Joanna B. Bednarek: Posłowie do wyboru „wypisy dla klas pracujących” Paweł Kaczmarski rozpoczyna od pytania – i rozkłada je, dowodząc istotności sprawy (wskazując także na krytycznoliterackie nieporozumienia z nią związane) na tyle przekonująco, że nie mogę nie rozpocząć od powtórzenia tego właśnie pytania: do kogo kierujesz swoje wiersze?
Szczepan Kopyt: Zapewne do bardzo różnych osób, z różnych klas społecznych, w różnym stopniu związanych z czytaniem i słuchaniem wierszy. Osób w różnym wieku, różnych płci, o odmiennych bazach intelektualnych i orientacjach estetycznych. Te wiersze nie są jakimś blokiem, są także różne przecież – książka powstaje przez dłuższy czas. Nierzadko pewne tezy, obecne w jednym utworze, zostają przekreślone w innym. Nawet ja jestem inną osobą, kiedy piszę, inną, kiedy decyduję się ocenić swój tekst jako warty lub niewarty dalszej lektury, inną, kiedy wybieram wiersz do książki. Paweł stawia pytanie w kontekście politycznym: czy da się pisać dla sprawy, wybierając medium z (niemego) założenia adresowane do burżuazji, niezbyt cenione przez większość (oczywiście podaje w wątpliwość legendy o masowym, bezpośrednim oddziaływaniu poezji w przeszłości). Pyta jednak, czy raczej przywołuje powtarzające się pytanie, by oddalić jego zasadność – co ja również muszę robić w momencie, w którym piszę, wybieram i tak dalej. Weźmy tytułowe „wypisy dla klas pracujących”. W tym niedługim wierszu jest warstwa dostępna wszystkim, są rzeczy uchwytne dla ludzi siedzących w Marksie, są nawet jakieś smaczki dla miłośników i miłośniczek młodego Wittgensteina (numeracja). Nie tyle jednak olewam kwestię przystępności tych poziomów – nie ma też oczywiście mowy o epatowaniu jakąś tam erudycją – ile dbam o przekaz dostępny uważnym czytelniczkom i czytelnikom. Nie ma on bowiem charakteru jedynie intelektualnej gry, „treści”, zabaw formą, a odnosi się przecież do uczuć i przeżyć. Wierzę, że nawet osoby, które nie wciągnęły ani grama poezji od bardzo dawna, są do nich zdolne i wiersz może być dla nich wartościowy.
Konstruujesz swoje wiersze czy też rzeczywistość swoich wierszy z rzeczywistości tej „faktycznej”, tej zza okna, z ulicy, codziennej, społecznej. W Twoich wierszach mieszają się rozmaite sfery życia: praktyki codzienne, sprawy lokalne, globalne mechanizmy, systemy polityczne, perspektywa jednostkowa, to, co wspólnotowe… – wszystko to zrasta się, tworząc jedno konkretne (ale przecież nie pojedyncze, bo w jakimś stopniu doświadczane przez każdego z nas) życie. Inaczej mówiąc, nie następuje przełożenie rzeczywistości na wiersz, tylko (bliższe jej) jej przepisanie na wiersz…
Trudno mi się odnaleźć w tym, jak czytasz w ogólności mój projekt poetycki, bo moim zdaniem nie istnieją dwie sfery: literacka i poza-, a literatura jest jedną z praktyk społecznych (to nie znaczy, że umniejszam jakoś jej specyfikę), translacja jest więc absurdalna, podobnie jak i przepisywanie jest niemożliwe (obie operacje zakładają – nieważne, czy cienką, czy grubą – ścianę między wierszem a rzeczywistością). Ze środków literackich korzystają przedsiębiorstwa produkcyjne, handel, banki, partie polityczne, dziennikarstwo – nawet wojna czasów smartfonów okazuje się, oprócz starć na śmierć i pieniądz, wojną informacyjną na narracje… Abstrahując już od tego, trudno mi zgodzić się na to, że operuję jedynie „faktami”, konkretami, codziennością. Wydaje mi się, że równie często zderzam „fakty” z ideami, kategoriami ogólnymi.
Trawestując filozofa z Trewiru: wiersz nie opisuje rzeczywistości, on ją bezpośrednio współtworzy.
Tak, jasne – być może zbytni skrót zrobiłam, mówiąc o translacji. Zgadzamy się w punkcie, w którym traktujemy literaturę jako praktyką społeczną… Ale znów praktyka społeczna może być rozumiana (i realizowana) na różne sposoby: można ją ujmować na przykład jako praktykę komunikacyjną. A zatem jako branie udziału w wymianie rozmaitych narracji – jak o tym mówiłeś. Literatura jako partycypacja w komunikacji powinna jednak uwzględniać wielość języków (przy czym w wielości nie chodzi o bezproduktywne mnożenie i tkwienie w status quo z poczuciem, że „wszystko wolno”, a zatem o liberalną fetyszyzację wielości), często wobec siebie nieprzystawalnych, równoległych, sprzecznych – i jakoś się wobec tego ustosunkować: poszerzać, zderzać, zaprzeczać, zakłócać, czasem wzmacniać, czasem rozwalać… W takim rozumieniu translacja staje się bardzo ważna: chodzi o komunikację pomiędzy rozmaitymi dyskursami, konceptami, ideami, projektami i tak dalej (zarówno ich pomiędzy sobą, jak i pomiędzy nimi). Owa wielość wymaga od nas zwracania się przeciwko komunikacyjnym uzurpatorom, przeciwdziałania hegemonii jakiegokolwiek z języków, a także poszerzania komunikacji, aby nie okazało się, że jakiś problem nie ma językowej (czyli komunikacyjnej, a zatem społecznej) reprezentacji.
Nie sądzę, by literatura jako praktyka była takim arbitrem elegancji między dyskursami, albo hegemonicznymi, albo hegemonię próbującymi osiągnąć, a tym samym, by jej miejsce dawało gwarancję na translację tak rozumianą. Różne uzurpacje niszczy, owszem, gratisowo przygotowując osoby uczestniczące – aktywnie/receptywnie – uwrażliwiając, komplikując sposoby mówienia, przedrzeźniając, jednak dzieje się to zawsze z miejsca, poprzez poszczególne słowa, gesty artystyczne i estetykę i tym podobne. Jest także jakoś osadzone politycznie i nie pozostaje wolne od świadomości panującej i dążeń do partycypacji w hegemonii bądź ustanowienia innej. Jeśli to niszczenie zachodzi, ma zasięg ograniczony, być może nieco promieniujący (zwłaszcza biorąc pod uwagę czynnik czasu, wagi utworów, warunki reklamowe, takie jak śmierć autora bądź autorki itd.).
Trudno przedstawić mi jakąś syntetyczną definicję literatury jako praktyki społecznej. Jestem jednak praktykiem, nie teoretykiem literatury, w wierszach podejmuję refleksję nad miejscem i rolą poezji rzadko, wtedy, gdy same wydają mi się przybierać kształty atrakcyjne jako wiersze.
Poszerzanie reprezentacji to jakiś ultrademokratyczny (w rozumieniu proceduralnym, względem dyskursów, ilościowym) fetysz nieobcy mi kiedyś, a dziś sam nie wiem. Na potrzeby „I rozstawili namiot wśród nas” Teatru Ósmego Dnia napisałem jeden wiersz, który stał się monologiem wygłaszanym przez tytułowego dla wiersza Farisa, małego uchodźcę opowiadającego w dziecięcych słowach o ucieczce z ogarniętego wojną kraju, przeprawie przez granice strzeżone przez wojsko, później przez wezbrane fale morskie, tracącego po drodze ojca i przebywającego z matką w obozie. Nie mam wrażenia, że dałem głos komukolwiek. Oczywiście nie sądzę, bym zrobił coś szczególnie złego, ale być może właśnie nie należało tego robić – może jakiś głos w przyszłości nie przebije się, bo jego rejestr będzie wytarty przez sztukę mającą dobre intencje? Może przesadzam.
Teoretycy literatury rzadko mają zajmujący pomysł na zdefiniowanie literatury jako praktyki – dlatego opowiedz o tym ze swojej indywidualnej perspektywy: poety i muzyka, który ma pewien projekt.
To, co robię, ma dla mnie zbyt wiele aspektów, żebym w tej chwili wpadł na to, od czego zacząć i stworzył tu jakąś błyskotliwą syntezę ad hoc. Nie szereguję tego, nie interesują mnie definicje. Wypowiadam się w wierszach i w muzyce – to moja praktyka. Gdybym miał ciągotki do definiowania, katalogowania, pewnie zostałbym teoretykiem literatury czy gatunków muzyki, które uprawiam. Przykro mi, ale musicie radzić sobie w tym podziale pracy ze swoimi definicjami, jako sektor literatury macie stabilniejsze warunki życia z niej.
Muszę przyznać, że jeśli nie myślę w wierszu, o wierszu, o tym, że nie piszę – słowem, jeśli nie jestem w trybie twórczym – staram się zachować jakąś spontaniczność w recepcji utworów innych twórczyń i twórców (rzadko kiedy świadomie rozbieram coś na czynniki pierwsze), więc najczęściej z myśli o literaturze towarzyszy mi chęć rzucenia tego wszystkiego w cholerę i poczucie, że nie potrafię. Wynika to często ze społecznych warunków dystrybucji uznania i wpływu tej konstrukcji na twórczość i jak mniemam, także kształt tejże. Są to jednak myśli o warunkach, w ramach których taka definicja mogłaby powstać i które miałaby – choćby to było niemożliwe – na uwadze.
Teoretycy i krytycy mogą dookreślać (a trochę wiedzą), skąd wziął się wybór: bo dowodzi, że Kopyt jest ważny dla linii pojęć związanych z politycznością poezji; bo Kopyt umieszczony został, obok Góry, jako jeden z formujących głosów pewnego „pokolenia” czy „grupy”… A czym jest wybór „wypisów dla klas pracujących” dla samego Szczepana Kopyta? I czy gdyby był to wybór autorski, byłby inny?
Z pewnością, gdybym zdecydował się na ofertę jednego z wydawnictw i zdublował wybór Pawła Kaczmarskiego, wyglądałby on zupełnie inaczej. Myślę, że byłby zdecydowanie krótszy, może poszalałbym nieco edytorsko z jakimiś grafikami (zawsze marzyła mi się wycieczka w pewną estetykę lo-fi i DIY), dał tekstowi nieco oddechu przez większy font i dołożył coś muzycznie klejącego całość (obecnie siedzę trochę już w elektronice – pewnie więc w tę stronę). Niestety wydawca ów nie zaproponował nawet kwoty honorarium, więc wątpię, by był na tyle poważny, by wejść w tak pomyślane książkowe szaleństwo z tomem. Na razie więc pozostaje szczęśliwie w sferze pytań towarzyszących wyborowi Pawła. Co do „wypisów…”, sądzę, że realizują kilka funkcji: praktyczną (wyczerpane nakłady czterech z sześciu tomów, w tym „z a b i c”, za którą jestem nominowany), higieniczną (pewne mielizny, zwłaszcza tych pierwszych, zostały pominięte) i chyba historycznoliteracką w wizji – jak słyszałem – nie tylko autora wyboru, pokazującą rozwój tego, co związane z politycznością poezji na przykładzie chronologicznego wycinku mojej dotychczasowej twórczości. Przystałem na takie podsumowanie, nie mogąc znaleźć argumentów przeciwko, skoro zarówno Paweł Kaczmarski, jak i Mariusz Grzebalski, do których mam zaufanie, stwierdzili, że to dobry pomysł. A że przy okazji jest to gest podbijający kwestię wspomnianej przez ciebie „ważności”? No cóż, liczę raczej na to, że dzięki tej książce moje wiersze znajdą nowe czytelniczki i nowych czytelników, choćby przypadkiem natrafiających na przedmiot-książkę, że może będą chcieć sięgać po bazowe lub następne publikacje, wpadną na koncert albo że wiersze te zrobią im coś dobrego.
W okresie rozpatrywanym przez kapitułę Poznańskiej Nagrody Literackiej ukazały się dwie książki Szczepana Kopyta: „z a b i c” (2016) oraz „wypisy dla klas pracujących” (2017).
Szczepan Kopyt jest jednym z trójki nominowanych do Nagrody-Stypendium im. Stanisława Barańczaka przyznawanej w ramach Poznańskiej Nagrody Literackiej. Uroczysta gala z wręczeniem nagród i ogłoszeniem nazwiska tegorocznego stypendysty odbędzie się 25 maja 2018 roku w Centrum Kultury ZAMEK.
Przeczytaj także rozmowy z pozostałymi nominowanymi: Iloną Witkowską i Wiktorem Marcem.