Archiwum
06.04.2020

RapMATTERS. Hip hop ma znaczenie

Emilia Stachowska Mateusz Osiak
Muzyka Rozmowy

O polskim hip hopie, autentyczności, dominujących w nim stereotypach i przełamywaniu schematów z Mateuszem Osiakiem – twórcą podcastu RapMATTers – rozmawia Emilia Stachowska.

Emilia Stachowska: Z czym kojarzy ci się hasło „polski hip hop”?

Mateusz Osiak: Ze wstydem. Dorastałem w miejscu i w czasach, gdy hip hop był jednym z ostatnich wyborów, jeśli chodzi o muzykę. Na palcach jednej ręki mógłbym policzyć wokół siebie osoby, które nie patrzyły na mnie z wielkim zaskoczeniem, gdy dowiadywały się, że słucham rapu. To może wydawać się dziwne, bo to były czasy, gdy hip hop w Polsce miał się nieźle: pierwszy boom, VIVA w TVNie, Eldo w Rowerze Błażeja, O.S.T.R. freestyle’ujący na wizji. Niemniej nie zliczę, ile razy skręcało mnie, gdy ktoś witał mnie w stylu: „joł, joł”; przekonywał mnie, że hip hop to same bluzgi i narkotyki; pytał, dlaczego nie mam spodni z krokiem w kolanach. Teraz też, kiedy jestem osobą dorosłą, spotykam się z poważnymi ludźmi, nie jest mi łatwo przyznać się, że słucham rapu – bo dla osób z zewnątrz pierwsze skojarzenia to Gang Albanii i inne tego typu projekty (których nie słucham). Wolę więc powiedzieć coś wymijająco, zamiast się tłumaczyć. Oczywiście osoby, które mnie trochę znają, wiedzą, co i jak. Nie jest też tak, że słucham hip hopu tylko po cichu i w nocy. Tak, nawstydziłem się w życiu za polski hip hop i to raczej nie wina samego hip hopu, ale raczej stereotypów na jego temat oraz tego, jak ludzie wokół mnie, w niewielkiej miejscowości pośrodku niczego, postrzegali tę kulturę.

Jak polski rap próbował przełamywać wspomniane przez ciebie stereotypy?

Nie wiem, czy w ogóle próbował. Te wszystkie pozytywne hiphopowe akcje, jak składanki, w stylu hip hop przeciwko rasizmowi czy hip hop przeciwko narkotykom, trafiały w próżnię. Nie sądzę, żeby raperom jakoś szczególnie zależało na byciu w telewizji albo na obecności w radiu. Na dobrą sprawę mogli to swoje „męczeństwo” ukazywać w tekstach, a mass media zawsze łatwo jest zaatakować. Na to, że rap jest odbierany normalnie, największy wpływ miał rozwój internetu oraz nowe pokolenia wychowywane przez rodziców, dla których rap był najważniejszą muzyką.

Jak postrzegałeś wówczas tę kulturę? Co cię w niej zafascynowało?

Śmiesznie to może zabrzmi, ale zafascynował mnie ten mityczny „przekaz”. Tym śmieszniej, że jak teraz wracam do kawałków, na których się wychowałem, to nie niosą one wielkich treści – są raczej zlepkiem prostych prawd. Niemniej wtedy, dla mnie, nastolatka, były to odpowiedzi na pytania, które zadawałem życiu, były to przemyślenia, które do mnie trafiały i we mnie żyły. Raperów traktowałem jak niedocenionych poetów – to była typowo młodzieńcza, gimnazjalna fascynacja. Uwielbiałem przeciwstawiać mądre, w moim mniemaniu wtedy, teksty raperów z głupotkami śpiewanymi w disco polo i tym tłumaczyłem wyższość rapu nad innymi gatunkami. Ale tak jak mówię, to był ten pierwszy etap wnikania w tę kulturę.

Czym według ciebie jest tak często przywoływana hiphopowa autentyczność?

Dla mnie czymś, co ma coraz mniejsze znaczenie. Naprawdę nie raziłoby mnie, gdyby okazało się, że Malik Montana spędza weekendy na placu zabaw ze swoimi dziećmi czy gdyby Oskar był abstynentem. Ten mit autentyczności, bycia prawdziwym, rapowania tylko o tym, co się przeżyło i czego się doświadczyło, funkcjonował w rapie dość długo i wydaje mi się, że był też jednym z powodów szufladkowania rapu jako tego robionego jedynie przez charakternych chłopaków z ulic. Obecnie niewielu osobom przeszkadzają te wykreowane wizerunki gangsterów czy samców alfa. Albo inaczej – przeszkadzają tym, którzy wyrośli w przekonaniu, że raperzy są „prawdziwi” i „autentyczni”. Bardziej chodzi tu o pewne treści oraz styl rapowania i podkładów, który towarzyszy ich twórczości.

Jak myślisz, co jest powodem tej zmiany? Można ją nazwać „pokoleniową”?

Myślę, że tak. Coraz mniej mamy osób żyjących wszystkimi elementami hip hopu, widać też coraz większe rozwarstwienie tych elementów. Młodzi słuchacze nie czują żadnego związku z graffiti czy z tańcem, chcą się tylko dobrze bawić. A że obecnie rap jest modny, to wybierają tę muzykę i nie schodzą głębiej. Z jednej strony to smutne, bo poznawanie rapu, wgryzanie się w teksty, rozpoznawanie follow-upów, tego, skąd pochodzą cuty czy sample, było dla mnie wspaniałą przygodą. Z podziwem patrzę też na zajawkowiczów, którzy dalej cztery elementy wymieniają jednym tchem, a hip hop to dla nich filozofia – idealnym przykładem tego jest Ryfa Ri z WCK. Z drugiej strony naprawdę nie mam problemu z tym, że ludzie lubią tylko raperów z karty na czasie. Nie każdy musi być zajawkowiczem. Kolejnym czynnikiem tej zmiany jest na pewno rozwój internetu. Mnie było o wiele trudniej pozyskiwać nowe albumy czy jakiekolwiek informacje na temat hip hopu. Przez to niemal każdy krążek, jaki wpadł mi w ręce, poznawałem tak dobrze, że znałem go na pamięć. Obecnie wielu słuchaczy zatrzymuje się na singlach i uprawia fast food music, nie widząc potrzeby doczytania czegoś o wykonawcy, gościach, producentach i innych rzeczach tworzących album.

Da się być dziennikarzem w czasach fast food music, nie będąc zżeranym przez presję i/lub nie mając wyrzutów sumienia?

To coraz trudniejsze, dlatego na dobrą sprawę w Polsce mamy tylko kilku znaczących dziennikarzy; a i oni muszą iść w swojej pracy na kompromisy. Problem w tym, że nikogo nie interesuje, co ma do powiedzenia dziennikarz-ekspert. Ludzie szukają raczej opinii, pod którymi sami mogą się podpisać, aniżeli tych, z którymi mogą skonfrontować swoje zdanie. Co gorsza, dziennikarzom nie opłaca się wyrażenie niepopularnych opinii. Zjechanie O.S.T.R. w recenzji może się skończyć tym, że właściciel Asfaltu się obrazi i nie będzie chciał dalszej współpracy. Zaatakowanie KęKę czy Palucha może skończyć się tym, że ci panowie nie będą chcieli później udzielić wywiadu. Jeśli go nie udzielą, nie uda się wyrobić określonej liczby wyświetleń. W ogóle jeśli chodzi o recenzje, to najlepiej opublikować je tuż po premierze płyty, inaczej ludzie przestają się tym interesować. To błędne koło, dlatego nie dziwię się, że wielu rokujących dziennikarzy wolało przerzucić się na bycie manedżerem czy pracownikiem wytwórni. Większość dziennikarzy, których rzeczywiście warto czytać i których opinia coś waży, to niezależne, często anonimowe postaci bez szans na szersze wypłynięcie w mediach.

Zresztą, kurczę, to nasze dziennikarstwo to głównie recenzje i wywiady. Brakuje mi felietonów, reportaży czy innych publicystycznych materiałów, których w Stanach Zjednoczonych czy na Wyspach Brytyjskich powstaje na pęczki.

O czym z chęcią byś czytał, jeśli chodzi o rap-felietony czy reportaże? Jakim tematom poświęcamy za mało uwagi?

Chciałbym więcej komentarze dotyczących tego, co dzieje się na scenie; tutaj w zasadzie z tygodnia na tydzień tematy same się pojawiają. Brakuje mi reportaży o tym, jak wygląda rap w poszczególnych miastach, prób uchwycenia niektórych fenomenów, takich jak obecność LSO, zwartych fanów wokół podziemnych i teoretycznie niszowych raperów, takich jak Pikers czy zdechły osa, odsłaniania kulis powstawania płyt, nawiązywania współpracy między różnymi środowiskami (choćby kooperacja Sokoła i Hewry). Brakuje mi też promowania ciekawych, a niepopularnych inicjatyw – płyty producenckie RTN-a czy Huberta Tasa zostały pominięte przez dziennikarzy.

Śledziłeś ostatnią internetową debatę dotyczącą seksizmu w polskim rapie? Co o niej sądzisz?

Uważam, że wiele istotnych punktów zostało wspomnianych. Nie jestem fanem jakiejkolwiek cenzury, ale rzeczywiście powinniśmy uczulać słuchaczy na to, że „suki” czy „dziwki” nie mogą wchodzić do naszego słownika jako słowa określające kobiety, bo tworzy to rzeczywistość jakby wyrwaną z „Boyz n the Hood” – tam też postać grana przez Ice Cube’a zwracała się do kobiet jedynie za pomocą tego rodzaju słów.

Obecnie mainstreamowi raperzy nie doceniają kobiet, rzeczywiście z tekstów uderza przedmiotowe podejście. Kiedyś mieliśmy więcej love songów, które często brzmiały patetycznie czy „poetycko”, ale pisane były przez facetów, dla których kobiety to nie były „suki”.

Co ciekawe, w ostatnich latach mieliśmy także wysyp kawałków, w których młodzi raperzy wspominają swoje matki. I tutaj mamy wyznawanie miłości, wiele skruszonych słów, litanie podziękowań, chęć sprawienia dumny, wyciąganie ich z biedy, kupowanie im domów i wszystkiego, o czym zamarzą. Czasami zastanawiam się, czy to jeszcze rzeczywiście szacunek do matek, czy już flexowanie zarobionymi pieniędzmi i kolejny rodzaj przechwałek.

No właśnie, to symptomatyczne – najpierw dyskusja o seksizmie, później o „Patointeligencji”. Sporo miejsca poświęcono wówczas próbie ustalenia, w jaki sposób należy pisać o rapie – na co warto zwracać uwagę, czego nie można pomijać. Co ty byś doradził dziennikarzom/publicystom/recenzentom?

Nie do końca rozumiem burzę rozpętaną wokół „Patointeligencji” Maty. Głos zabrało mnóstwo osób związanych z kulturą i wiele z nich zdawało się wkładać w usta Maty intencje, o których zapewne nie myślał, tworząc utwór. Dla kogoś osłuchanego z rapem czy kogoś, kto pamięta licealne czasy, ten tekst to przecież ani nic nowego, ani przerażającego, raczej rzucanie ogólników pod publiczkę i próba zyskania atencji. Aż dziwne, że tak prosty tekst przykuł tak wielką uwagę.

Jeśli chodzi o drugą część pytania, to nie wiem, czy jestem właściwą osobą, by doradzać, ale chciałbym żeby nie oglądali się na cyferki – to nigdy nie będzie droga do dobrego dziennikarstwa. To trudne, bo obecnie liczby wyświetleń czy komentarzy są najistotniejsze dla twórców, odbiorców i potencjalnych reklamodawców, ale wierzę, że bezkompromisowy, przebojowy dziennikarz jest w stanie wyhodować wokół siebie na tyle duże grono odbiorców, by dało się z tego wyżyć. Poza tym trzeba jak najwięcej słuchać, czytać i pisać – w tej kolejności. A jak pisać, to zarówno o sprawach, które nam się podobają, jak i o tych, na które patrzymy negatywnie, szczególnie bez krytycznego spojrzenia nie wychowamy świadomych słuchaczy.

Ostatnia dekada w hiphopowym dziennikarstwie to w większości głaskanie raperów pozytywnymi recenzjami i wywiadami, w których nie było trudnych pytań. Efektem tego jest to, że widząc jakąkolwiek krytykę, część raperów się spina. Mieliśmy Taco krytykującego w swoim utworze Rafała Samborskiego, który rzetelnie, ale negatywnie zrecenzował jego płytę. Syny komentują niemal każdą niepochlebną recenzję na swoim fanpage’u. Takich sytuacji jest więcej i wysyłają jasny sygnał, że krytyka jest niemile widziana.

Czego według Ciebie można oczekiwać od rapu?

Wszystkiego. Nawet nasza stosunkowo niewielka, w porównaniu ze Stanami, scena ma setki kolorów i, choć brzmi to dość trywialnie, każdy znajdzie coś dla siebie. Mamy mainstream powoli wdzierający się na salony, mamy młodych raperów, którzy z powodzeniem przenoszą na polski grunt zachodnie brzmienia, niektóre hiphopowe dinozaury dalej prężnie działają. W ogóle 2019 rok pokazał, że hip hop wraca do rapu i jest popyt także na te bardziej klasyczne brzmienia, uliczny rap także przeżywa renesans. W podziemiu mamy przeróżne składy, często lecące totalnie swoim lotem (Hewra, LSO, Ćpaj Stajl), które zbudowały sobie sporą rozpoznawalność, mamy wspaniałych producentów (Hubert Tas, Soulpete, RTN), których instrumentalne albumy stoją na najwyższym poziomie. Scena mieści zarówno takich freaków jak Afrojax czy Fantomowa Erekcja, przez prawdziwych patointeligentów w postaci Rogala DDL, aż do niszowych jazzrapowych rzeczy w stylu Eskaubeia i kwartetu Tomka Nowaka. Płocki Polish Hip hop Festival z roku na rok się rozrasta, teledyski biją rekordy… Mógłbym tak w nieskończoność, nawet jeśli uważam 2019 rok za stosunkowo słaby, jeśli chodzi o jakość albumów.

Jakieś prognozy dotyczące najbliższych kilkunastu miesięcy? Czego się spodziewać, czego wypatrywać?

Myślę, że romans z popem będzie postępował w mainstreamie. Przykłady Tymka czy Bedoesa pokazują, że raperzy przestali być niestrawni w radiu czy telewizji. Wielkie wytwórnie mają raperów w swoich szeregach i ciekawi mnie, jak będą próbowali ich promować i czy będą miały większą siłę przebicia niż topowe hip hopowe wytwórnie.

Ciekawi mnie, czy powstanie jakiś ruch oporu. Kiedyś scena atakowała hip hopolo, teraz też pojawiają się głosy, że niektórzy raperzy nie są raperami. Ale ten hiphopowy ośrodek, choć z wieloma oddanymi słuchaczami, zdaje się niewielki w stosunku do reszty fanów gatunku, którzy nie mają problemu z autotune’em, popowymi beatami czy generalnie odchodzeniem od hip hopu.

Można spodziewać się pierwszej kobiety w hiphopowym mainstreamie. Wiele wskazuje na to, że będzie to Dziarma, która trochę odcina się od bycia hip hopowcem i sama nazywa się wykonawcą; ale może pokazać, że kobiecy rap da się robić bez przerysowań, bez nadęcia i słychać w tym kobiecość, drapieżność, feminizm, pewność siebie i to wszystko ze sobą idealnie współgra. Jeśli się jej uda, to miejmy nadzieję, że pójdą za nią inne raperki, a słuchacze przestaną dzielić rap na rap i kobiecy rap.

Ciekawi mnie też jak polska zareagowałaby na coming out w polskim rapie. Na pewno byłaby to rzecz, która przez wiele tygodni nie schodziłaby z nagłówków, o ile stałby za tym dobry raper, a nie raper chcący się wybić na coming oucie, bo to zostałoby szybko zweryfikowane przez słuchaczy.

Chciałbym też zobaczyć niezależny hiphopowy portal prowadzony przez zajawkowiczów, którzy nie mieliby oporów przed pisaniem niewygodnych tekstów; którzy promowaliby mniej znanych raperów i wykonywali po prostu rzetelną robotę. Chodzi mi o portal, który byłby miejscem dla wszystkich hiphopowych podgatunków, który prowokowałby słuchaczy do myślenia i w którym ścierałoby się kilka punktów widzenia. Bo przecież w dziennikarstwie nie chodzi o to, by zgadzać się z piszącym. On ma wskazać nam punkty, z którymi my, słuchacze, powinniśmy skonfrontować swoje zdanie. Nic lepiej nie pobudza nas do muzycznej świadomości.