Archiwum
25.07.2016

Wszyscy (biali mężczyźni) stworzeni są równymi

Olga Szmidt
Literatura

Legendarna już niemal książka Howarda Zinna „Ludowa historia Stanów Zjednoczonych od roku 1492 do dziś” wyszła niedawno w polskim przekładzie. W momencie, w którym nie tylko w USA relacje pomiędzy płciami, rasami i wyznaniami pełne są uprzedzeń, poczucia wyższości i manipulacji. Także w tej części Europy książka Zinna, wydana oryginalnie już jakiś czas temu, stanowi ważny punkt w dyskusji o tym, jak dotąd było i czy kiedykolwiek będzie inaczej.

„Ludowa historia Stanów Zjednoczonych…” swoim zakresem obejmuje okres od udanej wyprawy Krzysztofa Kolumba do Ameryki. Wielka historia chwalebnego podboju nie jest jednak częścią tej narracji. Od początku znajdujemy się w innym ujęciu tej samej historii – przesadą byłoby powiedzieć, że widzimy ją oczami rdzennej ludności kontynentu. To jednak, na co decyduje się autor w tym i pozostałych rozdziałach, to radykalnie przesunięcie akcentów. Przepisanie wątków doskonale znanych (nie tylko z amerykańskich) z podręczników historii, oficjalnej historii, utrwalonych schematów. Kolumb jest tu jednym z pierwszych podejrzanych, rozpoczynających wieki podboju, dominacji i przepaści dzielących ludzi o różnych kolorach skóry. Historia ta skupia się na tym, do jakiego świata wdarli się kolonizatorzy i czego ten świat pozbawili na dobre. Zdarza się, że autor marginalizuje pewne kwestie (np. wojny toczone przez plemiona zanim pojawili się kolonizatorzy i przemoc przez nich stosowaną) i czasami idealizuje relacje panujące wewnątrz tych grup (jak w części rozdziału poświęconej Irokezom). Cel tego działania jest jednak oczywisty i w dużej mierze przekonujący – spojrzenie na tę historię nie jak na opis wspaniałego podboju, ale masowej eksterminacji i segregacji.

Pierwsze rozdziały, wprowadzające bez ostrzeżenia do samego centrum przemocy, niejednego czytelnika wprawią w osłupienie. Skala tego, co działo się w Ameryce Północnej, zatrważa nawet z europejskiego punktu widzenia. Rdzenni Amerykanie, później niezliczeni niewolnicy zwożeni (jeżeli dożyli), ale także biedota i kobiety stanowią dowody w sprawie. Dotyczącej, ogólnie rzecz ujmując, dominacji i działań białego mężczyzny na ziemi, którą postanowił sobie podporządkować. Dumnie i bez wahania.

Rozdziały poświęcone niewolnictwu i relacji z innymi grupami etnicznymi, wydają się początkowo najbardziej interesujące. Trafiające do przekonania i zainteresowań czytelnika. Czasami – szczególnie, gdy jakiś korpus tekstów na ten temat mamy już za sobą – w lekturze mogą uwierać ogólniki, nie mniej niż chwilami nieco zbyt selektywnie wybierane źródła. Nie są to wielkie problemy, jednak przy bardziej wnikliwej lekturze, zdarza się, że rodzi się sporo zastrzeżeń. Nie tyle zresztą wobec wniosków czy obserwacji, co drogą na skróty, którą się do nich dochodzi. Wydaje się jednak, że dla popularnonaukowych celów (do których, jak sądzę, ta książka najlepiej się sprawdza) to często o wiele więcej niż minimum.

Niektóre tematy poruszane przez Zinna są najbardziej interesujące w zakresie lektury samych źródeł, które przytacza. I tak jeden z kaznodziei wyłuszczał:

„Jakże ciekawe i ważne są obowiązki powierzone kobiecie jako żonie. […] Jest ona doradczynią i przyjaciółką męża; tą, która przeprowadza codzienne badania, aby ulżyć jego troskom, ukoić jego troski, zwiększyć jego radości; tą, która niczym anioł stróż baczy na jego sprawy, ostrzega go przed niebezpieczeństwami, pociesza go, gdy on zmaga się z przeciwnościami; to ona, poprzez swą pobożność, wytrwałość i atrakcyjność, nieustannie stara się uczynić go cnotliwszym, użyteczniejszym, uczciwszym i szczęśliwszym”.

Komentarz Zinna:

„Kult «domowego zacisza» był sposobem spacyfikowania kobiety przy pomocy doktryny «inni, lecz równi» – poprzez danie jej zajęcia równie ważnego jak praca mężczyzny, ale odrębnego i odmiennego. Cechą charakterystyczną tej «równości» był fakt, że kobieta nie wybierała swego partnera, a z chwilą zawarcia małżeństwa jej życie było już zdeterminowane”.

Z pewnością lekturę uzupełniającą wobec tych ustaleń (odnieść można wrażenie, że także w tym przypadku nieco zanikają różnice pomiędzy koloniami) stanowi książka „Intimate Matters. A History of Sexuality in America” autorstwa Johna D’Emilio oraz Estelle B. Freedman. Jej głównym problemem jest pewna przewaga skupienia na białej ludności Ameryki (wynikająca głównie z ograniczeń, które stawia brak źródeł na temat innych grup), jednak wiele zagadnień (relacje międzyrasowe, prawo i małżeństwo, religia i jej wpływ na życie seksualne) ujętych jest z pieczołowitością, której brak czasami akurat tym rozdziałom.

Zastanawia w związku z tym decyzja Zinna, aby tak niewielki wpływ od początku kolonizacji przypisać religii. Zarówno purytanie, jak i katolicy czy protestanci nie pozostawali przecież wolni od schematów i interpretacji, które podsuwały im nie tylko księgi, ale i wspólnoty religijne. Tak daleko idące zmarginalizowanie wpływu wyznania purytan na ich działania, decyzje w zakresie życia rodzinnego i relacje z innymi grupami wydaje się wysoce kontrowersyjne. Inaczej jest z ogólną wizją – będącą może nieco przesadnym myśleniem życzeniowym – wykluczonych i marginalizowanych. To, co dostrzega Zinn, a czego często brak w najnowszym namyśle, to fakt wyobrażonej lub realnej wspólnoty pomiędzy tymi grupami: kobietami, rdzennymi Amerykanami, Latynosami, niewolnikami, biedotą. Zinn sygnalizuje kluczową dla rozumienia tej książki kwestię wielokrotnie: wykluczeni muszą walczyć razem i nie zwielokrotniać wykluczenia, to jedyna szansa na sukces rewolucji. W ten sposób obficie analizuje bunty niewolników, których liczby i znaczenia się nie dostrzega, eksponując raczej ich bierność i pogodzenie z własnym losem. Zinn pokazuje, jak to wyobrażenie jest mylne i krzywdzące wobec tysięcy buntowników, walczących na różne sposoby, sięgających po dostępne możliwości ucieczki, mimo że te groziły im – w razie schwytania – śmiercią. Autor nie tylko dowartościowuje te nieco „przeoczone” wątki i inicjatorów tych wydarzeń nawet nie tyle po to, aby stworzyć nowych bohaterów. Raczej po to, by wtórny rasizm (budowany na ocenie owej bezwolności i bierności) rozbić w pył z jego pseudoracjonalnymi uzasadnieniami.

Interesująco tak naprawdę robi się jeszcze później, kiedy autor skupia się na dyskursie publicznym towarzyszącym wojnie z Meksykiem. Cytuje na przykład Walta Whitmana, który pisał w jednej z gazet: „Tak, Meksyk należy przykładnie ukarać! […] Nieśmy naszą broń z duchem, który powie światu, że choć nie rwiemy się do waśni, Ameryka wie, jak zmiażdżyć wroga, a także jak się rozrastać!”. I komentuje: „Temu wybuchowi agresji przyświecała idea, że Stany Zjednoczone poprzez swoją ekspansję udzielą większej liczbie ludzi błogosławieństwa wolności i demokracji. Łączyła się ona z ideą wyższości rasowej, pragnieniem zajęcia malowniczych obszarów Nowego Meksyku i Kalifornii, a także perspektywami ekspansji handlowej w Azji, możliwej po zajęciu wybrzeża Pacyfiku”.

Charakterystyczna dla tej książki jest też dyspozycja do eksponowania tych postaci, które stawiały opór i walczyły, choćby anonimowo. Młody człowiek pisał do gazety: „Nie mam najmniejszego zamiaru «dołączyć» do was ani w jakikolwiek sposób pomagać wam w prowadzeniu tej niesprawiedliwej wojny z Meksykiem. Nie chcę uczestniczyć w tak «chwalebnych» czynach jak rzeź kobiet i dzieci, do której doszło po zdobyciu Monterey, czy tym podobnych. Nie pragnę również znaleźć się pod komendą jakiegoś małego wojskowego tyrana ani być posłusznym wszelkim jego kaprysom. Nie, sir! Dopóki mogę pracować, żebrać lub choćby iść do przytułku, nie pójdę do Meksyku, aby tkwić tam w błocie wygłodniały, spalony słońcem, kąsany przez komary, stonogi, skorpiony i tarantule – nie interesuje mnie marsz, musztra, chłosta ani rozstrzelanie za osiem dolarów miesięcznie i zgniły prowiant. Cóż, to nie dla mnie. […] Rzeź ludzka trwa w najlepsze […] i szybko zbliża się czas, gdy żołnierze zawodowi stoczą się do poziomu bandytów, Beduinów i zbirów”.

Wracając jeszcze na moment do wcześniejszych wydarzeń, bardzo istotnym punktem „Ludowej historii…” jest analiza najważniejszych dokumentów fundujących nowoczesne Stany Zjednoczone. Szczególnie warta uwagi jest krytyczna analiza Deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych, w której autor wypunktowuje, co w tym przypadku znaczą „wolność”, „równość” i co dokładnie znaczą „wszyscy”. Omijane przez dyskurs historii wątki, skupione raczej na białych mężczyznach jako prototypowych ludziach, których działania są najbardziej interesujące i istotne z punktu widzenia Ameryki, u Zinna stanowią przede wszystkim punkt odniesienia. „W sumie w latach 1835–1836 we wschodniej części Stanów Zjednoczonych wybuchło sto czterdzieści strajków”, pisze Zinn, podkreślając, jak niewielka część tej historii jest obecna w świadomości Amerykanów. Ruchy robotnicze, wyraźnie najbardziej interesujące autora, odgrywają w tej książce niebagatelną rolę. Marksistowska perspektywa, towarzysząca autorowi od początku (i, uczciwie należy powiedzieć, odpowiadająca za część uproszczeń) w tym przypadku zdaje się sprawdzać najlepiej.

Bardzo ciekawe rozważania na temat historii XX wieku kulminują w opowieści o przełomie lat 60. i 70. Autor podkreśla skalę protestów przeciwko wojnie w Wietnamie, a także opór wobec ustalonego przez sferę publiczną stylu dyskusji na ten temat. Zinn podkreśla, że właśnie wówczas doszło do największych masowych aresztowań w USA. Co może bowiem warte podkreślenia, książka ta nie obejmuje tylko historii intelektu i myślenia krytycznego. Obejmuje także walkę rozumianą całkowicie dosłownie. Broń, więzienia i ścielące się trupy. Ponownie więc, począwszy od historii rodziny, powracamy do tematu amerykańskiego patriotyzmu siejącego spustoszenie nie tylko w umysłach obywateli, ale także w innych częściach globu. W ten sposób – po kilkuset stronach – docieramy do współczesnych realiów. Niezbyt odległych wobec współczesnej sytuacji: „Do grona tych straszaków należeli przestępcy, a także imigranci i osoby na zasiłku. Rolę taką pełniły również rządy niektórych państw: Iraku, Korei Północnej i Kuby. Kierując na nie uwagę, wymyślając lub wyolbrzymiając zagrożenia płynące z ich strony, można było ukrywać porażki amerykańskiego systemu”.

Tu dochodzimy do dnia dzisiejszego, którego (zmarły w 2010 roku) Howard Zinn nie ujmuje już w swojej monumentalnej książce, niezwykle poruszającej i inspirującej dla dalszych poszukiwań – zwłaszcza kiedy rzucimy okiem z przerażeniem na wydarzenia współczesnej Ameryki i wzrok nasz zatrzyma się na Donaldzie Trumpie. Człowieku, który dziedziczy i wykorzystuje wszystkie winy, przestępstwa i akty dominacji nad kobietami, innymi rasami i wyznaniami, aby wygrać fotel prezydencki Stanów Zjednoczonych. Co symptomatyczne, „Washington Post” opublikował niedawno badania, z których wynika, że 96% Afroamerykanów, 89% Latynosów i 77% kobiet ma zastrzeżenia wobec Donalda Trumpa.

Howard Zinn, „Ludowa historia Stanów Zjednoczonych. Od roku 1492 do dziś”|
tłumaczenie: Andrzej Wojtasik
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Warszawa 2016