Archiwum
05.03.2015

Twój film opowiada o ciele czy też o jego braku? (Prokurator podąża za ciałami, które znikają; Olga stara się za wszelką cenę pozbyć swojego ciała; Z kolei Anna mówi o duchach, które są przecież bezcielesne.) Ile jest tak naprawdę ciała w Twoim „Ciele”?
Uważam, że ono zdecydowanie jest w filmie obecne, ale mówię w nim o ciele, które jest przez bohaterów w różny sposób wypierane. Olga pragnie, aby jej ciała nie było. Ciało prokuratora jest ciałem starzejącym się, okazuje się fizycznie nieestetyczne, o które sam nie dba – ma do czynienia z ciałami rozkładającymi się, ciałami martwymi, śmiercią fizyczną. Anna również wypiera swoje ciało pod względem seksualności, jest jednostką, która skupiła się zupełnie na czym innym, na jakiejś metafizyce, poszukiwaniu sensu życia w ciele astralnym, czyli właściwie – można by powiedzieć – duszy.

Dlaczego w swoim najnowszym filmie decydujesz się ożywić dualistyczną wizję dusza/ciało? Co myślisz o ciele jako czystej materii – najbliżej takiej mięsnej interpretacji znajduje się postać prokuratora (Janusz Gajos). Można było opowiedzieć tę historię tylko z mięsnej perspektywy, dlaczego ona nie jest jedyną?
Prokurator jako jedyny z głównych bohaterów je mięso. Myślę, ze taki film o ciele postrzeganym wyłącznie z perspektywy mięsnej byłby bardzo jednoznaczny i stanowiłby jakiś rodzaj efekciarstwa. Można było przecież zrobić film o anorektyczkach, które zmagają się ze swoim ciałem, ale obraz epatowałby strasznym weryzmem, dosadnością. Mogłabym się zdecydować na pokazywanie w filmie rozkładających się ciał zmarłych. My nie chcieliśmy wcale takiego rodzaju dociśnięcia i stroniliśmy od niego…

Czegoś takiego właśnie dokonał Steeve McQueen w „Głodzie”, pokazując bardzo materialne, wychudzone ciała…
On rzeczywiście poszedł w stronę kina fizycznego i muszę przyznać, że ten film mi się podobał. My jednak nie chcieliśmy tego zrobić głównie dlatego, aby uniknąć jednoznaczności i uciec od niej.

Chciałbym zapytać o budowanie niesamowitego w Twoim filmie. W jednej z pierwszych scen widzimy wisielca, który niespodziewanie wstaje i idzie dalej, kontynuuje swój dziwny żywot. W pewien sposób zwodzisz widza, ukazując mu możliwość kontynuacji, z drugiej strony – straszysz go manifestacjami nadprzyrodzonego (odbicia w szybach, wiatr poruszający oknem, wyłączanie prądu czy też włączanie się muzyki).
To jest przede wszystkim zabawa z widzem. Polacy wierzą w  różne nadprzyrodzone sprawy i są zabobonni. To była z naszej strony ironiczna zabawa, ale również moja autoironia wobec wszystkich tych wierzeń. Chcieliśmy sprowokować widzów do myślenia: czy to „coś” rzeczywiście istnieje, czy jest tylko wymyślonym tworem naszego umysłu, który ma nam ułatwić życie i obudować je jakąś formą iluzji? Takie pytania sobie zadawałam – stąd forma i konstrukcja filmu, który nie ma dawać na nie jednoznacznej odpowiedzi. Każdy zobaczy w „Ciele” to, co sam chce widzieć – ludzie, dla których wymiar nadprzyrodzony nie istnieje, zwyczajnie nie dostrzegą go. Z kolei widzowie, którzy w coś wierzą, po obejrzeniu filmu – będą nadal. Mój obraz nie staje po żadnej stronie tego konfliktu, ale z pewnością opowiada z ironicznym dystansem o pewnej typowej polskiej „nawiedzce” – jak bym to ujęła.

W trakcie seansu niektóre sceny wywoływały uśmiech widzów. A jaką rolę odgrywa śmiech głównych bohaterów? Mógłby on nawiązywać do tradycji oświeceniowej, według której rozsądek, racjonalizm wyśmiewały zabobonne postawy.
Myślę, że spełnia bardzo podobną funkcję. W kinie, w przypadku wielkich, ostatecznych tragedii, nawiedzeń czy też wielkich wierzeń – śmiech jest chyba najlepszą reakcją. Dla mnie nie ma ciekawszej propozycji niż postawa stoicka lub perspektywa bardzo pragmatyczna, czyli przyjmowanie rzeczywistości taką, jaką ona jest, a nie taką, jaką byśmy chcieli, żeby była – to właśnie obrazowałby ten śmiech.
Chcieliśmy skonstruować film na zasadzie paradoksu. Wszyscy moi bohaterowie tworzą jakieś zasłony dymne i wymyślają sobie światy, w których chcą funkcjonować. Zależało nam na tym, żeby wszystko postawić do góry nogami. Podczas oglądania sceny, przy której innemu reżyserowi zależałoby na tym, by wszyscy płakali – nasi widzowie mieli się śmiać.

Ostatnia scena wskazywałaby na to, że śmiech buduje wspólnotę. Czy stałaby ona w opozycji do społeczności opartej na wielkich opowieściach, które rozczarowują?
Krótko mówiąc: śmiech buduje. Myślę, że wspólnota zbudowana na wspólnym śmiechu jest zdecydowanie bardziej trwała niż ta powstała na wielkich opowieściach czy ideologiach. Nie ma nic lepszego niż czarny humor. To jest właśnie forma, dzięki której najłatwiej jest mi się bronić przed rzeczywistością – uwielbiam czarny humor. Nie jestem jednak do końca pewna, czy Polaków będzie śmieszył ten film, bo moim zdaniem Polacy nie mają poczucia humoru. Z kolei w Berlinie „Ciało” bardzo się spodobało Brytyjczykom, dlatego zostało zaproszone do programu London Film Festival. Krytycy z Wysp bardzo chwalili film, bo jest w nim właśnie to czarne poczucie humoru, które tak odpowiada angielskiemu widzowi.

Twój film jest jednak bardzo mocno osadzony w polskich realiach (homofobia, antysemityzm, dzieciobójstwo Katarzyny W.). Tym razem jednak nie odwołujesz się do katolicyzmu jak w przypadku „W imię”. Czy zrównujesz każdą formę duchowości, spirytyzm i katolicyzm, przeciwstawiając je racjonalności? Czy według Ciebie racjonalność stanowi antidotum na najważniejsze problemy polskiego społeczeństwa?
To może zabrzmieć górnolotnie, ale żyjemy w czasach postreligijnych. Tak, jak umiałam i przede wszystkim chciałam, zbliżyłam się do katolicyzmu w poprzednim filmie, przy czym chciałam jednak uniknąć tonu publicystycznego. Tym razem zaciekawiło mnie właśnie społeczeństwo postreligijne. Moim zdaniem, obecnie Kościół katolicki wyraźnie traci swoje wpływy, coraz więcej ludzi jest zanurzonych w swoich „wiarach” – domowych czy też stanowiących miks religii. Chciałam w „Ciele” sportretować społeczeństwo polskie i pokazać jego współczesną kondycję, czyli właśnie postreligijny odcień. Oczywiście jeśli wybralibyśmy się na prowincję, można byłoby nakręcić fascynujący film o polskim katolicyzmie – taki film jeszcze do tej pory nie powstał. Katolicyzm Polaków ma w sobie wyraźną ludową i prowincjonalną część, która jest bardzo filmowa, a zupełnie nie opisana.

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że „Ciało” w Twoim zamierzeniu miało być dekonstrukcją kina Kieślowskiego. W jaki sposób Twój najnowszy obraz żywi się filmowym ciałem tego metafizycznego reżysera?
Krytycy filmowi wydobyli ten fakt i nadali temu „nad-znaczenie”, które mnie i Michała Englerta ucieszyło. Przed zdjęciami powiedzieliśmy sobie, że w paru momentach tego filmu możemy zmierzyć się z tak zwaną kieślowszczyzną. Jednak nie chcieliśmy, żeby nasz film były wymierzony przeciwko Kieślowskiemu jako twórcy, który zrobił przecież wiele dobrych filmów – choć muszę przyznać, że nie przepadam za jego trylogią. Mając świadomość wszystkich elementów kieślowszczyzny, „nawiedzki” albo po prostu patosu, chcieliśmy pokazać ją w krzywym zwierciadle, ale nie ośmieszyć. Byliśmy niemal pewni, że nikt tego nie zauważy, a potem – ku naszemu zdumieniu – okazało się, że tak odczytano film.

Był to wybór estetyczny czy decyzja podyktowana krytyką kina metafizycznego?
To był wybór estetyczny – chcieliśmy nakręcić film trochę jak „Dekalog”, w podobnym klimacie, jednak chcieliśmy uniknąć narzucanego w „Dekalogu” przesłania moralnego i uciec od dydaktyki. Dlatego też w „Ciele” podkreślony został raczej brak odpowiedzi, znaków czy symboli, zastąpionych podejściem bardziej racjonalnym, pragmatycznym i ironicznym.

Polska premiera „Ciała” została zaplanowana na 6 marca – czy film będzie miał również swoją dystrybucję zagranicą?
Tak w 12 krajach na świecie i dochodzą kolejne.

Czy mogłabyś zdradzić swoje plany na przyszłość? Myślisz już o jakimś nowym projekcie? Czy jest jakiś szczególny film, który zawsze chciałaś wyreżyserować?
Mam już dwa projekty w przygotowaniu, jeden polski, drugi – anglojęzyczny. I nie mam takiego szczególnego filmu, zawsze to jest mój kolejny.

alt