Archiwum
28.08.2020

Ceterum censeo capitalismum esse delendum

Andrzej W. Nowak
Społeczeństwo Literatura

Już przed pojawieniem się tego wirusa ludzkość była zagrożona uduszeniem. Jeśli ma nastąpić wojna, musi być ona wytoczona nie tyle konkretnemu wirusowi, ile wszystkiemu, co skazuje większość ludzkości na przedwczesne zaprzestanie oddychania, wszystkiemu, co atakuje drogi oddechowe, wszystkiemu, co w długim trwaniu kapitalizmu pozwalało całym grupom i rasom ledwie na ciężki, z trudem łapany oddech, na życie uginające się pod tym ciężarem. Jednak by z tego wyjść, nade wszystko konieczne jest zrozumienie oddychania poza aspektami czysto biologicznymi, jako że oddychanie łączy nas wszystkich i z definicji wymyka się wszelkim kalkulacjom. W ten sposób mówimy o powszechnym prawie do oddychania.
Achille Mbembe „Powszechne prawo do oddychania

„Nie mogę oddychać”

Kapitalizm obezwładnia. Globalny system rozwijający się przez ostatnie 500 lat (jeżeli przyjmiemy ujęcie Immanuela Wallersteina i jego szkoły) obejmuje wszystko, nie zostawiając szczelin, wolnej przestrzeni. Metaforą, która oddaje ów stan przytłoczenia, stały się ostatnie słowa George’a Floyda zamęczonego, uduszonego kolanem przez policjanta w Minneapolis: „Nie mogę oddychać”. Przerażające, że sześć lat wcześniej dokładnie takie same słowa wypowiedział uduszony przez policjantów nowojorskich Eric Garner[1]. Oba akty policyjnej agresji wpisują się w długą historię rasistowskiej przemocy w USA. Przemocy, która wynika z kapitalistycznego grzechu pierworodnego, którym amerykańska demokracja była skażona od samego początku – niewolnictwem. Pozbawione praw Czarne życie napędzało gospodarkę USA od jej zarania, stanowiąc w gruncie rzeczy warunek jej zaistnienia. Owo przyduszone, tanie, wyzute z praw życie to także życie rdzennych mieszkańców „krainy wolności”. Symptomatyczne, że policja udusiła Garnera, gdyż sprzedawał na ulicy papierosy na sztuki i nie odprowadził odpowiedniej opłaty skarbowej. Floyd został uduszony po zatrzymaniu związanym z nieprawdziwym, jak się okazało później, podejrzeniem, że zapłacił sfałszowanym banknotem dwudziestodolarowym. Garner ginie, gdyż chciał utrzymać się na powierzchni bezlitosnego systemu; Floyd ginie, gdyż wydawało się, że chciał ów system przechytrzyć. Obaj zapłacili życiem, bo amerykańskie państwo będące na usługach kapitału broniło „świętej własności”. Tak, w USA to własność, a nie życie – Czarne życie – jest święta.

Metafora braku oddechu bardzo dobrze oddaje los nieświętego życia wplecionego w piekielne młyny kapitalistycznej przemocy oraz nasze zamknięcie w „realizmie kapitalistycznym”, czyli potrzasku wyobraźni – która sparaliżowana została przez system tak bardzo, że odbiera siły nie tylko do oporu, ale także do wyobrażenia sobie możliwości oporu. Bardzo łatwo przy tym uciec w krytykę systemu równie totalistyczną jak on sam. Innym zagrożeniem jest krytyka frenetyczna, paniczna, pośpieszna, histeryczna. Nasza kapitalistyczna kondycja wydaje się rozpięta pomiędzy marazmem zwątpienia a hiperaktywnością pożeraną przez medialnego molocha uwagi. Pierwszy biegun skutkuje rezygnacją. Biegun drugi z kolei przypomina regułę Czerwonej Królowej z „Po drugiej stronie lustra” Carrolla: będziemy biec ile sił, aby utrzymać się w miejscu, przebierać szybko nogami, nie posuwając się naprzód. Żaden z nich nie przyniesie więc zmiany. Dlatego tak ważne, że ani pierwszego, ani drugiego nie znajdziemy w książce, której poświęcony będzie niniejszy tekst.

Moc stałości

Szukanie dróg wyjścia jest trudne, wymaga instytucjonalizacji, budowania struktur – zarówno tych organizujących życie społeczne i polityczne, jak i mikrostruktur organizujących naszą codzienność. To często niedoceniany aspekt rzeczywistości – oznacza niewidzialną pracę na zapleczu, mozolne budowanie, nie obiecując przy tym fajerwerku efektu. Z tej perspektywy należy docenić książkę Przemysława Wielgosza „Witajcie w cięższych czasach. Polski kapitalizm, globalny kryzys i wizje lepszego świata”. Składają się na nią teksty, które powstawały na przestrzeni kilku lat – w przeważającej części są to edytoriale publikowane na łamach „Le Monde Diplomatique – edycja polska”, uzupełniane tekstami napisanymi na okoliczność konferencji i publicznych wystąpień. Teksty zostały pogrupowane w sześć części, poświęconych kolejno: prawicowemu przejmowaniu Polski („Witajcie w cięższych czasach”), rozliczeniu polskiej transformacji („Na peryferiach lepszego świata”), polityce historycznej i wojnie o pamięć („Historia jako pole bitwy”), kryzysowi ekonomicznemu po krachu w 2008 roku („Zwyczajny kapitalizm”), imperializmowi i zmierzchowi potęgi hegemonicznej USA („Imperium bez znieczulenia”) oraz próbie wyjścia ku przyszłości („Jak wyjść z domu i zmienić świat?”).

Wszystkie mają wspólny mianownik – Wielgosz, niejako parafrazując Katona Starszego, powtarza: a poza tym sądzę, że kapitalizm należy zniszczyć. Właśnie tan stały punkt, podparty osadzoną ekonomicznie, socjologicznie, historycznie argumentacją, stanowi mocną stronę książki. Widać, jak przez kolejne lata autor cierpliwie pracuje na rzecz przyszłości, w której będzie można w pełni oddychać. Nie poddaje się marazmowi, ale też nie spala w chwilowym blasku. Wielgosz buduje – tu trzeba zaznaczyć, że robi to zarówno jako autor, jak i jako wydawca książek i czasopism. W każdej z odsłon swojej działalności wytrwale przypomina: Ceterum censeo capitalismus esse delendam. Uparty krytyk drąży równie oporną skałę.

Niestrudzona krytyka podejmowana przez Wielgosza przypomina strategię, o której pisał Lenin:

[…] wiemy i widzimy, że nie można przewidzieć biegu rewolucji, że nie można jej wywołać. Można tylko pracować na rzecz rewolucji. Jeśli się pracuje konsekwentnie, jeżeli się pracuje ofiarnie, jeśli ta praca jest związana z interesami mas uciśnionych, stanowiących większość, to rewolucja nadchodzi – ale gdzie, jak w jakiej chwili, z jakiego powodu, tego powiedzieć nie można[2].

Wysiłek na rzeczy świata po kapitalizmie wymaga optymizmu woli połączonego z trzeźwym osądem rzeczywistości. Wielgosz w swych tekstach łączy obie te perspektywy. Ale to nie jedyne połączenia, nad którymi pracuje. Porusza się sprawnie pomiędzy sferami ekonomii, polityki, socjologii historycznej, starając się pokazywać ich sploty. Każdy tekst jest równocześnie zakorzeniony w konkrecie, w uchwytywaniu którego pomocny okazuje się dziennikarski warsztat autora.

Oczywiście – jak to często bywa w publicystyce i eseistyce lewicowej – wydawać się może, że nadzieje są wątłe i odrobinę przyszarzałe, a nieco za mocno dociążony „realizm kapitalistyczny” przytłacza. Jednakże wymowa całości dowodzi, że optymizmu woli Wielgoszowi nie brakuje.

Podobnie jak redaktorowi „Le Monde Diplomatique”, bliska jest mi perspektywa teorii nowoczesnego systemu-świata opracowana przez Immanuela Wallersteina. Do niedawna, doceniając celne analizy historyczne filozofa, jednocześnie miałem wątpliwości związane z diagnozami, jakie formułował wobec najbliższej przyszłości. Twierdził on bowiem, że świat czeka dwudziestopięcio–pięćdziesięcioletni okres przebiegunowania, zmiany systemowej, po której wyłoni się nowy porządek. Kiedy czytałem te uwagi na początku lat dwutysięcznych, wydawały mi się kolejną odsłoną mantry o „końcu kapitalizmu”. Jednakże ostatnie lata uzmysłowiły mi, że to, co wydawało się stabilne i stałe, okazało się wrażliwe i podatne na zmianę. Przyznaję, że przewidywany przez Wallersteina okres bifurkacji (czyli pewnej chaotycznej fazy globalnego systemu, w której pojawiają się alternatywne warianty jego przyszłości) dziś wydaje mi się hipotezą o wiele ciekawszą i trafniejszą. Według filozofa w momentach stabilności systemu nie ma właściwie szans na zmianę. Inaczej jest w okresach przebiegunowania, okresach chaotycznych. Wówczas bowiem działa zasada „efektu motyla” – nawet małe ruchy mogą wywołać zmiany w konsekwencji przekierowujące system na tory prowadzące do zmiany na wielką skalę. Jeżeli przeczytamy książkę Wielgosza w takiej perspektywie, wtedy jego krytyczny upór może stać się jedną z owych małych rzeczy zdolnych wywołać wielkie konsekwencje. To, co wobec stabilnego systemu może jawić się jako oderwana od realiów donkiszoteria, w czasie fermentu (po Wallersteinowsku: bifurkacji) może się stać ważnym czynnikiem realnej zmiany. Jak wskazywał Lenin, nie wiemy, kiedy i gdzie taka zmiana nastąpi, warto jednak być na nią przygotowanym.

Perspektywa „średniego trwania”

Choć składające się na książkę teksty powstawały w rytmie „gazetowym”, dotykały zjawisk w perspektywie „długiego trwania”. Wielgosz – obczytany w Kuli, Małowiście, Braudelu, Wallersteinie, Silver – nie pozwala, aby „piana faktów” przysłoniła podstawowe mechanizmy procesów społecznych i historycznych. Pracując na konkrecie, pisząc teksty dotyczące aktualnych wydarzeń i łącząc to z perspektywą „długiego trwania”, Wielgosz wypracował specyficzną, unikalną metodę. Skłonny byłbym nazwać ją analizą w perspektywieśredniego trwania”. Dzięki temu Wielgosz oferuje diagnozy, której pozwalają na ich sprawdzenie, ewentualne potwierdzenie czy falsyfikację. Z dystansu kilku lat sami możemy ocenić, czy jego konkretne uwagi był trafne, a ciosy krytyki wymierzone zostały we właściwego przeciwnika. Perspektywa „średniego trwania” powoduje, że niezależnie od rozstrzygnięć dotyczących pojedynczych faktów czy wydarzeń jesteśmy w stanie śledzić wzory, schematy i cykle, jakie rządzą zdarzeniami społecznymi, politycznymi ekonomicznymi. Dzięki takiej metodzie Wielgosz pozwala działać czytelniczej wyobraźni. Trzeba przy tym zaznaczyć, że stawia odbiorcom na wstępie minimalne warunki: wymaga od nas chęci zmierzenia się z faktycznymi rozmiarami tego, czym jest kapitalizm.

Perspektywa, która wyłania się z tekstów zamieszczonych w książce, pozwala też na spokojne, choć krytyczne przyjrzenie się naszej lokalnej, półperyferyjnej scenie politycznej. Dzięki historycznemu i geopolitycznemu dystansowi Wielgosz krytycznie, ale realistycznie ogląda nasz lokalny, polityczny teatr. Opisuje go w sposób kompletny: rekonstruując scenariusze sztuk, zwracając uwagę na didaskalia, odsłaniając kulisy.

Perspektywa przyjęta w książce pozwala na wyjście z impasu, w który wpędza perspektywa „apolityczności”. Formułowana zarówno w kręgach liberalnych, jak i części kręgów aktywistycznych „apolityczność” bywa estetyczno-ucieczkową reakcją przed zgiełkiem tabloidowo-internetowej pseudopolityki. Ruch ten jest zrozumiały z pozycji uprzywilejowanej: jeżeli mamy wystarczającą ilość środków, możemy sobie pozwolić na dystans do polityki. Jest to jednak perspektywa zabójcza, gdy środków na bycie „apolitycznym” nam brakuje lub gdy ich nie mamy.

Wielgoszowi udaje się przy tym nie ulec występującej na lewicy wizji odcieleśnionej, metafizycznej władzy. Powierzchowni czytelnicy Foucaulta czy bezkrytyczni wyznawcy Agambena formułują „radykalne” programy, zakładając, że „wszystko jest władzą”, a zatem jest ona bezcielesna i wszechogarniająca. Przy czym – w odróżnieniu od Foucaulta – nie spędzają czasu w archiwach, nie śledzą uwarunkowań danej władzy w konkrecie historycznym, społecznym, instytucjonalnym. Perspektywa, która krytykuje „wszystko”, okazuje się sojusznicza względem systemu – dlatego, że wszystko zostaje tu zrównane. Ręce, które zaciskają się na gardle i zabierają powietrze, są częścią „systemu” tak samo jak działania, które próbują umożliwić choć chwilowe zaczerpnięcie powietrza. Wielgosz takiego błędu nie robi.

Z demokracją przeciw liberalizmowi

Uderzająca jest w książce radykalnie demokratyczna perspektywa. Autor podąża za Samirem Aminem, który wskazał, że nasz wybór sprowadza się do alternatywy: albo pozwolimy na uspołecznienie przez (kapitalistyczny) rynek, albo podejmiemy próbę uspołecznienia przez demokrację. I Wielgosz nie ma problemu z dokonaniem tego wyboru: alienująca siła systemu kapitalistycznego jest dla niego nie do przyjęcia. W tym sensie (i tylko w tym) Wielgosz jest zwolennikiem Thatcherowskiej strategii określanej jako TINA (there is no alternative). Uznając, że nie ma dla walki o uspołecznienie innej drogi niż przez demokrację, jest wierny Róży Luksemburg, która miała świadomość, że „nie ma socjalizmu bez demokracji”. I dodawała: „Podobnie jak nie ma demokracji bez socjalizmu”. Autor „Witajcie w cięższych czasach” jest więc lojalny wobec najbardziej chwalebnych, demokratycznych nurtów myśli lewicowej – walczy o upodmiotawianie i upełnomocnienie każdej osoby. Wielgosz w swym intersekcjonalnym ujęciu wie, że nie ma wyzwolenia klasowego bez wyzwolenia rasowego czy wyzwolenia od opresji patriarchalnej. Jest równie konsekwentnie demokratyczny, co antyliberalny. Jego sprzeciw budzi nie tylko barbaria neoliberalnych doktryn ekonomicznych, ale także pusty formalizm demokracji liberalnej. W swych tekstach pokazuje, że być demokratą oznacza w konsekwencji stać zawsze po stronie „wyklętego ludu ziemi” – po stronie tych, którym odebrano wolność do samostanowienia, do wypowiadania własnego głosu, do realizacji własnego życia.

Wielgosz staje zatem konsekwentnie po stronie powszechnego prawa do oddychania. Ta konsekwencja powoduje, że w książce perspektywa ta jawi się jako wielość – Wielgosz staje się krytykiem instytucji państwa wtedy, gdy omawia opresyjną politykę państwową Izraela wobec Palestyńczyków, ale będzie bronił instytucji państwa, gdy pisze o ochronie zdrowie, prawie do zasiłków, do czystego powietrza. Antyalienacyjny, demokratyczny „napęd” widoczny w „Witajcie w cięższych czasach” powoduje, że krytyka w niej zawarta jest ruchliwa, obrotowa. Jednakże krytyka ta nie zapomina nigdy, kto jest faktycznym wrogiem. Z tego względu pewne jest, że niezależnie od opisywanej kwestii i punktu, z którego Przemysław Wielgosz mówi, powtarzać będzie, że kapitalizm powinien zostać zniszczony.

Przemysław Wielgosz, „Witajcie w cięższych czasach.
Polski kapitalizm, globalny kryzys i wizje lepszego świata”
Wydawnictwo RM
Warszawa 2020

_________________________________________________________________________________
Przypisy:

[1] Historie Garntera i Floyda są najbardziej znanymi medialnie przypadkami, lecz liczba ofiar uduszonych przez policjantów w USA niestety się nie na nich nie zamyka. W ostatnich kilku latach, uduszeni przez policjantów, wypowiadając słowa I can’t breathe, zmarli: Christopher Lowe, Javier Ambler II, Derrick Scott, Byron Williams, John Neville, Manuel Ellis. Zob. Wikipedia.

[2] W. Lenin, Dzieła, t. 27, Warszawa 1954, s. 504.