Archiwum
17.02.2020

Skandynawia wyobrażona

Martyna Dziadek
Literatura

Wysokie wskaźniki w raportach szczęśliwości, sweterki w śnieżynki, wydziergane skarpetki, fiordy, dobrobyt, hygge – przyzwyczailiśmy się do tych clichės funkcjonujących w geografii wyobrażonej jako synekdochy Skandynawii. Pisarzy i pisarki wciąż czaruje zarówno urok owej egzotyzacji, jak i jej rewers: poszukiwanie pęknięć na obrazie „najlepszych krajów na świecie”. Wieść o tym, że najnowsza książka Springera, piszącego dotąd głównie o architekturze i przestrzeni, dotyczyć będzie problematyki społecznej Skandynawii, zdumiała mnie. Czy aby na pewno uzyskany habitus reportażysty uprawomocnia go do podjęcia się krytycznej rewizji zastanego wyobrażenia? Czy to nie kolejny dowód na oportunistyczną nośność tematu i medialną popularność?

Książkę Springera otwierają cztery motta: „Uważam rzeczywistość za największą oszustkę (Aleksander Kluge); „Pozostawić świadectwo faktów, przestępstw i czynów – to czcza iluzja i złuda” (Javier Marías); „Mieszkamy w mniej lub bardziej rozbudowanych opowieściach, nie zaś w obiektywnych i fizycznie opisywanych przestrzeniach” (Przemysław Czapliński); „prawda zazwyczaj jest najlepszym blefem” (cytat z powieści Aksela Sandemosego). Wyznaczają one autorską narrację, która – o czym informuje także blurb książki – oscylować będzie pomiędzy prawdą a fikcją. Takie ujęcie doskonale wpisuje się w postmodernistyczne podejście zaproponowane chociażby przez Haydena White’a i jego klasycznego dzieła „Metahistory: The Historical Imagination in Nineteenth-Century Europe”, w którym obiektywna prawda okazuje się wyłącznie subiektywną narracją. Wszystko zależne jest od punktu widzenia. Nie ma „jednego tak było”, stwierdzał nieco kolokwialnie sam Springer w jednym z wywiadów. Te postmodernistyczne echa słyszeliśmy już wszyscy.

Non-fiction?

Prawo Jante (z nor. i duń. Janteloven), wokół którego skupia się najnowsza książka Springera, to zbiór jedenastu zasad określających pozycję jednostki w skandynawskim społeczeństwie. Być może zamiast sformułowania „prawo” należałoby użyć określenia „zasady/wskazówki” – z tego prostego względu: dyrektywy te nigdy nie zostały skodyfikowane. Istotę owego niepisanego zbioru przestróg można byłoby sprowadzić do lakonicznego: „nie myśl, że jesteś kimś”. Dla jednych będzie ona wyrazem egalitarnej mądrości (która w praktyce rzadko może być zrealizowana w społeczeństwie kapitalistycznym, którego elementami konstytutywnymi są klasowość i hierarchiczna struktura), dla innych z kolei formą opresji regulującą życie jednostki poprzez tłamszenie wszelkich przejawów indywidualizmu.

Springer wyrusza na Północ – do Nykøbing Mors, miasteczka z powieści „Uciekinier przecina swój ślad” Aksela Sandemosego, w której po raz pierwszy sformułowane zostało Prawo Jante. Sam Sandemose, Duńczyk z pochodzenia, wyemigrował do Norwegii w 1930 roku i tam też (w języku norweskim) napisał głośną wówczas powieść obnażającą wady duńskiego społeczeństwa. Satyryczny obraz Nykøbing, w którym rządzą prawa małomiasteczkowej prowincji, będący jednocześnie reprezentacją skrzywdzonego poprzez zbyt ciasny system człowieka, rozprzestrzenił się na cały region nordycki. Zdumiewający może zdawać się fakt, że zbiór dyrektyw, które stały się powszechnie znanym i opisywanym przez badaczy zjawiskiem społecznym, ma swe źródło w powieści z 1933 roku, która – co zaznacza sam Springer – nie cieszy się współcześnie poczytnością. Jest to zatem jeden z tych przypadków, w których literatura, niemalże na zasadzie subliminalnej, głęboko przenika sferę społeczną. Podążając literackim tropem, Springer (z rozczarowaniem? umyślnie?) dokonuje następującego rozpoznania: Jante niezupełnie jest konkretnym miejscem, określoną współrzędnymi geograficznymi lokalizacją, nawet jeśli Nykøbig Mors, pierwowzór miasta z powieści, łudząco je przypomina. „Można powiedzieć, że ja jestem z Jante” – mówi reportażyście duńska artystka Mie Olise; „I ja w zasadzie też” – odpowiada barista, wskazując na to, że Jante to rodzaj „obrzeży mentalnych” (s. 36), w których wszelka wyjątkowość jest skazana na niezrozumienie.

Najnowszą książkę Springera można więc rozpatrywać na dwóch płaszczyznach. Pierwsza dotyczy perspektywy lokalnej, sytuuje Skandynawię zgodnie ze znanym schematem w ramach przestrzeni zimnej i zdystansowanej. Fotografie zamieszczone w książce zdają się tego potwierdzeniem: opustoszałe ulice, ciemność, odbijające się światło we wnętrzach domów, które potęguje tylko poczucie wyobcowania, jakby fotografujący umyślnie naciskał migawkę wyłącznie podczas nieobecności drugiego człowieka. Drugą płaszczyznę stanowi spojrzenie na książkę Springera w kategoriach uniwersalistycznych (taką perspektywę podpowiada zresztą sam autor). Uznanie, że każda małomiasteczkowa, prowincjonalna społeczność uwikłana jest w zawiłą sieć układów, społecznych konwencji, wytwarzających atmosferę ksenofobicznej duszności i ograniczenia dla intymności jednostki („nie myśl, że coś przed nami ukryjesz”), zbliżałoby Jante do niejednego polskiego miasteczka, gdzie odchylenie od normy może spotkać się z niechęcią oraz zdystansowaniem, a nawet z silnie akcentowanym ostracyzmem.

Miłośnicy reportażu szczegółowego i pieczołowicie udokumentowanego będą nieco rozczarowani – nie mogą jednak mówić o zawiedzeniu: Springer wyraźnie zaznacza, iż jego najnowsza książka nie rości sobie prawa do obiektywnego opisu rzeczywistości.

Przywoływana przez reportażystę książka Przemysława Czaplińskiego traktująca o tym, że postrzegamy rzeczywistość głównie poprzez relacje, zapośredniczone opowieści, współgra z sytuacją opisaną w „Dwunaste: nie myśl, że uciekniesz”. Springer opowiada legendę dotyczącą specjalnego egzemplarza powieści Sandemosego. Mieszkańcy Nykøbing Mors na podstawie owego „mrocznego egzemplarza” „Uciekiniera, przecinającego swój ślad” – Springer dokonał tutaj chwytu mise en abyme (powieść w powieści) – doszukują się realnych postaci, które posłużyły Sandemosemu do stworzenia fikcji. Sporządzają spis mieszkańców i próbują dopasować ich do powieściowych bohaterów reprezentujących dwuznaczną moralność – chcą w ten sposób samozwańczo dokonać rozrachunku, opartego jednak wyłącznie na spekulacjach. Wzajemne przekazywanie sobie owego egzemplarza wraz z rozpoznanymi nazwiskami postaci powoduje kolejne akty społecznego ostracyzmu. Podobne postępowanie dobrze dowodzi, iż społeczności nie pragną wcale materialności faktów, lecz fikcyjnej narracji – „zamieszkiwanie fikcyjnych opowieści” decyduje bowiem o tym, jak postrzegamy rzeczywistość. Jest tak dlatego „że zamieszkując kulturę, funkcjonujemy w relacjach, a do wytworzenia relacji potrzebne są opowieści” („Poruszona mapa”, ebook, s. 527). Historia Nykøbing sytuuje się w pesymistycznym rewersie owego mechanizmu: jeśli bowiem opowieści służą wytworzeniu relacji, równie dobrze mogą służyć ich zrywaniu.

Powieść noir

Książka Springera warsztatowo przypomina zatem bardziej fiction niż non fiction, a narracyjnie zdaje się bliska nordic noir – nurtowi literatury skandynawskiej sprzeciwiającej się powszechnie panującemu hygge, ukazującemu pęknięcia i ciemniejsze strony „najlepszych krajów na świecie”. Springer pełni tu rolę antyprzewodnika przemierzającego z czytelnikiem zimną, skandynawską przestrzeń. Wspomniane już fotografie zdają się potwierdzeniem postawionej przez autora tezy o nieprzyjaznym obliczu chłodnego skandynawskiego klimatu. Mamy także „mroczny egzemplarz” powieści, wzmianki o morderstwie, atmosferę klaustrofobicznego miasteczka oraz gry z czytelnikiem oscylujące pomiędzy prawdą a fikcją. Autor buduje napięcie – niczym w thrillerze czy sensacyjnej historii – poprzez dopisanie dwunastej zasady prawa: „nie myśl, że uciekniesz”.

Niewygodne

Zasadniczym problemem reportażu/nie-reportażu Springera jest doskwierający brak treści o wartości poznawczej. Jej lektura pozostawiać może wyłącznie impresje, których elementarną cechą jest przecież efemeryczność. Przedrukowywane Prawo Jante z wybrakowanymi słowami, które na zasadzie układanki sami powinniśmy wypełnić, wydają się próbą ukrycia dość niefortunnego faktu: że Springerowi nie udało się przeprowadzić solidnego researchu czy też uchwycić – tak często przez reporterów podkreślanej – esencji najlepszych krajów na świecie.

Strukturalnie książka podzielona jest na cztery niechronologicznie ułożone, przeplatające się części: mosty, podróże, książka, Ole. Ta ostatnia dotyczyć miała człowieka, który zdecydował się zamieszkać w Jante. Springer nie dotarł jednak do swego bohatera – postanowił go zatem domyślić. W tym miejscu jego literacki (skądinąd świetny) warsztat góruje w najlepsze, raz po raz łudząc czytelnika, że osoba, którą narrator właśnie mija, może się okazać enigmatycznym Olem.

Oprócz literackiego źródła Janteloven, przybliżenia postaci samego Sandemosego, a także informacji na temat poszczególnych duńskich mostów (widoczne przywiązanie autora do architektury i przestrzeni), Springer nie mówi nam więcej o Skandynawii ponad to, o czym możemy się dowiedzieć z poczytnych kryminałów czy też wydanych ostatnio na polskim rynku książek, które ukazują pęknięcia na wyidealizowanym obrazie Północy. Dlatego niepokoi nonszalancja autora, który dyskredytuje publicystów, zarzucając im, iż nie wspominają o literackim pierwowzorze Jante, sugerując tym samym, jakoby jego dzieło było pod tym względem nowatorskie. Niestety – bez cienia zgryźliwości, zdumiona raczej zuchwałością i brakiem pokory – prowadzi mnie to do niewygodnego stwierdzenia, że Springer w faktograficznych częściach „Dwunastego…” powiela wyłącznie spostrzeżenia Michaela Bootha (którego nazwisko wzmiankuje) oraz podąża przetartymi już przez Ninę Witoszek i Macieja Czarneckiego szlakami, opisanymi w książkach o sugestywnych tytułach „Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym” i „Najlepszy kraj na świecie” (ostatnia opatrzona sugestywnym podtytułem „Pamflet”). Ukazywanie pęknięć na obrazie Północy wcale nie jest takie nowatorskie: co więcej, można je przedstawiać, używając nie tylko czarno-białych barw.

Niezrozumiały również jest dla mnie gest Springera dumnie zaznaczającego, że wysłał do Bootha wiadomość z pytaniem, czy ten czytał Sandemosego, który jako pierwszy sformułował prawo Jante. Brak odpowiedzi ze strony angielskiego pisarza ma być sugestywnym dowodem negacji. Reportażysta stwierdza protekcjonalnie, że „The Almost Nearly Perfect People” zakupić można na niemalże każdym lotnisku, a anglosaski autor „poświęca [w niej] prawu Jante wyłącznie kilka stron”. I chociaż Booth w istocie przeznaczył dosłownie osiem stron maszynopisu na opis skandynawskich dyrektyw, zawarł w nich poznawczo tyle samo, co polski autor, niemalże w całości skupiając się na postaci Aksela Sandemosego (o źródle etymologicznym z „Uciekiniera przecinającego swój ślad” także wspomina).

Fetyszyzacja autora w kulturze celebryckiej

Wyjątek stanowi jedynie interesująca na gruncie poznawczym wzmianka o współczesnej instagramerskiej formie oporu przeciw prawu Jante – hasztagu #fuckjante, którym młodzi ludzie opatrują swoje zdjęcia wykonane podczas ćwiczeń, najczęściej w przestrzeni siłowni. Springer nie odpowie jednak na zasadnicze pytanie: czy ucieczka przed Janteloven jest emancypacyjnym ruchem człowieka spętanego poprzez system, wyrazem wolności i świadomym gestem zerwania ze społeczną konwencją? Czy też – i ta wizja zdaje się nieco zatrważająca – fenomen #fuckjante pełni po prostu funkcję odnalezienia się w równie opresyjnym systemie, w którym wyłącznie geniusze oraz skrajnie indywidualni bohaterowie mają szansę wpisać się w narrację sukcesu?

A może najnowsza książka Filipa Springera mówi nam o współczesności więcej, niż pozornie moglibyśmy się spodziewać? Być może między stronicami przyznaje, że pisarze, którzy zdobyli uznanie na rynku literackim, mogą występować w roli ekspertów, nawet jeśli nimi nie są; a w wyniku tego zakładają, że czytelnicy wcale nie potrzebują osadzonych w kontekście społeczno-politycznym faktów, tylko mniej lub bardziej rozbudowanych i opowieści na atrakcyjne i modne tematy. Byle było literacko.

 

Filip Springer, „Dwunaste: nie myśl, że uciekniesz”
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2019