W recenzjach i wzmiankach na temat „Niżu” Macieja Topolskiego, które miałem okazję czytać, nagminnie pojawiają się porównania do „Zaklętych rewirów” Tadeusza Kurtyki. I choć obie książki łączy mniej więcej tyle, co „Do przerwy 0:1” Adama Bahdaja i książki biograficzne Janusza Wójcika (nie wartościując żadnej z wymienionych), łatwo dostrzec pewien wyraźny, wspólny klucz. Jest nim przemoc – w wielu smakach i o różnym stopniu wysmażenia.
Korporacja Ha!art nie należy do przeciętnych wydawnictw, a ich przekorny slogan „Wszystko, co się nie opłaca” mówi sam za siebie. Dostajemy więc zbiór parareporterskich migawek zmieszanych z esejem i (jak głosi fraza reklamująca książkę Topolskiego) „prozą poetycką”. Czytelnicy, którzy nie pałają specjalną sympatią do próz hermetycznych, nielinearnych i nazbyt sztukateryjnych pod względem językowym, mogą jednak odetchnąć. Potocznie rozumianej „poetyckości” tu jak na lekarstwo. Zawód kelnera oglądany oczami Topolskiego to – literalnie – krew, pot i łzy. A i na tym lista niezbyt przyjemnych wydzielin się nie kończy.
„Niż” to jednak, wbrew powyższej uwadze, coś więcej niż szokująca, demaskatorska relacja, która ma wprawić czytelnika w stan (dość naiwnej przecież) refleksji zwieńczonej epifanią w rodzaju „Nie miałem pojęcia, że tak to wygląda!”. To swego rodzaju dekonstrukcja całej branży gastronomiczno-restauracyjnej wraz z jej postfeudalnymi lub postarystokratycznymi fundamentami. Dość transparentny, wydawałoby się, lokal usługowy, obecny niemal w każdym mieście, staje się tu swoistą przestrzenią aspiracji, a zarazem sceną, na której odgrywamy pożądane przez nas położenie klasowe:
Pusta restauracja to scenografia, w której każdy przedmiot – od żyrandoli, przez stół, po podłogę – czeka na ciebie. To wszystko dla ciebie zostało stworzone i czeka, jak pies, na twoje nadejście. Stajesz w drzwiach, rozglądasz się, czemu tak pusto. Przyszedłeś tu, bo czujesz głód. Twój głód, ich głód, nasz głód. Restauracja zaprasza uniżenie, do usług. Dzień dobry. On czeka na ciebie, on – kelner, waiter. Cały jest czekaniem, a teraz stoi już przy tobie, wita cię, znajduje dla ciebie miejsce, proszę tutaj, tak, kłania się, uśmiecha, bóg w restauracji.
Cała ta wytworna scenografia przesłania rzeczywiste trzewia lokalu gastronomicznego. Topolski nie szczędzi nam opisów związanych z kelnerską fizjologią, wylicza reakcje organizmu spotęgowane ciężką, a przy tym mało satysfakcjonującą pracą. Fizyczny ból, przepocone koszule, dłonie poparzone nadmiernie podgrzanymi przez kucharzy talerzami lub pocięte fragmentami rozbitych szklanek. Wszystko to ma jednak marginalne znaczenie wobec zaniku podmiotowości, jaki dokonuje się na naszych oczach:
Co ty jesteś, nic, nikt, żaden. Co przychodzi na zawołanie, na pstryknięcie palców, skinienie. Co nie ma imienia. Bez zająknięcia zjawia się, dziękuje i przeprasza, przynosi i odnosi, sprząta i nakrywa. Potem pilnuje, czy zjadłeś, musi słuchać twoich bredni, sprząta po tobie […] Takie nic nic nie tworzy, wnosi tylko talerze. Cierpliwe jest takie nic, łaskawe, nie szuka poklasku, nie wywyższa się, wszystko znosi, wszystko przetrzyma.
Mogłoby się zdawać, że bycie ostatnim elementem łańcucha pokarmowego, wewnętrzne wojenki prowadzone z kucharzami i programowa uniżoność wobec są jedynie konsekwencją zwykłego układu hierarchicznego. Wynikają jednak z fundamentów, na których oparta jest branża i wytwarzane przez nią środowisko zawodowe. Restauracja okazuje się urzeczywistnieniem ulubionego powiedzonka wszelkiej maści „Januszów biznesu”, które brzmi mniej więcej tak: „na twoje miejsce mam już kilka chętnych osób”. Utrata podmiotowości, niemożność bycia traktowanym jako pełnowartościowy pracownik – wszystko to stanowi konsekwencję hiperkapitalistycznej (a więc przemocowej) logiki zysku, która każe definiować wartość ludzką przez pryzmat opłacalności i „zastępowalności”. O ile opryskliwość klientów wobec kelnerek i kelnerów bywa motywowana pragnieniem krótkiego i iluzorycznego awansu klasowego (poczucia kontroli, a lepiej „panowania”), o tyle w przypadku stosunku pracodawców opisywanych przez Topolskiego można już mówić o pełnej, konsekwentnej i świadomej dehumanizacji kelnerek i kelnerów. Autor opisuje między innymi praktyki polegające na regularnym przyjmowaniu nowych pracowników na darmowy okres próbny (i zwalnianiu ich zaraz po zakończeniu owego okresu); pojawia się też postać szefa, który zwalnia jednego dnia cały personel, w nadziei na to, że nowo zatrudniona ekipa będzie „lepsza” – cokolwiek miałoby to znaczyć.
Skoro „Niż” stanowi fragmentaryczną, a mimo to spójną opowieść o późnym – i wciąż dzikim – kapitalizmie, musi zarazem dotyczyć relacji władzy i nadmiernie eksploatowanej hierarchiczności. Restauracja sprawia tutaj wrażenie ogólnego modelu, który – jakby na przekór wpisanej w gastronomię teatralności – doskonale obrazuje społeczne napięcia i tendencje, spotęgowane dodatkowo zarówno poprzez obszerną ofertę alkoholi, jak i „służebny” charakter usług, o których mowa:
Kolacja po wyborach na prezydenta miasta. Wygrał ten z wąsami. Kobieta, która siedzi po jego prawej, to jego żona. Przez całą kolację milczy. Po jego lewej – panie od dokumentów. Pąsowieją co chwila, świat polityki to wielkie onieśmielenie. Dalej panowie ze spracowanymi dłońmi, w koszulach w kratę, ci są od załatwiania spraw. Naprzeciwko tego z wąsem zajął miejsce młody gość od reklamy, trochę się w sobie dusi, trochę sam siebie próbuje gonić. Najdalej, na samym skraju stołu siedzi ten, który ma pieniądze […] fundator wstaje i rozgląda się po zebranych przy stole. „No i co, pizdy, teraz?”.
Topolski unika przy tym nadmiernego samobiczowania czy minoderii. Jego język, choć nieco „poetyzowany” i daleki od stylu zerowego, wydaje się oszczędny, czasem: pożyczony (pojawiają się choćby nawiązania do Pisma Świętego, zaś tytuły poszczególnych części są cytatami z poradnika dla kelnerów). Wbrew dosadności niektórych opisów, nie ma tu miejsca na nadmierne eksponowanie podmiotu – w końcu czy „nic” może mówić? Nie zmniejsza to jednak siły rażenia „Niżu”. Autor posiada bowiem chwalebną umiejętność tworzenia wyrazistych, uderzających obrazów, które w pierwszym momencie mogą sprawiać wrażenie zupełnie prozaicznych (wyróżniłbym tu choćby przypadkowe spotkanie z menedżerem przy budce z kebabem).
Wreszcie: narrator Topolskiego nie ma zamiaru gloryfikować własnej postawy lub ukrywać niekoniecznie szlachetnych pobudek, którymi zaczyna z czasem się kierować. Przemoc (zarówno ta doraźna, jak i systemowa) musi skutkować przemocą. I właśnie to wydaje się najistotniejszą lekcją, jaką należy wyciągnąć z „Niżu”. Parafrazując wspomniany na początku slogan reklamowy: wydawanie tego typu prozy się opłaca.
Maciej Topolski, „Niż”
Korporacja Ha!art
Kraków 2020