Nr 26/2022 Na teraz

Życie fantomowe

Małgorzata Budzowska
Teatr

Powieść Ottessy Moshfegh „Mój rok relaksu i odpoczynku” nie prezentuje typowego obrazu depresji. To raczej ekspresja wściekłej niezgody Narratorki na obłudę całego ludzkiego towarzystwa, z którym przyszło jej współistnieć. Nie jest to jednak szlachetne uniesienie buntowniczki i naprawiaczki (wszech)świata, ale znaczona jawną pogardą reakcja kobiety na zdziwaczałą rzeczywistość. Mizantropijna arogancja bezimiennej Narratorki stanowi doskonale dopasowany do współczesnej rzeczywistości mechanizm obronny. Przenikliwy, sarkastyczny humor czyni tę postać jeszcze bardziej odpychającą, a równocześnie – pociągającą. Jej smutek nie jest Picassowskim „bluesem w błękicie” strapionych twarzy, lecz nihilistycznym „wymiotem” zobojętnienia: zarówno wobec wszelkich krzywd i cierpień otaczającego ją świata, jak i wobec przesycenia bezmyślnym, kompulsywnym pochłanianiem luksusu i dyskontowaniem prestiżu zamożnej, wykształconej i pięknej białej kobiety. To portret osoby z idiopatyczną depresją niedopasowania – chorobą wyobraźni – która nie znajduje zrozumienia w oczach tych, którzy widzą jedynie społeczny status i powierzchowne piękno.

Moshfegh stworzyła kolejną w swojej twórczości postać, którą krytycy opisują jako antybohaterkę, odpychającą hejterkę, której nie da się lubić. Bo przecież celem istnienia kobiety jest „podobać się” i „dać się lubić”, a jeśli już się sponiewierać, to też, w pakiecie, jakoś się – zgrabnie, ładnie i koncyliacyjnie – pokajać. Ostatecznie zaś szlachetnie zejść ze świata, by nie przeszkadzać swoim byciem tym, których szczęście „nie hamuje”[1]. Zastanawiające, że Katarzyna Minkowska sięgnęła, po Virginii Woolf, właśnie po taką (anty)bohaterkę. Woolf ubierała swoje fale depresji w poetyckie obrazy sublimujące uwięzienie w cierpieniu, jej życie było życiem dziennej ćmy uwięzionej w walce za szybą[2], a gest samobójczy – rezygnacją z tej walki. Spektakl Minkowskiej z krakowskiego Starego Teatru („Orlando. Bloomsbury”) chwytał tę poetycką wyobraźnię w sennych obrazach grupy Bloomsbury, z którą Woolf usiłowała współistnieć. Tymczasem Narratorka Moshfegh umyka wszelkiej sublimacji, czyta się ją jak monologujący automat, drobiazgowo referujący swoje wyprawy po kawę i leki, krajobrazy za brudnym oknem i fabuły złych filmów, które obsesyjnie ogląda. Są jednak w tej prozie momenty, gdy jej monolog wpada w autorefleksyjny ton wiwisekcji: „Nie mówiłam do siebie nawet w myślach. Nie było nic do powiedzenia”. Obie bohaterki, które Minkowska wprowadza na scenę w dwóch różnych spektaklach, łączy bezwzględna, solipsystyczna autorefleksja i nieustanne marzenie o metamorfozie, by odrodzić się w jakiejś nowej formie, być Orlando własnego istnienia.

W warszawskim „Moim roku relaksu i odpoczynku” Izabella Dudziak, grająca Narratorkę, doskonale wchodzi w automatyzm istnienia swojej postaci. W długich partiach narracyjnych, bezpośrednio ze sceny lub nagranym wcześniej głosem z offu beznamiętnie i skrupulatnie opowiada jej/swoje życie, dokumentując zmagania o sen odklejający ją od życia. Epickie wypowiedzi porządkują świat przedstawiony i pozwalają widzom śledzić zmagania postaci bez większego wysiłku, zanadto ułatwiając odbiór. Sceniczna obecność Dudziak potrafi jednak rozchwiać ten uproszczony tok narracji. Przez większą część spektaklu aktorka tylko stoi, leży lub siedzi na ogromnej sofie, stanowiącej centrum zdarzeń i wyrażającej sens istnienia głównej postaci. Robi to jednak w specyficzny sposób, jakby tylko cytowała te pozy, ilustrując nimi swoją opowieść. Taki rodzaj gry niepokoi oddaleniem od życia. To znak zobojętnienia i stuporu, które najtrafniej oddają i uwiarygodniają pragnienie ucieczki w sen – hipnotyczny stan życia znieczulający na rzeczywistość. Dudziak obrazuje w ten sposób istotę depresyjnej zapaści w automatyzm istnienia. Szpitalne sale i korytarze klinik psychiatrycznych pełne są właśnie takich istot – pozbawionych grymasów smutku czy rozpaczy, z pustymi, beznamiętnymi spojrzeniami, zanurzonych w ciszy i uwalniającej nudzie, nazywanej marketingowo „relaksem i odpoczynkiem”. Nie bez powodu leki na niepokój i lęk mają w pierwszym rzucie działanie analgetyczne: znieczulające na bodźce i hamujące emocje. Indukowane chemicznie emocjonalne otępienie jest, jak na razie, jedynym znanym człowiekowi sposobem na życie bez lęku: „Piekło? Mogę pani na to coś przepisać”. Narratorka wycofuje się z życia, którym się ostentacyjnie brzydzi, ale którego nie jest w stanie opuścić. Jej marzenie o zaśnięciu, chwilowej hibernacji myśli i emocji oraz unieruchomieniu wyobraźni i potrzeb ciała wiąże się jednak z niegasnącą nadzieją na zmianę, która po przebudzeniu pozwoli jej żyć inne życie. W stosunku do bohaterki powieści Moshfegh postać grana przez Dudziak jest chyba bardziej zasklepiona we własnym ciele i mniej bezczelna, choć pozwala sobie na gówniarski prank defekacji, „upiększając” dzieło sztuki w sali wystawowej.

Narratorka nie jest sama – na scenie nieustannie towarzyszy jej, leżąca w kącie lub pełzająca bezszelestnie w oddali, ledwie widoczna i niezwracająca niczyjej uwagi istota w kudłatym płaszczu z kapturem zakrywającym głowę (Krystyna Lama Szydłowska). W czasie spektaklu milczy, wykonując jedynie powolne ruchy: pełzając i zastygając. Jest pierwszą postacią, jaką zauważają widzowie. Zanim zacznie się spektakl, ona już się porusza, wykonuje mikrogesty i zmienia pozy, co budzi zainteresowanie artysty Ping Xi (Konrad Szymański). Przygotowuje się on do realizacji projektu artystycznego, który ma polegać na filmowaniu snu Narratorki. Postać towarzyszącej jej istoty można czytać jako emanację lęku, skrywanego w pogardzie i arogancji, spychanego w podświadomość „czarnego psa” depresji, cierpliwie towarzyszącego stopniowemu zapadaniu się kobiety w sen nieistnienia. Ta zbanalizowana metafora w spektaklu Minkowskiej sprawdza się między innymi dzięki choreografii Szydłowskiej rozpisanej na spowolnione, ledwo dostrzegalne gesty i nienachalną, choć stałą obecność. To ona – depresyjna część istnienia Narratorki – inspiruje Ping Xi, który dokumentuje ją w swojej twórczości i zamienia w atrakcyjny, dający się sprzedać towar. W toku spektaklu postać Szydłowskiej będzie stopniowo ujawniać swoje istnienie, znacząc momenty złamania automatyzmu gry Dudziak i istnienia Narratorki. W finale pierwszej części spektaklu Narratorka zrzuca z siebie domowe, nijakie ubranie i w krwistoczerwonej sukience mini odgrywa kilkuminutową sekwencję taneczną wraz z grupą innych postaci, których wodzirejką jest właśnie postać grana przez Szydłowską. Zrzuciwszy kaptur i odsłoniwszy twarz, prowadzi wszystkich w przedziwnym tańcu upiorów naśladujących jej ruch i gesty. Ten niepokojący taniec nie jest tańcem śmierci, tylko zapowiedzią życia fantomowego – zanurzonego w otępiennym, polekowym śnie.

 

fot. Monika Stolarska | materiały Teatru Dramatycznego

 

Forma scenicznego istnienia Dudziak w roli Narratorki skontrastowana jest z nieustannie rozedrganym ciałem Moniki Frajczyk grającej Revę. Ta postać to obraz depresji melodramatycznej, łzawych aktów strzelistych, bezsensownego słowotoku, kompulsywnej bulimii i panicznego poszukiwania ratunku w poradnikach pozytywnego myślenia. Narratorka z bezlitosną protekcjonalnością kpi z „przyjaciółki”, która nawiedza ją bez zapowiedzi jak koszmarne memento zidiociałej i podłej rzeczywistości. Frajczyk przejmująco gra zagubioną w świecie idiotkę – wywołuje śmiech zażenowania połączony ze współczuciem wobec osób takich jak ona, chwytających się każdej, najbardziej nawet marketingowo zmanipulowanej oferty poprawy samopoczucia. Dudziak i Frajczyk stworzyły ciekawą relację postaci toksycznie infekujących się wzajemnie litością i pogardą, a niezdolnych, by się od siebie uwolnić. To dwie, dopełniające się, twarze kobiecej depresji – somnambuliczna i histeryczna.

Pozostające w centrum spektaklu Dudziak i Frajczyk, wraz z ukrytą w tle Szydłowską, przywołują co rusz postaci ze swojej przeszłości i teraźniejszości. Porządkująca narracja przerywana jest wówczas – odgrywanymi na scenie lub ukazywanymi w projekcjach – scenami z życia. Kolejne sekwencje nie są jednorodne: momentami korzystają z konwencji klasycznej dramy mieszczańskiej lub odgrywane są jako zapętlone w powtarzalnej rutynie codziennych czynności. Katarzyna Herman i Mariusz Drężek grają patologicznie skrzywionych rodziców Narratorki. Herman szarżuje w roli zapijaczonej i otumanionej lekami piękności w etoli, podczas gdy Drężek spokojnie jej towarzyszy, kreując postać  zrezygnowanego człowieka, umierającego na raka. Sceny z udziałem tych postaci przywoływane są jak flashbacki – grane i równocześnie komentowane przez Narratorkę. To jej intruzywne wspomnienia, indukowane sytuacją psychicznego wyczerpania i/lub mnogością dawek przyjmowanych leków. Dudziak gra osaczenie nimi, wchodzi z nimi w interakcje i się z nich wycofuje. Dramaturgia poszczególnych scen budowana jest na zasadzie półsennych powidoków, z koszmarem tłumu postaci bez przypisanej im identyfikacji lub z równie bolesnym realizmem.

Minkowska stworzyła spektakl-sen, który momentami może być trudny do zrozumienia, zarówno rozumowo, jak i afektywnie, Przyciąga i odpycha, podobnie jak jego główna bohaterka. Bywa też jednak zabawny: reżyserka z lubością wykorzystuje wisielczy humor Narratorki z powieści Moshfegh, ironicznie portretując wszystkie grupy społeczne walczące o prestiż i zasobność portfeli. Narratorka bez pardonu punktuje narcystyczno-agresywny tryb istnienia, tak swój, jak i innych. Postać artysty Ping Xi, falująca pomiędzy intymną, szczerą rozmową przyjaciela z bohaterką a sztywną pozą artysty operującego kamerą, pozwala Narratorce na diagnozowanie komercyjno-przemysłowego charakteru współczesnej sztuki. Jak słusznie wskazuje Reva, tu niepotrzebny jest talent, wystarczy odpowiedni poziom narcyzmu. Jeszcze ciekawiej rozgrywana jest relacja bohaterki z lekarką psychiatrii, dr Tuttle. Anna Kłos gra ją jako psychiatryczną szamankę, ochoczo bredzącą o cudownych terapiach pseudomedycyny, ale też bez wahania wypisującą recepty na leki psychotropowe łagodzące wszelkie rodzaje bólu istnienia. Zważywszy na zapaść współczesnej psychiatrii, bezradnej wobec narastającej, globalnej depresji, portret dr Tuttle jest ponurą groteską. Upragniony, stymulowany lekami sen Narratorki postrzegać można jako perwersyjny i podszyty tragizmem komentarz do kryzysów opioidowego i benzodiazepinowego, zbierających śmiertelne żniwo w krajach wysokorozwiniętych, gdzie codzienna presja produktywności wymaga nieustającej terapii. Inaczej z presją tą radzi sobie Trevor (Marcin Wojciechowski), ekschłopak Narratorki, biznesmen z World Trade Centre, który znajduje satysfakcję tylko w wyzutym z emocji, kompulsywnym seksie. Lodowaty emocjonalnie sytuuje się, paradoksalnie, w tym samym otępieniu, do którego dąży Narratorka.

Scenograficzne tło stanowi w spektaklu Minkowskiej apteczna ściana z półkami leków i zielonym neonem przypominającym apteczny krzyż. Wszystkie leki ostatecznie lądują pod sofą Narratorki, która traci rachubę zażytych już pigułek, starając się prowadzić fantomowe życie w sennym zamroczeniu i nie potrafiąc uczynić samobójczego gestu, za który podziwia swoją matkę: „Najlepsza śmierć: śnić na jawie, nic nie czuć”. Ostatnie słowa Narratorki wyrażają jej zachwyt nad nagraną na taśmie wideo i nieustannie odtwarzaną sceną skoku Revy z płonącego wieżowca World Trade Centre 11 września 2001 roku: „Oto ona, istota ludzka, skacze w nieznane i jest całkowicie przebudzona”.

Spektakl Minkowskiej ma być realizacją „nowego teatru psychologicznego”, którego zapowiedź pojawiła się w koncepcji programowej Moniki Strzępki, nowej dyrektorki Teatru Dramatycznego. Program tego przedstawienia został przygotowany w formie pudełka na leki, z tekstem imitującym ulotkę informacyjną. Można zatem rozumieć, że pierwszy sezon dyrektorski Strzępki, określany jako Reanimacja, rozpoczyna się resetem, wycofaniem się z wcześniejszych narracji i przebudzeniem ku nowemu istnieniu, definiowanemu w kontekście relacji nieprzemocowych i równościowych. W tym ujęciu metafora organizująca spektakl Minkowskiej wydaje się dobrana całkiem zgrabnie. Problem z metaforami jest jednak taki, że bywają nieoczywiste i znaczeniowo rozproszone. Tekst Moshfegh sugeruje, by przed zmianą siebie i świata zrobić krok w tył i nabrać sił, spędzając rok na „relaksie i odpoczynku”. Kogo jednak z teatralnych widzów w Polsce stać dzisiaj, dosłownie i metaforycznie, na taki relaksacyjny sen? Narcystyczno-melancholijna szpica (by użyć zgrabnej frazy Zyty Rudzkiej) spektaklu Minkowskiej nie do końca przystaje do programowych założeń Strzępki. Być może jednak wartość ma już sama sugestia sprzeciwu wobec presji nadprodukcji i dążenia do sukcesu na korzyść większej uważności wobec komfortu psychicznego tych, za których jesteśmy odpowiedzialni.

 

Ottessa Moshfegh, „Mój rok relaksu i odpoczynku”
reżyseria: Katarzyna Minkowska

dramaturgia: Tomasz Walesiak
scenografia: Łukasz Mleczak, Katarzyna Minkowska
kostiumy: Jola Łobacz, Łukasz Mleczak
muzyka: Wojciech Frycz
choreografia: Krystyna Lama Szydłowska
adaptacja: Tomasz Walesiak, Katarzyna Minkowska

multimedia: Agata Rucińska
operator: Janusz Szymański
światło: Paulina Góral

asystentka reżyserki: Milena Trzcińska
inspicjent: Tomasz Karolak
suflerka: Emilia Bilińska

Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy
premiera: 8.12.2022


Przypisy:
[1] O. Moshfegh, Mój rok relaksu i odpoczynku, tłum. Ł. Buchalski, Pauza, Warszawa 2022. Kolejne cytaty za tym wydaniem.
[2] V. Woolf, Śmierć ćmy, tłum. Magda Heydel, „Poznańskie Studia Polonistyczne. Seria Literacka” 21 (41), 2013, 179–185.