Archiwum
22.01.2019

Lepiej by było, gdybym umarł

Wiktoria Tabak
Film

Holly Burns (Julia Roberts) – bohaterka najnowszego filmu Petera Hedgesa, „Powrót Bena”, sprawia wrażenie bezkompromisowej, silnej, nieustępliwej i konsekwentnej matki. Bardzo kocha uzależnionego syna (Lucas Hedges), więc potrafi postawić w relacji z nim niepodlegające dyskusji granice. Nie ma żadnych oporów, by manifestacyjnie artykułować gniew wobec ludzi pośrednio odpowiedzialnych za pojawienie się narkotykowego problemu w jej rodzinie ani przed podejmowaniem dyskusyjnych etycznie decyzji. Jednak w miarę rozwoju filmowej akcji bohaterka traci wiele ze swej pierwotnej postawy – zawierza pierworodnemu i w konsekwencji rusza za nim w sensacyjny pościg, prowadzący ku mrocznym kokainowym rewirom. Ta antynomiczność Holly wydaje mi się ciekawa w kontekście rozbudowanego zespołu reakcji osoby współuzależnionej.

Sam szkielet fabularny „Powrotu Bena” nie jest zanadto skomplikowany. Chłopak po wyjściu na przepustkę z ośrodka odwykowego udaje się do rodzinnego domu, gdzie bliscy przyjmują go z nieskrywaną rezerwą, ale głównie pod naciskiem matki zgadzają się spędzić wspólnie dobę. Nie bez znaczenia wydaje się tutaj również czas akcji – opowieść rozgrywa się w przeddzień Bożego Narodzenia. Decyzja o osadzeniu historii w tym specyficznym okresie trąci banałem. Magiczny, świąteczny nastrój umożliwiający cuda to często powtarzana klisza, która zagłusza nieco wydźwięk sytuacji dramatycznej.

Cała akcja rozgrywa się w ciągu dwudziestu czterech godzin, zdecydowanie zagęszczając się w nocy, gdy natłok perypetii staje się tłem dynamicznie ewoluującej relacji matki i syna. Stopniowo puszczają bariery jej konsekwencji i rozpoczyna się walka o ocalenie młodego człowieka ze szponów obsesyjnych reakcji. Holly zdaje sobie sprawę, że być może nigdy nie zapanuje nad chęcią sięgnięcia po strzykawkę, bez ustanku towarzyszącą synowi, wie też, że nie wybaczyłaby sobie, gdyby zrezygnowała z batalii. Po drugiej stronie tej relacji mamy Bena, który jest świadomy, że to jego wybory doprowadziły do miejsca, w jakim się znajduje i dlatego nie chce dłużej narażać bliskich na niebezpieczeństwa. Tak poprowadzona narracja ukazuje złożoność relacji międzyludzkich dotkniętych nałogiem – tego, ile napięcia powoduje uzależnienie i jak bardzo wymyka się jednoznacznym sądom. Hedgesowi udało się sportretować nie tyle same złe nawyki, ile szeroki wachlarz reperkusji, z jakimi borykać się muszą krewni chorej osoby. Wybór takiej strategii artystycznej mogła podyktować przeszłość reżysera, który podkreślał w wywiadach, że z autopsji zna doświadczenia rodziny dotkniętej narkomanią.

Moje wątpliwości budzi druga połowa filmu, gdy odbiorcy oraz odbiorczynie są bombardowani pozornymi zwrotami akcji, wypełnionej narracjami pojawiających się i znikających bohaterów. Nadmiar wątków rozprasza uwagę, zamiast potęgować napięcie i ustanawia optykę podejrzliwego dystansu między publicznością a światem przedstawionym na ekranie. Kompozycja staje się nazbyt kłączasta – rozumiem, że Hedgesowi mogło chodzić o zarysowanie jak najszerszego kontekstu, niemniej o wiele ciekawszym zabiegiem byłoby wprowadzenie mniejszej ilości, ale sensowniej rozegranych retrospekcji. Co gorsza, wątek drugiego rodzica chłopaka zostaje zaledwie muśnięty, a szkoda, bo zachowanie Bena ewidentnie wskazuje na typowe cechy syndromu dorosłego dziecka z rodziny dysfunkcyjnej. W jednej ze scen Holly próbuje symbolicznie wziąć odpowiedzialność za uzależnienie syna, tłumacząc, że to po części wina jej życiowych decyzji, których emocjonalny ciężar mógł go zwyczajnie przygnieść. Niestety nie zostało to głębiej sproblematyzowane.

Intrygujące może okazać się tutaj zestawienie figur rodziców sportretowanych w „Powrocie Bena” i w „Moim pięknym synu”. Filmy te weszły na ekrany polskich kin mniej więcej w podobnym czasie i oba opowiadają o więziach opiekunów z uzależnionymi potomkami. Różnią się natomiast proponowanymi metodami, jak również postawami wychowawczymi. Holly była bezkompromisowa i nieustępliwa tylko na początku; z czasem zaczęła coraz bardziej przekraczać postawione przez siebie niegdyś granice. David Scheff (Steve Carell), bohater Felixa Van Groeningena, przez pierwszą połowę opowieści żyje nadzieją, że kumpelsko-przyjacielskie relacje z synem i ogromny kredyt zaufania pomogą mu wyjść z uzależnienia bardziej niż żelazne nakazy czy fachowa pomoc. W pewnym momencie coś w nim pęka i rezygnuje z relacji z powracającym do nałogów dzieckiem.

Mimo formułowanych powyżej zastrzeżeń uważam dzieło Hedgesa za wartą uwagi propozycję. Sięgnięcie po temat nałogu niewątpliwie jest pomysłem ryzykownym i chociaż reżyser nie uniknął pułapek dramaturgicznych, to przynajmniej udało mu się nie osunąć w sztampę – głównie dzięki otwartej końcówce niedającej widzom i widzkom lukrowanego szczęśliwego (bądź iście tragicznego) rozwiązania. Artysta zweryfikował schemat fabularny i wyszło mu to lepiej niż twórcy „Mojego pięknego syna”. Ponadto nie starał się zredukować wydźwięku swojego filmu jedynie do antynarkotykowej kampanii. Ograniczył jawną manifestację subiektywnego, odautorskiego osądu czy stygmatyzację uzależnienia, a w zamian za to z dużą dozą empatii przyjrzał się problemowi narkomanii w szerokiej perspektywie.

 

„Powrót Bena”
reż. Peter Hedges

premiera: 11.01.2019