Nr 2/2023 Na moment

Yass’s not dead

Jakub Knera
Muzyka Wydarzenia

Nie da się snuć opowieści o polskim jazzie bez yassu, który rodził się na początku lat 90. równolegle z nowym ustrojem. Wolny rynek, brak uregulowania kwestii praw autorskich i pojawienie się w branży wielkich wydawców, którzy nie byli zainteresowani niszą, wspólnie sprawiły, że w undergroundzie zaczęła kwitnąć wolność artystyczna.

Pierwszy jej powiew już w latach 80. przyniósł Totart – kpiarska grupa artystyczno-performerska obejmująca wielu artystów, najpierw z Gdańska, potem także z innych miast Polski. Jeden z najmłodszych członków tego artystycznego, kontrrewolucyjnego i wywrotowego kolektywu, Tymon Tymański, postanowił przenieść totartowe idee na grunt skostniałego środowiska jazzowego.

Z Tymańskim pod koniec lat 80. grał Tomasz Gwinciński, który potem wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Gdy wrócił na początku lat 90., na fali odwilży trafił w środek buzującej ekspresji w Bydgoszczy. Gwinciński grał wówczas w zespołach Henryk Brodaty czy punkowym Szlamie, Tymański w nowofalowym Sni Sredstvom Za Uklanianie, a ich koledzy ze sceny w takich kapelach jak reggae’owy Regał (Mikołaj Trzaska) czy gitarowy Snukasky (Jerzy Mazzoll). Rytmiczna, pulsująca muzyka przestała im wystarczać – miało być dziwniej, ekscentryczniej i bardziej poszukująco. Muzycy aktywni w Gdańsku stworzyli więc Miłość, a w Bydgoszczy Trytony. Wszystko to działo się trzydzieści lat temu.

Właśnie ukazały się, równolegle, dwie płyty przypominające o tych zespołach: „Live in Gdynia”, czyli koncert Miłości z Leserem Bowie z 1996 roku wydany przez AC Records, oraz „Tańce Bydgoskie” – winylowa reedycja debiutu Trytonów, będąca koprodukcją Bocian Records i Mózg Foudation. To dobra okazja, by przypomnieć losy grup i zastanowić się, jak odnoszą się do nich nowe wydawnictwa.

Historia jednych płyt

Po przełomie 1989 roku władze w Bydgoszczy były otwarte na nowe i przekazały muzykom lokal – w efekcie powstał klub Trytony. W ciągu dnia grupa o tej samej nazwie odbywała tam próby, a wieczorami, kilka razy w tygodniu, koncerty. Podobno tłumy waliły na nie drzwiami i oknami. Lokal wkrótce jednak sprzedano, a muzycy otworzyli położony kawałek dalej Mózg – klub, który połączył scenę muzyczną rozciągniętą między Gdańskiem a Bydgoszczą. To wtedy się zaczęło. Nie było dla muzyki niezależnej pierwszej połowy lat 90. ważniejszego miejsca na muzycznej mapie Polski. Tam grały tuzy polskiej sceny, ale też zagranicznej awangardy. Zawiązywały się zespoły, w których mieszali się muzycy różnych składów – czasem na spontaniczne sesje w ciągu jednego wieczora. W Mózgu kwitł twórczy ferment – gdyby nie on, zupełnie inaczej wyglądałby polski yass, ale też muzyka kolejnych pokoleń.

Jeszcze przed powstaniem Mózgu Trytony zarejestrowały pierwszą w dorobku płytę. Na sesję nagraniową w Deo Recordings w Wiśle, najlepszym w owym czasie studiu w kraju, pieniądze wyłożył bydgoski biznesmen, a na tłoczenie – sami muzycy. Jednak kiedy „Tańce Bydgoskie” się ukazały, trudny do zaklasyfikowania zespół wzbudził niewielkie zainteresowanie. Dla gazet, organizatorów i dystrybutorów wibracyjny modernizm, który łączył jazzowe standardy, rockowy pastisz i kompozytorskie wariacje, był zbyt dziwny.

Tryton to rodzaj dźwięku, zwany diabłem muzyki. Zgodnie z wpisaną w nazwę zespołu zapowiedzią, trio Gwincińskiego, perkusisty Jacka Buhla i kontrabasisty Sławka Janickiego wodziło słuchaczy za ucho, zmieniało stylistyki jak rękawiczki, niczym chochliki skacząc między gatunkami. „Tańce Bydgoskie” to trochę słuchowisko, trochę dziwaczny poemat dźwiękowy; jest tu liryczne brzmienie w stylu Komedy, ludowe tańce, nagrania terenowe zwierząt, okrzyki, współczesna kameralistyka czy wyczuwalny wpływ eksperymentalnej sceny nowojorskiej, ale także rockowa piosenka (finałowa „Gatha”). To płyta rozstrzelona stylistycznie, grana zawadiacko, po zappowsku, a jednocześnie z elokwencją. Do dziś brzmi to kapitalnie – mariaż przetrwał próbę czasu. Cieszy więc reedycja, mimo że okrojona: godzinę muzyki skrócono do niecałych 40 minut (tyle, ile pomieści winylowy format).

„Zespół jednej płyty”, chciałoby się powiedzieć o Trytonach – bo co prawda później nagrali „Zarys Matematyki Niewinnej”, ale była to koncertówka (zarejestrowana oczywiście w Mózgu). Podobno kiedy Tymański usłyszał „Tańce Bydgoskie”, wymyślił, że to yass. Mówi się, że debiuty Trytonów i Miłości to pierwsze pozycje reprezentujące ten „gatunek” (obok nich stawia się też często „a” Mazzoll & Arhythmic Perfection). Podwaliny pod debiut Miłości dał free jazz z lat 60. – zwieńczenie drogi, którą przeszedł Tymański: za czasów Sni Sredstvom Za Uklanianie fascynował się brzmieniem Joy Division, potem poszedł w kierunku fascynacji twórczością Franka Zappy, aż dotarł do improwizacji w stylu Alberta Aylera.

Chociaż obydwa zespoły łączył ten sam punkt wyjścia – ekscentryczne podejście do skostniałych gatunków i działanie w myśl „nie ma zasad” – to ich losy potoczyły się zgoła inaczej. Miłość wypłynęła na osobie lidera, etosie walki ze środowiskiem jazzowym i spotkaniu muzyków z różnych środowisk: do samouków w postaci Tymańskiego i Trzaski dołączyli pianista Leszek Możdżer i perkusista Jacek Olter. Jako kwartet wydali swój debiut zatytułowany „Miłość” (1992) – pełen ekspresji i coltrane’owskiego free; kawał solidnego jazzu, ale granego co najwyżej dość poprawnie. Ich największym osiągnięciem, nagranym już w kwintecie z saksofonistą Maciejem Sikałą, był jednak „Taniec Smoka” (1994) – pełen eksperymentów, statycznych zderzeń, braku linearnej improwizacji. Ta strategia była doceniana zarówno przez publiczność, jak i prasę (Miłość często znajdowała się w corocznych podsumowaniach miesięcznika „Jazz Forum”).

Równolegle z debiutem wygrali Jazz Juniors w Krakowie, co sprawiło, że dla muzyków posypały się propozycje współpracy – Możdżer zaczął grać ze Zbigniewem Namysłowskim, Olter z Janem Ptaszynem Wróblewskim i Januszem Muniakiem. Wielki świat jazzu póki co ich jednak nie wciągnął. Byli niepokorni do tego stopnia, że kiedy Miłość dostała propozycję grania z Tomaszem Stańko, skończyło się na dwóch koncertach w gdyńskiej Cyganerii, po tym jak Tymański postawił warunek, że będą wykonywać tylko jego utwory.

Grupa nagrała jeszcze „Asthmatic”, sarkastycznie nawiązując do Komedowego „Astigmatic” – ale największą rewolucją okazała się dla nich współpraca z Lesterem Bowiem, trębaczem słynnego The Art Ensemble of Chicago. Bowie nawet nauczył się utworów Miłości, czego efekty słychać na nagranym w 1994 roku koncercie w poznańskim klubie Eskulap, udokumentowanym na płycie „Not Two”. Półtora roku później muzyk wrócił do Polski na wspólną trasę koncertową obejmującą Wrocław, Gliwice, Poznań, Szczecin i Gdynię. W 1997 roku zagrali razem w Berlinie i Gdyni, po czym nagrali jedyną studyjną płytę, „Talkin‘ About Life and Death” wydaną po śmierci Bowiego (zawiera ona między innymi interpretacje „Impressions” Coltrane’a czy „Venus in Furs” Lou Reeda).

„Live in Gdynia” zarejestrowano w Teatrze Miejskim w Gdyni podczas Summer Jazz Days w 1996 roku. Dopracowywali tam już „Fukan Zazen-gi”, „Facing The Wall” i „Let’s Get Serious”, które trafiły później na ich ostatnią płytę, jest też „Etno” z „Asthmatic”. Tłum reagował owacyjnie. Wydanie albumu to świetne wspomnienie; pocztówka z przeszłości, chociaż trochę dziwnie wydana – okładka zupełnie nie przypomina wcześniejszych płyt Miłości. Szokuje koszt winylu – w kosmicznej kwocie 190 złotych za standardowy egzemplarz i 260 złotych za limitowany – i brak merytorycznych liner notes, które w polskim jazzie wciąż wydają się czymś egzotycznym. Podobnie jest zresztą w przypadku „Tańców Bydgoskich”, gdzie brakuje wprowadzenia w historię i kontekst zespołu – jeśli bowiem odbiorcą wydawnictwa ma być kolejne pokolenie, te informacje będą ważniejsze od rzewnych wspomnień (częściowo niemożliwych do odkodowania przez młodszych słuchaczy).

Rozstania i powroty

Potrzeba kontekstu historycznego jest tym większa, że to jedyny łączący muzyków mianownik – ich drogi działalności rozeszły się. Tymański lawiruje między różnymi zespołami i stylistykami; w ubiegłym roku wydał książkę „Sclavus”, zróżnicowaną językowo opowieść o Totarcie, która znalazła się w dwudziestce pozycji nominowanych do Nagrody Literackiej Nike. Trzaska od wielu lat gra z tuzami światowego free jazzu i tworzy muzykę do filmów Wojciecha Smarzowskiego. Sikała gra w licznych zespołach i wykłada na akademii. Możdżer święci triumfy solo (właśnie nagrał kolejną płytę z Larsem Danielssonem i Zhoarem Fresco). Jacek Buhl wydaje płyty w duecie z Wojciechem Jachną, czasem rozszerzając skład do tria; w ubiegłym roku ukazała się kolejna płyta jego zespołu Alameda, na której perkusista eksploruje rytmiczne fascynacje muzyką Ugandy i Angoli. Janicki udziela się w wielu projektach i spontanicznych sesjach improwizowanych, prowadzi nieprzerwanie Klub Mózg i Fundację Muzyka z Mózgu oraz organizuje Mózg Festival w Bydgoszczy.

Na tym tle ciekawa jest droga Gwincińskiego, który od punk rocka przez jazz doszedł do nowoczesnej kameralistyki i muzyki elektroakustycznej. Studiował u Bogusława Schaeffera; na płytach z Non Linear Ensemble skierował się w stronę muzyki współczesnej. Jego minimalistyczne kompozycje nawiązywały do twórczości amerykańskiej awangardy, zaś na „Clever Nonsense And Other Outdoor Games” muzyk odwoływał się do spuścizny Radical Jewish Culture. Muzykę współczesną eksplorował także na „Szkoła Bydgoska # Bromberg Schule” z 2008 roku, co zainicjowało powstanie wydawnictwa Bôłt Records.

Promocji „Tańców Bydgoskich” w listopadzie towarzyszyło spotkanie twórców – przez dwie godziny dawnych Trytonów słuchała w Mózgu pełna sala. Nie zagrali jednak koncertu.

Reaktywacja Miłości miała nastąpić wcześniej kilkukrotnie – ta najgłośniejsza w 2009 roku na Off Festivalu. Ostatecznie z oryginalnego składu zagrali tam tylko Tymański i Możdżer. O ówczesnych konfliktach i rozpadzie zespołu opowiada film „Miłość” Filipa Dzierżawskiego.

Co się nie udało w 2009 roku w Katowicach, udało się przed świętami 2022 roku w gdyńskim Klubie Ucho. Muzycy zagrali charytatywny koncert na rzecz chorej córki Macieja Sikały. Spotkanie na scenie – może trochę w ramach gry z konwencją – zostało poszerzone o młodych muzyków jazzowych z Trójmiasta. Za perkusją zasiadł Jacek Prościński, wszechstronny muzyk, który gra międzyinnymi z Marią Peszek, Olem Walickim i Kamilem Piotrowiczem.

To była gra z odbiorcami w kotka i myszkę. Najpierw Tymański zagrał na saksofonie barytonowym, który ostatnio próbuje okiełznać, a Szymon Burnos na fortepianie. Potem wyszli Sikała, Trzaska i Prościński, a z nimi saksofonista Michał Jan Ciesielski i trębacz Dawid Lipka. Międzypokoleniowe porozumienie zawiązało się od razu – prujący co tchu Trzaska świetnie odnalazł się na froncie z Prościńskim, szalejąc do tego stopnia, że Możdżer do głosu doszedł dopiero po kilkunastu minutach. Kapitalnie współgrały dęciaki, Burnos zamieniał się miejscem z Możdżerem za klawiszami, Sikała grał zwiewnie i lekko.

Wszyscy wspólnie improwizowali, a młodzi w zasadzie bez kompleksów wchodzili ze starszymi w dialog. Muzyczna miłość? Na pewno pomost międzypokoleniowy, który udało się zbudować. Byłoby świetnie, gdyby podobną szansą na transgeneracyjne porozumienie były reedycje nagrań obu zespołów – w końcu muzyka z lat 90. z Gdyni i Bydgoszczy broni się cały czas.

Miłość, „Live in Gdynia”
AC Records
2022

Trytony, „Tańce Bydgoskie”
Mózg Foundation / Bocian Records
2022