Archiwum
18.10.2018

If it ain’t broke, don’t fix it („Camping”)

Olga Szmidt
Seriale

Nowy serial komediowy HBO wabi przede wszystkim nazwiskami: Lena Dunham (wyjątkowo nie o sobie), Jennifer Garner, David Tennant („Broadchurch”, „Jessica Jones”), Juliette Lewis, Chris Sullivan („This Is Us”). To produkcja szczególnie długo wyczekiwana ze względu na powrót Dunham na telewizyjne łono po zmiennych losach serialu „Girls”. Dla tych, którzy odnoszą wrażenie, że o „Campingu” słyszą nie pierwszy raz, spieszę z informacją: to remake serialu emitowanego przez BBC3 zaledwie dwa lata temu. Zupełnie niepotrzebny remake.

Brytyjski serial Julii Davis kontynuował w zaskakujący sposób stylistykę słynnego „Nighty Night” sprzed półtorej dekady. Grupa umiarkowanie sympatycznych przyjaciół, których łączy niewiele poza wzajemnymi uszczypliwościami i energicznie wyrażaną niechęcią, wybiera się na wspólny kemping przy okazji urodzin Robina. Mężczyzna, którego najprościej określić można jako miłego, układnego i zarazem pozbawionego jakiejkolwiek sprawczości, widocznie (od pierwszej sceny) przytłaczany jest przez swoją żonę i matkę dziecka – Fionę. Ta z kolei, poza niezmiennie zdegustowanym wyrazem twarzy, odznacza się szczególnie dolegliwymi dla innych cechami: hipochondrią chętnie transponowaną na syna, obsesją kontroli oraz pomniejszymi neurozami aktywizowanymi w zależności od pogody i aktualnej potrzeby. Fiona jest męcząca i irytująca także w swojej paradoksalnie realizowanej nadziei na relaksujący wyjazd. Każdy element kempingu, każda iskierka spontaniczności czy też niespójność (czy można podawać kawę, skoro kemping bezpośrednio tego nie umożliwia?) zdają się zagrażać jej planom. Syn w szklanym hełmie z pewnością tego nie robi. W serialu Davis wszyscy są raczej paskudni. Nastolatek oddający się permanentnej masturbacji, nowopołączona para, która pokłada się na innych w miłosnych uściskach, chamski alkoholik na odwyku oraz jego zalękniona żona. Wszyscy oni zdają się tworzyć towarzyski ziszczony koszmar, w którym już jedna taka postać mogłaby skutecznie popsuć nam humor. Davis – w charakterystycznym dla siebie stylu – nie zatrzymuje się ani na chwilę. Każdy kolejny odcinek jest nie tylko coraz bardziej udany, ale i coraz bardziej okropny. Wszystkie obsesje i wzajemne zapętlenia stają się mroczne, niepokojące albo po prostu odrzucające. Czarny humor, jakim upstrzony jest cały serial, doskonale realizuje się w tej scenerii. To niewątpliwie wymagający serial, który niejednego widza raczej wymęczy, niż rozbawi. Nie zmienia to jednak faktu, że to klasa sama w sobie, pokazująca normalsów jako szajbusów roku, „zwykłą brytyjską rodzinę” jako przesiąkniętą do reszty neurozami, a życie towarzyskie jako pasmo serwowanych sobie wzajemnie udręk. Szalone poczucie humoru Davis schodzi nierzadko do piekieł i to na tym chyba opiera się siła tego, nieco cudacznego, serialu. Wiele tu obrzydliwości wszelkiego rodzaju, nie brak też ludzkich potworności. „Camping” jest w tym zakresie transgresyjny do reszty.

Wtem! Twórcy zza oceanu po raz kolejny udowadniają, że nie sposób po prostu obejrzeć zagranicznego serialu (nawet z UK), jeżeli jest się amerykańskim widzem. Żeby amerykański widz obejrzał serial, trzeba go „przetłumaczyć”. Tego rodzaju osobliwych strategii – remake’ów doskonałych europejskich (i nie tylko) produkcji – znamy wiele. Niemal zawsze wydają mi się wynikiem nie artystycznej fascynacji, ale arogancji. Rozumiem, w jakim sensie cover jest hołdem, nie wiem natomiast, w jakim sensie słaby cover nie podważa tego założenia. Jednym z nielicznych seriali, który nie zmarnował ani nie zepsuł oryginału, jest „Homeland”. Izraelski pierwowzór zasługuje na uwagę, jednak twórcy ze stacji Showtime znacznie i twórczo rozwinęli pierwotne wątki, nie poprzestając na wygładzeniu i, co tu dużo mówić, amerykanizacji „Hatufim”. Słyszałam o fanach amerykańskiego „The Office” oraz latynoamerykańskich oryginałów „Jane the Virgin”. Zmienne szczęście twórców serialowych remake’ów wydaje mi się jednak ściśle uzależnione od kreatywności i motywacji. W „Campingu” Leny Dunham i Jenni Konner nie potrafię doszukać się ani jednego, ani drugiego. Arogancja i poczucie wyższości są za to uderzające. Dla przykładu: w „Jane the Virgin” mamy do czynienia z ewidentnym homage nie tylko dla oryginału, ale i całego kontekstu społeczno-kulturowego telenoweli, w „One Day at a Time” jest podobnie i choć zmienia się kontekst narodowy, twórcze wykorzystanie historii samotnej matki uzasadnia raczej powstanie remake’u niż dodanie starego serialu do repertuaru którejś z platform streamingowych. „Camping” Davis nakręcono dwa lata temu. „Camping” Davis spotkał się z entuzjazmem widzów. „Camping” Davis w ubiegłym roku (!) nominowany był do nagród BAFTA. „Camping” Davis jest po angielsku. „Camping” Davis nie jest ciekawym szkicem, na podstawie którego należy dopiero stworzyć coś ciekawego.

Tymczasem w świecie komedii HBO: żadna z postaci pojawiająca się w pilocie nie posiada ani grama nieoczywistości, którą karmi się brytyjski serial. Każdy z bohaterów, w szczególności zaś postać wykreowana przez Garner, nie tylko zdaje się realizować konkretny „typ”, ale też pozbawiona jest w istocie realizmu. Kathryn, w przeciwieństwie do Fiony, jest nieprzekonująca i nie dotyka nawet tego, na czym opiera się rola Vicki Pepperdine w brytyjskiej wersji: obłędu kontroli codzienności. Podczas gdy Fiona jest zwyczajną matką i żoną, pod przykrywką troski skrywającą mroczne emocje, Kathryn zdaje się realizować paskudny stereotyp klasy średniej, która jest tak przejęta sobą, że nie zauważa ani innych, ani skali swoich problemów. Brzmi jak podobny układ? Wręcz przeciwnie. W serialu Dunham obserwujemy grupę mieszczuchów (jak rozkosznie!), którzy wybierają się na łono natury, żeby uprzykrzyć sobie i innym życie – swoją małostkowością, przesadą i nade wszystko powierzchownością. Każda z postaci, którą poznajemy w pilocie, nie ma żadnej cechy, relacji ani elokwencji zatrzymującej uwagę na dłużej. Z doskonałych składników – budżet, aktorzy, sceneria – wychodzi nieciekawy i irytujący zarazem (rzadka umiejętność) budyń komediowy.

Już w pilocie widać też doskonale, że serial będzie opowiadał o konkretnych „problemach współczesnego życia”, reprezentowanych przez kolejne postaci. Widać też, że role są już rozdane i określone, i że żaden z bohaterów nie ma i prawdopodobnie nie będzie miał z nami nic wspólnego. Wynika to także z cudacznej w wykonaniu Dunham (jeszcze parę lat temu na nienormatywności ciała opierającej swój show) strategii estetycznej. O ile bowiem brytyjski „Camping” serwował nam zwyczajnych, niezbyt urodziwych, niezbyt bogatych, trochę odrzucających, a na pewno ekstremalnie przeciętnych bohaterów, o tyle tutaj mamy twist klasowy i estetyczny. Piękni i bogaci na wycieczce pokazują swoje wady, kaprysy i dziwactwa. Nie jest żadnym zaskoczeniem, że brytyjska komedia karmi się zupełnie innymi tematami i rejestrami klasowo-obyczajowymi. Nie jest także zaskoczeniem, że amerykański widz przyzwyczajony jest do liftingu wszystkiego na ekranie – stąd przecież kontrowersyjność Dunham. Niezwykłym rozczarowaniem jest jednak to, że także ona uległa tej pokusie. W tym bowiem przypadku próbowano naprawić i zrobić na nowo coś, co spełniało się właśnie w tym właśnie kontekście kulturowym – stanowiąc mroczną i zwięzłą komedię o paskudnych ludziach, których (przynajmniej w naszej smutnej części świata) widujemy na co dzień. Mam tylko nadzieję, że kolejnym obiektem tego rodzaju zabiegów nie stanie się „Mum” – cudowny serial komediowy Stefana Golaszewskiego, który na miejscu widzów pilota „Campingu” obejrzałabym zamiast kontynuacji serialu HBO. W jego przypadku przewiduję bowiem podobną przyszłość, jak z niedawnym „Here and Now – jedną z największych klap ostatniej dekady. Nie mogło się nie udać (twórcy! aktorzy! ważne problemy!), a jednak zawiodło wszystko.

 

„Camping”
twórcy: Lena Dunham i Jenni Konner
HBO

„Camping ” HBO