Organizatorzy tegorocznej Malty nie chcieli łączyć festiwalu i bieżącej polityki. Jednak, skoro „czasy są, jakimi są” i nie udało się od tego uciec, udowodnili, że niechęć osób sprawujących władzę potrafią wykorzystać na swoją korzyść. Ten festiwal nie miesza się w politykę. On jest polityką.
Na długo przed rozpoczęciem tegorocznego Malta Festival Poznań 2017 wiadomo było, że będzie mu towarzyszył długi cień nieprzychylnej władzy. Jeden z dwóch kuratorów tegorocznego idiomu „Platforma Bałkany”, Oliver Frljić (drugi to Goran Injac), reżyser (nie)sławnej „Klątwy” z warszawskiego Teatru Powszechnego, jest dzisiaj dla rządzących krajem przedstawicieli środowisk prawicowych uosobieniem skrajnie „antypolskiej i antykatolickiej pseudosztuki”. W ten sposób (chcąc nie chcąc), w czasie trwającej „wojny o kulturę” festiwal w „wolnym mieście Poznań” znalazł się na celowniku rządzących, podległych im mediów, a także katolickich i narodowych aktywistów. W żaden sposób nie zraziło to festiwalowych odbiorców, a raczej pobudziło ich zainteresowanie i oczekiwania. Malta, o czym dobrze wiadomo od kilku dobrych lat, nie jest już wydarzeniem teatralnym (niektórzy twierdzą nawet, że w coraz mniejszym stopniu również artystycznym. Ale o tym później). Organizatorom konsekwentnie udaje się przy tym realizować zaplanowaną formułę, co dzisiaj przynosi już wyraźne efekty.
Wydarzenia festiwalowe nie tylko przyciągają liczną publiczność, ale spełniają też ważne funkcje społeczne. Poruszając aktualne tematy, przyczyniają się do propagowania i dystrybucji wiedzy. Wskazują kierunki animacji przestrzeni miejskiej. Integrują mieszkańców Poznania i gości festiwalu, znakomicie wykorzystując przestrzeń placu Wolności. Skupienie na takiej perspektywie widzenia wydarzenia w przestrzeni miasta pozwala w pełni zaakceptować jego program. W tym roku znalazło się w nim bardzo niewiele wydarzeń, na które czekać mogli wielbiciele teatru i sztuki. Być może coś jeszcze nas zaskoczy i zadziwi, na razie spójrzmy jednak na Maltę jak na wydarzenie społeczne i polityczne, którym stała się – po części – wbrew woli organizatorów. Dobrze się stało, że od tego nie uciekają.
Podczas oficjalnej ceremonii otwarcia Malta Festival Poznań 2017 prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak wspomniał słowa Stefana Kisielewskiego. W lutym 1968 roku, reagując na zdjęcie „Dziadów” Kazimierza Dejmka ze sceny Teatru Narodowego, Kisiel powiedział wprost o „dyktaturze ciemniaków w polskim życiu kulturalnym”. To nawiązanie wydaje się szczególnie trafne. Obecnie rządzący wielokrotnie ujawnili chęć wpływania na polską kulturę i sztukę, nie stroniąc przy tym od ciosów poniżej pasa – działając na granicy prawa i nie respektując zasad dobrego obyczaju. Motywowane ideologicznie ingerencje w przestrzeni kultury są próbą ograniczania wolności polskich twórców i organizatorów życia artystycznego. Dyrekcja poznańskiego festiwalu, dochowując wierności stworzonym przed kilku laty planom, nie uległa naciskom ministerstwa i nie zrezygnowała z zaproszenia Frljicia do objęcia funkcji kuratora tegorocznego idiomu Malty. To właśnie jego nazwisko sprowokowało wicepremiera polskiego rządu Piotra Glińskiego do niewypłacenia festiwalowi 300 tysięcy złotych dotacji przyznanej wcześniej Malcie decyzją ministerialnej komisji.
Sprzeciw państwowego urzędnika wycofującego się z wcześniejszych deklaracji jest niepokojącym, ale wcale nie precedensowym zachowaniem przedstawiciela polskiej władzy. Decyzja profesora Glińskiego to kolejna pozycja na wydłużającej się liście przypadków niedotrzymywania wypowiadanych słów i niewywiązywania się z wcześniejszych zobowiązań i umów przez naszych polityków. Takie rzeczy działy się zawsze, niezależnie od ich przynależności partyjnej. Tym razem doszło jednak do czegoś gorszego. Działanie ministra jest zatrważającą próbą indeksowania twórczości i osoby nieakceptowanego przez niego artysty za pomocą – typowego dla obecnej władzy – cenzurowania go narzędziami ekonomicznymi. W rezultacie (co szczególnie bolesne) wykonany zostaje kolejny krok w stronę postępującej demoralizacji szerokich grup społecznych w naszym kraju. I nie chodzi mi tylko o malejące zaufanie do władzy. Bardziej – o przyzwolenie na bluzgi i wyzwiska, których pełne są internetowe fora pod informacjami na temat festiwalu. O demonstracje organizacji nacjonalistycznych przed teatrami. Tak „suweren” zabiera głos w sprawie kultury, przekonany, że ma prawo mówić o czymś, o czym nie ma zielonego pojęcia. Ideologicznie zaangażowani politycy, w imię partykularnych interesów, zasłaniając się wartościami religijnymi i narodowymi, niszczą wartości podstawowe. Nie wolno nam machnąć na to ręką. Przejść nad tym do porządku dziennego. Nie możemy do tego przywyknąć.
W sztuce Toma Stopparda „Rosencrantz i Guildenstern nie żyją” przewodnik trupy wędrownych aktorów mówi o czasach, które są, jakimi są. Tytułowi bohaterowie, poboczne postacie Szekspirowskiego „Hamleta”, starają się nie wychylać i nie eksponować swojej obecności na duńskim dworze. Jak łatwo się domyślić, ta historia nie kończy się dla nich dobrze. Dyrektor Malta Festival Poznań, Michał Merczyński, przez dłuższy czas unikał konfrontacji z przedstawicielami władzy państwowej. Powściągliwie wypowiadał się o decyzji ministra i nie dawał sprowokować się dziennikarzom TVP starającym się za wszelką cenę, używając czasem wątpliwych etycznie środków, wyprowadzić go z równowagi. Jednak we właściwym momencie potrafił wykorzystać zaistniałą sytuację na swoją korzyść. Rozpoczęła się crowdfundingowa akcja „Zostań ministrem kultury”, w której każdy może dotować festiwal. Artyści (z inicjatywy Mariusza „Wilka” Wilczyńskiego) zaczęli przekazywać przedmioty na aukcje, których dochód zasili jego budżet. W klipie promującym zbiórkę pojawiają się Maja Ostaszewska, Maja Komorowska, Danuta Stenka, Magdalena Cielecka i Jerzy Radziwiłowicz.
Sprawa wygląda poważnie. Efekt promocyjny osiągnięty. Dyskusja medialna trwa. Równocześnie jednak dosłowne rozumienie słów Michała Nogasia, mówiącego we wspomnianym filmiku: „Możemy tam wpłacić pieniądze i sprawić, że festiwal w tym roku odbędzie się” byłoby nadużyciem. Wstrzymana dotacja ministerialna to nie więcej niż 6% całego, wcale nie małego jak na polskie warunki, budżetu Malty. Dotacja Miasta Poznań to jego 60% (o czym dyrektor Merczyński wspominał wcześniej, ale otwartym tekstem Malta ogłosiła to wczoraj). Kwota 300 tysięcy ma znaczenie, ale czy jej brak rzeczywiście może spowodować odwołanie festiwalu? Sytuacja, w której jest on finansowany nie tylko przez fundację, sponsorów i publiczne pieniądze samorządu, ale także ze zbiórki społecznej, prowokuje do przypomnienia fragmentu „Klątwy”. Na chwilę po krytyce dyrekcji Malty w związku z odwołaniem przed trzema laty pokazów „Golgoty Picnic” w reżyserii Rodrigo Garcíi aktorka mówi w nim ze sceny, że Frljić „dostanie on za to kuratorowanie pewnie z 50 albo 70 kawałków”. Może to sceniczna fikcja, ale także powód, by spytać, jak skonstruowana została umowa z kuratorem, który w czasie festiwalu nawet nie zamierza pojawić się w Poznaniu? Czy Frljić ograniczył swój udział w Malcie do dwóch oświadczeń, krytycznych wobec polskiej władzy, podległej – jak stwierdza – „katolickim, klerykalno-faszystowskim” dogmatom? Mam pewne wątpliwości, czy takie zachowanie nie obraża wspierającej go publiczności, chętnie uczestniczącej w zaproponowanych – przez niego i Injaca – wydarzeniach.
Wróćmy jednak do pytania, które sugerowałem na początku. Czy tegoroczna Malta to wydarzenie artystyczne? Nie mam co do tego wątpliwości. Zaplanowane wystawy, performanse, projekcje filmowe i spektakle stanowią nadal najważniejszą część poznańskiego festiwalu. Lokalna publiczność i goście z całej Polski zyskują wyjątkową okazję poznania sztuki pochodzącej z nie zawsze znanych im miejsc Europy. Licznie uczestniczą w tych niecodziennych wydarzeniach, nawet jeśli wcześniej nie wiedzą, jakiej estetyki mogą się spodziewać. To często tak zwana „wyrobiona, festiwalowa publiczność”, którą niełatwo przekonać, a jeszcze trudniej – zachwycić. Choć przyjąć może wiele, rzadko robi to bez wyrażania konstruktywnej krytyki. Dlatego też co najmniej równie chętnie przyjmowane są przez widzów ogólnodostępne, niebiletowane wydarzenia prezentowane na plenerowej scenie, ustawionej na placu Wolności. Niejednokrotnie firmują je powszechnie znane w Polsce nazwiska i marki. Czasem są one przejmujące (np. cykl performansów Human Mic), częściej jednak – jak w improwizacjach Macieja Buchwalda z Teatru Improwizowanego Klancyk, monodramie Jana Peszka czy występie Żelaznych Wagin w Składzie Butelek (formacji muzycznej złożonej z czterech postaci ze słynnej warszawskiej serii kabaretowej Pożar w burdelu) – przede wszystkim zabawne.
Uśmiechy zapełniających wieczorem plac nie obalają jednak wcale znaczenia i sensu wcześniejszych spotkań, warsztatów, dyskusji. Inicjowane podczas festiwalu rozważania na temat europejskiej tożsamości, dyskusje o nacjonalizmach czy refleksje dotyczące emigrantów niosą mocny przekaz polityczny. Dopełniają tak charakteru tegorocznej Malty, przypominając, że estetyka jako polityka to nie tylko pusty slogan Jacques’a Rancière’a, ale część współczesnego świata. I choć trochę szkoda, że polskie sprawy bieżące wysuwają się na pierwszy plan większości spotkań, przysłaniając znaczenie idiomu tegorocznej Malty, po chwili zdajemy sobie sprawę, że to dowód na trafność tego wyboru. „Platforma Bałkany” dryfuje przez Poznań niczym skrawek lądu oderwany od brzegu w finale filmu „Underground” Emira Kusturicy.
Malta Festival Poznań
idiom: „Platforma Bałkany”
Poznań, 16–25.06.2017