydawnictwo Albatros, 2017