Maria Janion uhonorowana nagrodą PEN Clubu im. Jana Parandowskiego napisała: „Ludzie wierzą, że starcy mają coś ważnego do powiedzenia, tymczasem mogą oni powiedzieć tylko rzeczy bardzo smutne, których może nie warto wypowiadać, żeby nie martwić innych”. Kulturowo pojęta starość odsyła nas do czegoś, co nazwać można praktykami pamięci, kojarzona jest z doświadczeniem, mądrością i możliwością pokazania tego, czego nie dostrzegają inni, nie tylko młodsi. Wydaje się, że w podobny sposób opisać można działanie narracji „Domu z dwiema wieżami”. Książka Macieja Zaremby Bielawskiego jest smutną, kojąco-niepokojącą opowieścią, którą autor rani samego siebie oraz czytelników. Zadawanie, a raczej rozdrapywanie ran – „Szukam metafor, które ranią. Piszę sto stron żenującej prozy, pełnej pogardy, nienawistnej. Jak jakiś Frantz Fanon. Piszę i wyrzucam. Tkwię w martwym punkcie. Będę musiał ranić sam siebie” (s. 136) – nie jest tu jednak celem ostatecznym. Jest etapem, przez który przejść musi skryptor zacieranej lub wypieranej historii rodziny.
Opowieść Zaremby Bielawskiego przypomina Bildungsroman. Pierwsze dwa rozdziały prezentują dzieciństwo i okres dorastania chłopca urodzonego po drugiej wojnie. Na opisy domu, członków rodziny, kolegów i szkoły rzutowane jest przeczucie niedopasowania czy inności, które zapowiadają wygłoszone w 1968 roku słowa matki narratora: „Wyjeżdżamy. Jestem Żydówką” (s. 102). To punkt zwrotny zarówno w życiu siedemnastoletniego wówczas autora, jak i w konstrukcji pisanej po latach narracji. Od tego momentu opowieść o dorastaniu zmienia się w historię o losach rodziców. Kolejne fragmenty odsłaniają życie Lili ukrywającej się pod imieniem Elżbiety oraz Stanisława przysłoniętego imieniem Oskar. Do chwili wybuchu drugiej wojny losy ich rodzin obserwujemy oddzielnie. Każde z nich rozpisane zostało na osobny rozdział. Dopiero okres wojenny to równoległa, naprzemienna opowieść o życiu zamkniętego w oflagu polskiego oficera oraz o losach wolnej, wychowanej w Tarnowie Żydówki. Kontrast między ich doświadczeniami nie może być większy. Oflag jest jak kapsuła czasu, do której nie dociera realność czwartej dekady XX wieku. Oficerowie żyją w stanie, który określić można mianem hibernacji. Reguły ich codzienności wyznaczały przedwojenne kodeksy honorowe. Realność i byt Lili zależne były od samopoczucia trzydziestu sześciu osób, które, jak napisała: „w latach 1941–1945 z narażeniem własnego życia przyczyniły się do ocalenia mojej matki i mnie przed pewną śmiercią” (s. 195). Po wojnie ich spis umieściła w teczce z napisem „Fatum”.
Życie obojga jest podwójne. Ojca w wymiarze rodzinnym (pozostawienie pierwszej żony i dzieci), matki w aspekcie tożsamościowym (ukrycie w wojennej i powojennej Polsce). Wszystko to odkrywa przed sobą i przed nami autor, który próbuje odczytać pocztę wysłaną do niego w butelce. W taki sposób określił listy, które między 1968 a 1972 rokiem pisał do niego ojciec pozostający w Polsce.
Pudło z listami taty stało nieruszone przez czterdzieści lat. Teraz, gdy czytam je powtórnie, najpierw ogarnia mnie złość, potem zdumienie, w końcu radosna wdzięczność. Nie, tamtym razem nie mogłem zrozumieć. Te listy nie są pisane do tego, kim byłem wtedy. To poczta butelkowa w czasie, do tego, kim będę za czterdzieści lat. O, tato… nie oczekujesz, że te słowa dotrą za twojego życia. Masz tylko nadzieję, że zostaną przechowane (s. 280).
Fraza „ten, kim byłem wtedy” odbija się w stwierdzeniu: „Ten, kto jej odpowiada, to nie ja” (s. 102). W taki sposób po latach Zaremba Bielawski podsumował swoją odpowiedź na zacytowane wcześniej kluczowe słowa matki. Odpowiedział wówczas: „Jasne, mamusiu. Wyjeżdżamy” (s. 102). Ale dopiero w chwili pisania „Domu z dwiema wieżami” poczuć czy raczej wyobrazić sobie może lęk, który odczuwała matka otwierająca drzwi jego pokoju, by wyznać swoją tajemnicę. Pisze: „Nie może wiedzieć, co sądzę o Żydach. Tego tematu nie ma w naszej rodzinie. Ale wie. Jak bardzo jestem przywiązany do naszych rycerskich tradycji” (s. 103). To cytat, który otwiera monolog o obustronnej niewiedzy, niepewności i ranach zadawanych sobie wzajemnie przez nastoletniego syna i funkcjonującą w lęku matkę, która w 1968 roku musi definitywnie opuścić kraj-miejsce, gdzie udało jej się przeżyć wojnę.
Słowa: „Wyjeżdżamy. Jestem Żydówką” otwierają również spisaną przez Zarembę Bielawskiego historię polskiego antysemityzmu. Nie antysemityzmu w Polsce, lecz jego specyficznej odmiany, która istnieć może bez Innego. Tego określenia użył autor „Higienistów”, odpowiadając na zadane sobie pytanie: „Jak mam to nazwać, to, co mnie pozbawiło kraju […]?” (s. 136). W tym kontekście Zaremba Bielawski przyjrzał się pismom Dmowskiego, którego idee nie bez ironii sprowadził do prostej tezy ukazującej antysemickie motywacje Polaków:
ponieważ jesteśmy za słabi, by wierzgać w górę, przeciwko imperiom, wierzgajmy w dół, przeciw mniejszościom, to nabierzemy przynajmniej pewnej wprawy w walce o byt, a przy okazji staniemy się trochę bardziej polscy (s. 155).
„Dom z dwiema wieżami” to historia doświadczonych, wypartych i przekazywanych dalej traum – szczególnie w wymiarze rodzinnym. To opowieść o paradoksach. W jej ramach to zamknięcie i obóz gwarantują bezpieczeństwo. Mam tu na myśli wspominany już oflag, gdzie Oskar nie musiał wybierać między życiem własnym i cudzym oraz przestrzeń zreformowanego przez Oskara szpitala psychiatrycznego w Kościanie, tytułowego domu z dwiema wieżami, który dla pacjentów i narratora również był bezpieczną przestrzenią, schronem przed XX-wiecznymi ideologiami, totalitaryzmami i zależnymi od nich praktykami medycznymi. Tę książkę czytać możemy na różne sposoby. W polu mikronarracji jako wspomnianą opowieść rodzinną, jako terapeutyczne wyznanie, w ramach którego autor wrócić musi do znaczących dla niego relacji, poczuć je, zrozumieć i zaakceptować własne konflikty lub jako fragment historii konkretnych miejsc, w szczególności Kościana i Poznania. W tym aspekcie książka Zaremby Bielawskiego ukazała się prawie równolegle z „Chawerim. Poznańscy Żydzi” Zbigniewa Pakuły. Obie mówią nam o tym mieście to, czego nie znajdziemy w dotychczasowych narracjach. Pierwszy przybliży nam historię zjazdu Związku Lekarzy Państwa Polskiego, który w 1937 roku w gmachu budynku dzisiejszej poznańskiej polonistyki wprowadził do swojego statutu paragraf aryjski, wykluczający ze związku lekarzy żydowskiego pochodzenia. Drugi opowiada nam historie czternastu Żydów z Poznania i Poznańskiego, którzy wojnę spędzili w obozach lub gettach, by później wyjechać z Polski. Obaj rejestrują fakty i emocje.
W płaszczyźnie makronarracji jest to z kolei opowieść o polskim antysemityzmie, który w pięćdziesiątą rocznicę marca 1968 roku ponownie zyskał oficjalne wsparcie państwowej władzy. W tej perspektywie (auto)terapeutyczna metoda Zaremby Bielawskiego zbiega się z praktyką, której Tomasz Żukowski użył do odczytania postaw Polaków wobec Zagłady. Badając teksty kultury z ostatnich siedemdziesięciu lat, sprawdził, jak funkcjonuje pamięć i niepamięć na temat polsko-żydowskich relacji, jakie mity i które stereotypy na temat wspólnoty powielają kolejne filmy, sztuki teatralne, książki oraz publicystyka. W szczególności przyjrzał się temu, co i kiedy z tej opowieści zostało wyparte, wygumowane. „Dom z dwiema wieżami” dopełnia narrację zamkniętą przez Żukowskiego w książce „Wielki retusz. Jak zapomnieliśmy, że Polacy zabijali Żydów”. Bielawski pokazuje skutki tej niepamięci. Na jednej ze stron pisze „Dwadzieścia lat później będzie się mówiło o konieczności pamiętania. Ale w tym roku, w 1946, niepamięć jest najbardziej pożądanym stanem. […] W ciągu tych kilku godzin, kiedy kobieta, która będzie moją matką, jedzie do tego, który będzie moim ojcem, w Polsce popełnia się dwadzieścia morderstw. To normalne dobowe żniwo. Od roku panuje pokój, ale życie ludzkie nie zdążyło podrożeć” (s. 281–282). Strach ofiar zabezpiecza wielki retusz. Jednak siedemdziesiąt lat później znowu wraca to, co zapomniane lub wyparte. Polityczne i społeczne symptomy są wyraźne. Mamy okazję zmierzyć się z tym, czytając książkę Zaremby Bielawskiego.
W tym miejscu wrócić należy do słów Marii Janion. Maciej Zaremba Bielawski pokazuje nam coś, czego nie dostrzegają inni, mówi nam rzeczy bardzo smutne. Ale czy w ogóle jesteśmy w stanie go usłyszeć? Tomasz Żukowski nie zostawia nam złudzeń. Ten list w butelce wciąż będzie dryfował po powierzchni polskiej niepamięci lub wyparcia. W jaki sposób zneutralizujemy tę historię tym razem? Jakich symetrii użyjemy, by pokazać, że jesteśmy niewinni, że staliśmy tylko z boku, że byliśmy poza maszyną ideologii lub władzy albo, że wszyscy jesteśmy winni tak samo? Z pewnością znajdziemy dobry sposób. Wszak nasze skrypty mają czerwone paski i pieczątki z orłem a wyparcia trenujemy co niedzielę. Doskonale pokazuje to polonijna i ministerialna recepcja najnowszych polskich badań nad Zagładą.
Maciej Zaremba Bielawski, „Dom z dwiema wieżami”
tłumaczenie: Mariusz Kalinowski
Karakter
Kraków 2018